To co już za mną:

Wpisy archiwalne w kategorii

150km i więcej

Dystans całkowity:15551.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:507:26
Średnia prędkość:30.65 km/h
Maksymalna prędkość:90.00 km/h
Suma podjazdów:91393 m
Maks. tętno maksymalne:210 (103 %)
Maks. tętno średnie:173 (85 %)
Suma kalorii:285220 kcal
Liczba aktywności:72
Średnio na aktywność:215.99 km i 7h 02m
Więcej statystyk

Tour de Pomorze 2019

Sobota, 27 lipca 2019 · Komentarze(1)
Nadszedł czas na podsumowanie ULTRAmaratonu Tour de Pomorze 2019. Startujący ze Świnoujścia "wyścig" kończył się róiwnież w Świnoujściu. Dokładne miejsce startu to Prom Bielik. Mój start to 8:40, sobotni ciepły poranek, który zapowiadał przekształcać się w świetną rowerową, kolejną piękną przygodę. Do tejże przygody mogłem się spokojnie przygotowywać dzięki wsparciu UM w Krotoszynie oraz Pana Burmistrza Krotoszyna - Franciszka Marszałka.

Rower z lekkiego przecinaka stał się cięższym o kilka kilogramów krążownikiem do zadań specjalnych. Lampki, powerbanki, baterie i gpsy.... To wszystko musi być. Formę przygotowałem na start prześwietną. Jak się okazuje jednak niewykorzystaną w 100%. Plany przed były jasne i proste. Doganiamy Jacka startującego 35 minut przed nami i jadę dalej.

Zaraz po starcie gdy tylko uporałem się z lekkimi problemami technicznymi w GPS postanowiłem nadać swoje tempo i zamienić spacerek w choćby lekkie ściganie. Nie ukrywałem, że Czesię zamierzam dowieźć do Jacka i tylko za nią ewentualnie czekać będę. Licząc sobie w głowie czas, kilometry i prędkości wyszło mi, że po 3,5 - 4h powinniśmy się z nim spotkać. Miałem oddać swoją lubą pod skrzydła innego faceta i sam ruszyć dalej. Okazało się, że nie pomyliłem się w swoich założeniach.

Zaraz za Świnoujściem czekał za nami Mariusz Gniado z Trzebnicy, który chciał się podłączyć pod mój pociąg. Niestety pod jeden z pagórków Edward Kuczmarz niestety odpadł z koła... ale no cóż, takie jest kolarstwo. Po kilku kilometrach dogoniłem dużą część startujących przed nami kolarzy, w tym także Zbyszka Krefta ze Śremu i Andrzeja Biela z Górali Police.... Nadal nadając najmocniejsze tempo w grupie spokojnie już jadąc pyrkaliśmy dalej. Tętno mi spadło i uspokoiło się znacząco.... Wiedziałem co wydarzyło się w Karpaczu i nie chciałem powtórki, więc co była okazja to chwytałem bułę albo makaron.

Na drugim punkcie na stacji PB w Ustroniu dogoniliśmy Jacka, idealnie we wczas... Wiatr jednak tak mocno dawał się we znaki że postanowiłem do pagórków i zmiany jego kierunku trzymać się w naszej grupce. Czołówka odjeżdżała coraz dalej ale trzymała do Szczecinka jakieś 40 minut przewagi.

Czesię i Jacka coraz bardziej męczyło nasze tempo, jak się udawało to dociągałem ich do grupy albo starałem się ją delikatnie zwalniać... Wbrew swoim osobistym planom, ale gdy Czesię zaczęło boleć kolano i została na jednej z hopek postanowiłem zostać razem z nią. Później wyskoczyłem dogonić "for fun" grupę która uciekła dawno temu, co udało się idealnie na punkcie w Szczecinku i... okazało się że pierwsi już dawno odjechali więc... zostanę i poczekam za Czesią i Jackiem. Na punkcie był przepyszny żurek na bogato, makaron i ryż. Wszystko było pyszne i wspaniale dopełniała to Pani obsługująca punkt i podająca jedzenie! Po prostu złoto :)

Dalej już dla mnie spokojna jazda, co okazało się mimo wszystko być także dość męczącym wyzwaniem by zwalniać samego siebie. Pogaduchy, żarty, śpiewanie i tyle... i tak do mety. :)

Wiem, że mogę w przyszłym roku powalczyć po dobrej zimie, jeśli teraz nie trenowałem długich dystansów, to jeżdżąc pod ten typ wysiłku jestem w stanie powalczyć o najwyższe lokaty :)

cad: 77


Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Ultramaraton Piękny Zachód 2019 - Niesulice Jezioro

Sobota, 8 czerwca 2019 · Komentarze(1)
Ultra-Maraton Piękny Zachód 2019 - Niesulice

Niedłuugo oczekujcie filmiku, jechałem z kamerką więc coś tam posklejam :)

Już rok temu chciałem tam być, ale wtedy wypadał Łask. Tym razem wypadał Koźmin Wlkp., ale stwierdziłem że chcę Ultrę. A dzięki wsparciu z Urzędu w Krotoszynie i Burmistrzowi Franciszkowi Marszałkowi - byłem spokojny w przygotowaniach i mogłem na luzie przygotowywać się do maratonu po tej czysto sportowej stronie :)

To mój trzeci ULTRA, byłem więc spokojny, że go przejadę. Wiedziałem, że mogę sobie pozwolić na dużo, nawet mimo tego, że w tym roku nie trenuję długich dystansów prawie wcale. Prawie się przeliczyłem, już mnie wycofali, choć od początku jechało się cudownie... Zapraszam na krótką relację z tego wydarzenia :)

Razem z Czesią wybraliśmy się na ultrę - Piękny Zachód..... którego baza znajdowała się nad pięknym Jeziorem Niesłysz- w Niesulicach, "Ośrodek Wczasowy Irena" - polecam na przyszłość. Wspaniała obsługa, pyszne jedzenie i żadnych problem w jakimkolwiek temacie.

Od samego początku pobytu zaczęły się konkrety: odbiór pakietów w biurze zawodów, oklejanie sprzętu, ładowanie energii - w powerbankach i tej naturalnej. Zjedzona pyszna zupa na kolację i odhaczona odprawa przy okazji - w jednym. Sama atmosfera przecudowna, sami znajomi, radosne twarze i sympatyczni ludzie.

Nastawiony budzik na 6:30, start zaplanowany na 8:25, śniadanie o 7:00. Chwila stresu, ostatnie przygotowania i start! Start z moją grupą do najłatwiejszych nie należał - było nas sześciu, po pierwszych kilku metrach zostaliśmy tylko we dwóch z Arkiem Robakiem. Pojechaliśmy całkiem mocno i równo do pierwszego punktu.... Po wyjeździe Arek zostaje i zawraca ponieważ....... zapomniał karty kontrolnej. Po krótkiej konsultacji ja jadę dalej. Dojeżdżam sam osobiście grupę, która startowała długo przed nami.. Moje tempo było bardzo dobre. Plan także był bardzo prosty: na pierwszych trzech punktach podbijam tylko pieczątkę, piję wodę i uzupełniam bidony - jadę dalej. I pojechałem...

Wyjechaliśmy całą grupą z punktu, po chwili zostaliśmy tylko we trzech, a jeszcze chwila i zostałem znowu całkiem sam. Niestety koledzy nie utrzymali mojego tempa. Ryzyk fizyk... Zbliżam się do Kaczorowa - to ostatni punkt przed górami. Wcześniej były tylko ewentualnie małe i krótkie hopeczki. Do Kaczorowa patrząc po czasach na punktach dziesięcioosobowa grupa "faworytów" nad jednym mną nadrobiła "tylko" jakieś 25-30 minut. W Kaczorowie chwila zawahania była - zjeść krupnik i chlebek czy nie zjeść... no bo zaraz góry.. Stwierdziłem - "do Karpacza tylko 60... dam radę, szkoda czasu". No.. Kryzys przyszedł jednak całkiem szybko i w sumie niespodziewanie. Wypiłem colę, zjadłem żela...  Nie pomogło.. Zaczął się zjazd. Ale nie w dół z górki, zaczął się zjazd. Okazało się, że zaciągnąłem dość mocny dług, który jak każdy praworządny obywatel musi spłacić. Spłaciłem go w Karpaczu, ale o tym za chwilę.

Do Karpacza pod te wszystkie i tak niezbyt strome i długie podjazdy wlokłem się niemiłosiernie, a wszyscy którzy byli niedaleko ode mnie mijali mnie jak tyczkę. Czesia jechała ten kawałek 10min szybciej ode mnie. Pomyślcie więc jakiego miałem zgona. Dojechałem więc do Karpacza.... I się zaczęło...

Zsiadłem z roweru, poszedłem (he he he....) - doczłapałem podbić pieczątkę i chciałem iść zjeść. Okazało się, że stało się najgorsze co mogło u mnie, czego się spodziewałem że może się stać, ale zaryzykowałem, po prostu. Odcięło mnie w ten najgorszy sposób jaki mogło. Już tłumaczę: gdy wyjadę się do zera, totalnie do zera, przegrzeje mi się kopara, że nawet woda przestaje mi smakować, mam blokadę żołądka i nie mogę nic zjeść... dodatkowo: muszę zwymiotować co wcześniej zjadłem, a było to kilka żeli energetycznych, dwie cole, batonik energetyczny, dwa banany i takie tam.. Się okazało, że muszę to zrobić NATYCHMIAST, inaczej... mój organizm nie dał mi wyboru i dostałem tylko wiaderko, bo nie byłem w stanie się ruszyć. W tym momencie okazało się, że komandor wyścigu z punktu w Karpaczu - Wacław Żurakowski - wycofuje mnie z wyścigu, wzywa karetkę i... chce mnie odwieźć niedługo na metę. Nie dając się przekonać, że "ten typ tak ma" i potrzebuję tylko "chwili odpoczynku" org. był nieugięty, co wprawiało mnie wręcz we wściekłość... DNF?! Tylko z takiego powodu?! No way! Jako, że na punkcie były do jedzenia Tylko pierogi i gulaszowa (pierogów nie jadam a gulaszowa w moim stanie była zbyt ciężka) zamówiłem u przemiłej pani jakieś drobiowe kotleciki, surówke z marchewki i pyrki - po prostu. Na punkt zaczęli przybywać kolejni zawodnicy, czas leciał, byli wszyscy ci których zostawiłem daleko w tyle, dojechał Jacek Ilmer który się mną trochę bardzo przejął,(za co serdecznie dziękuję i za pomoc!) Zbyszek Heleniarz, inni znajomi i.... Czesia! Na tym punkcie spędziłem ponad 2h - ponad dwie godziny!!!! Okazało się, że dokładnie tyle potrzebowałem zeby do siebie dojść. Rozdzwonił się mój telefon, zaczął pikać mnóstwem wiadomości - na stronie się pokazało, że: KUBIK - wycofał się z wyścigu! Nie sposób było przekonać kogokolwiek, że potrzebuję tylko chwili by wrócić na rower, wyłączyłem i odpoczywałem.

W międzyczasie przebadali mnie ratownicy medyczni i nie stwierdzili nic odbiegającego od normy, podziękowałem za badania i poszedłem już w lepszym stanie (tak! zwrócenie tego wszystkiego co miałem w żołądku pomogło) do organizatora, dojadłem swój obiad. Zadzwoniłem do orgów na mecie - ja chcę jechać! proszę przywrócić mnie do wyścigu. Napisałem także oświadczenie, że  mimo wątpliwości organizatora ,komandora na punkcie - jadę dalej! Po dłuższej rozmowie przekonałem, że już mi lepiej i mogę jechać. Jestem dorosły, to raz. Dwa - ja tak mam. Trzy - Szczerze dziękuję za troskę i opiekę, ale ja CHCĘ jechać dalej! Teraz patrząc na zdjęcia i to, że mimo ostrego słońca, ja byłem bledszy od ściany - przestaję się dziwić takiej reakcji.

Wróciłem więc na trasę, w dalszą drogę wyruszyłem z.... Czesią! Straciła czekając na mnie dobrych kilka(naście) minut. Wiedziałem też, że potrzebuję chwili by się rozkręcić... Ale tracąc już tyle czasu, stwierdziłem, że dojedziemy więc razem do mety. Jeszcze jeden raz musiałem się tylko zatrzymać na zjeździe, gdyż zrobiło się na tyle zimno, że nogawki musiały znaleźć się na nogach, a nie w kieszeni. Nie chciałem powtórki jeszcze z BBT. To się nazywa doświadczenie! :D Miałem na sobie także bluzę, bez której dla mnie chyba dalsza jazda nie byłaby możliwa. Temperatura z około 30-35*C w pełnym słońcu w ciągu dnia, w nocy spadła do jakiś 5-7*C, ale zakładam że nawet odczuwalna mogła być niższa.

Na kolejnym punkcie zjadłem talerz gorącej grochówki! Wypiłem trzy szklanki gorącej herbaty z cytryną i cukrem - odżyłem, wróciły WSZYSTKIE siły, które zabrała mi bomba roku! Do mety więc już spokojnie. Nakładłem sobie jeszcze serwetek i ręczników papierowych pod koszulkę bo temperatura spadła jeszcze bardziej, czego nie wiem czy ktokolwiek się spodziewał, że będzie aż tak zimno.

Kolejne punkty to już tylko formalność i wychodziliśmy gdy tylko Czesia stwierdzała, że możemy iść. Mogłem na spokojnie nadawać całkiem żwawe tempo. Dojechaliśmy Szerszeni, którzy nam to uciekali to nas doganiali, aż w końcu praktycznie ostatnie kilkadziesiąt kilometrów jechaliśmy już razem. Czesię zaczęło boleć kolano, a gdy wyszło już słońce niestety musiała ostatnie kilometry bardziej spokojnie jechać. Mając i tak bardzo dobry czas jechaliśmy sobie rozmawiając i robiąc zdjęcia.

Na mecie powitali nas Jacek Ilmer z mamą! Za co serdecznie dziękuję! Wasze entuzjazm jest nie do opisania! :)
Polecieliśmy do Oskara przybić ostatnią pieczątke i piątkę! Mi chcieli nakopać do tyłka, ale się nie dałem jak w Karpaczu :D

Później zrobiło się pięknie, zjedliśmy obiad i poszliśmy nad jezioro, ja się poopalałem i w sumie chyba zdrzemnąłem. Zostaliśmy jeszcze jeden dzień. by zregenerować się odpowiednio. 13 godzin snu pozwoliło się dobrze do kolejnych godzin spędzonych nad jeziorem odpowiednio przygotować :)

Dziękuję za profesjonalnie zorganizowany maraton, pyszne jedzenie na bufetach (przynajmniej tych od Karpacza bo wcześniej pogardziłem :p ), za troskę i odpowiedzialność za uczestników! Maraton Piękny Zachód 2019 nad Jeziorem w Niesulicach uważam za zamknięty :)

Jeśli zastanawiacie się czy coś bym zmienił bądź zrobił inaczej to... NIE! Sprawdziłem siebie, swój organizm... Taki miałem plan, albo wygram albo umrę. Test skończył się pozytywnie, mimo tego że odpowiedź jest trudna do strawienia ;-) Inny scenariusz oczywiście mógł być, mogłem zjeść makaron i poczekać za Arkiem na drugim punkcie, mogłem zjeść krupnik i chlebek przed Karpaczem i jechać dalej. Zrobiłem to inaczej. Wiedziałem czym to się mogło skończyć i tak się skonczyło. Pojechałem dalej, mimo tej bomby, ultra kryzysu - wykręciłem w sumie 33 czas open na na 88 zawodników (dodatkowo 23 wycofanych) a mój czas razem z postojami to 23h 13min. Myślę, że gdyby nie kryzys, kręciłbym się w okolicy 20 godzin (w te albo we wte). Jestem zadowolony z tego maratonu. Było fajnie i ekscytująco!

No i Czesiulek, która wygrała OPEN Kobiet oraz klasyfikację górską i dołożyła mi 25 minut :) Mega się cieszę :)

Trza też pochwalić Glinę! Jacek w końcu pojechał na siebie i zrobił super czas! Pojechałeś serio bardzo dobrze i bardzo ładnie! Gratulacje :)

Dzień dobry Świebodzin :)


Startujemy :)


Szczęsliwy po 5 minutach wyjeżdżam z drugiego punktu kontrolnego :) W pełni sił, nieświadomy co mnie jeszcze spotka.


Wjeżdżam do PK w Karpaczu - zęby już zaciśnięte, ale jadę...bo było w dół :D


Próba zjedzenia zupy skończyła się katastrofą...


Omawiamy strategię "ja to zmemłam, Ty idź ich zagadać, a ja ruszę i może nie zauważą" xD No wyglądałem źle, potwierdzam.


Meta :)



Następny dzień był już pełen wigoru :D

cad: 77
temp. min: 5*C
temp. max: 31*C

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Puchar Polski w Supermaratonach Szosowych - Choszczno

Poniedziałek, 3 września 2018 · Komentarze(1)
Cztery dni po BBT 2018 wybrałem się do Choszczna by walczyć na ostatnim etapie w cyklu Supermaratonów.PL.
Przed startem mam już pewne zwycięstwo w kategorii wiekowej, ale o kategorię nie walczę już od lat...bo nie mam z kim.
Zająłem się więc walką  o to co kusi i motywuje wielu kolarzy z naszego środowiska - Puchar Polski OPEN.
Tutaj stając na starcie jestem trzeci, muszę nie dać odjechać Arturowi (ale żeby nadrobić punkty musiałby uciec na około 25-30 minut) oraz "tylko" dogonić Szymona Koziatka by być finalnie drugim (on w chwili startu jest drugi). Matematyka jest nieubłagana i wychodzi moja natura Alberto Contadora....wrrrróć.... po prostu Księgowego ;-) Przed startem policzone wszystko co do minuty i znam swój plan i strategię na wyścig. Szczęście także sprzyja - losowanie jest dość łaskawe i wiem, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.... Rok temu na ostatnim giga to ja przegrałem drugie miejsce, tym razem karma wróciła.  Za rok trzeba na tyle potrenować by zależało to tylko ode mnie, a nie od czynników zewnętrznych. Jedyne czego się boję to - kolana!

Startuję o 8:33, ruszamy grupą spokojnie: z Jackiem Ilmerem Gliną, Gosią Kubicką, Krzysiem Łańcuckim, Mariuszem Staszakiem i kilku innymi.....ale nagle zostajemy we trzech tylko z Krzysiem i Mariuszem....nadając tempo jechałem lajtowo... cholera, a chciałem dlużej jechać i pogadać po prostu. No ale... Trzeba jechać! Okazuje się, że wszyscy myślimy w taki sam sposób, najpierw rozgrzewka, a już po chwili zacznie się dopiero mocna jazda. Samemu nie ma co się porywać z motyką na słońce. Za nami pendolino w postaci Henia, Dariusza, Mariana i Marcina oraz kilku innych mocnych chłopaków.

Kilka kilometrów przejechanych normalnie... Później gdy pojawia się grupa za nami trzeba się złapać, ale jadący na zmianie Henryk nie zamierza zwalniać z tego powodu... Pojawia się przy pierwszym mocniejszym depnięciu ból w kolanie... ale od tego czasu już tylko mocne depnięcia i coraz mocniej bolące kolano. Lewe kolano po BBT :/

Jedziemy po zmianach, Adamowi Litarowiczowi nie odpowiada tempo narzucone przez chłopaków i troche się kłócą z szybszymi chłopakami. Niepotrzebne dyskusje, ale także faktycznie bardzo mocne tempo jak na ten dystans. Kilka razy Dariusz z Cubicy mocno odjeżdża i trzeba spawać, panuje lekka nerwówka...

Gdzieś około 90-95 km zauważamy grupę, którą chcieliśmy dojść od początku. Tam jedzie moje drugie miejsce! Ale nie chcę się spieszyć, nie ma potrzeby myślę. Innego zdania był Henryk Bętlewski - lider PP i najmocniejszy w tegorocznym peletonie. Zaatakował bardzo zdecydowanie i mocno, za nim podczepił się Marcin Sierant, jeden Gryfusiak ze Szczecina oraz zawodnik z STR Świdwin, ja jechałem w środku grupy i nie mogłem natychmiast zareagować bo byłem zablokowany z każdej strony. W głowie pojawiła się jedna myśl: jeśli ta czwórka dojedzie do trójki uciekinierów - przegrywam swoje drugie miejsce i jestem trzeci. Kolano boli jak cholera.... Ale!

Skoczył w tej samej chwili Darek Kaczyński, skoczył zawodnik z nr.1 oraz ja. Kilka kilometrów swoistego przeciągania liny.... Niestety Heniu i reszta dogania grupkę i zaczynają jazdę po zmianach, w grupie mają jeszcze mocnego kolegę Heleniarza z M3. Długi czas trzymamy ich na dystans, ale w pewnej chwili zaczynam zauważać, że jednak nam odjeżdżają. Reszta grupy została daleko w tyle więc nie ma szans żeby ktoś nam trzem pomógł. Pojawia się przejazd przez miejscowość i cholernie nierówny bruk, kocie łby. Nic przyjemnego! Nie umiem po tym jeździć, ale powiedziałem sobie że pogubię bidony, pogubię plomby w zębach ale nie zwolnię... udało się nawet przyspieszyć, moi zwolnili dość znacząco... grupa przede mną też pojechała wolniej ten odcinek... pojawili się w zasięgu..
Po wyjeździe z miasteczka hopka, ładny asfalt już... chłopaki mocno kręcą, ale ja kręcę jeszcze mocniej, nie widzę moich kompanów pogoni więc jestem skazany sam na siebie. Wieje w twarz. Boli cholernie - kolano, oddech staje się niemożliwie szybki, serducho wali na maXa! Byłem już zbyt blisko by ich odpuścić i zbyt daleko by ktoś mógł mi pomóc... Ale DRUUUUUUUUUGIE miejsce tu moje jedzie! Zagiąłem się ostatni raz i w myślach zawyłem z bólu..... dogoniłem ich pod lekką hopkę! Nikt więcej już tej grupki nie doszedł. Byłem mega szczęsliwy ze sam sobie wypracowałem ten wynik i dojazd do grupy.... ale kolano dostało przez to konkretnie.

Odpocząłem chwilę i zacząłem znowu wychodzić na zmiany. Heniu ewidentnie tego dnia dobrze się czuł i nie zamierzał na nikogo czekać. Odjechał po jakimś czasie samotnie do mety, my goniliśmy tylko w części.. Ja miałem za zadanie już tylko dojechać z Szymonem i Arturem, nic więcej nie musiałem. Miałem szczęście, że ani Szymon ani Artur nie zaczęli skakać. Ból stał się bardzo nieznośny i zaczęło mnie lewe kolano boleć jak na bbt. W pewnej chwili czwórka chlopaków odjechala gonić Henia, ja z bólem kolana zostałem i nie musiałem gonić, na szczęscie Szymon też nie cisnął. Zwolniliśmy na tyle, że dojechał do nas kolega Marian Kołodziejski z "numerem 1" i tak dojechaliśmy po zmianach na metę. Mogłem spokojnie odetchnąć! Rzutem na taśmę zdobyłem DRUGIE miejsce w Pucharze Polski Open 2018 :) do tego drugie miejsce w kat. m2 oraz 7 open na samym supermaratonie.

Jestem giga zadowolony ze swojej dyspozycji i formy! Jest dobrze! teraz tylko to podtrzymać. Końcówka supermaratonów szosowych przebiegła po mojej myśli! Noga była konkretna! Tylko tteraz muszę konkretnie odpocząć po BBT, odespać i zregenerować lewe kolano przede wszystkim :)

Organizacja maratonu na wielki plus, od początku do końca! Pyszne jedzenie na mecie, możliwość spania na sali - mega atmosfera po maratonie, wszystko przypięte na ostatni guzik, w pakiecie koszulka z maratonu, dobrze oznakowana trasa, dobre bufety!

cad: 80

Chwilę przed startem, ostatni banan :D


Podium Pucharu Polski Supermaratonów Szosowych w 2018 roku :)


Puchar Polski 2017    -    Puchar Polski 2018

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Bałtyk-Bieszczady Tour 2018 / 1008km non stop Świnoujście - Ustrzyki Górne

Poniedziałek, 27 sierpnia 2018 · Komentarze(12)
Tak Tak Tak! Najbardziej prestiżowy, największy maraton - ULTRAmaraton - zaliczony i przejechany z całkiem dobrym skutkiem!

W czwartek 23 sierpnia 2018 roku wsiadam w pociąg już chwilę po 6:00 aby z przesiadką w Poznaniu dojechać do Świnoujścia. Na peron rzeczy dowozi mi tata, ja lecę rowerem. Chwila pogaduch i pociąg rusza. Całkiem sprawnie i zgodnie z rozkładem pojawiam się w Poznaniu, gdzie mam jakąś godzinę oczekiwania. Jedzenia i picia miałem przygotowane na całą podróż z małą górką nawet więc usiadłem się na ławeczce i poczekałem. Chwilę przed odjazdem doszło kilku kolegów również startujących w BBT. Cała podróż minęła bardzo spokojnie, ale w okolicach Choszczna, Stargardu wsiadło tyle osób chcących jechać do Szczecina (i później w Szczecinie do Świnoujścia), że zrobiło się bardzo tłoczno. Matki z wózkami, 7 czy 8 rowerów, mnóstwo ludzi. Niech mi ktoś jeszcze raz powie, że koleją nikt nie jeździ... A gdyby tylko powróciły inne lepsze połączenia to już byłby miód malina!

Wczesnym popołudniem dojechałem do Świnoujścia, szybka przeprawa promowa i melduję się w Schronisku Młodzieżowym, gdzie miałem ogarnięty nocleg. Co prawda z zupełnie nie wiedziałem kim, ale spokojnie - wszyscy z BBT więc się nie martwiłem. Okazało się, że pokój pierwszej nocy dzielę tylko z Łukaszem z Włocławka, którego znam z forum szosa.org od wielu lat! Miło było się spotkać po wielu latach tylko pisania. Pogadaliśmy więc, rozpakowałem się, poszedłem do sklepu.... I jakoś tak pojechałem po pakiet startowy. W Campingu Relax całkiem sporo ludzi, o 17:00 miała być możliwość podpisania się na liście oraz odebrania numerów startowych. Coś jednak nie wypaliło i org miał "lekkie" opóxnienia co poskutkowało "lekko" podniesionym ciśnieniem wielu osób. Ale gdy w końcu udało się odebrać worki pojechałem w końcu na plażę, obejrzałem zachód słońca i wróciłem do pokoju. A no i wcześniej jeszcze musiałem znaleźć sklep rowerowy który wymieni mi linkę tylnej przerzutki która.....zerwała się! Dobrze że dziś, nie jutro albo podczas jazdy na maratonie.

Cały piątek miałem wolny, w końcu wybrałem start w sobotę i nie żałuję niczego.Przyjazd w czwartek poskutkował leniwą atmosferą jeszcze w piąteczek. Pospałem sobie dość długo, postanowiłem pojeździć chwilę po mieście i udałem się również na granicę z Niemcami, ale także do niemieckiego Ahlbeck oddalonego może o 5km od Świnoujścia. Przejechałem się po ich dość bogatym i zadbanym deptaku i wróciłem do Polski gdzie od samego wjazdu wita wszystkich zakaz jazdy rowerem i brukowana ścieżka pieszo rowerowa.  Pojechałem na obiad po czym ruszyłem na odprawę i start honorowy ulicami Świnoujścia połączony z masą krytyczną.. Na odprawie kilka ciekawych rzeczy i wypad, lecimy pojeździć rowerami po mieście. Fajna sprawa, wielu ludzi, wielu turystów i zwykłych mieszkańców na rowerach razem z nami. Świetna atmosfera i mili ludzie. Zaraz po tym jednak już spadam do pokoju bo zbliża się wieczór i trzeba zacząć się szykować na start dnia następnego. Do pokoju doszedł jeszcze jeden kolega, ale Łukasz jako że startował w Teamie późnym wieczorem wymeldowywał się już. Zostliśmy więc znowu we dwóch. Kilka chwil przegadałem z Remikiem Ornowskim, pochwalił się nowym rowerem, pokazał ile ! ciepłych ! rzeczy bierze ze sobą i na przepaki czym trochę mnie zestresował, pogadaliśmy chwilę po czym Około 22-23 ogarnęliśmy się do spania.

Sobota rano to już lekka nerwówka. Start zaplanowany na 9:05. Wstaję więc z kolegą o 6, jem śniadanie, ubieram się, pakuję i wyruszam na prom. Tam już kolejnych kilkanaście osób czeka na przeprawę by stanąć na starcie tegorocznego BBT. W powietrzu czuć lekkie ale pozytywne zdenerwowanie, widać, że dzieje się dość konkretnie i czuć kolarską atmosferę. Robię ostatnie fotki, rozmawiam z Czesią i lecę montować GPS by stanąć na starcie. I teraz opowieść zacznie się mniej więcej od punktu do punktu. Jeśli mi się pamięć nie pomyli, bo wszystko spamiętać to niemożliwe, za dużo wrażeń!

START: 9:05
Stajemy na starcie, witamy się ze sobą. Nie znam tych ludzi. Niepokoi mnie ich deklaracja, że oni chcą tylko ukończyć, a cieszyli by się z wyniku 50 godzin. Nie nastraja mnie to optymistycznie  bo jechałem z założeniem 40-42h max! Ruszam więc dość żwawo i już po chwili zostaję całkiem sam. Nie wrózy to nic dobrego. Ale jadę, bo co mam zrobić. Zaginam się trochę, jest lekko z wiatrem, ale z czasem odpuszczam lekko i wyrównuję oddech. Przed Płotami dogania mnie grupa startująca 5 minut za mną. Ja do tej przede mną tracę niestety 14 minut, ale skoro jechali we trzech to nie dziwota. Jak się później okazało gdy pytałem o kolegę z Interkolu ludzi, którzy startowali razem z nim i tylko słyszałem że miał konia pociągowego nie startującego w wyścigu na dobrych "kilka" kilometrów, auto jadące i pomagające w wielu przypadkach bo i na przepaki wtedy nie trzeba było organizować worków i zmieniać dętki gdy złapało się gumę bo można było zmienić od razu koło wyciągnięte z auta.. Ale mniejsza z tym, przynajmniej wiem, że mój wynik jest moim wynikiem bez żadnego wsparcia :-)

PK1 Płoty 78km
Wpadam tam o 11:29 więc to 78km przejechane w 2h i 24min. Nie jest to jakiś fascynujący wynik. Na punkcie podbijam tylko pieczątkę i lecę dalej. W tym kilku chłopaków, którzy startowali po mnie. Niestety moje zmiany są w granicach 40km/h a chłopaków 30-33km/h Trochę mnie to niepokoi, ale staram się jakoś nie denerwować, przecież to dopiero około stu kilometrów
Przez PK2 Łobez tylko przejeżdżamy bez pieczątek bo nie trzeba i zbliżamy się do Drawska. Dalej zmiany jakie były, jeden kolega co chwilę zostaje i reszta na niego czeka, lekko mnie to irytuje ale co mam zrobić?!

PK3 Drawsko Pomorskie 130km
Na tym PK melduję się o 13:13. Też tylko chcę tutaj podbić pieczątkę, niczego mi nie brakuje więc nie widzę sensu się rozsiadać. Niestety, albo i na szczęście, cała moja grupa zostaje i zaczyna biwakować. No to jadę sam. Po chwili jednak widzę, że dogania mnie grupa która startowała przede mną, ale chwilę dłużej zabawili na tym PK. Czekam więc i liczę na owocną współpracę. Niestety chłopaki wszyscy w strojach BBT nie zamierzają zbyt mocnych zmian dawać, grupa jest jakaś rozsypana, jeden jedzie 100m przed wszystkimi, dwóch jedzie 100m za nami, katastrofa. Dojeżdżając do PK4 Mirosławiec postanowiłem mocniej przycisnąć i dojechać swoim tempem, chłopaki jakby nagle przycisnęli i trzymali mnie na dystans.... ale jak z nimi jechałem nagle zwalniali i już nie było zmian i konkretnej pracy. W Mirosławcu trochę zwariowałem bo zapomniałem że nie ma tego punktu, zawróciłem po wyjeździe z miasta i chciałem go szukać, ale akurat wtedy dojechała do mnie owa grupka. Chwilę więc jeszcze jechaliśmy razem, aż do Piły.

PK5 Piła 230km
Tutaj jestem o 16:34, siadam na chwilę i zaczynam jeść makaron z sosem podczas gdy widzę, że właśnie kolarz startujący 5 min przede mną właśnie rusza z innym kolegą. Wyglądają na bardziej konkretnych zawodników, więc stwierdzam, że chrzanię ten makaron i jadę dalej. To była dobra decyzja! Po równych i mocnych zmianach (choć moje i tak o ciut mocniejsze) spokojnie dojeżdżamy do Nakła nad Notecią i kolejnego punktu kontreolnego.

PK6 Nakło nad Notecią 290km
Przyjechałem o 18:35. Tam zamierzałem chwilę dłużej posiedzieć i zjeść KOTLETA!!! Był po prostu przepyszny! Zaraz wpadł Remik Ornowski, który całkiem sprawnie ogarnął pieczątkę i bidony i ruszył dalej. Pomyślałem, że choć nie mogę mu jechać na kole to chociaż pojadę za nim w pewnej odległości utrzymując to samo tempo. Nie było to takie proste, ale Remik stanął na chwilę przy poboczu i zaczął się chyba ubierać, jechałem więc sam. Na chwilę w jednej z miejscowości straciłem orientację, Garmin kazał skręcić w prawo, OSMand w tel. w lewo... zobaczyłem więc na papierową ściągę i jednak w prawo! GPS na tel sobie jakoś sam przeliczył dziwnie trasę. Na to najechał Remik który też "zabłądził" w tym miejscu. Ale po chwili ruszyliśmy w dobrą stronę. Dojechal do nas jak się okazało przyszły zwycięzca kat. SOLO -  Bogdan. Mi wypada przed nim karta kontrolna i mało nie zaliczyamy kraksy, mój plan na jazdę ich tempem legł w gruzach. Odjechali! No ale... skrzyżowanie i czerwone światło zrobiły robotę i po chwili znów się widzimy. Jadę dobre 100-150m za chłopakami, nie jest to łatwe bo idą dość mocno. Odpuszczam trochę gdy zbliżamy się do kolejnego pk w Solcu gdzie wiem, że mam przepak.

PK7 Solec Kujawski 340km
Przyjazd o 20:30. Chwytam swój przepak, piję colę, jem makaron, dzwonię do Czesi, zmieniam skarpetki na suche bo trochę mnie zmoczyło, ubieram letnią bluzę na siebie i jadę dalej. Ciemno już, noc nadchodzi, jadę sam, ale po chwili dogania mnie jeden kolega i jedziemy sobie po zmianach na następny punkt w Wagancie. Po obserwacjach w google maps to było przy stacji orlen po środku niczego. Więc gdy taka się pojawia zwalniamy i skręcamy, bo i kilometry się zgadzają... Jednak Wagant jest kilka KM dalej.

PK8 Wagant 400km
Jest juz 23:16 gdy wpadam i podają naleśniki z serem, nie lubię za bardzo więc tylko spróbowałem, dolałem wody i dalej w drogę. Noc jest dość ciepła, na tym punkcie wiele osób poszło spać, kilku znajomych zrezygnowało niestety. Razem z kolegą Łosiewiczem z numerem 136 startujemy w kierunku Gąbina. Równo i spokojnie.

PK9 Gąbin 483km
Jeden z dłuższych przejazdów i dotarcie o 2:34. Tam widzę rower Remika, a Remika śpiącego w namiocie. Jak się później okazało zaczął mieć problemy z kolanami. My tylko chwytamy za słodycze i lecimy dalej. Na odcinku do Łowicza zaczynam się gorzej czuć, ale nie gorzej jechać.

PK10 Łowicz 525km
Zbliża się już rano, 4:15, duzy punkt kontrolny, wielu ludzi poszło tu spać. Ktoś miał tu jakieś przepaki, do stołu podano rosół. Mój żołądek przeżył rewolucje i po chwili zwróciłem wszystko co było w nim z każdej strony! Serio! Lekki kryzys, ale powoli trzeba się zbierać. Wychodzimy równo we dwóch kręcąc dalej. Przed nami 85km do następnego PK. Doganiamy grupę Edka Kuczmarza, Gosi Kubickiej i reszty ekipy która startowała jakoś w piątek wieczorem. Rozmawiamy chwilę i jedziemy dalej, wyrywa się do nas Edward i Ewa Gapińska. Mi trochę siadło. Ale staram się jak mogę.

PK11 Nowe Miasto nad Pilicą 610km
8:03 a ja wjeżdżam na punkt. Tutaj wpycham w siebie niedobry zimny makaron, bardzo nieprzyjemna jedyna taka obsługa, jakby za karę, Pani nadzorująca budynek kłóci się praktycznie ze wszystkimi, istna masakra, Edward daje mi maść rozgrzewającą na kolana i nogi, od Marka Zadwornego dostaję nogawki co być może finalnie ratuje mi cały maraton i pozwala dojechać do mety! Jedziemy już tylko w deszczu. Jest niedziela, przechodnie powoli maszerują do kościołów i spacery. My kręcimy do mety. Odżywam i jest już całkiem spoko, jedzie się coraz lepiej, jedziemy we czterech. Prawie do Starachowic, w pewnym momencie na jakiejś hopce kolega Łosiewicz zostaje za nami, później stajemy na siku i Edward z Ewą zostają a ja wdzę już swój suchy i ciepły przepak na kolejnym PK, jadę sam. znowu.

PK12 Starachowice 710km
Jest przed 12, najpierw idę się przebrać w suche ciuchy, choć włożenie nowych skarpetek w przemoczone buty nie jest najprzyjemniejsze. Jem obiad, chwilę rozmawiam z Gryfusami bo akurat się spotkaliśmy i jadę dalej... Sam... Mokry, zziębniety, z pobolewającymi kolanami, krzyżem, szyją.... Dostaję od obsługi ceratę z jakiegoś stołu która służy jako peleryna przeciwdeszczowa. Zostaję owinięty tasmą klejącą i jadę dalej. Przynajmniej nie marznę i nie moknę aż tak. Dojeżdżam do Opatowa.

PK13 Opatów 760km
Znowu żurek! 15:24 i znowu żurek. Co oni mają z tym żurkiem że już chyba 3 czy 4 na trasie? No ale jem bo ciepłe. Widzę Zbyszka Krefta który przespał się chwilę i umawiamy się, że jedziemy razem. Znamy się nie od dziś. Marian mu odjechał. Czekam więc chwilę i ruszamy. Na tym punkcie od dobrego człowieka dostałem koszulkę termoaktywną z długim rękawem! Druga rzecz która pozwoliła mi najprawdopodobniej wogóle ukończyć BBT! Dobrze że są jeszcze bezinteresowni dobrzy ludzie! Czeka nas ostatnie dwieście pięćdziesiąt kilometrów do mety... finanlnie w sumie wyszło 1028km w tej edycji więc dwieście siedemdziesiąt czyli liczę około 12 -13 godzin w myślach.... moje myśli ujrzały światło dzienne i Zbyszek śmieje się ze mnie mówiąc że tak łatwo cale nie będzie. Ale ja czując się serio bardzo dobrze nie zważam na nic i ciągnę nas dwóch co sił! Górka nie górka, nic nie stanowi problemu, oprócz zimna wiatru i deszczu.

PK14 Majdan Królewski 815km
Kilka chwil po 18:00. Zaczynają mnie boleć kolana, choć tragedii jeszcze nie ma biorę tabletkę przeciwbólową oraz smaruję je Voltarenem. Jemy kolejny żurek, jemy ciasto, pijemy kawę i w długą! Jedziemy całlkiem sprawnie. Już tylko 200 do mety... licząc 20km/h to będzie jakieś dziesięć godzin z hakiem, uwiniemy się 3-4 góra 5! Plan poniżej 40 już legł w gruzach, to chociaż może 42 godziny są jeszcze w zasięgu... Zbyszek znowu sprowadza mnie na ziemię... Demotywuje trochę, ale przecież lubię góry!

PK15 Sędziszów Małopolski 860km
Obsłuuga Rowerowy Lublin, tylko wpaść i wypaść, 20:24.... Kolejna nocka już się zbliża, wymieniam baterie w lampkach i jedziemy dalej. Zaczyna się istna tragedia. Zaczyna się bitwa, walka, wojna, po prostu coś co nigdy wcześniej w takim wymiarze mnie nie spotkało. Nigdy, ale to nigdy nie miałem problemu z kolanami, nigdy nie miałem bólu, który paraliżowałby całe nogi. Nigdy też nie miałem bólu w okolicach lędźwi, miednicy itd. a teraz się nawarstwiło! Lędźwie nie pozwalały mi siedzieć ino tylko się polożyć, a kolana nie pozwalały pedałować i stawać na pedały żeby wyrpostować plecy. Co kilka chwil kłujące strzały w kolanach i plecach uniemożliwiały normalną jazdę. Pomyśl sobie, że do mety dojechałem te ostatnie 160km po DZIESIĘCIU godzinach! Ja wiem, że góry, podjazdy, kilkaset kilometrów w nogach, ale nie siadłem z formą, psychicznie też było dobrze... siadły mi kolana. Jeszcze nigdy tak długo nie jechałem takiego dystansu.

PK16 Brzozów 907km
23:15 i pojawiamy się ze Zbyszkiem na PK. Koło gospodyń wiejskich..... i żurek! zjadłem kawałek ciasta, owinąłem kolana ręcznikami papierowymi i workami foliowymi, nasmarowałem otrzymanym altacetem z karetki moje kolana... Lekka ulga ale nie na długo. Chwilę siedzimy i jedziemy dalej. Jedziemy to za dużo powiedziane.  Z mojego huuuuurrrra optymizmu nic nie zostało, zaczynam się realnie martwić o ukończenie tego ULTRAmaratonu. Fizycznie (forma!) czuję się idealnie, czuję że mogę pedzić do mety, chcę pędzić... ale Fizycznie (kontuzja!) uniemożliwa mi to przeszywający ból w plecach i kolanach. Zostałem przewiany, przemoczony, przeziębiony i tyle! Pan Doktor z karetki proponuje rezygnację, Zbyszek też coś takiego przebąkuje.... ale to tylko nie denerwuje więc wstaję i człapię do roweru... Ruszamy dalej! Dojeżdżamy powolutku do USTRZYK Dolnych. Tam nas przegania jakiś kolarz, łapię mu się na koło pod górę, o dziwo kolana na chwilę odpuszczają.... Po czym orientuję się, że Zbyszek został w tyle... Nie ma szans, żebym go po tylu KM zostawił samego, po tym jak się również mną pod koniec opiekuje.

PK17 Ustrzyki Dolne 955km
Równo godzina 3:00, dojeżdżamy razem. Dostaję na punkcie od Zbyszka CIEPŁĄ ZIMOWĄ KURTKĘ ROWEROWĄ co w końcu sprawia, że jest ciepło. Nie chcę tu wcale długo siedzieć, ale muszą mi się rozgrzać nogi żeby pedałować dalej. Wyganiam Zbyszka, który odzyskał już jakiś czas temu sporo sił by jechał na metę nie patrząc się na mnie. Ten jednak oferuje swoje koło aż do mety. Wypijamy colę, którą mam jeszcze w kieszonce i jedziemy dalej. Chwilę rozmawiamy, warunki znów się psują, są cholerne sztajfy, mgła, padający deszcz, zimno, wiatr... minimum 7,5*C... tragedia.. Ostatnie 70km do mety jak się okazuje, z czego 10-20 po płaskim do samych Ustrzyk Górnych, normalnie bym zakładał pewnie coś koło 3h... Ale jeśli w tym przypadku myślałem o dojechaniu w ogóle, musiałem jakkolwiek tylko kręcić... Ostatnie płaskie 10km jechałem prawie godzinę. Nie szło kręcić, nogi i plecy były już na skraju. Zbyszek proponuje że podjedzie albo zadzwoni po lekarza widząc i slysząc moje cierpienia... ale będąc mu wdzięczny za pomoc, tak takimi radami mógł się tylko wypchać ;-) Nie zrezygnuję przecież na kilka kilometrów do mety! Dojadę choćbym miał i dojść na pieszo albo się czołgać, w końcu limit był do 20:00, czyli całe 14 godzin na pokonanie około 15km w pozycji leżącej. Ale... pojawiły się Ustrzyki Górne, pojawiła się łza w oku, euforia, trąbki, fanfary i oklaski, znajomi, dobrzy ludzie, ZBYSZEK, który zrobił po prostu mega robotę!
Dojechał razem ze mną do mety, mimo tego, że mógł osiągnąć trochę lepszy wynik, pomagał mi i dopingował, dał koło w końcówce, pozwolił patrzeć w przód, pomógł ukończyć maraton. I choć myśli miałem naprawdę przeróżne w końcówce, tak ucieszyłem się po prostu gdy mogłem sobie powiedzieć "ZROBIŁEM TO - UKOŃCZYŁEM BAŁTYK - BIESZCZADY TOUR 2018 - 1008KM NON STOP"!
I choć 5h dłużej niż planowałem, choć 3h więcej niż plan minimum, tak wiem, że forma była by to zrobić i osiągnąć, niestety trochę siadło zdrowie, na które już nie miałem wpływu i podczas zawodów niewiele mogłem poradzić.

META Ustrzyki Górne 1008km (1028km) godz. 6:23
Ledwo zszedłem z roweru, doczłapałem się do orga, podbiłem ostatnia pieczątkę, oddałem nadajnik GPS, dostałem medal i miód Pszczelarza Kozackiego, usiadłem, okryłem się kocem i odetchnąłem. Wziąłem ciepły prysznic, zjadłem śniadanie, poszedłem na 5h spać. Zacząłem wracać do świata żywych. Był poniedziałek.

Wróciłem spokojnie już na pieszo owinięty w fioletowy kocyk na metę, zajazd Caryńska. Siedzieliśmy, rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Obserwowaliśmy kolejnych na mecie. Jedliśmy. Bawiliśmy się. Odpoczywaliśmy. O 20 była kończąca imprezę zabawa integracyjna, a raczej posiadówka, piwo z sokiem, dekoracje, kiełbaska z grila, karkóweczka, sałatki, po prostu sielsko! Pogaduchy i żarty, przyjemnie i tak jak powinno być zawsze - niespieszno.

Po zjechaniu ostatnich przepaków około 24 poszedłem do domu, by wstać chwilę przed 5, by GRZEŚ-busem dojechać do Przemyśla na PKP i wsiąść w pociąg do Wrocławia. Z WRO samochodem z kierowcą w postaci TATY dojechać w końcu do domu.

Bałtyk - Bieszczady TOUR 2018 już za mną. Największe wyzwanie na ten rok, wychodzi i w dotychczasowej kolarskiej karierze osiągnięte. PRZEJECHAŁEM BBT 1008KM NON STOP!!!! Oficjalny czas od organizatora: 45h 18min. Nie jest źle, choć mogło być lepiej. Wielu wzięłoby ten wynik w ciemno. Ale mam ambicje, które sprawiają, że za dwa lata pojadę tam i będę się starał pobić mój obecny wynik, rekord z pierwszego przejazdu. Niestety w tym roku w kat. OPEN nie trafiłem na grupę, w której miałbym choć jednego równego sobie kolarza, z którym przejechałbym chociaż początek razem nie męcząc się podwójnie. Wiadomo, że mając moc i wytrzymałość tak jak choćby niektórzy SOLIŚCI mógłbym szybciej jechać sam, ale nie tym razem.

Błędy?! Brak cieplejszych ciuchów, pójście z ubraniami na totalny żywioł. A raczej nie przygotowanie się na całodniową i całonocną ulewę, 7 stopni w górach i przeszywający wiatr. Na mecie jednak praktycznie wszyscy narzekali na ból kolan, tak może chociaż nie byłoby AŻ tak ŹLE i mógłbym jechać szybciej. Więcej błędów chyba nie bylo, wszysko zadziałało, forma przygotowana perfekcyjnie, głowa pracowała z nogami, rower zdał egzamin na piątkę! sprzęcior w postaci garmina, gps i lampek również spisał się na medal.

Także podsumowując cały maraton BBT 2018 jestem szalenie szczęśliwy i zadowolony z ukończenia maratonu, choć będę to podkreślał, nie z końcówki i osiągniętego wyniku. Jestem zadowolony z formy i roweru, jestem szczęśliwym facetem!

Dziękuję za wsparcie rodzinie i przyjaciołom, którzy dopingowali smsami, wpisami na blogu, fb i telefonami. Dziękuję Ci Czesiu za wiarę i śledzenie oraz popychanie kropka ;-) To był dobry czas! Widzimy się za dwa lata na kolejnej edycji! :)

Dziękuję również serdecznie Urzędowi Miejskiemu w KROTOSZYNIE i Burmistrzowi Miasta za wsparcie i pomoc w osiągnięciu celu!

Dla Organizatorów ogromne gratulacje. To wielkie przedsięwzięcie i mogę je ocenić na 5+ !!! Piękna trasa, super punkty, dobre jedzenie, świetny strój pamiątkowy, piękny medal, fajna impreza na mecie. Dziękuję!

PozdROWERY
Numer 180
Krzysztof Kubik
OTR INTERKOL
KROTOSZYN

Kilka fotek z całego BBT, niedługo zapraszam na FILM jak tylko coś skleję z kilkuset ujęć :)

Wyruszamy w podróż! :)



Przesiadka w Poznaniu :)


Tyle i jeszcze więcej na BBT!


Dzień dobry Świnoujście :)


Pakiety odebrane :)


Morze zobaczone i dotknięte :)


Niemcy odwiedzone!


Gotowy do startu :)







Dziękuję KROTOSZYN


Jedziemy!!!


Z Edwardem Kuczmarzem gdzieś na PK :) Poprawił mi się humor :)


Później już tylko zimniej było.. To chyba Opatów.


Marakon w Starachowicach ;-)


Już za Opatowem ze Zbyszkiem Kreftem :)


Upragniona meta :)




Caryńska Nocą :)


Wyjazd rano do Przemyśla :) 60zł / os (za busa 850zł)


I do domu! :)




Zapraszam niedługo na FILM z BBT 2018 by Kris :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(12)