To co już za mną:

Wpisy archiwalne w kategorii

100-150km

Dystans całkowity:27157.10 km (w terenie 36.00 km; 0.13%)
Czas w ruchu:888:57
Średnia prędkość:30.55 km/h
Maksymalna prędkość:83.00 km/h
Suma podjazdów:114758 m
Maks. tętno maksymalne:214 (110 %)
Maks. tętno średnie:179 (92 %)
Suma kalorii:549883 kcal
Liczba aktywności:226
Średnio na aktywność:120.16 km i 3h 56m
Więcej statystyk

Play hard - go PRO ! Krotoszyński ogień....

Niedziela, 5 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Jeszcze trochę i wlecę na kreskę w Krotoszynie pierwszy.. :)

Ale od początku... Dzisiaj znowu ciężka noc, wczoraj powrót o 3 w nocy, dzisiaj powrót ok. 1 w nocy i tak się człowiek trochę rozstraja sportowo.. Ale mimo wszystko wstałem by dzisiaj jechać do Ostrowa Wlkp. na ryneczek i pościgać się w doborowym towarzystwie :)

Dojazd do Ostrowa pod wiatr, lecę sobie spokojnie jakieś 30km/h.. Na rynku oczywiście byłem pierwszy, brakuje cienia żeby się schować przed już parzącym słońcem.. Zjeżdża się reszta kompanów - startujemy i jest nas chyba 15 chłopa czyli mały peletonik, a i tak jeszcze nie wszyscy dzisiaj wpadli bo brakowało choćby vice-prezesa Grzegorza, Bazyla z nadmorską opalenizną, czy mocarnego Przemka :D

Chwila pogadanki i ruszamy w trasę, która ustaliła się dzisiaj wyjątkowo łatwo.. Najpierw dość niemrawo, ale z czasem coraz szybciej.. Jednak z założeniem, że zaczynamy harce dopiero po przystanku w Miliczu.. i takim spokojniejszym tempem dało radę dojechać za Krośnice do Wierzchowic gdzie pojawiły się pierwsze większe górki.. Tam 3 razy musieliśmy stawać na światłach [remont drogi i wahadełko].. Pod kościółek w Wierzchowicach pierwszy pojechał Zbigi, ja spokojnie za nim, po czym zaraz mija mnie w gazie kolega z KTK Kalisz, Wojtek za nim i Błażej.. No to też skoczyłem i było fajnie :D Ale tu znowu przymusowy przystanek.. Dalej gdy wyjeżdżamy już na dobrą i szeroką drogę dojeżdżamy do małej grupki, która przejechała na czerwonym i jechała spokojnie, kilka mocniejszych zaciągów i w oddali pojawia się tablica MILICZ..

Marek na lemondce zasuwał nieźle, za nim Michał, a my w trójkę [Błażej, Ktk Kalisz i ja] ich goniliśmy... Po zmianach prawie ich doszliśmy, bo ja sam postanowiłem zrobić sprint - Błażej pociągnął 60km/h, a ja wychodząc mu z koła dałem radę ich dojść i zafiniszować na tablicę z pięcioma oczkami więcej..

Dalej to przerwa na uzupełnianie wody i jedzenia i jest komenda "róbta co chceta".. Tempo wzrasta, pod górę często szybciej niż na płaskim.. W sumie to nic ciekawego się nie działo tylko każdy po dość mocnych zmianach dokładał swoją cegiełkę..

Dojeżdżamy do Zdun i tu mam w głowie atak.. Znam drogę i każdy zakręt w mieście to gdzie lepiej zaatakować jak nie tu ?! Z resztą jest na rynku dość kręty zjazd i trzeba uważać i znać drogę i wiedzieć jak w niego najszybciej wejść..
Przyspieszyłem, niektórych pewnie nie zaskoczyłem bo się spodziewali, że mogę tu pocisnąć albo niedługo.. Zakręty pokonane błyskawicznie, ostatnia hopa trochę mnie zwolniła, ale jechałem spokojnie 40km/h.. Po chwili doskoczył do mnie Błażej i razem dojechaliśmy praktycznie pod tablicę.. Peleton miał nas na widelcu - zbliżali się niemiłosiernie... Na tablicę to akurat ja byłem na zmianie, widzę że Błażej zaczyna sprint, to ja też się zebrałem a tu z prawej zaskoczenie i objechał nas z peletonu kolega.. Błażej niestety przede mną też, ale pozostaje się "cieszyć z trzeciego miejsca" na tablicy :D

Przystanek mały na stacji żeby poczekać za resztą co odpadła, chwila gadania i zdjęcie - pojechałem do domu, a oni dalej na Ostrów Wlkp :]

Było całkiem dobrze, forma jest bardzo dobra, ale nie optymalna :)

cad: 84
przewyższenia: 457m

{od razu zaznaczam, że endomondo sporo przekłamuje i używam go tylko po to żeby mieć ślad GPS na trasie + wykresy bo lubię takie zabawki}

Trasa tylko z jazdy z Interkolem..


Było COSMICznie :D

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Zerwany łańcuch - etap 3

Niedziela, 22 lipca 2012 · Komentarze(4)
Kategoria 100-150km, Interkol
Dzień zaczął się bardzo dobrze: wstałem, zjadłem porządne śniadanie, uszykowałem się i ruszyłem w drogę do Ostrowa na ryneczek na zbiórkę... Dzisiaj całkiem sporo ludzi się stawiło więc wiedziałem, że będzie fajnie :]

Z początku wolne dość tempo tak aby każdy mógł za nami nadążyć [30-35km/h] po górkach czekaliśmy na resztę aż dojadą - tylko do Kobylej Góry za Ostrzeszowem.
Tak padło zdanie "róbta co chceta" że każdy jedzie jak mu noga podaje.. No to się zaczęło ściganie.. Ja mimo ostatnich ciężkich rowerowych dni, czułem się świetnie.. Noga podawała bardzo dobrze - nawet Kokosia wziąłem na jednej górce hehe :D

Było świetnie aż do wjazdu w Czarnylas gdzie jest piękny, gładki nowy asfalt - najpierw gumę złapał kolega Artur [wjechał w szkło]... I tu teraz moja katastrofa...

Chciałem zaatakować bo czułem się bardzo dobrze.. ZAATAKOWAŁEM ! I skończyłem atak po 200 metrach może... Wstaję na pedały, zmieniam bieg i jak tylko nadepnąłem na pedał mocniej coś mi strzeliło, coś zgrzytło i zaczął przeskakiwać łańcuch.. No to już wiedziałem, że coś jest nie tak.. Koledzy mnie minęli - został tylko Artur z Krotoszyna [dzięki!].. Miałem już najgorsze myśli, że urwałem przerzutkę czy hak czy coś innego pierdykło.. A tu zerwał się łańcuch "na najsłabszym ogniwie" - czyli na miejscu pina, który wyskoczył od reszty.. No cóż.. I tu myślę przyda się wóz techniczny - telefon do taty, podałem mu namiary gdzie jestem i zostaje czekać.. Jakoś się wepchło pin do łańcucha i trzyma jakoś, ujechałem do Odolanowa z 7km z przeskakującym łańcuchem i na w pół rozpiętym, bo z chwili na chwile było gorzej bo pin się wysuwał.. W Odolanowie Artur pojechał do Krotoszyna, a ja poczekałem za tatą i wróciłem do domu autem :]]

No cóż.. Fajnie było ale do czasu - teraz mam nadzieję, że ten łańcuch da radę jakoś skuć, bo nie planowałem zakupu nowego jeszcze.. Teraz mam kilka razy większe wydatki na coś innego ;)

I jakoś chyba też organizm nie zdążył się zregenerować - tętno praktycznie cały czas bardzo niskie. Przyda się jutro odpoczynek, jak się łańcuch naprawi to we wtorek już lekko pokręcę :)

cad: 83
przewyższenia: 416m

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(4)

W bardzo przyjaznej atmosferze - Etap 2

Sobota, 21 lipca 2012 · Komentarze(1)
Kategoria 100-150km
Cóż to za dzień.. Na początku w ogóle miałem dzisiaj planowane jakieś 50km przejechać dla rozkręcenia nogi....a tak noga się kręciła o 100km więcej :D

Jako, że Krzywy pojawił się na "moich terenach" postanowiłem zrobić sobie małą etapówkę. Wczoraj wyszło 115km, dzisiaj 148km, a jutro do Ostrowa na ryneczek pojeździć z Interkolem i też wyjdzie sporo..

Razem z Marcinem spotkaliśmy się w Odolanowie jakoś po 09:00, chwilę pogadaliśmy i ruszyliśmy w drogę.. Wiało jak skurczybyk przez pierwsze 40km w twarz.. Później skręt w lewo w Miliczu na Krośnice/Goszcz etc. i nagle jedziemy z wiatrem :D Jechało się bardzo dobrze, bez wielkiego parcia na średnią, większość trasy pojechaliśmy obok siebie cały czas rozmawiając.
Pożegnaliśmy się w Cieszynie, Marcin poleciał na Międzybórz / Ostrzeszów i Grabów, a ja przez Sośnie, Odolanów i Sulmierzyce do Krotoszyna :))

Oczywiście na górkach za Marcinem średnio mogłem nadążyć, gdy on jechał na luzie ja już prawie sapałem :D Muszę jeszcze potrenować, choć fajnie się podjeżdżało z kimś mocniejszym, jest ta motywacja żeby depnąć :]

Trening wyszedł bardzo fajny, trzeba to częściej powtarzać ! :D

pozdro :]

cad: 85
przewyższenia: 458m

Dzisiejszy etapik:

Krotoszyn-Sulmierzyce-Odolanów-Sulmierzyce-Milicz-Krośnice-Goszcz-Domasławice-Cieszyn-Sośnie-Odolanów-Sulmierzyce-Krotoszyn

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

By lepiej pod górę wjeżdżać... Etap 1

Piątek, 20 lipca 2012 · Komentarze(0)
Kategoria 100-150km
Dzisiaj niezły dystans wyszedł, w sumie dawno nie pykłem nic ponad 100km i pomyślałem, że jako oto nadchodzą ostatnie dni urlopu - trzeba je wykorzystać :)

Niedługo nasza interkolowa "górska czasówka" więc wybrałem się na Mikstat zobaczyć jak tam się ma nasza górka, ma się całkiem dobrze, ciągle stoi z tym samym nachyleniem ;) Wjeżdżało się dzisiaj jeszcze wyjątkowo trudniej przez mocno wiejący wiatr..

Na dziś też zaplanowałem dwa mocne interwały, które zostawiłem własnie na drugą część dystansu - z wiatrem to nie byłoby ćwiczenia, a pod wiatr jeszcze ciężej..
W nogi weszło idealnie, było ciężko, czasem chciało się odpuścić, ale jednak przejechałem tak jak miałem :)

cad: 85
przewyższenia: 359m

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Pętla Beskidzka 2012 - GIGA

Sobota, 7 lipca 2012 · Komentarze(5)
Pierwszy podjazd pod Salmopol :))


Oficjalnie:
Dystans: 132km
Czas: 5h 15m 19s
Śr.V: 25,2km/h
Open: 76/137
Kategoria: 21/37

Tegoroczna pętla beskidzka nie różniła się prawie niczym od poprzednich edycji: pod górę, w dół, gorąco i fajnie :)

Start o 10:00 w kategorii wiekowej "A" - od startu organizator nadał nam niemałe tempo, autem śmigał coś ponad 50km/h, ale później zwolnił. Od początku ogień w nogach, najpierw troszkę płasko i zaczął się po chwili podjazd pod Salmopol. Najpierw trzymam się z czołówką, ale na 2km przed szczytem puszczam koło bo nie jestem w stanie jechać z grupą. Resztę podjazdu pokonuję sam, myślę że w całkiem dobrym tempie..

Na zjeździe z Salmopolu dogania mnie czołówka kategorii B - zjeżdżają jak szaleni, później po płaskim i małych hopkach udaje się jechać w ich grupie nie męcząc się zbytnio w środku stawki. Jednak gdzieś na 40km idzie niezłe tempo pod górę i muszę uznać ich wyższość nad sobą.. Czekam też na pozostałych Interkolowców, myślałem że dojdą mnie dużo szybciej, a tu się zdziwiłem bo złapali mnie dopiero na podjeździe na 53km. Pozdrowienia i pojechali ;)

Podjeżdżało się całkiem dobrze, cały czas równym "moim mocnym" tempem żeby się nie zajechać, ale też żeby nie tracić.. Bałem się, że mogę nie ukończyć wyścigu, bo w zeszłym roku sie nie udało.. Później przyszedł podjazd pod Kubalonkę, na którym trochę cierpiałem, jazda w upale 39*C i w pełnym słońcu mi nie służyła i była tam istna masakra dla mnie.. Dalej zjazdy do Wisły gdzie ciąłem niemiłosiernie, poszalałem jak tylko umiałem i mogłem, minąłem sporo ludzi na zjeździe..

Później przyszły dwie pętle pod Zameczek, pierwsza pętla pokonana z nieświadomością co mnie czeka - więc jechałem dość zachowawczo, miejscami 11-13%, średnio też dość ostro, ale kibice dodawali sił i otuchy. Później znowu zjazd jak z Kubalonki, jechałem jeszcze szybciej bo już zupełnie byłem pewny siebie bo znałem już ten zjazd. Drugi podjazd pokonany praktycznie na maxa, nie oszczędzałem się i tu się też trochę zdziwiłem - że tak powiem, miałem "zaczątki" skurczów.. Łapał mnie w lewej nodze od spodu w udzie i w prawej łydce.. To było jakoś na 500m do szczytu... Zwolniłem troche, rozprostowałem nogi na stojąco na rowerze i dojechałem znowu na zjazdy ;)

Dalej do już podjazd ostatni na Salmopol, tu się dziwię bo mijam kolegę Krzyśka z Nowego Sącza, który śmigał od początku w czołówce i nadawał mocne tempo.. Jedzie mi się bosko, noga kręci tak jakbym chciał, na Salmopolu mijam sporą ilość kolarzy, od jednego dostaję całą ZIMNĄ butelkę wody - piję, polewam głowę i kark = odżywam i wjeżdżam na metę, tu o dziwo padam na trawe i leżę jak nieżywy nabierając przeróżne kolory. Po 15minutach dochodzę do siebie i zjeżdżam do bazy ;)

Bufety były bardzo udane, arbuzy boskie, pomarańcza również - woda nawet jakby chłodna :D

Wyścig zaliczam do udanych, przejechałem dystans GIGA ! Jestem z siebie zadowolony, progres jest, wytrzymałość lepsza, jazda po górach średnia nadal - tu chyba trzeba jeszcze mocniej potrenować..

Wieczorem piwkowanie, chipsy, pizza.. Czyli typowa dieta kolarza :D

A tu cyferki z licznika:

Dystans: 132km
Czas: 5h 10m 23s
Średnia V: 25,6km/h
Max V: 72km/h
Śr.kadencja: 79
Max kadencja: 126
Czas w I strefie: 11m 40s
Czas w II strefie: 2h 46m 21s
Czas w III strefie: 2h 07m 24s
Max temperatura: 39*C
Przewyższenia: 2472m
Dst. podjazdów: 52km
Czas podjazdów: 3h 6m
Śr.V. podjazdów: 16,9kmh
Śr % podjazdów wszystkich: 6%
Max % : 13%

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(5)

Pogubiłem się, ale wjechałem też na właściwą drogę ;))

Niedziela, 24 czerwca 2012 · Komentarze(0)
Co to był za dzień ;) Trening z Interkolem w praktycznie najlepszej obsadzie :)
Przed wyjazdem sporo czasu przegadaliśmy, pośmialiśmy się na rynku, omówiliśmy dzisiejszą trasę.. Chłopacy coś wspominali o Kotłowie i Mikstacie, Ostrzeszowie więc górki górki i jeszcze raz górki z płaskim finiszem w Odolanowie - czyli wszystko zawarte w jednym treningu ;)

Chwilę zajęło nam wyjechanie z miasta, gdy to już uczyniliśmy jechaliśmy sobie w parach, tempo całkiem całkiem, a tu naglę widzę, że kadencja równa "0" - a korbami przecież kręcę, poprawiam coś na rowerze, ale nie przynosi skutku, staję na chwilę i krzyczę za chłopakami że zaraz dojadę... Poprawiłem czym prędzej, zaczęła kadencja działać znowu, ale po chwili "gonitwy" pojawił się dylemat - skrzyżowanie...

Jechać prosto w nieznane, czy w prawo na zapowiadany wcześniej Miktat ?! Skręciłem w prawo, a jak się później okazało chłopaki pojechali prosto.. Po drodze pytam ludzi czy jechali tędy kolarze, ale nikt nic nie widział, więc i do mnie dochodzi, że jednak źle jadę.. ALE ! Po chwili dzwoni Grześ i pyta się gdzie jestem, no to mu mówię, a on że zaraz tam będą bo jechali bardziej dookoła.. Ja się sporo umordowałem w pogoni pod górę pod wiatr i nigdy bym ich nie dogonił :D

Po chwili czekania dojechali do mnie i od tej pory już jechaliśmy razem.. Jak zawsze pod górę było szybciej niż z góry... Peletonik już trochę przetrzebiony...
Pod jedną górkę poszło mocne tempo, atakował Przemo [lider :D ] ale go poprawiłem i wjechałem pierwszy, ale główne ściganie było jak zawsze pod tablicę na Ostrzeszów - górki! Co chwilę ktoś atakował, ja też się starałem ale było trudno się oderwać, później poprawili mnie Błażej z Grzesiem i wjechali pierwsi na tablicę..

Dalej już płasko, dla mnie "finałowy" jak zawsze pod tą tablicę sprint na Odolanów. Przemo uciekał ze dwa razy, ale nie daliśmy mu szans na odjazd, co chwila znowu ktoś skakał, ale wszystko było kasowane, na tablice wpadamy grupką, ja wjeżdżam na 3 miejscu :)

Na chwilę stajemy pod sklepem - Przemo i Grześ ratują mnie wodą bo u mnie już sahara - a do domu jeszcze ponad 20km samotnej jazdy.. Oni pojechali jak zawsze na Ostrów, a ja na Krotoszyn :)

I tak oto kolejny trening zaliczam do bardzo udanych. Na tablicę w Krotoszynie jeszcze zrobiłem sobie sprint, poprzedzając go ok 10-15m jazdą na ciężkim przełożeniu ;) Dziś było wszystko, sprinty, górki, ściganie, śmianie, nawet pomyliłem trasę, ale dojechaliśmy razem :)

A za tydzień w niedzielę czasówka w Sieroszewicach ;) Nie szykuję się na nią szczególnie, bardziej trenuję teraz pod Istebną i TdP amatorów :)
I znowu też czuję się troszkę zmęczony, trzeba teraz zrobić luźniejszy tydzień chyba ;)

cad: 85
max cad: 117
przewyższenie: 422
max podjazd: 4%

Jest ok! Będzie jeszcze lepiej.. Do zobaczyska w górach! :D

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Vir Vir Vir Vir Bum Bum Bum trrrrrrrr rasasa!! :D

Niedziela, 17 czerwca 2012 · Komentarze(2)
Kategoria Interkol, 100-150km
Kładziesz się spać z myślą "cholera, pokazywali, że rano ma padać", a budzisz się i mówisz sam do siebie "ale piękna pogoda, znowu pojeździmy" :D Nie ma nic piękniejszego :))

Wyjaśnienie tytułu trochę niżej! :D

Od samego rana do Ostrowa, jechałem z wiatrem więc i prędkość średnia wyszła całkiem spora :D Chwila odpoczynku na rynku, pogadanka z Prezesem i zaczęli przyjeżdżać kolarze. Niestety niewielu gdyż wczoraj większosć ekipy ścigała się na maratonie górskim w Srebrnej Górze..

Wybór trasy, raz dwa trzy i jedziemy.. Jakoś tak mi się fajnie dzisiaj jechało, noga świeżutka, pełna mocy.. W ogóle coś cały sezon mam świetny, super nastawienie pomaga ;))

Z kolegami przejechałem raptem 35km jakoś i oni zawrócili, a ja dalej sobie pojechałem traską na Twardogórę i Milicz, a tam już na Krotoszyn :)) Jechało się świetnie, pod wiatr spokojnie jechałem praktycznie 35km/h, powrót też szybki.. Górki z rozpędu praktycznie, na luzie, ale mocno ;))

Teraz plan konkretny na maraton Pętla Beskidzka i TdP amatorów - zobaczymy co z tego wyjdzie, ale jak tak dalej pójdzie to jestem dobrej myśli.. Masakracja! :D

Ps. Zakończyłem własnie na studiach sesje! :D Zdane wszystko pięknie, więc czasu teraz będzie jeszcze więcej :D Uhaha :D

Avg.Cad: 84
Max.Cad: 105
I strefa tętna: 30m 22s
II strefa tętna: 1h 55m 13s
III strefa tętna: 12m 55s
Przewyższenie: 321m
Suma podjazdów: 10km
Czas podjazdów: 21m
Avg.V podjazdów: 29kmh
Max podjazd: 4%
(bez dojazdowych 30km do Ostrowa)

I już się nie mogę doczekać powrotu do Bukowiny Tatrzańskiej.. A tutaj wam wkleję bardzo radosny, pozytywny utworek rosyjskiej kapeli, której koncert widziałem na żywo właśnie w Bukowinie :D
Ps. polecam to wykonanie w MP3 jakby się komu spodobało: http://beemp3.com/download.php?file=13230653&song;=

Vir Vir Vir Vir Bum Bum Bum trrrrrrrr rasasa .. :D

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(2)

Wyścig w Lesznie - dalej dalej, proszę leć, proszę gnaj ! ;-)

Niedziela, 27 maja 2012 · Komentarze(8)
Od samego rana wyjazd z - Michałem - - kierunek Leszno :) Szybko dołączamy do kolumny samochodów Interkolu i już razem w grupie jedziemy na wyścig. Dojazd do bazy, odbieramy numerki, załatwiamy co trzeba i szykujemy się. Po wszystkich jedziemy na start..

Na starcie wymieszaliśmy się trochę, ja startuję obok Michała i Błażeja niestety gdzieś w drugiej połowie peletonu. Zaraz po starcie grupa z przodu daje ostro gazu i niestety zostaję daleko za głównym peletonem.. Próbuję sam gonić, ale nie daję rady.. Obracam się za siebie, a tam ok 300m za mną jedzie jakaś grupka, w której dominują zawodnicy MTB.. Poczekałem jednak bo samemu bym nie doszedł, a tylko bym się bardziej wynorał.. I tak goniliśmy peleton jakieś 15km od samego startu, jadąc po zmianach, ale w końcu dołączyliśmy.. Na szczęście uspokoiło się w peletonie i dało radę chwilę odpocząć chociaż...

Jechałem od tego czasu gdzieś na tyłach peletonu, gdzie była cholerna nerwówka i co chwila hamowanie prawie do zera.. Postanowiłem się czym prędzej z tamtąd wynosić bo ile można tak jechać w peletonie.. Gdy dojechałem do czuba słyszę "że trzeba ich gonić, dalej dalej, hop hop hop" Nagły zryw peletonu gdzieś na 20/25km i tak patrzę a z przodu ucieka dwójka Interkolowców - Artur i Grzegorz, jednak długo tak nie pojechali bo peleton nie odpuszczał..

Gdy tylko do nich dojechaliśmy, jakoś mi się lekko jechało, dobra prędkość, dobre przełożenie, trochę z górki i dokręciłem, spróbowałem swojej szansy i uciekłem.. Jechałem kilkaset metrów przed peletonem przez kilka minut, ale niestety mnie nie puścili. Po jakimś czasie dołączył do mnie z VTeam kolega Kolenda i kilku innych kolarzy, myślałem że pójdziemy większą ucieczką, ale peleton był już tuż tuż a u nas nie miał kto dawać zmian.. Szkoda, nie udało się.. Dalej już trzymałem się czuba i starałem się niżej nie schodzić, co chwila mnóstwo ataków które po chwili były kasowane..

Dookoła kilka wypadków, sam raz bym leżał bo jeden zawodnik przede mną ominął zajebistą dziurę nie licząc się z konsekwencjami, a ja jadąc zaraz przy nim wjechałem na pobocze gdzie była kupa piachu, grząski teren, przy ponad 40km/h myślałem że zaraz się wyłożę bo koła się zakopywały już, ale czym prędzej udało się stamtąd zjechać.. Uff !
Na prostych kilka osób się wyłożyło, niezbyt przyjemny odgłos upadającego kolarza i zgrzytu spotykającego się asfaltu i roweru.. Auu ! Najlepsze było przy rozjeździe na mini i mega - dwóch jechało na mini prosto, jeden kolarz skręcał w lewo i się spotkali nieprzyjemnie - jebs o asfalt.. KOlejna ciekawa sytuacja była na jednym takim terenie gdzie było kilka ostrzejszych zakrętów - jeden koleżka wychodził z rowu, musiał pojechać prosto na zakręcie.. :D

Starałem się jeść regularnie, popijając sporą ilością wody, której troszeczkę brakło [tak z 4/5 łyków dosłownie] więc nie było nieoczekiwanego odcięcia prądu.

Gdzieś na 75/80km znowu postanowiłem spróbować swojej szansy w ucieczce, zaatakowałem, za mną skoczył jeden "pomarańczowy" kolega i tak miałem cichą nadzieję, że nas puszczą bo dlugo nie mogli nas dojść.. Uciekaliśmy sporo we dwójkę, ale po kilku kilometrach peleton już nas "skasował" podziękowaliśmy sobie i zjechaliśmy do grupy.. Od tamtego momentu pilnowałem już tylko czuba i nie atakowałem, pospawałem kilka razy naszą grupę co nie było łatwe w sumie ;)

Było na trasie kilka górek, które bez jakiegokolwiek problemu pokonywałem, przeskakiwałem maruderów, bo sporo osób odpadało pod te niewielkie wzniosy..

No i w sumie do samej mety nie działo się już nic nowego, ciągle ktoś próbowałem skakać i uciekał, ale na metę wpadł peleton ;)

Jakiś kilometr przed kreską skapłem się że to już czas, starałem się przechodzić jak najbardziej na wyższe pozycje i udało się minąć sporą ilość kolarzy, ale było bardzo bardzo ciasno, wszyscy się rozjechali na całą szerokość drogi, po chwili na swoich plecach czuję rękę i słyszę "jadę lewą jadę lewą" - to sobie powiedziałem, nigdzie k... nie pojedziesz.. nie ustąpiłem, no bo bez przesady na finiszu jeszcze.. po chwili usłyszałem jedynie za sobą znowu ten nieprzyjemny zgrzyt roweru spotykającego asfalt, kilka osób się wyłożyło, jeden kolega ponoć złamał bark i zabrała go karetka..
Ja się starałem zafiniszować, ale jednak było zbyt ciasno i nie chciałem też dalej ryzykować.. W sumie i tak dobre miejsce wywalczyłem.. ;)

OPEN: 19/189
KAT: 7/35

Jest dobrze, jak na praktycznie płaski maraton, przyjechałem w czubie.. Zrobiłem prawie co miałem bo pozostał mały niedosyt. :)
Jako drużyna INTERKOL pojechał świetnie, sporo osób od nas na czołowych miejscach.

I no dalej moja forma jest boska, nigdy się nie spodziewałem że tak dobrze pojadę taki maraton, rok temu pewnie nawet na tych pierwszych 15km odpuściłbym peleton z braku sił, a teraz daję radę walczyć z najlepszymi :)

A tak jeszcze o tytule, to cały czas prawie nuciłem sobie przebój ENEJa - Skrzydlate Ręce i najbardziej ten kawałek "dalej dalej, proszę leć, proszę gnaj" :D Pomogło ;)

Kolejny poważny wyścig to górski Maraton w ISTEBNEJ,a tydzień po tym wyjazd na TdP amatorów :)

Fotka z finiszu, jadę po prawej stronie najbardziej, troszkę z tyłu zdjęcia ;)


Finisz:


cad:87

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(8)

Klasyk Radkowski 2012 !

Sobota, 5 maja 2012 · Komentarze(4)
Było zimno i ciepło, wcześnie i późno, szybko i trochę wolniej... Ale od początku!

Z Krotoszyna wyjeżdżamy z Arturem jakoś o 4:15 rano. Czyli snu było tyle co kot napłakał bo zbyt wcześnie nie zasnę.. Planowo chwilę po 7:00 wjeżdżamy nad zalew w Radkowie, odbieramy numery i szykujemy się do maratonu.. Co jest najlepsze wtedy było około 7-10*C i zalegała spora mgła..
Gdy Artur pojechał na start [startował w pierwszej grupie] ja się spokojnie jeszcze szykowałem bo miałem jeszcze prawie 20 minut.. Wszystko popakowane w kieszonki, bidony zalane, więc można jechać na mini rozgrzewkę.. Podjeżdżam na chwilę na start i spotykam travisb - kolega z ForumSzosowego. Na starcie miał prawie kompletnie pusty bidon - to wlałem mu swojego picia, a sam pojechałem po chwili dolać sobie wody :) Spotykam Virenque, chwilę rozmawiamy i jadę na start.

Gdy przychodzi 8:20 równo wyjeżdżamy w trasę. W grupie wydaje się być kilku mocnych ludzi, jest także jedna bardzo ładna pani - ale tutaj bez sentymentów :D
Od samego początku mocno cisnę i pod pierwsze ostre wzniesienie jeszcze nad zalewem zostaje nas raptem dwóch.. Jedziemy tak kilkaset metrów po kostce a tu nagle przestaje działać licznik.. Znowu przesunął się magnesik na szprysze i musiałem szybko poprawić.. Tracę kilka cennych sekund, przegania mnie cała grupa moja, ja musze gonić i w sumie tracę też trochę sił...
Gdy doganiam grupę chwilę odpoczywam, ale tempo jest tak niskie po płaskim i na tym zjeździe, że dokręcam i to sporo żeby wielu się nie utrzymało i znowu ten sam kolega za mną skoczył.. A więc jedziemy tak kilka dobrych kilometrów sami by dogonił nas kolega, który miał sttartować z nami ale się spóźnił na start [okazało się później, że pojechał i wygrał dystans MINI] ale tak jedziemy tylko do pierwszej góry.. Kolega narzucił takie tempo, że w sumie stwierdziłem że wyjechanie się na pierwszej górze to będzie niezbyt dobry pomysł i po 2-3km puściłem koło..

Dalej to tylko i wyłącznie walka z samym sobą, mijanie sporej ilości ludzi przy czym mnie znowu minęło tylko kilku kolarzy.. Pierwszy podjazd pokonany dość żwawo i gdy przyszło do zjazdu to się załamałem.. Może tragedii nie było ale to taka GRUSZECZKA trzebnicka i to na zjeździe.. Czyli dziura pogania dziurę, łata na łacie, mega nierówno.. Gdy przyszło do drugiego podjazdu moim oczom ukazuje się świetna ścianka gdzieś pewnie ze 20%, krótko ale stromo.. :) Przychodzi kolejny zjazd w samotności, dość kręty i z kilkoma serpentynami, ale po jakimś czasie jest bufet, tam daję do napełnienia bidon - uciekam w krzaczki na siku i po chwili jadę znowu dalej.. Robi się coraz cieplej, licznik pokazuje 23*C - podciągam rękawy, rozpinam wiatrówkę i koszulkę i zaczynam wspinaczkę na Karłów..
Jedzie się świetnie, tempo myślę że niezłe mijam kilku kolarzy, a tu nagle gdzieś tak za połową mija mnie Virenque, który startował za mną 10 minut..
Propozycja koła ?! Nie dzięki ;) Wolę swoim tempem, ja się jeszcze wytrenuję!

Na razie chyba będę celował w "klasyki" czyli płasko płasko, stroma górka, płasko górka i meta, z rantami i sprintem... Tu na razie upatruję swoich szans.. W Trzebnicy byłoby sto razy lepiej tylko, że za szybko od początku i troszku zdechłem ;)

Ale wróćmy do KR2012 - po tym uświadamiam sobie, że jednak tempo moje jest niewystarczające i trochę przyspieszam.. Ale po chwili mija mnie jeszcze jeden kolega Bartek - jako że to już powoli koniec podjazdu staram się mieć go w polu widzenia, między nami jadą jescze jacyś kolarze i razem zjeżdżamy z Karłowa na serpentynach.. I tu niestety trochę mi uciekli, chyba jechałem zbyt asekuracyjnie, w sumie łatwo o wypadek, a ja mistrzem w zjazdach nie jestem.. Nie ścigam się o złote gacie więc wole mieć wszystkie kości całe ;)

Po tym zjeździe znowu przychodzi czas na "pierwszy podjazd" a w sumie już czwarty.. Doganiam jakiegoś kolegę z którym jadę sporo czasu po zmianach, gdy pojawia się góra on coś mocno zwalnia a ja jadę za nim, pytam się go czemu nie zmieni z blatu na małą tarczę i tu słyszę "na dziurach coś przerzutka przestała działać" xD No masakra, ciekawe jak gościu docisnął do mety, chyba "trochę" podprowadzał jakieś kawałki bo z tyłu mówił że ma max 25zębów.. :/

Od niego więc uciekam, dojeżdżam do kolejnego nieznajomego mi osobnika i tu się znowu zadziwiam bardzo pozytywnie i wywiązuje się taki oto dialog:
Krzysztof ? - Tak.. - Kubik ? - Tak.. A co ? - Kris91 z bikestats ? - No tak, ale o co chodzi ? - A bo ja pracuję w Gazecie Wrocławskiej, z miłą chęcią zawsze czytam Twojego bloga, świetnie piszesz.. Dzięki kolego! :) I aż się chce jechać, aż się chce jeździć maratony ;)
Ale niestety zostawiam go również [ale ja mocny jestem :D ] i dalej to znowu samotna jazda aż do kolejnego bufetu.. ZNowu daję bidon do napełnienia u ciekam w krzaczki, po chwili startuję i jadę od kolarza do kolarza, na podjeździe co rusz widzę kogoś przed sobą i celem oczywistym jest dojechanie do niego i prześcignięcie.. Ale jeden kolega się nie dał - Dojechałem do niego, przejeżdżam obok, a tu naglę słyszę sapanie na plecach :D Przyspieszam trochę bardziej, ciągle słyszę sapanie, no to już się pogodziłem z tym że będzie siedział na kole, na końcu podjazdu już podjeżdża do mnie i dziękuje że dałem mu koła bo sam to by jechał z jakieś 10-15 minut dlużej chyba i moje tempo było za szybkie dla niego, ale dał radę.. :) Dalej "szaleję" na zjazdach gdyż już wiem co mnie może czekać - skręt w lewo nad zalew i mała góreczka cisnę ostro, kolega już sotaje i słyszę "ałaaaa skurcz", ja cisnę tak mocno, że nie daję rady wykręcić na metę i niemal wpadam na samochody, od zera znowu lecę na metę.

Wpadam szczęśliwy, dostaję medal i karteczkę na jedzienie, po chwili dojeżdża mój kolega i dziękuje za jazdę wspólną.

Dalej to już miłe pogaduchy i żarty z Krzywy'm z bikestats, Virenque, i paroma innymi ziomkami..

Z maratonu jestem bardzo zadowolony, wiem gdzie moje miejsce w peletonie "górskim". Jeszcze trochę mi brakuje do czołówki, sam chciałem skończyć ten maraton jakoś 20minut szybciej, ale wyszło jak wyszło.. Nie cisnąłem za mocno bo bałem się o skurcze - tętno niby mniejsze niż w Trzebnicy, ale nogi jakoś bardziej wyjechane...

Oficjalne wyniki:
Czas: 05h 02m 02s
Miejsce OPEN: 21/93
Miejsce KAT: 7/12

Był na mecie pyszny gulasz z ryżem - zjadłem chyba ze 3 albo 4 porcje.. Mniami! :)

Pojechałem na tyle ile mogłem i cieszy to że jest to do tej pory w sumie mój najszybszy górski maraton, cieszy więc na pewno widoczny progres. Nie złapały skurcze, nie brakło ani picia ani jedzenia.. Więc przejechałem cały maraton "normalnie" :)

cad:86

A tu jeszcze zdjęcia z Trzebnicy:

Zapitalam na "premii górskiej"



Zdjęcie z samolotu, kto dojrzy dwa rozłożone ciała Interkolowców ?! ja to ten po prawej ;D W pobliżu białego busa..

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(4)

VI Maraton Trzebnicki ! SUKCES ! :)

Sobota, 28 kwietnia 2012 · Komentarze(6)
Ale się działo :)

W sobotę z samego rana wyjazd z domu po Artura i razem jedziemy na Trzebnicę ;)
Przyjazd na miejsce około godziny 7:30 i dzięki temu był czas na spokojne odebranie pakietu startowego i zamocowanie numerków na kierownicy i sztycy.
Później czas na przebieranie się, zalanie bidonów izotonikiem oraz pójście do toalety.. Wiadomo ;)

Dalej już czekanie na start :) Od samego początku słońce praży wręcz i zapowiada się masakra.. Umawiamy się z Grzegorzem, który startuje 4 minuty przede mną, że za mną poczeka, gdyż moja grupa jest o wiele mocniejsza i razem pojedziemy bo i tak to nadrobi...

Na starcie przywitanie się oraz wymiana kilku zdań z Arturem Kozalem [wygrał rok temu] i czas na start. Od startu istna rzeź.. Tempo jakieś 40km/h jeszcze w Trzebnicy, górka czy płasko ostre ciśnienie.. Gdy motocyklista nas puścił przed siebie byłem na zmianie i gdy tylko zszedłem z niej zauważyłem, że jedzie nas raptem czterech.. No masakra..
Moja taktyka na ten wyścig ? Trzymać się na kole Artura i liczyć na to, że dam radę.. I dobrze zrobiłem, gość jest niesamowity, na płaskim jedziemy 50km/h po czym on nie wiadomo skąd przyspiesza do 55km/h.. Od startu moje tętno wahało się od 170-185 i niżej nie schodziło do gdzieś tak 110km.
Ale każde jego mocniejsze pociągnięcie kontrolowałem gdyż zawsze go miałem przed sobą i mogłem szybko zareagowac i doskoczyć..

Na 29km przestaje działać licznik, wypada pełen bidon izotoniku.. Przez chwilę pojawiła się myśl: zatrzymaj się i wracaj po bidon.. Ale tempo było tak kosmiczne, że nigdy w życiu bym sam tak nie pojechał i nie miał bym szans na jakikolwiek wynik.. Na jednym kawałku byłe tak masakryczne nierówności, że niestety pożegnałem mój bidon.. Teraz trzeba zamówić nowe..

Dalej to już jazda tylko z pomiarem kadencji i pulsu, bez prędkości i liczby przejechanych kilometrów.. Musiałem się pytać ludzi, na którym kilometrze jesteśmy..

Na 50km - pierwsze wzniesienie był prawdziwy pokaz mocy, Grzegorz zszedł ze zmiany, na podjeździe prowadził Wiatrak, a za nim jechał Artur Kozal i ja.. Nigdy jeszcze tak szybko tam nie wjechałem.. Artur poprawił Wiatraka... Jako, że trzymałem się Artura, od razu za nim skoczyłem i zrobiła się wyrwa gdzieś z 300m, ale niestety się załatała bo potem bym zjazd..

Dalej to jazda po płaskim i bez problemu jeszcze dawałem zmiany tak do 90km..
Później brakło trochę jedzenia, sporo czasu wcześniej jechałem prawie o "suchym pysku" przez stratę bidonu.. I nie szło tego nadrobić..

Od 90km czułem, że mój czas już nadchodzi, żeby się z chłopakami powoli żegnać..
Nie dawałem już praktycznie zmian, od razu się chowałem do peletonu za Artura.. No nie szło po prostu.. I niestety na kolejnej górce ok 100-110km puściłem koło przed tą stromizną.. Puls szalał, by później spaść do ok 150-160, ale na wyższy już nie szło wejść.. Płyty jednak przejechane bez najmniejszych problemów i w miarę żwawo, tam jeszcze widziałem Grzegorza i 2 innych z grupy, którzy tez nie utrzymali koła Arturowi i Wiatrakowi.. Ale później już bekło..

Za szybki początek trochę.. I tak oto w międzyczasach widać, że przez 30km ostatnich straciłem równo 20 pozycji !
Gdy pojawiła się tablica Trzebnica to był nagły przypływ energii i rura..

Cieszę się i w sumie uznaję ten wynik za wielki sukces, forma jest MEGA MEGA i jeszcze raz MEGGA ! Taki wynik brałbym w ciemno od startu.. BYło ciężko, co jakiś czas głowa mówiła "puść koło już, po co tak się zarzynasz" ? Ale jechałem dzielnie dalej..

Jest wielka moc i bardzo się cieszę na kolejne wyścigi [5 maj górski w Radkowie].
Dzięki chłopaki za jazde, Szerszeniom za maraton i Bogu za wspaniałą, wręcz ognistą pogodę..

A moje spostrzeżenia ? Szybkość jest, moc jest.. Brakuje jeszcze jednak trochę wytrzymałości, do tych 100-120km jest idealnie, później się zaczyna mały problem, w sumie zależy też od tempa, a to od samego początku było zabójcze.. Praktycznie od startu do mety się mocno zakwaszałem.. I co najważniejsze, dowaliłem kilku interkolowcom ;]


Oficjalne wyniki:

Kategoria M2: 10/35
OPEN: 29/300
150km w 4h 22m 41s


I pierwsze zdjęcie na mecie:

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(6)