VI Maraton Trzebnicki ! SUKCES ! :)
W sobotę z samego rana wyjazd z domu po Artura i razem jedziemy na Trzebnicę ;)
Przyjazd na miejsce około godziny 7:30 i dzięki temu był czas na spokojne odebranie pakietu startowego i zamocowanie numerków na kierownicy i sztycy.
Później czas na przebieranie się, zalanie bidonów izotonikiem oraz pójście do toalety.. Wiadomo ;)
Dalej już czekanie na start :) Od samego początku słońce praży wręcz i zapowiada się masakra.. Umawiamy się z Grzegorzem, który startuje 4 minuty przede mną, że za mną poczeka, gdyż moja grupa jest o wiele mocniejsza i razem pojedziemy bo i tak to nadrobi...
Na starcie przywitanie się oraz wymiana kilku zdań z Arturem Kozalem [wygrał rok temu] i czas na start. Od startu istna rzeź.. Tempo jakieś 40km/h jeszcze w Trzebnicy, górka czy płasko ostre ciśnienie.. Gdy motocyklista nas puścił przed siebie byłem na zmianie i gdy tylko zszedłem z niej zauważyłem, że jedzie nas raptem czterech.. No masakra..
Moja taktyka na ten wyścig ? Trzymać się na kole Artura i liczyć na to, że dam radę.. I dobrze zrobiłem, gość jest niesamowity, na płaskim jedziemy 50km/h po czym on nie wiadomo skąd przyspiesza do 55km/h.. Od startu moje tętno wahało się od 170-185 i niżej nie schodziło do gdzieś tak 110km.
Ale każde jego mocniejsze pociągnięcie kontrolowałem gdyż zawsze go miałem przed sobą i mogłem szybko zareagowac i doskoczyć..
Na 29km przestaje działać licznik, wypada pełen bidon izotoniku.. Przez chwilę pojawiła się myśl: zatrzymaj się i wracaj po bidon.. Ale tempo było tak kosmiczne, że nigdy w życiu bym sam tak nie pojechał i nie miał bym szans na jakikolwiek wynik.. Na jednym kawałku byłe tak masakryczne nierówności, że niestety pożegnałem mój bidon.. Teraz trzeba zamówić nowe..
Dalej to już jazda tylko z pomiarem kadencji i pulsu, bez prędkości i liczby przejechanych kilometrów.. Musiałem się pytać ludzi, na którym kilometrze jesteśmy..
Na 50km - pierwsze wzniesienie był prawdziwy pokaz mocy, Grzegorz zszedł ze zmiany, na podjeździe prowadził Wiatrak, a za nim jechał Artur Kozal i ja.. Nigdy jeszcze tak szybko tam nie wjechałem.. Artur poprawił Wiatraka... Jako, że trzymałem się Artura, od razu za nim skoczyłem i zrobiła się wyrwa gdzieś z 300m, ale niestety się załatała bo potem bym zjazd..
Dalej to jazda po płaskim i bez problemu jeszcze dawałem zmiany tak do 90km..
Później brakło trochę jedzenia, sporo czasu wcześniej jechałem prawie o "suchym pysku" przez stratę bidonu.. I nie szło tego nadrobić..
Od 90km czułem, że mój czas już nadchodzi, żeby się z chłopakami powoli żegnać..
Nie dawałem już praktycznie zmian, od razu się chowałem do peletonu za Artura.. No nie szło po prostu.. I niestety na kolejnej górce ok 100-110km puściłem koło przed tą stromizną.. Puls szalał, by później spaść do ok 150-160, ale na wyższy już nie szło wejść.. Płyty jednak przejechane bez najmniejszych problemów i w miarę żwawo, tam jeszcze widziałem Grzegorza i 2 innych z grupy, którzy tez nie utrzymali koła Arturowi i Wiatrakowi.. Ale później już bekło..
Za szybki początek trochę.. I tak oto w międzyczasach widać, że przez 30km ostatnich straciłem równo 20 pozycji !
Gdy pojawiła się tablica Trzebnica to był nagły przypływ energii i rura..
Cieszę się i w sumie uznaję ten wynik za wielki sukces, forma jest MEGA MEGA i jeszcze raz MEGGA ! Taki wynik brałbym w ciemno od startu.. BYło ciężko, co jakiś czas głowa mówiła "puść koło już, po co tak się zarzynasz" ? Ale jechałem dzielnie dalej..
Jest wielka moc i bardzo się cieszę na kolejne wyścigi [5 maj górski w Radkowie].
Dzięki chłopaki za jazde, Szerszeniom za maraton i Bogu za wspaniałą, wręcz ognistą pogodę..
A moje spostrzeżenia ? Szybkość jest, moc jest.. Brakuje jeszcze jednak trochę wytrzymałości, do tych 100-120km jest idealnie, później się zaczyna mały problem, w sumie zależy też od tempa, a to od samego początku było zabójcze.. Praktycznie od startu do mety się mocno zakwaszałem.. I co najważniejsze, dowaliłem kilku interkolowcom ;]
Oficjalne wyniki:
Kategoria M2: 10/35
OPEN: 29/300
150km w 4h 22m 41s
I pierwsze zdjęcie na mecie: