To co już za mną:

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2016

Dystans całkowity:1497.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:52:52
Średnia prędkość:28.32 km/h
Maksymalna prędkość:86.00 km/h
Suma podjazdów:14026 m
Maks. tętno maksymalne:186 (96 %)
Maks. tętno średnie:156 (80 %)
Suma kalorii:26101 kcal
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:88.06 km i 3h 06m
Więcej statystyk

Było wszystko...

Niedziela, 31 lipca 2016 · Komentarze(0)
Dzisiaj było....było wszystko :-)

Ciepło, zimno, słońce, deszcz, wiatr, bezwietrznie, dobra noga i bomba...

No właśnie, miało być jakieś 150-200km ale jako że postanowiłem pojeździć sobie okrążenia 55km... zawsze było blisko do domu..
Podczas drugiego złapał mnie kryzys, złapał mnie deszcz... postanowiłem więc już zostać w mieście, nie żałuję... bo się już drugie kółko wlokłem..

cad: 84

Chwilowa pauza ;-)


Kolorowo :-)



Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Pitu Pitu na 170 :-)

Sobota, 30 lipca 2016 · Komentarze(0)
Po ostatnich długich maratonach stwierdziłem, że ostatnio brakowało mi długich treningów. No to dzisiaj znalazłem czas, chęci i wszystko co potrzebne do tego by spędzic sobie kilka dobrych godzin w siodle. Idealny humor ku temu, a raczej jego brak...

To pojechałem na swoją pętętętętętelkę. Dłuuuugo wiało w twarz.. Bocznie niesprzyjająco..  Później zaczęły się hopy trzebnickie, Prababka, kostka, płyty... No i nawrotka :-)

A w tę stronę się już leciało, jednak nie prosto do domu a przez Sulmierzyce.

Po wielu ostatnich takich dystansach ten dzisiaj wydawal mi się "marny" :-) Jutro riplej :-)

cad: 83

Prawie jak we Francji :-)


Tylko zamiast winogron przy ulicy - szczaw i mirabelki :D

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Spokojny trening

Czwartek, 28 lipca 2016 · Komentarze(0)
Jeszcze trochę chory, trochę zasmarkany, zakaszlany....ale postanowiłem po praktycznie 4 dniach nic nie robienia wyjść w końcu na szosę... Rowerek wyczyszczony, wyciszony.. Jeździ cudnie :-)

Dzisiaj lekko, bez szału, co by się nie nadwyrężać tak od razu po powrocie..

caD: 84

Zima już idzie :x

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Rozjazdowo

Niedziela, 24 lipca 2016 · Komentarze(1)
Totalnie na luzaku przejechane po 11h snu ledwie 20km na rowerze.. Ciągle z kaszlem, cieknącym nosem, ale pojechałem pojeździć sobie w ciepełku. Nogi rozkręcone, teraz dwa dni przerwy.

caD: 73

Pink Power :-)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

4m. Klasyk Kłodzki Zieleniec 2016

Sobota, 23 lipca 2016 · Komentarze(0)
Jedziesz na zawody 200km, przejeżdżasz 165km na rowerze, czujesz się podle - chory, przeziębiony, zawalone zatoki, poprawiasz czas mimo wszystko z poprzedniego roku o 20 minut.... i zajmujesz 4te miejsce.

Od kilku dni czuję się coraz gorzej, po kilku dniach z mocno podkręcona klimą to tu to tam.... właśnie strzelają mi zatoki. Czuję się coraz gorzej, spływająca maź sprawia że kaszlę, a i zaczyna już boleć gardło.. Zastanawiam się czy jechać, czy skrócić, czy może poleżeć w łóżku......ale wstaję o 3 rano i jadę do Zieleńca.

Pobieram numerek, rejestruję się, przebieram.... rozmawiamy z kumplami i powoli startujemy razem z Mikołajem Kuropatwą i Arturem Baturo z FTI a także Zdzisławem Kempą :-) Pan Zdzisław zostaje już na starcie bo nie zjeżdża zbyt dobrze, a my lecimy w dół czym prędzej.

Mikołaj bardzo szarpie, ja postanawiam jechać swoje bo to akurat kompletnie nie moje tempo mimo zapewnień Mikiego, że "nie nie, nie mam formy a po górach jeżdżę słabo" ;-) To jedziemy z Arturem Baturo i 3 innych kolarzy z naszej grupki dość długo. Jedziemy sobie spokojnie równym tempem i szafa gra. Wyrównana grupa. Po jakimś czasie dojeżdża do nas kolega z Bielska Białej M2 Kukla - no to jak zasadził to również stwierdziłem że nie moje tempo, ale cała grupka jechała razem więc też nie odpuszczałem...

Wyszedłem na zmianę na bardzo dziurawym odcinku przed podjazdem Gniewoszów.. I tu mnie złapał kryzys, niestety na podjeździe koledzy mi odjeżdżają i nie widzimy się już do mety. Cały czas pokaszluję i pluję się - niemiłe uczucie.

Podjeżdżam jakoś pod Gniewoszów, tam staję na bufecie, pochłaniam kilka życiodajnych arbuzów i dolewam wody i wio... Zjadam swoją bułeczkę (około 95km), przed drugą pętlą zjadam żelka Isostara i .... wraca noga! Doganiają mnie w międzyczasie Paweł Sojecki z jakimś kolegą i jedziemy wspólnie po płaskim hopkowanym terenie.. Na podjeździe kolega ucieka, ja z Pawłem stajemy na bufecie i zjeżdzamy dalej, skręt w lewo... Pawła łapią jakieś skurcze, czekam, jedziemy dalej razem gdy do mnie dojeżdża.. Później podjeżdżamy Gniewoszów, ostatnia runda, więc chcę jeszcze z dobrą nogą powalczyć i może uda mi się złapać kogoś z M2 bo wiem że jestem 4...
Wcześniej zjadam żelka i wio... Noga super.. Odjeżdżam od Pawła nieoczekiwanie, dojeżdżam do kolegi który uciekł nam na poprzednim kółku, jadą we dwóch.. na bufecie nie staję.. łapię w locie butelkę wody, wylewam pół na nogi, na głowę i trochę wypijam.. Ohh jaka ulga!

Zjeżdżamy razem, kilka wspolnych kilometrów po płaskim i stwierdzam że koledzy jadą ciut zbyt wolno i im odjeżdżam bez problemu.
Niestety nie udało się już złapać nikogo z mojej kategorii wiekowej. Kolejne już w tym sezonie 4 miejsce.... trzeci raz przegrywam z Mikołajem Kuropatwą - szacun stary, dobry jesteś ;-)

Patrząc póxniej po wynikach, do Artura Baturo straciłem tylko kilkanaście sekund i do swojej grupy, do trzeciego miejsca już brakło jakieś 5 minut.

Teraz trzeba się wykurować, na luzie coś pokręcić ewentualnie..I przygotować na kolejne giga :)

Zawody Supermaratonu Klasyk Kłodzki w Zieleńcu organizacyjnie perfekcyjnie. Bogate bufety: arbuzy, pomarańcza, placek, woda i izotonik... Super obstawa na trasie i wszystkie skrzyżowania bezpieczne, sprawne podanie wyników bez żadnych błędów, kolarskie jadło na mecie, bardzo dobry ryż z warzywami i sosikiem. Tylko pakiet biedny, ale za to chociaż medalik pamiątkowy ładny.

 cad: 82

Z gigowcami, Arkiem Robakiem / liderem Pucharu Polski Supermaratonów Stanisławem Dołmatem / viceliderem PP Supermaratonów Krzysztofem Łańcuckim i Arturem.

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Przepalenie nóżek przed wyścigiem Klasyk Kłodzki 2016 Zieleniec

Piątek, 22 lipca 2016 · Komentarze(0)
Przepalenie nóżek przed maratonem w Zieleńcu Klasyk Kłodzki 23.07.2016 :-)

No i dodatkowo mała sesja w nowej koszuli, spodenkach i skarpetach prosto z Mont Ventoux :-)
Spodenki i skarpety z firmy Mai Włoszczowskiej - quest :-)

Dalej się czuję niezbyt dobrze, jutro będzie ciężki dzień, trudno będzie powalczyć, dzisiaj mi się potwierdziło. Noga nie ta co miała być.

caD: 86

Gitara :-)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Bez nogi ;-)

Środa, 20 lipca 2016 · Komentarze(0)
Po Mont Ventoux już nic nigdy nie będzie takie same :-) Żadna górka w okolicy nie będzie straszna.. Żaden wyścig nie będzie tak fajny... Żadna droga nie będzie równiejsza... 

Film z mojego podjazdu i zjazdu z Mont Ventoux: https://www.youtube.com/watch?v=vPYj9BM2LLM
:)

Francja odeszła do lamusa, chociaż już marzę o powrocie. To może jednak nie powrót do Francji, ale wyjazd gdzieśkolwiek :-) Pomyślę, czas sobie poukładać kilka rzeczy. Tymczasem Wino francuskie wspaniale smakuje ;-)

Dzisiaj jechało się przeokropnie, nie mogłem złapać rytmu, wiatr nie był zbyt silny w żadną ze stron. No najgorsze, że teraz były trzy bite dni przerwy od roweru no i tyle. Czas wrócić do swojego rytmu. Co najlepsze - w sobotę wyścig w Zieleńcu i miesiąc przerwy w maratonach :)

caD: 86

Mont Ventoux - Pink Jersey :-) Look so good.

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Francja - Tour de France - Mont Ventoux

Niedziela, 17 lipca 2016 · Komentarze(6)
Nadszedł czas na małe podsumowanie wycieczki do Francji, wycieczka bardzo udana, pełna emocji, wzruszeń i bardzo wielu wrażeń.

Do Francji ruszyliśmy we wtorek. Małym busem. Rowery zostały zamocowane na tylny bagażnik, pakunki do środka Renault Trafic. Przód dwa siedzenia, z tyłu jedno... Reszta to torby, pakunki, lodówka, leżanka na karimacie co by kierowcy mogli się choć trochę przespać. Wyjeżdżamy około 20-21 z Krotoszyna i czeka nas jakieś 14-15 godzin drogi. Zmieniamy się co 3-4h za kierownicą. Robimy postoje na siku i chwilę rozprostowania kości.. Raz stajemy już we Francji w McDonald's żeby zjeść coś ciepłego i zarazem znanego naszym żołądkom. Ani żaby ani ślimaki nie wchodziły w grę ;-)

Dzień pierwszy (środa)

Kiedy dojeżdżamy do docelowego miejsca - Carpentras i hotelu Prato Plage kawałek za miastem - wyłania się góra... wielka potężna monumentalna góra, która od tak sobie wyrosła w Prowansji. Jedna jedyna. Idziemy się zameldować, ale tu uwaga! kto jeszcze nie był we Francji, niech sobie przygotuje rozmówki jakieś, bo rzadko który z nich po angielsku mówi. Z panią recepcjonistką trzeba się kontaktować na migi, z innymi z resztą też. Moje oczy przykuwa nieduży basen i leżaczki, bardzo ładny hotel w ciekawym stylu, na uboczu. Rozpakowujemy się i idziemy na rekonesans tego co czeka nas jutro. Przebieranki, szybkie poprawki w rowerach i e wuala.  Wcześniej jeszcze od kolegi z Francji dostaję info, że skrócono etap.

Wjeżdżamy do miasta, jadąc pierwszy prowadzę kompletnie nieznaną mi drogą, na czuja.... Jak się okazało, wszystko szło dobrze, ale również na migi postanowiłem zapytać o drogę do Bedoin pewnego młodego Francuza. "A gosz"... "A wła"... i jedziemy dalej. Wiemy już gdzie. Po drodze mijam Niemców, zagaduje, jadą razem ze mną aż prawie do samego podjazdu. Mijamy też sympatycznego Belga z synami, ktory zdaje się zagadać i chwilę rozmawiamy.

Ja z plecakiem pełnym gadżetów i sprayów ruszam do góry - im wyżej tym zimniej i bardziej wieje, a to nie sprzyja za bardzo o tej porze(18-19:00). W głowie już sobie układam: do góry nie wjadę bo się nie da... skrócony etap więc trzeba zrobić napisy odpowiednio niżej. Wyszło 700m przed ostateczną metą. Dojeżdżam do góry, zostawiam rower przy sympatycznych Holendrach, rozmawiamy, jemy kiełbaskę świeżo usmażoną z ich grilla, popijamy sobie izotonikiem i wracam się w dół trzesąc się z zimna niemiłosiernie.

Wjeżdżam do Carpentras, trochę błądzę.. Nie mogę jechać jak wtedy gdyż są to drogi jednokierunkowe.. staram się jechać na czuja, ale średnio to wychodzi.. Przejeżdżam przez jakąś przeraźliwą muzułmańską dzielnicę, wracam do miasta, pytam o drogę i jakoś docieram do hotelu. Robię filmik: https://www.youtube.com/watch?v=wBiGhhLrIwQ i idę spać.

Dzień drugi (czwartek)

Wstaję, jem tosty, ubieram się i czekam na sympatycznego kolegę Francuza... Umówiliśmy się na wspólne kibicowanie etapowi TdF pod Mont Ventoux. Zadziwiająco przyjechał na rowerze do ITT, nic w tym złego gdyby nie to że jego przełożenia to były max 39x23... Stajemy więc kilka razy przy najcięższych momentach aby odpocząć, bo te przełożenia to go zabiły.

Podjeżdżamy sobie w tłumie kibiców, rowerzystów i kolarzy... Podjeżdżamy z dopingiem, oklaskami i wieloma pozdrowieniami... Dojeżdżamy do naszego miejsca docelowego - 700m przed metą, mój napis przetrwał noc, koledzy z Holandii dopilnowali aby nic moim malunkom się nie stało. Jesteśmy częstowani jedzeniem, izotonikami i innymi mocniejszymi izotonikami... atmosfera jest coraz fajniejsza. Odkładamy rowery za barierki pod namioty kolegów. Ja ściągam buty, mavicowskie do stania, chodzenia i kibicowania nie nadają się....coś niewygodne.. Biorę kamerkę na rękę i nagrywam filmiki, z czego wyszło to: https://www.youtube.com/watch?v=3bfBQkt7tb0 . Jedzie najpierw "caravane" z wieloma suvenirami, tańce, głośna muzyka, śmiechy, jedna wielka kolarska brać - bardzo pozytywna, międzynarodowa.. W naszej grupce byli też Australijczycy.. Świetni ludzie...

Nadjeżdża peloton... Emocje sięgają zenitu, żandarmeria całkiem spokojna, żartują razem z nami, ale pilnują porządku. Jest ich całkiem sporo więc nikt nic nie wywija złego.. Dojeżdża ucieczka, kolega z Australii startuje z kamerką w jakimś stroju czarnym, taranuje mnie, kilka innych osób i leci za kolarzami... Po chwili nadjeżdża Froome, Porte, Quintana... Jest bardzo ciasno.. Na zakręcie kibice nie ustępują motocyklowi miejsca ile trzeba i ten gwałtownie hamuje... 100m nade mną Porte wjeżdża w motocykl... chwilę po nim wpadają na nich kolarze Sky... Quintana, który jechał parę metrów za nimi przejeżdża obok mnie i mocno przyspiesza omijając całe zameiszanie... Ludzie tam u góry robią miejsce i można jechać.. Przede mną staje motocykl z kamerą, widać więc mój plakat, (o zgrozo!) biegnę przy motocyklu wzdłuż drogi i chwilę mnie widać w obiektywie.. Po czasie żałuję, że nie pomogłem jednemu czy drugiemu a biegłem do kamery.. Ale czasu już nie cofnę.. Tam jednak na miejscu totalnie nic się nie stało.. Po chwili jadą kolejne grupki, w tym Rafał Majka który serdecznie uśmiecha się słysząc doping dla niego....a to krzyczeli ze mną Francuzi i Holendrzy, których zaraziłem dopingowaniem polskiego kolarza. Po Rafale jadą jeszcze pojedynczy kolarze, wszyscy wszystkich popychają, kolarze sami "domagają się" dopingu róznymi gestami, śmieją się do nas i przybijają piątki.. Bardzo luzacko.

Wracamy do hotelu, droga przez mękę - zimno, zaczyna nawet coś kropić, pogoda się bardzo popsuła w jednej chwili.. Dojeżdżamy jednak bez problemów, kolega się pakuje do auta, wraca do domu a ja idę do pokoju... Otwieram internety, a tam hejt... hejt za "kibicowanie, bieganie i wstyd" ... Dowiaduję się jak skomentował to komentator na eurosporcie... Jestem tej myśli, że gdyby on nie użył takiej czy innej frazy, całej tej "oprawy" samego wydarzenia by nie było.. Ale stało się, co zostało zobaczone to się nie odzobaczy, co zostało usłyszane to się nie odsłyszy i tak dalej.. Mleko rozlane, trzeba wziąć wszystko na klatę i żyć dalej wyciągając odpowiednie wnioski oraz bardzo wnikliwie analizując swoją listę (bliskich) kolegów, koleżanek czy przyjaciół. Bywa.. życie toczy się dalej. Przeprosiłem za to że nie pobiegłem pomóc kolarzom a pobiegłem lansować się z flagą - faktycznie źle to zostało odebrane, nie taki był zamiar, więcej niestety zrobić nie mogę.

Dzień trzeci (piątek)

Wstajemy dość żwawo, dzisiaj "rest day" więc jedziemy autkiem zwiedzać Bedoin. Francuzi mają długi weekend ze względu na to że 14.07.2016 było święto narodowe "Bastille day" i w Avignion dodatkowo obchody teatralne... W miasteczku wiele pięknych uliczek, wąskich i starych, kościółek na górze, z której pięknie jest widać szczyt Mont Ventoux - cudownie. Wchodzimy do czegoś wyglądającego na "muzeum" kolarstwa, a tam faktycznie pełno starych rowerów, koszulek, historycznych gazet itd. Wybieramy także kierunek sklepy, restauracje, pamiątki... W jednej z restauracji wciągam pizzę, średnio taka, bez użycia słownika zamawiam coś z pieczarkami i oliwkami czyli rzeczami, które niekoniecznie lubię. Ale zjadam, nie najadam się za bardzo, ale ważne że coś tam na ruszt wrzucone. Wchodzę do sklepu jednego, wybieram pamiątki, na koniec słyszę że pani ekspedientka jest z Polski i od 30 lat siedzi tutaj we Francji, pochodzi z Zakopanego... Bardzo długo czekała żeby odezwać się po "naszemu". Wracamy do hotelu, odpoczywamy.... chillout.

Dzień czwarty (sobota)

Wstawanko jeszcze szybsze, lecimy do Bedoin żeby zrobić podjazd, bo w koncu jest ładna pogoda, co najważniejsze to po prostu nie wieje. Wjeżdżam w czasie niecałych 1h 40min - http://kris91.bikestats.pl/1490063,Podjazd-Mont-Ve... Do poczytania o podjeździe całym tutaj w oddzielnym wpisie :-) Wracamy do hotelu, pakujemy się i jedziemy do domu. GPS przypadkiem nas prowadzi przez centrum Lyonu...jedziemy chwilę w korkach...dużych korkach nawet na autostradzie.. Tam też na panelach wyświetlali antyterrorystyczne "Solidarni z Niceą"... Wracamy do Polski, kontrola graniczna, sympatycznie choć chwilę stresu przeżyłem.... możemy jechać dalej.

........................................

Podsumowując to z całego wyjazdu jestem bardzo szczęśliwy i zadowolony. Francuzi to baaaaaaardzo otwarty naród, wyluzowany, życzliwy i w ogóle przyjazny..  Ludzie na podjeździe mega sympatyczni, wszyscy wyluzowani, piknikowali... Wszyscy biegali, robili sobie jaja... Kolarze też na wyciągnięcie ręki... Pierwszy raz zaznałem Europy (Francji) na własne oczy, na własnej skórze doświadczyłem... Może na wyrost... choć mnie też na wyrost oceniono, niesprawiedliwie hejtowano i opluwano, ale stwierdzam, że Polska to dziwny kraj... tutaj ludzie sobie wilkiem... jak się komuś noga powinie to reszta się cieszy... Jak to kolega napisał "pier... frajernie" , niestety mój klub nagle też się "odcina", niby kumple z zazdrości bycia tam pokazują swoje prawdziwe "ja", lokalne gazety szaleją, wciągane są oczywiście dodatkowo sprawy niezwiązane z moim "wygłupem"... A kto mnie dobrze zna, wie... że "ten typ tak ma". No cóż, nauczka na przyszłość że "jeśli nie potrafisz nie pchaj się na afisz" to prawda, ale czasem jak tutaj kamera sama cię szuka, bo akurat przypadkiem idealnie na twoich napisach wywracają się najwięksi kolarze świata i lecą biegiem na metę... koszmar ? pech czy szczęście ? Nie wiem, stało się i już.

Moje pamiątki z Francji i Mt. Ventoux :-) Upijam sie winem prosto z Prowansji :-)


Nasza kibicowska ekipa ! :-)  Holandia, Australia, Francja i Polska :-)



Po zjeździe z Mont Ventoux w koszulce pamiatowej ;-) Coffee break po dobrej wspinaczce :-)


Po tym  wielkim osiągnięciu żadna góra nie będzie mi straszna :-)


Jeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeest Mont Ventoux ;-)

Chillout ;-)


Pomnik zmarlego Toma Simpsona na Mont Ventoux podczas jednego z etapów..


Bedoin, piękna wioska :-)




Podjazd do Mont Ventoux od drugiej strony :-) I Alpy w tle :-)


"Expo" w Bedoin :-)





Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(6)

Podjazd Mont Ventoux

Niedziela, 17 lipca 2016 · Komentarze(1)
Jeden z najcięższych podjazdów na świecie zaliczony - po prostu Mont Ventoux w Prowansji - Francja. (piszę, jakby ktoś nie wiedział ;-) )

Podjazd od najsłynniejszej strony - z Bedoin przez Chalet Reynard aż na szczyt pod wieżę Mont Ventoux.

Góra wiatrów ? Gigant Prowansji ? Tak, zdecydowanie się wszystko zgadza. Potwierdzam, doświadczone na własnej skórze.

Podjazd zaczyna się dość niewinnie.. Od pięknego, bardzo malowniczego miasteczka Bedoin. Po przejeździe przez centrum miasta i skręcie o 180* w prawo pojawia się tablica Mont Ventoux - start - km 0. Od tego momentu zaczyna się zabawa. Najpierw można by powiedzieć jak na polskiej Przełęczy Jugowskiej - 4-6%. Nie tak strasznie, nie tak stromo... całkiem miło. Droga pnie się coraz bardziej w górę, patrzysz w przepaście, patrzysz na krajobrazy... Widoczki są po prostu pięknie.. W końcu jest ta jedna góra.. i długo długo nic w okolicy.

Kręcąc dalej i pokonując kolejne kilometry, nie dość że mijasz dziesiatki i setki kolarzy to jeszcze jedziesz po Pro Tour'owych napisach i co chwilę słyszysz i mówisz sympatyczne "bonżiur" rozmawiając z ludźmi jak tu ciężko. Jedna wielka kolarska i przyjazna rodzina. 

Podjeżdżając dalej zastanawiasz się jak długo do końca, jak daleko jeszcze do tej magicznie położonej wieży.. Nie możesz myśleć ile już za Tobą....Ostry skręt w prawo, "jakieś wąsy" na asfalcie... duuuuuużo procentów, im ciaśniej wchodzisz tym trudniej przepchnąć..

Kilka kilometrów dużego nachylenia, po drodze mijamy ciągle widniejące napisy dopingujące także naszych polskich kolarzy i powoli dojeżdżamy do końca osłoniętego przez las odcinka - Chalet Reynard. Chwila "wypłaszczenia" - jeśli możemy tak nazywać 3-5% podjazdu i... mijamy owe miejsce i wjeżdżamy w kosmiczny krajobraz - niezalesione skały, gołe góry, piękne widoki, świetne wspinanie się....jeśli tylko nie ma przemocnego wiatru. Inaczej czasami jest to albo ryzykowne, albo po prostu głupie, albo jedno i drugie połaczone z szaleństwem.

Ale dzisiaj mamy piękne okno pogodowe. Jedzie mi się świetnie, po prostu noga jest, kręci jak powinna. Zakręty, zakręcone, zakrętami się zakręcają.. Dłuży się, ale może bardziej czuję już zniecierpliwienie i chęć dotarcia, odkrycia tejże góry.

Gdy dojeżdżam do "mety" moim oczom ukazuje się świetny widok, mnóstwo kolarzy na szczycie... Ubieram się jak najszybciej bo zaczyna wiać zimnym wiatrem i nie chcę być chory..

Ubieram się na tyle ciepło że na zjeździe jest mi nawet w porzadku. Rozpędzam rower, trochę ścinam między samochodami, pędzę ile akurat w danej chwili można  -  i choć już po TdF w tym miejscu tak miejsca na drodze do swobodbnego zjeźdżania brakuje.

Góra sama w sobie aż tak straszna nie jest... jest długa, trzyma dość mocno praktycznie cały czas aż do szczytu. Jak zawsze wiadomo - to nie góra jest straszna sama w sobie tylko tempo którym chce się ją podjechać.

Pierwsza z mitycznych gór na świecie zaliczona.. Może niedługo jakaś inna ? :-)
Wjazd do czas: 1h 40min - myślę że czas mogę spokojnie kiedyś bardzo poprawić gdyż jechałem na takie 3/4 gwizdka

cad: 70

https://www.strava.com/activities/642572266

To zdjęcie muszę kupić w oryginale :-)


Zrobione :-)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)