To co już za mną:

Wpisy archiwalne w kategorii

Z kamerką

Dystans całkowity:3990.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:139:37
Średnia prędkość:28.58 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:20271 m
Maks. tętno maksymalne:204 (105 %)
Maks. tętno średnie:172 (86 %)
Suma kalorii:76936 kcal
Liczba aktywności:21
Średnio na aktywność:190.00 km i 6h 38m
Więcej statystyk

Wichry niespokojne na zakończenie roku 2019

Wtorek, 31 grudnia 2019 · Komentarze(0)
Samotna walka, samotna nierówna walka z przepotężnym wmordewindem. WbokWindem też....Dzisiaj miał być w miarę luźny trening, moje nogi już odmawiają posłuszeństwa po ostatnich dniach kręcenia. A przede mną przecież 5 stycznia wyścig MTB. A jeszcez jutro Riplej! :)

Chcąc się choć troszkę ochronić przed wiatrem - pojechałem na miasto.... Jak już się tam pojawiłem to pomyślałem, że pojadę wymienić klocki w hamulcach bo po górskich wojażach i ostatnich kilku MTB w błocie i piachu nie mam czym hamować - nie mam hamulców! Okazało się, że wszystkie sklepy które znam i ogarniam są zamknięte. Wróciłem więc z wiatrem do domu... Idealnie podpasowało pod mój dzisiejszy plan dnia i założone kilometry.

Więcej bym nie przepchał. Za mocno wiało, za bardzo mi się nie chciało.

cad?!

Podsumowania jak co roku nie będzie. Rok przerwy! Nie było też pasjonujących wygranych i coś tam... To był trudny rok z małą ilością czasu na rower i bloga. Obiecuje się poprawić w 2020 - powoli się stabilizuje :)

Mój mały przjeazd dwa dni temu uwieczniony na nowej kamerce :)  enjoy!

https://youtu.be/Zt0nGOjYU8U


Szczęśliwego Nowego Roku 2020!


Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Ultramaraton Piękny Zachód 2019 - Niesulice Jezioro

Sobota, 8 czerwca 2019 · Komentarze(1)
Ultra-Maraton Piękny Zachód 2019 - Niesulice

Niedłuugo oczekujcie filmiku, jechałem z kamerką więc coś tam posklejam :)

Już rok temu chciałem tam być, ale wtedy wypadał Łask. Tym razem wypadał Koźmin Wlkp., ale stwierdziłem że chcę Ultrę. A dzięki wsparciu z Urzędu w Krotoszynie i Burmistrzowi Franciszkowi Marszałkowi - byłem spokojny w przygotowaniach i mogłem na luzie przygotowywać się do maratonu po tej czysto sportowej stronie :)

To mój trzeci ULTRA, byłem więc spokojny, że go przejadę. Wiedziałem, że mogę sobie pozwolić na dużo, nawet mimo tego, że w tym roku nie trenuję długich dystansów prawie wcale. Prawie się przeliczyłem, już mnie wycofali, choć od początku jechało się cudownie... Zapraszam na krótką relację z tego wydarzenia :)

Razem z Czesią wybraliśmy się na ultrę - Piękny Zachód..... którego baza znajdowała się nad pięknym Jeziorem Niesłysz- w Niesulicach, "Ośrodek Wczasowy Irena" - polecam na przyszłość. Wspaniała obsługa, pyszne jedzenie i żadnych problem w jakimkolwiek temacie.

Od samego początku pobytu zaczęły się konkrety: odbiór pakietów w biurze zawodów, oklejanie sprzętu, ładowanie energii - w powerbankach i tej naturalnej. Zjedzona pyszna zupa na kolację i odhaczona odprawa przy okazji - w jednym. Sama atmosfera przecudowna, sami znajomi, radosne twarze i sympatyczni ludzie.

Nastawiony budzik na 6:30, start zaplanowany na 8:25, śniadanie o 7:00. Chwila stresu, ostatnie przygotowania i start! Start z moją grupą do najłatwiejszych nie należał - było nas sześciu, po pierwszych kilku metrach zostaliśmy tylko we dwóch z Arkiem Robakiem. Pojechaliśmy całkiem mocno i równo do pierwszego punktu.... Po wyjeździe Arek zostaje i zawraca ponieważ....... zapomniał karty kontrolnej. Po krótkiej konsultacji ja jadę dalej. Dojeżdżam sam osobiście grupę, która startowała długo przed nami.. Moje tempo było bardzo dobre. Plan także był bardzo prosty: na pierwszych trzech punktach podbijam tylko pieczątkę, piję wodę i uzupełniam bidony - jadę dalej. I pojechałem...

Wyjechaliśmy całą grupą z punktu, po chwili zostaliśmy tylko we trzech, a jeszcze chwila i zostałem znowu całkiem sam. Niestety koledzy nie utrzymali mojego tempa. Ryzyk fizyk... Zbliżam się do Kaczorowa - to ostatni punkt przed górami. Wcześniej były tylko ewentualnie małe i krótkie hopeczki. Do Kaczorowa patrząc po czasach na punktach dziesięcioosobowa grupa "faworytów" nad jednym mną nadrobiła "tylko" jakieś 25-30 minut. W Kaczorowie chwila zawahania była - zjeść krupnik i chlebek czy nie zjeść... no bo zaraz góry.. Stwierdziłem - "do Karpacza tylko 60... dam radę, szkoda czasu". No.. Kryzys przyszedł jednak całkiem szybko i w sumie niespodziewanie. Wypiłem colę, zjadłem żela...  Nie pomogło.. Zaczął się zjazd. Ale nie w dół z górki, zaczął się zjazd. Okazało się, że zaciągnąłem dość mocny dług, który jak każdy praworządny obywatel musi spłacić. Spłaciłem go w Karpaczu, ale o tym za chwilę.

Do Karpacza pod te wszystkie i tak niezbyt strome i długie podjazdy wlokłem się niemiłosiernie, a wszyscy którzy byli niedaleko ode mnie mijali mnie jak tyczkę. Czesia jechała ten kawałek 10min szybciej ode mnie. Pomyślcie więc jakiego miałem zgona. Dojechałem więc do Karpacza.... I się zaczęło...

Zsiadłem z roweru, poszedłem (he he he....) - doczłapałem podbić pieczątkę i chciałem iść zjeść. Okazało się, że stało się najgorsze co mogło u mnie, czego się spodziewałem że może się stać, ale zaryzykowałem, po prostu. Odcięło mnie w ten najgorszy sposób jaki mogło. Już tłumaczę: gdy wyjadę się do zera, totalnie do zera, przegrzeje mi się kopara, że nawet woda przestaje mi smakować, mam blokadę żołądka i nie mogę nic zjeść... dodatkowo: muszę zwymiotować co wcześniej zjadłem, a było to kilka żeli energetycznych, dwie cole, batonik energetyczny, dwa banany i takie tam.. Się okazało, że muszę to zrobić NATYCHMIAST, inaczej... mój organizm nie dał mi wyboru i dostałem tylko wiaderko, bo nie byłem w stanie się ruszyć. W tym momencie okazało się, że komandor wyścigu z punktu w Karpaczu - Wacław Żurakowski - wycofuje mnie z wyścigu, wzywa karetkę i... chce mnie odwieźć niedługo na metę. Nie dając się przekonać, że "ten typ tak ma" i potrzebuję tylko "chwili odpoczynku" org. był nieugięty, co wprawiało mnie wręcz we wściekłość... DNF?! Tylko z takiego powodu?! No way! Jako, że na punkcie były do jedzenia Tylko pierogi i gulaszowa (pierogów nie jadam a gulaszowa w moim stanie była zbyt ciężka) zamówiłem u przemiłej pani jakieś drobiowe kotleciki, surówke z marchewki i pyrki - po prostu. Na punkt zaczęli przybywać kolejni zawodnicy, czas leciał, byli wszyscy ci których zostawiłem daleko w tyle, dojechał Jacek Ilmer który się mną trochę bardzo przejął,(za co serdecznie dziękuję i za pomoc!) Zbyszek Heleniarz, inni znajomi i.... Czesia! Na tym punkcie spędziłem ponad 2h - ponad dwie godziny!!!! Okazało się, że dokładnie tyle potrzebowałem zeby do siebie dojść. Rozdzwonił się mój telefon, zaczął pikać mnóstwem wiadomości - na stronie się pokazało, że: KUBIK - wycofał się z wyścigu! Nie sposób było przekonać kogokolwiek, że potrzebuję tylko chwili by wrócić na rower, wyłączyłem i odpoczywałem.

W międzyczasie przebadali mnie ratownicy medyczni i nie stwierdzili nic odbiegającego od normy, podziękowałem za badania i poszedłem już w lepszym stanie (tak! zwrócenie tego wszystkiego co miałem w żołądku pomogło) do organizatora, dojadłem swój obiad. Zadzwoniłem do orgów na mecie - ja chcę jechać! proszę przywrócić mnie do wyścigu. Napisałem także oświadczenie, że  mimo wątpliwości organizatora ,komandora na punkcie - jadę dalej! Po dłuższej rozmowie przekonałem, że już mi lepiej i mogę jechać. Jestem dorosły, to raz. Dwa - ja tak mam. Trzy - Szczerze dziękuję za troskę i opiekę, ale ja CHCĘ jechać dalej! Teraz patrząc na zdjęcia i to, że mimo ostrego słońca, ja byłem bledszy od ściany - przestaję się dziwić takiej reakcji.

Wróciłem więc na trasę, w dalszą drogę wyruszyłem z.... Czesią! Straciła czekając na mnie dobrych kilka(naście) minut. Wiedziałem też, że potrzebuję chwili by się rozkręcić... Ale tracąc już tyle czasu, stwierdziłem, że dojedziemy więc razem do mety. Jeszcze jeden raz musiałem się tylko zatrzymać na zjeździe, gdyż zrobiło się na tyle zimno, że nogawki musiały znaleźć się na nogach, a nie w kieszeni. Nie chciałem powtórki jeszcze z BBT. To się nazywa doświadczenie! :D Miałem na sobie także bluzę, bez której dla mnie chyba dalsza jazda nie byłaby możliwa. Temperatura z około 30-35*C w pełnym słońcu w ciągu dnia, w nocy spadła do jakiś 5-7*C, ale zakładam że nawet odczuwalna mogła być niższa.

Na kolejnym punkcie zjadłem talerz gorącej grochówki! Wypiłem trzy szklanki gorącej herbaty z cytryną i cukrem - odżyłem, wróciły WSZYSTKIE siły, które zabrała mi bomba roku! Do mety więc już spokojnie. Nakładłem sobie jeszcze serwetek i ręczników papierowych pod koszulkę bo temperatura spadła jeszcze bardziej, czego nie wiem czy ktokolwiek się spodziewał, że będzie aż tak zimno.

Kolejne punkty to już tylko formalność i wychodziliśmy gdy tylko Czesia stwierdzała, że możemy iść. Mogłem na spokojnie nadawać całkiem żwawe tempo. Dojechaliśmy Szerszeni, którzy nam to uciekali to nas doganiali, aż w końcu praktycznie ostatnie kilkadziesiąt kilometrów jechaliśmy już razem. Czesię zaczęło boleć kolano, a gdy wyszło już słońce niestety musiała ostatnie kilometry bardziej spokojnie jechać. Mając i tak bardzo dobry czas jechaliśmy sobie rozmawiając i robiąc zdjęcia.

Na mecie powitali nas Jacek Ilmer z mamą! Za co serdecznie dziękuję! Wasze entuzjazm jest nie do opisania! :)
Polecieliśmy do Oskara przybić ostatnią pieczątke i piątkę! Mi chcieli nakopać do tyłka, ale się nie dałem jak w Karpaczu :D

Później zrobiło się pięknie, zjedliśmy obiad i poszliśmy nad jezioro, ja się poopalałem i w sumie chyba zdrzemnąłem. Zostaliśmy jeszcze jeden dzień. by zregenerować się odpowiednio. 13 godzin snu pozwoliło się dobrze do kolejnych godzin spędzonych nad jeziorem odpowiednio przygotować :)

Dziękuję za profesjonalnie zorganizowany maraton, pyszne jedzenie na bufetach (przynajmniej tych od Karpacza bo wcześniej pogardziłem :p ), za troskę i odpowiedzialność za uczestników! Maraton Piękny Zachód 2019 nad Jeziorem w Niesulicach uważam za zamknięty :)

Jeśli zastanawiacie się czy coś bym zmienił bądź zrobił inaczej to... NIE! Sprawdziłem siebie, swój organizm... Taki miałem plan, albo wygram albo umrę. Test skończył się pozytywnie, mimo tego że odpowiedź jest trudna do strawienia ;-) Inny scenariusz oczywiście mógł być, mogłem zjeść makaron i poczekać za Arkiem na drugim punkcie, mogłem zjeść krupnik i chlebek przed Karpaczem i jechać dalej. Zrobiłem to inaczej. Wiedziałem czym to się mogło skończyć i tak się skonczyło. Pojechałem dalej, mimo tej bomby, ultra kryzysu - wykręciłem w sumie 33 czas open na na 88 zawodników (dodatkowo 23 wycofanych) a mój czas razem z postojami to 23h 13min. Myślę, że gdyby nie kryzys, kręciłbym się w okolicy 20 godzin (w te albo we wte). Jestem zadowolony z tego maratonu. Było fajnie i ekscytująco!

No i Czesiulek, która wygrała OPEN Kobiet oraz klasyfikację górską i dołożyła mi 25 minut :) Mega się cieszę :)

Trza też pochwalić Glinę! Jacek w końcu pojechał na siebie i zrobił super czas! Pojechałeś serio bardzo dobrze i bardzo ładnie! Gratulacje :)

Dzień dobry Świebodzin :)


Startujemy :)


Szczęsliwy po 5 minutach wyjeżdżam z drugiego punktu kontrolnego :) W pełni sił, nieświadomy co mnie jeszcze spotka.


Wjeżdżam do PK w Karpaczu - zęby już zaciśnięte, ale jadę...bo było w dół :D


Próba zjedzenia zupy skończyła się katastrofą...


Omawiamy strategię "ja to zmemłam, Ty idź ich zagadać, a ja ruszę i może nie zauważą" xD No wyglądałem źle, potwierdzam.


Meta :)



Następny dzień był już pełen wigoru :D

cad: 77
temp. min: 5*C
temp. max: 31*C

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Bałtyk-Bieszczady Tour 2018 / 1008km non stop Świnoujście - Ustrzyki Górne

Poniedziałek, 27 sierpnia 2018 · Komentarze(12)
Tak Tak Tak! Najbardziej prestiżowy, największy maraton - ULTRAmaraton - zaliczony i przejechany z całkiem dobrym skutkiem!

W czwartek 23 sierpnia 2018 roku wsiadam w pociąg już chwilę po 6:00 aby z przesiadką w Poznaniu dojechać do Świnoujścia. Na peron rzeczy dowozi mi tata, ja lecę rowerem. Chwila pogaduch i pociąg rusza. Całkiem sprawnie i zgodnie z rozkładem pojawiam się w Poznaniu, gdzie mam jakąś godzinę oczekiwania. Jedzenia i picia miałem przygotowane na całą podróż z małą górką nawet więc usiadłem się na ławeczce i poczekałem. Chwilę przed odjazdem doszło kilku kolegów również startujących w BBT. Cała podróż minęła bardzo spokojnie, ale w okolicach Choszczna, Stargardu wsiadło tyle osób chcących jechać do Szczecina (i później w Szczecinie do Świnoujścia), że zrobiło się bardzo tłoczno. Matki z wózkami, 7 czy 8 rowerów, mnóstwo ludzi. Niech mi ktoś jeszcze raz powie, że koleją nikt nie jeździ... A gdyby tylko powróciły inne lepsze połączenia to już byłby miód malina!

Wczesnym popołudniem dojechałem do Świnoujścia, szybka przeprawa promowa i melduję się w Schronisku Młodzieżowym, gdzie miałem ogarnięty nocleg. Co prawda z zupełnie nie wiedziałem kim, ale spokojnie - wszyscy z BBT więc się nie martwiłem. Okazało się, że pokój pierwszej nocy dzielę tylko z Łukaszem z Włocławka, którego znam z forum szosa.org od wielu lat! Miło było się spotkać po wielu latach tylko pisania. Pogadaliśmy więc, rozpakowałem się, poszedłem do sklepu.... I jakoś tak pojechałem po pakiet startowy. W Campingu Relax całkiem sporo ludzi, o 17:00 miała być możliwość podpisania się na liście oraz odebrania numerów startowych. Coś jednak nie wypaliło i org miał "lekkie" opóxnienia co poskutkowało "lekko" podniesionym ciśnieniem wielu osób. Ale gdy w końcu udało się odebrać worki pojechałem w końcu na plażę, obejrzałem zachód słońca i wróciłem do pokoju. A no i wcześniej jeszcze musiałem znaleźć sklep rowerowy który wymieni mi linkę tylnej przerzutki która.....zerwała się! Dobrze że dziś, nie jutro albo podczas jazdy na maratonie.

Cały piątek miałem wolny, w końcu wybrałem start w sobotę i nie żałuję niczego.Przyjazd w czwartek poskutkował leniwą atmosferą jeszcze w piąteczek. Pospałem sobie dość długo, postanowiłem pojeździć chwilę po mieście i udałem się również na granicę z Niemcami, ale także do niemieckiego Ahlbeck oddalonego może o 5km od Świnoujścia. Przejechałem się po ich dość bogatym i zadbanym deptaku i wróciłem do Polski gdzie od samego wjazdu wita wszystkich zakaz jazdy rowerem i brukowana ścieżka pieszo rowerowa.  Pojechałem na obiad po czym ruszyłem na odprawę i start honorowy ulicami Świnoujścia połączony z masą krytyczną.. Na odprawie kilka ciekawych rzeczy i wypad, lecimy pojeździć rowerami po mieście. Fajna sprawa, wielu ludzi, wielu turystów i zwykłych mieszkańców na rowerach razem z nami. Świetna atmosfera i mili ludzie. Zaraz po tym jednak już spadam do pokoju bo zbliża się wieczór i trzeba zacząć się szykować na start dnia następnego. Do pokoju doszedł jeszcze jeden kolega, ale Łukasz jako że startował w Teamie późnym wieczorem wymeldowywał się już. Zostliśmy więc znowu we dwóch. Kilka chwil przegadałem z Remikiem Ornowskim, pochwalił się nowym rowerem, pokazał ile ! ciepłych ! rzeczy bierze ze sobą i na przepaki czym trochę mnie zestresował, pogadaliśmy chwilę po czym Około 22-23 ogarnęliśmy się do spania.

Sobota rano to już lekka nerwówka. Start zaplanowany na 9:05. Wstaję więc z kolegą o 6, jem śniadanie, ubieram się, pakuję i wyruszam na prom. Tam już kolejnych kilkanaście osób czeka na przeprawę by stanąć na starcie tegorocznego BBT. W powietrzu czuć lekkie ale pozytywne zdenerwowanie, widać, że dzieje się dość konkretnie i czuć kolarską atmosferę. Robię ostatnie fotki, rozmawiam z Czesią i lecę montować GPS by stanąć na starcie. I teraz opowieść zacznie się mniej więcej od punktu do punktu. Jeśli mi się pamięć nie pomyli, bo wszystko spamiętać to niemożliwe, za dużo wrażeń!

START: 9:05
Stajemy na starcie, witamy się ze sobą. Nie znam tych ludzi. Niepokoi mnie ich deklaracja, że oni chcą tylko ukończyć, a cieszyli by się z wyniku 50 godzin. Nie nastraja mnie to optymistycznie  bo jechałem z założeniem 40-42h max! Ruszam więc dość żwawo i już po chwili zostaję całkiem sam. Nie wrózy to nic dobrego. Ale jadę, bo co mam zrobić. Zaginam się trochę, jest lekko z wiatrem, ale z czasem odpuszczam lekko i wyrównuję oddech. Przed Płotami dogania mnie grupa startująca 5 minut za mną. Ja do tej przede mną tracę niestety 14 minut, ale skoro jechali we trzech to nie dziwota. Jak się później okazało gdy pytałem o kolegę z Interkolu ludzi, którzy startowali razem z nim i tylko słyszałem że miał konia pociągowego nie startującego w wyścigu na dobrych "kilka" kilometrów, auto jadące i pomagające w wielu przypadkach bo i na przepaki wtedy nie trzeba było organizować worków i zmieniać dętki gdy złapało się gumę bo można było zmienić od razu koło wyciągnięte z auta.. Ale mniejsza z tym, przynajmniej wiem, że mój wynik jest moim wynikiem bez żadnego wsparcia :-)

PK1 Płoty 78km
Wpadam tam o 11:29 więc to 78km przejechane w 2h i 24min. Nie jest to jakiś fascynujący wynik. Na punkcie podbijam tylko pieczątkę i lecę dalej. W tym kilku chłopaków, którzy startowali po mnie. Niestety moje zmiany są w granicach 40km/h a chłopaków 30-33km/h Trochę mnie to niepokoi, ale staram się jakoś nie denerwować, przecież to dopiero około stu kilometrów
Przez PK2 Łobez tylko przejeżdżamy bez pieczątek bo nie trzeba i zbliżamy się do Drawska. Dalej zmiany jakie były, jeden kolega co chwilę zostaje i reszta na niego czeka, lekko mnie to irytuje ale co mam zrobić?!

PK3 Drawsko Pomorskie 130km
Na tym PK melduję się o 13:13. Też tylko chcę tutaj podbić pieczątkę, niczego mi nie brakuje więc nie widzę sensu się rozsiadać. Niestety, albo i na szczęście, cała moja grupa zostaje i zaczyna biwakować. No to jadę sam. Po chwili jednak widzę, że dogania mnie grupa która startowała przede mną, ale chwilę dłużej zabawili na tym PK. Czekam więc i liczę na owocną współpracę. Niestety chłopaki wszyscy w strojach BBT nie zamierzają zbyt mocnych zmian dawać, grupa jest jakaś rozsypana, jeden jedzie 100m przed wszystkimi, dwóch jedzie 100m za nami, katastrofa. Dojeżdżając do PK4 Mirosławiec postanowiłem mocniej przycisnąć i dojechać swoim tempem, chłopaki jakby nagle przycisnęli i trzymali mnie na dystans.... ale jak z nimi jechałem nagle zwalniali i już nie było zmian i konkretnej pracy. W Mirosławcu trochę zwariowałem bo zapomniałem że nie ma tego punktu, zawróciłem po wyjeździe z miasta i chciałem go szukać, ale akurat wtedy dojechała do mnie owa grupka. Chwilę więc jeszcze jechaliśmy razem, aż do Piły.

PK5 Piła 230km
Tutaj jestem o 16:34, siadam na chwilę i zaczynam jeść makaron z sosem podczas gdy widzę, że właśnie kolarz startujący 5 min przede mną właśnie rusza z innym kolegą. Wyglądają na bardziej konkretnych zawodników, więc stwierdzam, że chrzanię ten makaron i jadę dalej. To była dobra decyzja! Po równych i mocnych zmianach (choć moje i tak o ciut mocniejsze) spokojnie dojeżdżamy do Nakła nad Notecią i kolejnego punktu kontreolnego.

PK6 Nakło nad Notecią 290km
Przyjechałem o 18:35. Tam zamierzałem chwilę dłużej posiedzieć i zjeść KOTLETA!!! Był po prostu przepyszny! Zaraz wpadł Remik Ornowski, który całkiem sprawnie ogarnął pieczątkę i bidony i ruszył dalej. Pomyślałem, że choć nie mogę mu jechać na kole to chociaż pojadę za nim w pewnej odległości utrzymując to samo tempo. Nie było to takie proste, ale Remik stanął na chwilę przy poboczu i zaczął się chyba ubierać, jechałem więc sam. Na chwilę w jednej z miejscowości straciłem orientację, Garmin kazał skręcić w prawo, OSMand w tel. w lewo... zobaczyłem więc na papierową ściągę i jednak w prawo! GPS na tel sobie jakoś sam przeliczył dziwnie trasę. Na to najechał Remik który też "zabłądził" w tym miejscu. Ale po chwili ruszyliśmy w dobrą stronę. Dojechal do nas jak się okazało przyszły zwycięzca kat. SOLO -  Bogdan. Mi wypada przed nim karta kontrolna i mało nie zaliczyamy kraksy, mój plan na jazdę ich tempem legł w gruzach. Odjechali! No ale... skrzyżowanie i czerwone światło zrobiły robotę i po chwili znów się widzimy. Jadę dobre 100-150m za chłopakami, nie jest to łatwe bo idą dość mocno. Odpuszczam trochę gdy zbliżamy się do kolejnego pk w Solcu gdzie wiem, że mam przepak.

PK7 Solec Kujawski 340km
Przyjazd o 20:30. Chwytam swój przepak, piję colę, jem makaron, dzwonię do Czesi, zmieniam skarpetki na suche bo trochę mnie zmoczyło, ubieram letnią bluzę na siebie i jadę dalej. Ciemno już, noc nadchodzi, jadę sam, ale po chwili dogania mnie jeden kolega i jedziemy sobie po zmianach na następny punkt w Wagancie. Po obserwacjach w google maps to było przy stacji orlen po środku niczego. Więc gdy taka się pojawia zwalniamy i skręcamy, bo i kilometry się zgadzają... Jednak Wagant jest kilka KM dalej.

PK8 Wagant 400km
Jest juz 23:16 gdy wpadam i podają naleśniki z serem, nie lubię za bardzo więc tylko spróbowałem, dolałem wody i dalej w drogę. Noc jest dość ciepła, na tym punkcie wiele osób poszło spać, kilku znajomych zrezygnowało niestety. Razem z kolegą Łosiewiczem z numerem 136 startujemy w kierunku Gąbina. Równo i spokojnie.

PK9 Gąbin 483km
Jeden z dłuższych przejazdów i dotarcie o 2:34. Tam widzę rower Remika, a Remika śpiącego w namiocie. Jak się później okazało zaczął mieć problemy z kolanami. My tylko chwytamy za słodycze i lecimy dalej. Na odcinku do Łowicza zaczynam się gorzej czuć, ale nie gorzej jechać.

PK10 Łowicz 525km
Zbliża się już rano, 4:15, duzy punkt kontrolny, wielu ludzi poszło tu spać. Ktoś miał tu jakieś przepaki, do stołu podano rosół. Mój żołądek przeżył rewolucje i po chwili zwróciłem wszystko co było w nim z każdej strony! Serio! Lekki kryzys, ale powoli trzeba się zbierać. Wychodzimy równo we dwóch kręcąc dalej. Przed nami 85km do następnego PK. Doganiamy grupę Edka Kuczmarza, Gosi Kubickiej i reszty ekipy która startowała jakoś w piątek wieczorem. Rozmawiamy chwilę i jedziemy dalej, wyrywa się do nas Edward i Ewa Gapińska. Mi trochę siadło. Ale staram się jak mogę.

PK11 Nowe Miasto nad Pilicą 610km
8:03 a ja wjeżdżam na punkt. Tutaj wpycham w siebie niedobry zimny makaron, bardzo nieprzyjemna jedyna taka obsługa, jakby za karę, Pani nadzorująca budynek kłóci się praktycznie ze wszystkimi, istna masakra, Edward daje mi maść rozgrzewającą na kolana i nogi, od Marka Zadwornego dostaję nogawki co być może finalnie ratuje mi cały maraton i pozwala dojechać do mety! Jedziemy już tylko w deszczu. Jest niedziela, przechodnie powoli maszerują do kościołów i spacery. My kręcimy do mety. Odżywam i jest już całkiem spoko, jedzie się coraz lepiej, jedziemy we czterech. Prawie do Starachowic, w pewnym momencie na jakiejś hopce kolega Łosiewicz zostaje za nami, później stajemy na siku i Edward z Ewą zostają a ja wdzę już swój suchy i ciepły przepak na kolejnym PK, jadę sam. znowu.

PK12 Starachowice 710km
Jest przed 12, najpierw idę się przebrać w suche ciuchy, choć włożenie nowych skarpetek w przemoczone buty nie jest najprzyjemniejsze. Jem obiad, chwilę rozmawiam z Gryfusami bo akurat się spotkaliśmy i jadę dalej... Sam... Mokry, zziębniety, z pobolewającymi kolanami, krzyżem, szyją.... Dostaję od obsługi ceratę z jakiegoś stołu która służy jako peleryna przeciwdeszczowa. Zostaję owinięty tasmą klejącą i jadę dalej. Przynajmniej nie marznę i nie moknę aż tak. Dojeżdżam do Opatowa.

PK13 Opatów 760km
Znowu żurek! 15:24 i znowu żurek. Co oni mają z tym żurkiem że już chyba 3 czy 4 na trasie? No ale jem bo ciepłe. Widzę Zbyszka Krefta który przespał się chwilę i umawiamy się, że jedziemy razem. Znamy się nie od dziś. Marian mu odjechał. Czekam więc chwilę i ruszamy. Na tym punkcie od dobrego człowieka dostałem koszulkę termoaktywną z długim rękawem! Druga rzecz która pozwoliła mi najprawdopodobniej wogóle ukończyć BBT! Dobrze że są jeszcze bezinteresowni dobrzy ludzie! Czeka nas ostatnie dwieście pięćdziesiąt kilometrów do mety... finanlnie w sumie wyszło 1028km w tej edycji więc dwieście siedemdziesiąt czyli liczę około 12 -13 godzin w myślach.... moje myśli ujrzały światło dzienne i Zbyszek śmieje się ze mnie mówiąc że tak łatwo cale nie będzie. Ale ja czując się serio bardzo dobrze nie zważam na nic i ciągnę nas dwóch co sił! Górka nie górka, nic nie stanowi problemu, oprócz zimna wiatru i deszczu.

PK14 Majdan Królewski 815km
Kilka chwil po 18:00. Zaczynają mnie boleć kolana, choć tragedii jeszcze nie ma biorę tabletkę przeciwbólową oraz smaruję je Voltarenem. Jemy kolejny żurek, jemy ciasto, pijemy kawę i w długą! Jedziemy całlkiem sprawnie. Już tylko 200 do mety... licząc 20km/h to będzie jakieś dziesięć godzin z hakiem, uwiniemy się 3-4 góra 5! Plan poniżej 40 już legł w gruzach, to chociaż może 42 godziny są jeszcze w zasięgu... Zbyszek znowu sprowadza mnie na ziemię... Demotywuje trochę, ale przecież lubię góry!

PK15 Sędziszów Małopolski 860km
Obsłuuga Rowerowy Lublin, tylko wpaść i wypaść, 20:24.... Kolejna nocka już się zbliża, wymieniam baterie w lampkach i jedziemy dalej. Zaczyna się istna tragedia. Zaczyna się bitwa, walka, wojna, po prostu coś co nigdy wcześniej w takim wymiarze mnie nie spotkało. Nigdy, ale to nigdy nie miałem problemu z kolanami, nigdy nie miałem bólu, który paraliżowałby całe nogi. Nigdy też nie miałem bólu w okolicach lędźwi, miednicy itd. a teraz się nawarstwiło! Lędźwie nie pozwalały mi siedzieć ino tylko się polożyć, a kolana nie pozwalały pedałować i stawać na pedały żeby wyrpostować plecy. Co kilka chwil kłujące strzały w kolanach i plecach uniemożliwiały normalną jazdę. Pomyśl sobie, że do mety dojechałem te ostatnie 160km po DZIESIĘCIU godzinach! Ja wiem, że góry, podjazdy, kilkaset kilometrów w nogach, ale nie siadłem z formą, psychicznie też było dobrze... siadły mi kolana. Jeszcze nigdy tak długo nie jechałem takiego dystansu.

PK16 Brzozów 907km
23:15 i pojawiamy się ze Zbyszkiem na PK. Koło gospodyń wiejskich..... i żurek! zjadłem kawałek ciasta, owinąłem kolana ręcznikami papierowymi i workami foliowymi, nasmarowałem otrzymanym altacetem z karetki moje kolana... Lekka ulga ale nie na długo. Chwilę siedzimy i jedziemy dalej. Jedziemy to za dużo powiedziane.  Z mojego huuuuurrrra optymizmu nic nie zostało, zaczynam się realnie martwić o ukończenie tego ULTRAmaratonu. Fizycznie (forma!) czuję się idealnie, czuję że mogę pedzić do mety, chcę pędzić... ale Fizycznie (kontuzja!) uniemożliwa mi to przeszywający ból w plecach i kolanach. Zostałem przewiany, przemoczony, przeziębiony i tyle! Pan Doktor z karetki proponuje rezygnację, Zbyszek też coś takiego przebąkuje.... ale to tylko nie denerwuje więc wstaję i człapię do roweru... Ruszamy dalej! Dojeżdżamy powolutku do USTRZYK Dolnych. Tam nas przegania jakiś kolarz, łapię mu się na koło pod górę, o dziwo kolana na chwilę odpuszczają.... Po czym orientuję się, że Zbyszek został w tyle... Nie ma szans, żebym go po tylu KM zostawił samego, po tym jak się również mną pod koniec opiekuje.

PK17 Ustrzyki Dolne 955km
Równo godzina 3:00, dojeżdżamy razem. Dostaję na punkcie od Zbyszka CIEPŁĄ ZIMOWĄ KURTKĘ ROWEROWĄ co w końcu sprawia, że jest ciepło. Nie chcę tu wcale długo siedzieć, ale muszą mi się rozgrzać nogi żeby pedałować dalej. Wyganiam Zbyszka, który odzyskał już jakiś czas temu sporo sił by jechał na metę nie patrząc się na mnie. Ten jednak oferuje swoje koło aż do mety. Wypijamy colę, którą mam jeszcze w kieszonce i jedziemy dalej. Chwilę rozmawiamy, warunki znów się psują, są cholerne sztajfy, mgła, padający deszcz, zimno, wiatr... minimum 7,5*C... tragedia.. Ostatnie 70km do mety jak się okazuje, z czego 10-20 po płaskim do samych Ustrzyk Górnych, normalnie bym zakładał pewnie coś koło 3h... Ale jeśli w tym przypadku myślałem o dojechaniu w ogóle, musiałem jakkolwiek tylko kręcić... Ostatnie płaskie 10km jechałem prawie godzinę. Nie szło kręcić, nogi i plecy były już na skraju. Zbyszek proponuje że podjedzie albo zadzwoni po lekarza widząc i slysząc moje cierpienia... ale będąc mu wdzięczny za pomoc, tak takimi radami mógł się tylko wypchać ;-) Nie zrezygnuję przecież na kilka kilometrów do mety! Dojadę choćbym miał i dojść na pieszo albo się czołgać, w końcu limit był do 20:00, czyli całe 14 godzin na pokonanie około 15km w pozycji leżącej. Ale... pojawiły się Ustrzyki Górne, pojawiła się łza w oku, euforia, trąbki, fanfary i oklaski, znajomi, dobrzy ludzie, ZBYSZEK, który zrobił po prostu mega robotę!
Dojechał razem ze mną do mety, mimo tego, że mógł osiągnąć trochę lepszy wynik, pomagał mi i dopingował, dał koło w końcówce, pozwolił patrzeć w przód, pomógł ukończyć maraton. I choć myśli miałem naprawdę przeróżne w końcówce, tak ucieszyłem się po prostu gdy mogłem sobie powiedzieć "ZROBIŁEM TO - UKOŃCZYŁEM BAŁTYK - BIESZCZADY TOUR 2018 - 1008KM NON STOP"!
I choć 5h dłużej niż planowałem, choć 3h więcej niż plan minimum, tak wiem, że forma była by to zrobić i osiągnąć, niestety trochę siadło zdrowie, na które już nie miałem wpływu i podczas zawodów niewiele mogłem poradzić.

META Ustrzyki Górne 1008km (1028km) godz. 6:23
Ledwo zszedłem z roweru, doczłapałem się do orga, podbiłem ostatnia pieczątkę, oddałem nadajnik GPS, dostałem medal i miód Pszczelarza Kozackiego, usiadłem, okryłem się kocem i odetchnąłem. Wziąłem ciepły prysznic, zjadłem śniadanie, poszedłem na 5h spać. Zacząłem wracać do świata żywych. Był poniedziałek.

Wróciłem spokojnie już na pieszo owinięty w fioletowy kocyk na metę, zajazd Caryńska. Siedzieliśmy, rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Obserwowaliśmy kolejnych na mecie. Jedliśmy. Bawiliśmy się. Odpoczywaliśmy. O 20 była kończąca imprezę zabawa integracyjna, a raczej posiadówka, piwo z sokiem, dekoracje, kiełbaska z grila, karkóweczka, sałatki, po prostu sielsko! Pogaduchy i żarty, przyjemnie i tak jak powinno być zawsze - niespieszno.

Po zjechaniu ostatnich przepaków około 24 poszedłem do domu, by wstać chwilę przed 5, by GRZEŚ-busem dojechać do Przemyśla na PKP i wsiąść w pociąg do Wrocławia. Z WRO samochodem z kierowcą w postaci TATY dojechać w końcu do domu.

Bałtyk - Bieszczady TOUR 2018 już za mną. Największe wyzwanie na ten rok, wychodzi i w dotychczasowej kolarskiej karierze osiągnięte. PRZEJECHAŁEM BBT 1008KM NON STOP!!!! Oficjalny czas od organizatora: 45h 18min. Nie jest źle, choć mogło być lepiej. Wielu wzięłoby ten wynik w ciemno. Ale mam ambicje, które sprawiają, że za dwa lata pojadę tam i będę się starał pobić mój obecny wynik, rekord z pierwszego przejazdu. Niestety w tym roku w kat. OPEN nie trafiłem na grupę, w której miałbym choć jednego równego sobie kolarza, z którym przejechałbym chociaż początek razem nie męcząc się podwójnie. Wiadomo, że mając moc i wytrzymałość tak jak choćby niektórzy SOLIŚCI mógłbym szybciej jechać sam, ale nie tym razem.

Błędy?! Brak cieplejszych ciuchów, pójście z ubraniami na totalny żywioł. A raczej nie przygotowanie się na całodniową i całonocną ulewę, 7 stopni w górach i przeszywający wiatr. Na mecie jednak praktycznie wszyscy narzekali na ból kolan, tak może chociaż nie byłoby AŻ tak ŹLE i mógłbym jechać szybciej. Więcej błędów chyba nie bylo, wszysko zadziałało, forma przygotowana perfekcyjnie, głowa pracowała z nogami, rower zdał egzamin na piątkę! sprzęcior w postaci garmina, gps i lampek również spisał się na medal.

Także podsumowując cały maraton BBT 2018 jestem szalenie szczęśliwy i zadowolony z ukończenia maratonu, choć będę to podkreślał, nie z końcówki i osiągniętego wyniku. Jestem zadowolony z formy i roweru, jestem szczęśliwym facetem!

Dziękuję za wsparcie rodzinie i przyjaciołom, którzy dopingowali smsami, wpisami na blogu, fb i telefonami. Dziękuję Ci Czesiu za wiarę i śledzenie oraz popychanie kropka ;-) To był dobry czas! Widzimy się za dwa lata na kolejnej edycji! :)

Dziękuję również serdecznie Urzędowi Miejskiemu w KROTOSZYNIE i Burmistrzowi Miasta za wsparcie i pomoc w osiągnięciu celu!

Dla Organizatorów ogromne gratulacje. To wielkie przedsięwzięcie i mogę je ocenić na 5+ !!! Piękna trasa, super punkty, dobre jedzenie, świetny strój pamiątkowy, piękny medal, fajna impreza na mecie. Dziękuję!

PozdROWERY
Numer 180
Krzysztof Kubik
OTR INTERKOL
KROTOSZYN

Kilka fotek z całego BBT, niedługo zapraszam na FILM jak tylko coś skleję z kilkuset ujęć :)

Wyruszamy w podróż! :)



Przesiadka w Poznaniu :)


Tyle i jeszcze więcej na BBT!


Dzień dobry Świnoujście :)


Pakiety odebrane :)


Morze zobaczone i dotknięte :)


Niemcy odwiedzone!


Gotowy do startu :)







Dziękuję KROTOSZYN


Jedziemy!!!


Z Edwardem Kuczmarzem gdzieś na PK :) Poprawił mi się humor :)


Później już tylko zimniej było.. To chyba Opatów.


Marakon w Starachowicach ;-)


Już za Opatowem ze Zbyszkiem Kreftem :)


Upragniona meta :)




Caryńska Nocą :)


Wyjazd rano do Przemyśla :) 60zł / os (za busa 850zł)


I do domu! :)




Zapraszam niedługo na FILM z BBT 2018 by Kris :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(12)

Gryfusowe podsumowanie sezonu i Bunkry (Pętla Boryszyńska)

Niedziela, 15 października 2017 · Komentarze(0)
Dzięki Gryfus Szczecin! Skorzystałem z zaproszenia na gryfusowe podsumowanie sezonu 2017 i nie żałuję. Paulina Kusajda wybrała pięknie i malownicze miejsce nad jeziorem w Lubniewicach, a dokładnie domki przy samej plaży "Zielony Cypel". Wielkie podziękowania za dopięcie wszystkiego na ostatni guzik. Prezesowi Pawłowi Malinowskiemu również wielki szacun za świetną organizację!

W Lubniewicach pojawiam się po 19 w piątek, czyli na planowanym ognisku zapoznawczym. Nie było to jednak ognisko zwykłe, zwyczajne i takie jak wszystkie. Była muza, którą zarządzał Arek Dominowski i robił to dobrze! Były do niej tańce do późnej nocy i inne takie. Było wesoło, bardzo przyjemnie - po prostu świetnie. Kiełbaski, sałateczki, rozgrzewacze i inne kocyki... Powrót do domku coś koło 3 czy jakoś tak... I.... Pobudka chwilę po 6:00, szybkie śniadanie i jedziemy na rowery!

Kierunek Boryszyn i "Pętla Boryszyńska" czyli tamtejsze bunkry, kilkadziesiąt metrów pod ziemią! Pojechaliśmy z ośrodka przez Templewo i Piaski. Wyruszyliśmy około 8 rano, co sprawiło, że po ognisku nie wszyscy zapisani pojawili się na starcie :) Najlepsza wycieczka rowerowa ever! Powoli, spokojnie, odpoczynkowo, rodzinnie i turystycznie! Takie właśnie były założenia na ten dzień. Po prostu piknik z fajnymi ludźmi. Po drodze kilka przystanków, ale kiedy dojechaliśmy już pod wejście było szybko i konkretnie w dół!

Pogoda dopisała przepięknie. Było ciepło, lekki wiaterek, bez deszczu... Gdy wchodziliśmy w bunkry, około 30m pod ziemią... nagle zaczęło się robić dużo zimniej.. Wejście na Pętlę Boryszyńską z rowerami stanowiło nie lada wyzwanie, schodzilo się prawie pionowo w dół, z rowerami było dodatkowo bardzo ciasno... Ale wszystkim się udało! Od samego początku miejsce to robiło niesamowite wrażenie.

Gdy weszliśmy do środka to tak na prawdę przenieśliśmy się w zupełnie inny świat - niemieckiej inżynierii, pomysłu i praktyczności miejsca. Bunkry te mają około 35km długości (odkrytych tylko 32), my na wycieczce z przewodnikiem zrobiliśmy jednak raptem tylko 6km. Była mega zabawa i wielki podziw dla tej budowli. Zdjęć i filmów od groma! Zostaliśmy profesjonalnie oprowadzeni, zostały nam przybliżone wszystkie odnalezione w bunkrach pomieszczenia, systemy korytarzy i urządzeń które się zachowały. Nad głowami latały nam nietoperze, gdzieniegdzie było trochę błota i wody, czasem było się trzeba mocno schylić aby gdzieś wejść.. Wycieczka jedna z ciekawszych... Jeździliśmy rowerami z coraz szerzej otwartymi buziami, ale nie ze względu na tempo, tylko ze względu na coraz większy podziw. Nie do opisania jest to co się tam zobaczylo, trzeba to przeżyć samemu! Były miejsca przeznaczone do składowania prochu, wszędzie tory do kolejki podziemnej, perony, restauracje, sypialnie i toalety.. Wszędzie praktycznie ciemno, więc bez lampek rowerowych nie dałoby rady! Oczywiście moja coś szwankowała i polegałem na kompanach wycieczki :)

Po wyjściu z bunkrów udaliśmy się do pomieszczenia, domku który oferował nam kawę, świeże wypieki i pączki... Po tym ja jeszcze zjadłem sobie bułkę przygotowaną rano i gdy wyszła druga część naszej ekipy pojechaliśmy dalej. Kostką brukową gdzieś w kierunki Łagowa i tamtejszego zamku, który położony jest w pięknej krainie i otoczony praktycznie wodą. Kilka zdjęć i wspinaczka na księżniczkową wieżę i kierunek dom!

Tempo oczywiście spacerowe, tu wjechaliśmy na teren wojskowy, tam gdzieś człapaliśmy się pod górki, tu i ówdzie robiliśmy postoje by "maruderzy" nas dogonili :) Z wielkimi uśmiechami na twarzy, robiąc jeszcze jeden przystanek w Parku Miłości w Lubniewicach zrobiliśmy sobie kilka fotek i ostatecznie i definitywnie dojechaliśmy do naszego domu.

Po przyjeździe każdy z nas poszedł się kąpać i szykować na oficjalne pożegnanie lata i podsumowanie sezonu gryfusiakowego 2017. Dziewczyny ubrały piękne suknie, był obiad i po oficjalnej części dyskoteka i zimny bufet. Było pięknie, dostojnie, po prostu świetnie i tanecznie. Choć pojawił się moment, że kimnąłem godzinkę w domku bo stan baterii wskazywał totalne i okrągłe 0%... Po powrocie z turbodoładowaniem ruszyliśmy na parkiet i jak pięknie wyglądałby smoking albo chociaż zwykły garnitur z tymi balowymi sukniami, tymi pięknymi błyszczącymi się sukniami, które dodawały jeszcze blasku już i tak pięknym osobom!
Później trochę w rytmie salsy nauczono mnie kilku ciekawych kroków, a idąc krok dalej mogę śmiało stwierdzić, że nawet mi wychodziło... za każdym razem aż nie rozpraszałem się myślami i ciekawą rozmową! Ten wieczór skończył się dość "wcześnie rano", bo jeszcze jakiś czas temu o 4:00 robiło się już ciut jaśniej..

Dostałem piękną koszulkę, kalendarz i bidon oraz naklejkę na auto... Dostałem jednak także coś, czego nie można wycenić - życzliwość i ciepłe przyjęcie oraz wspaniałą atmosferę wśród świetnych ludzi - śmiało mogę dopisać - przyjaciół. Poznałem nowych ludzi, dobrych ludzi.. I zamierzam jak to zostało powiedziane - czerpać z życia całymi wiadrami..

Rano o 9:00 śniadanie, szybkie pakowanie i spacer na pomost, opalanko, fotki i pogaduchy... Znowu się okazało, że jestem najmłodszy...

Dziękuję Gryfusowi Szczecin za świetną imprezę. Wspaniale został zorganizowany cały weekend!

GRYFUS Szczecin to super ekipa, wspaniali ludzie z pasją i do tego bardzo kreatywni. Oprócz sekcji sportowej, którą znałem wcześniej, okazało się że turystyczna jest dużo większa i równie fajna!

Ps. ogólnie wycieczka w sobotę trwała ponad 9h :)

cad: ?!

Ekipa w Bunkrach!





Jedziemy ! Polecam ich profil na FB: https://www.facebook.com/MRU-Pętla-Boryszy



Grzecznie słuchamy przeowdnika :)


Foto z wartowni :D



Widoczki z księzniczkowej wieży zamku w Łagowie


Były też takie widoczki :D






Przed zakończeniem Piękne Panie i Piękne suknie :)


Poranek na mostku :)


Gryfusowy Kris :)








Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Tour de Pomorze 711km non stop!

Sobota, 29 lipca 2017 · Komentarze(14)
Tour de Pomorze - czyli zawody kolarskie, maraton, ULTRAmaraton rowerowy - pierwsze takie ULTRA za mną. Dokładnie 711,5km. Licznik pokazał mi prawie 730km (nie zabładziłem) a Strava pokazuje 718km - czas jazdy jednak jest taki jak widać tu i tam. Czas od organizatora (z postojami) to 24h 54min! :) Ale od początku...

Strava: https://www.strava.com/activities/1112158171
Fotogaleria z imprezy Czesi Kruczkowskiej: https://photos.google.com/share/AF1QipPLdIpvDIhom1...
Film z jazdy z mojej kamerki: https://youtu.be/c3WJ0rpUprA

Kat. OPEN: 3 miejsce/ 108 uczestników w DEBIUCIE na ULTRA! :)

W piątek obowiązkowo wziąłem w pracy urlop, aby udać się do Świnoujścia. Rano przyjechała Czesia do Krotoszyna skąd ruszyliśmy w drogę jakoś przed 11:00. Nie było to spokojne tempo i te ponad 300km Mondziakiem pokonaliśmy.....ze średnim spalaniem prawie 9l/100km - spieszyło się, odprawa o 17:00, a do 16:30 chyba było trzeba się zarejestrować. Więc gaz do dechy i lecimy, oczywiście bezpiecznie i w granicach rozsądku! A że ja rozsądnym młodym  człowiekiem (jeszcze) jestem, to nie zauważyliśmy, a już znajdowaliśmy się na promie Krasibór. Tam już było czuć kolarską atmosferę - spotkany Zbyszek Kreft, Arek Robak i fajowa Gryfusowa ekipa. Wszyscy w tym samym kierunku, w tym samym celu.....po zwycięstwo! po chwałę!  No dobra, trochę odleciałem....ale każdy chciał się zmierzyć z tym wymagającym dystansem. Dojechaliśmy do biura zawodów znajdującego się w sąsiedztwie naszego noclegu i odebraliśmy pakiety. Z domu wczasowego "Bryza" do naszego schroniska młodzieżowego były aż dwa / trzy kroki. Świetni, mili i uprzejmi ludzie w biurze zawodów, wesoły org Czarek i reszta ekipy KS Uznam i wolontariusze. Gdy poszliśmy w kierunku naszego pokoju, okazalo się, że reszta ekipy już jest.... Ale jakiej ekipy?! Przecież się nie znamy... No bo pomysł na udział w tym starcie wpadł mi tak późno, że było trzeba się przespać z kimkolwiek, byle taniej - jedna noc i tak poza noclegiem, jak się okazało niektórzy i na drugą nie wrócili z rowerów... No więc, Arek, Jan i Agata już byli... Przywitaliśmy się, poznaliśmy i pojechaliśmy na odprawę. Dwoma słowami: "stres urus". Nagle lunęło deszczem, start honorowy więc odpuściłem, ale odprawa dość ciekawa...dużo ważnych rzeczy się dowiedziałem: np. nie sikać na punktach w krzakach bo będą karne minuty - są toalety. Pojechaliśmy do domu z Czesią, zjedliśmy uszykowany przez nią pyszny makaron i ja poszedłem spać, a ona pojechała z kolegą Wawrzynem do Trzebiatowa.

I oto nadszedł moment by opisać ten docelowy dzień, to wydarzenie, które zaczęło się dla mnie o 8:50 w sobotę 29 lipca 2017 roku!

No ale najpierw wstałem.. szybka toaleta, szybkie jedzenie, wczoraj już wszystko przygotowałem, więc dzisiaj tylko się ubrać. Jadę na krótko, coś tam w przepaki wrzuciłem. Zarzuciłem przepaki na plecy i razem z Arkiem jedziemy na Prom Bielik! Na promie kolarze oczywiście, więcej Gryfusów, innych przyjemnych ludzi Gosia Tyburcy... Paulina Kusajda, Paweł Chajda i reszta zwariowanych ludzi...

Docieramy do naszego promu, idziemy montować GPSy, tam już czeka na mnie moja ekipa startowa, chwilę rozmawiamy....i nawet się nie zorientuję jak już zostały sekundy do startu! Masakra!

1) Start - PK1 Świerzno ~63km
Start o 8:50, chwilę przed zdjęcia i rozmowy, jest ciepło, jest jasno, trochę czasem coś z nieba kapnie na nos.. Są kibice, jest doping... Jest świetnie! Czuję się bardzo dobrze, jadę więc od startu mocno.. Wyprowadzam chłopaków z grupy ze Świnoujścia... GPS działa! Jest sukces... Po chwili słyszę z tyłu "wolniej", "weź odpuść bo się zajedziesz" albo inne "nie tak szybko".. Nauczony raczej do żwawych startów ruszyłem po prostu jak do każdego innego wyścigu. Przecież gdzie nie startuję - zawsze jadę wygrać.. Mimo tego, że tutaj startowałem z główną myślą - po prostu przejechać. Trasa ruchliwa, ale dobry i szeorki asfalt. Jedziemy równymi zmianami, startowałem z: Marianem Kołodziejskim, Mariuszem Staszakiem, Zbigniewem Kreftem, Szymonem Koziatkiem oraz Kubą Latajką. Na prawdę świetna ekipa, za którą jestem wdzięczny: Bogu / losowi / Czarkowi (nieprawdziwe skreślić). Tempo nie jest zabójcze, jest tak w ogóle bardzo spokojne. Tętno niskie, daję radę coś tam ponagrywać. Dojeżdżamy do pierwszego punktu, który z pośród wszystkich był chyba jedynym "polowym". Nie było sensu robić większego skoro to taki wczesny kilometr. Szybkie pieczątki, mili ludzie, dobre wafelki, banany i inne... Śmigamy po chwili dalej..

2) Świerzno - PK2 Ustronie Morskie ~ 126km
Po drodze do kolejnego punktu zlewa nas deszcz, ale szybko w słońcu i ciepełku oraz wietrze schniemy. W Trzebiatowie przemiła niespodziewanka w postaci Czesi dopingującej z całego serca / z całym sercem :) Robi się przeogromnie miło, bo fajnie jest widzieć, że ktoś ci kibicuje i że masz na kogo liczyć na trasie w razie czego. Czesia zrobiła zdjęcia wszystkim, więc stała tam dobre dwie godziny. Do Ustronia Morskiego wjeżdżamy czym prędzej do "Skansenu Chleba" gdzie miała czekać na nas pajda chleba - jak zakładałem ze smalcem... Nic jednak takiego, była buła w folii.. No niestety, ale ważne i to.. Wody nawet nie wlewam bo niedużo ubyło.. Rozsiadamy się i jemy.. Może tak trzeba sobie myślę, a skoro chłopaki nie jadą to ja sam sobie nie poradzę myślę sobie - i tak sobie jeszcze raz pomyślałem, że w sumie fajnie się jedzie, ale to dopiero niecałe 130km..

3) Ustronie Morskie - PK3 Bobolin ~ 186km
Nic ciekawego się nie dzieje, równe (nie-za-)mocne zmiany. Zbliżamy się i jeździmy drogą między Ustroniem, a Dąbkami i Darłowem czyli tam, gdzie spędzałem z rodzicami w mojej młodości wakacje nad morzem. Są jakieś hopki, zaczyna się robić ciepło... Szukamy gospody "Obora" gdzie czeka na nas makaron bolognese, woda z cytryną etc. szybka wizyta w toi-toiu i jedziemy dalej. Jedzenie na stojąco, wolę nie siadać póki nie jestem zmęczony za bardzo żeby nogi się nie odzwyczaiły.

4) Bobolin - PK4 Polanów ~ 243km
Spotykamy na punkcie w Bobolinie kolegę z Supermaratonów Henryka Bętlewskiego, który jedzie sobie kawałek z nami. Rozmawiamy, śmiejemy się...jest czas na wszystko. Tutaj zmienił się wiatr, do tej pory lecieliśmy praktycznie z wiatrem, a teraz w twarz bądź boczny niesprzyjający. Dojeżdżamy do Polanowa - punkt taki sobie, gdzieś tam w mieście rozstawiony namiot. Wlewam tylko wody, jem bułkę i tyle.. Po chwili ruszamy w dalszą drogę

5) Polanów - PK5 Szczecinek ~ 300km PRZEPAK 1
Co dalej? No dalej jedziemy, jest długi czas odcinek z kostki brukowej, pod górę nawet było... Wypadają mi z kieszonki moje okulary takie "na codzień".. na szczęscie nikt mi ich nie rozjechał, szybki nawrót i od tej pory pilnowałem bardziej. Wieje w twarz czy coś. Totalnie nie czuję uciekających kilometrów, bo po maratonie z PP w Świnoujściu na mecie po 350km czułem się zajechany tempem. Tutaj jest inaczej. Dojeżdżamy na przepak - te czekają już na nas przy wyjściu, szybko uzupełniam bidony izotonikami. Wypijam colę, biorę obiad w postaci ryżu i potrawki - przepyszne żarełko! Była jeszcze zupa i spaghetti. Pyszne! Mniami! Org Czarek osobiście nas przywitał, Był też Krzysiu Łańcucki, któremu się spieszyło już w dalszą drogę...My na spokojnie bez pospiechu za to.. zadzwoiłem do Czesi, wtedy mieliśmy jeszcze około 5 minut przewagi nad Arkiem Robakiem i Jerzym Pikułą... nasmarowałem łańcuch, zjadłem witaminy i magnez... Biorę kamizelkę z przepaka wiatrówkę i wkładam ją pod koszulkę bo jeszcze ciepło. Przemiłe panie obsługiwały ten punkt, jeden z najlepszych pod względem atmosfery. Pogadaliśmy chwilę i pojechaliśmy dalej.

6) Szczecinek - PK6 Mirosławiec ~ 373km
Zaczyna się powoli ściemniać. Czas powoli włączać lampki, tracimy prowadzenie powoli... Zbyt długo spędzamy czas na PK... Po drodze kibicuje nam kolega Szymona Koziatka ubrany w strój BBT1008km, rozmawiamy sobie o GPS i rozwiązaniach technicznych. Mijamy gdzieś tam Krzysia Łańcuckiego, na którego na punkcie czeka żona - pomagająca i obslkugująca nas z niezwykłą troską :) Dzięki! Bardzo miło się tam siedzi, ale czas ucieka! Meta czeka! Wyjeżdżając z miasta mamy jakiś doping od tutejszej młodzieży która pewnie szła gdzieś na jakieś balety jak normalni ludzie. Zakładam kamizelkę wiatrówkę - zaczyna się ściemnać i robi się chłodniej.

7) Mirosławiec - PK7 Choszczno ~433km
Zrobiło się już ciemno. Na punkt zjeżdżamy po 23. Przyznam szczerze, że nie pamiętam prawie totalnie nic z tego odcinka. Oprócz dobrego asfaltu z maratonu w Choszcznie. Na punkcie obsługa z maratonu z Supermaratonów... Jedziemy dalej aż do przepaka!

8) Choszczno - PK8 Myślibórz ~488km PRZEPAK 2
Jedziemy dalej w ciemności. Kuba gubi lampkę, druga mu nie świeci, moje są dobrze przywiązane i przeklejone taśmą izolacyjną więc nie ma szans by coś odpadło. Jedzie się fajnie, zero ruchu prawie, ciemność z tymi lampkami nie przeszkadza, drogi są spoko więc nie wpadamy w dziury żadne. Szymon Koziatek kieruje nas do Domu Harcerskiego gdzie znajduje się punkt. Pan Czarek - org - już tu jest. Dopinguje nas, znowu rozmawiamy :) Tutaj jakaś pieczeń i ziemniaczki w sosie z surówką oraz jakaś zupka. Wyciągam batoniki, kręcę filmiki, przebieram spodenki i...idę na chwilę dłużej do kibelka. Gdy wychodzę i dalej spokojnie łażę, okazuje się, że chłopaki sobie pojechali. Wybiegam czym prędzej po schodach z rowerem i biegnę do furtki....gdzie okazuje się, że widzę zbyt dobrze... mam na nosie nie te okulary co trzeba!!! tamte zostąły w środku więc wracam i po chwili gonię ich dobrych kilka chwil, na szczęscie jednak nie jechali jeszcze zbyt szybko. udało się też nie zgubić!
Nikt nie pytał "jak zawszE" czy wszyscy są,po prostu poszli i pojechali... Najadlem się stresu, ale wszystko było dalej pod kontrolą.

9) Myślibórz - PK9 Moryń ~543km
Tutaj Szymon Koziatek znowu popisuje się dobrą znajomością trasy - szacun dla Ciebie! Trasa ta mija bardzo szybko, punkt całkiem blisko od przepaka. Dojeżdżając dowiadujemy się "ciiiicho, Cieśla poszedł spać" - solista, który się trochę na początku zajechał. Punkt w urzędzie miasta czy coś, ciepła herbata, bułka,.... mam pełny brzuch, ale jestem głodny... nie mogę nic wcisnąc, ale i wycisnąć! Zaczyna mnie przymulać i zaczynam trochę pływać na rowerze. Bulka pyszna, PEPSI!!!!! ciasto!!!! Punkt na wypasie! Fajni ludzie... Wjechaliśmy tu około 3:40 rano... Nieźle się musieliśmy zastanawiać jednak. Dziury straszne w jednym momencie w lesie, totalnie gdzieś na zadupiach czegokolwiek droga... Nie jeden raz sprawdzaliśmy czy dobrze jedziemy,

10) Moryń - PK10 Szczecin Podjuchy ~610km
Wstaje słońce, robi się ciepło, zaczyna razić bo na nosie okulary z żółtymi szkłami ( na starcie i całą sobotę były chmury i niezbyt przejrzyście). Jedziemy już chyba tylko siłą woli. Kryzysu jako takiego nie mam, ale dalej nie mogę nic zjeść. Wciskam więc tylko w siebie coca-colę, którą miałem i wziąłem z przepaka w Myśliborzu. Była jak znalazł. Całkiem sporawy ruch drogowy w mieście. Nie jedzie się zbyt przyjemnie. Umawiamy się, że na metę jedziemy wspólnie, nikt nie ma atakować...bo i po co skoro tyle KM jechaliśmy razem..... Nasza grupa już wie że nie wygra, bo chłopaki Robak i Pikuła mają sporą przewagę...

11) Szczecin - PK11 Stępnica ~660km
Po drodze mija nas szalony Scenic z Czesią i kolegą Wawrzynem na pokładzie... Robią zdjęcia i kibicują :)
Ostatni punkt kontrolny, myślałem ze tylko będzie szybkie siku i pieczątki - i rura do mety... Się okazało, że wszyscy znowu się rozsiedli. Czesia z Wawrzynem na punkcie, rozmawiamy chwilę... Okazało się, że kolega jeden - Cezary Urzyczyn sobie pojechał.. Zanim się skapliśmy to on już byl kilka KM przed nami... Miał straty do nas 5 minut... Kuba zarządził pogoń, ja zaalarmowałem kolegów, ale usłyszałem "e tam", "jak jesteś mocny to jedź" - to pojechałem rrazem z Kubą latajką...

12) Stępnica - META Świnoujście 711km
Goniliśmy aż do samego Świnoujścia, ale niestety nie udało się nam dogonić.. Po drodze za Wolinem hopki nas znorały porządnie, istna masakra, jak niewielkie wzniosy robiły nam krzywdę.. gdzie normalnie się leci dużo dużo szybciej, a tutaj raptem po siedmiuset kilometrach ledwo się pod nie kręci. Nas za to dogonili Marian z Mariuszem i razem wjechaliśmy na metę gdzie czekała Czesia robiąc "lajfa" na "fejsie" :) Wreszcie mogłem się zatrzymać już na dobre! Wyłączyli nam GPSy i byliśmy wolni! Wolni od rowerów, od jazdy... Ale byliśmy w fazie, pełni adrenaliny i endorfin. Po chwili dojechali Zbyszek i Szymon trochę źli na nas, ale jak jeden uciekł i nadrobił jeszcze nad nami 3 minuty, no to mówiliśmy że gonimy!

Po mecie pojechaliśmy do pokoju, miałem zaburzone postrzeganie rzeczywistości, czasu i pory dnia.. Było dość wcześnie rano.. Poszliśmy więc później do McD, na plażę, na lody....na wszystko co dobre, niezdrowe i kaloryczne :) Później jeszcze raz udaliśmy się na metę by dopingować Gosię Kubicką, Jacka Ilmera, Marcina Trzaskę i wielu wielu innych.... Komary nas pogryzły wtedy! :) Było super!

Następnego dnia (poniedziałek) o godzinie 13:00 odbyło się uroczyste zakończenie maratonu. Wcześniej jednak poszliśmy do baru Pierożek gdzie było pyszne jedzenie w ramach uczestnictwa w maratonie. W ośrodku kultury w Świnoujściu wręczano puchary i nagrody. Tutaj wg. mnie jeden (niestety wielki) minus dla organizatora....za zamieszanie...
Na metę pierwszy wjechali Pikuła i Robak z idealnie tym samym czasem - drugi wjechał Cezary, a trzecia była nasza czteroosobowa grupka. Byliśmy pogodzeni więc, że mamy równo czwarte miejsce - bo tak się nagradza w przypadku dwóch pierwszych miejsc, że nie ma następnego - drugiego, a jest dopiero trzecie. Trzeci miał być Czarek. Tak wczoraj mówili nam na mecie. Na dekoracji okazało się, że dwóch pierwszych zostalo nagrodzonych, drugi puchar przypadł Czarkowi, a....... Kuba Latajka zdobył trzecie miejsce - bo mu najpierw wyłączyli GPSa, a nie wedle tego kto przyjechał - a z resztą przyjechaliśmy jak pierwsza dwójka - razem, wspólnie, po ponad 24h jazdy razem... A tymczasem nagradzają jednego z nas.... Nie chodzi o pucharek, poszedłem się zapytać jak to... No i po jakiś kilku chwilach ORG się zorientował... Przeprosił i powiedział, że coś nam dośle... Ciekawy jestem co, bo jedynym sprawiedliwym byłby puchar taki sam jak ma Kuba i poprawienie oficjalnych wyników. Po prostu zrobiło mi się smutno, że ktoś mnie pominął.. Tak o, po prostu..

Ale zmierzając już do końca::

PODSUMOWANIE :)

+
I) Ultramaraton na najwyższym poziomie. Fajnie, że mogli nas śledzic na stronie na żywo postronni kibice. Dobrze, że były takie świetne punkty żywieniowe i kontrolne. Szacun za jeszcze lepiej zorganizaowane przepaki! gdy my dojeżdżaliśmy one już na nas czekały. Fajna organizacja i  trzydniowa impreza. Pyszne jedzenie, miła obsługa, Dobre asfalty.

II) Zadziałało wszystko! Przede wszystkim głowa - żadnych kryzysów, bez przerwy jedzenie. Nie chciałem zsiadać z roweru. Lampki ideolo, GPS w garminie czasem szwankował i wyłączał ślad, ten w telefonie pewnie spoko, ale bez okularów ledwo coś widziałem. Torby i sakiewki ideolo! Powerbanki wystarczyły, zostało w nich nawet sporo energii więc tym lepiej. kabelek do ładowania garmina idealnie zadziałał i się sprawdził

III) Forma jakaś była, taki wynik normalnie brałbym w ciemno przed startem, bo plany były około 26-28h...a tu wyszło dużo lepiej.

_
I) Wyniki! Smutno mi, że chociaż nas razem nie wyczytano skoro prrzyjechaliśmy razem. I że nie zadeklarowano się, że nam się te puchary przyśle albo poda przy okazji.

II) Zbyt długie nasze postoje. Zwycięzcy jechali wolniej od nas, ale na PK spędzili trochę ponad 1h, my za to prawie 2,5h... masakra!

III) Dupsko boli, wszystko boli... Trzeba poprawić mięśnie na plecach i brzuchu. Trzeba chyba też wziąć maść na tyłek i kupić szersze buty bo.....zaraz mi zejdzie paznokieć bo mi za bardzo ucisnęło...

To chyba tyle. Macie jakieś pytania? Dawajcie! Na pewno odpowiem :)

Normanie ten wynik brałbym w ciemno jeszzcze w piątek....dziś czuję niedosyt. Kwalifikacja a BBT 1008km 2018r jest! A teraz jak na debiut na ULTRA to chyba mogę uznać za udany... Spokojne tempo całą drogę, bez szarpania.. Chyba to polubiłem :)

Gratuluję Panu Czarkowi i klubowi KS Uznam za organizację tego wspaniałego wydarzenia. Polecam bardzo serdecznie - świetna atmosfera i dobra organizacja. Mały minus za te wyniki. Ale poza tym wszystko na prawdę na tip-top :)

cad:  81
temp.max: 31*C
temp.min: 14*C

Nie wiem czy o czymś zapomniałem, jakby co to dopiszę. Myśli ogrom, wspomnień sporo, wszystko super! :)

FILM Z MARATONU BĘDZIE NIEDŁUGO!!!!

Odbieramy pakiety:


Machamy kibicom w Trzebiatowie :**


Trzebiatów i Czesiowe zdjęcie :)


Medal za uczestnictwo :)


Na mecie byłem zmęczony....ale pospałem dopiero po kilku godzinach na plaży opalając się w pelnym słońcu. Nie czuję się jakoś strasznie zmęczony. Dziwne! Bolą mnie tylko nogi...


Kris Czesława i Wawrzyn czyli ekipa wesołego scenica :) w pokoju po dotarciu zaraz po mecie :)


No i w prezencie, od przyjaciół ze Szczecina dostałem koszulkę -- dziękuję :) Bez Was chyba bym nawet ttu nie startował :)


Z Mondziem na promie:))




I na koniec! Puchar za 3 miejsce: MÓJ, Kuby Latajki, Mariana Kołodziejskiego i Mariusza Staszaka! Należy się również przy całym tym zamieszaniu i wspólnej pracy oraz jeździe ponad 650km razem Szymonowi Koziatkowi i Zbigniewowi Kreftowi!

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(14)

Francja - Tour de France - Mont Ventoux

Niedziela, 17 lipca 2016 · Komentarze(6)
Nadszedł czas na małe podsumowanie wycieczki do Francji, wycieczka bardzo udana, pełna emocji, wzruszeń i bardzo wielu wrażeń.

Do Francji ruszyliśmy we wtorek. Małym busem. Rowery zostały zamocowane na tylny bagażnik, pakunki do środka Renault Trafic. Przód dwa siedzenia, z tyłu jedno... Reszta to torby, pakunki, lodówka, leżanka na karimacie co by kierowcy mogli się choć trochę przespać. Wyjeżdżamy około 20-21 z Krotoszyna i czeka nas jakieś 14-15 godzin drogi. Zmieniamy się co 3-4h za kierownicą. Robimy postoje na siku i chwilę rozprostowania kości.. Raz stajemy już we Francji w McDonald's żeby zjeść coś ciepłego i zarazem znanego naszym żołądkom. Ani żaby ani ślimaki nie wchodziły w grę ;-)

Dzień pierwszy (środa)

Kiedy dojeżdżamy do docelowego miejsca - Carpentras i hotelu Prato Plage kawałek za miastem - wyłania się góra... wielka potężna monumentalna góra, która od tak sobie wyrosła w Prowansji. Jedna jedyna. Idziemy się zameldować, ale tu uwaga! kto jeszcze nie był we Francji, niech sobie przygotuje rozmówki jakieś, bo rzadko który z nich po angielsku mówi. Z panią recepcjonistką trzeba się kontaktować na migi, z innymi z resztą też. Moje oczy przykuwa nieduży basen i leżaczki, bardzo ładny hotel w ciekawym stylu, na uboczu. Rozpakowujemy się i idziemy na rekonesans tego co czeka nas jutro. Przebieranki, szybkie poprawki w rowerach i e wuala.  Wcześniej jeszcze od kolegi z Francji dostaję info, że skrócono etap.

Wjeżdżamy do miasta, jadąc pierwszy prowadzę kompletnie nieznaną mi drogą, na czuja.... Jak się okazało, wszystko szło dobrze, ale również na migi postanowiłem zapytać o drogę do Bedoin pewnego młodego Francuza. "A gosz"... "A wła"... i jedziemy dalej. Wiemy już gdzie. Po drodze mijam Niemców, zagaduje, jadą razem ze mną aż prawie do samego podjazdu. Mijamy też sympatycznego Belga z synami, ktory zdaje się zagadać i chwilę rozmawiamy.

Ja z plecakiem pełnym gadżetów i sprayów ruszam do góry - im wyżej tym zimniej i bardziej wieje, a to nie sprzyja za bardzo o tej porze(18-19:00). W głowie już sobie układam: do góry nie wjadę bo się nie da... skrócony etap więc trzeba zrobić napisy odpowiednio niżej. Wyszło 700m przed ostateczną metą. Dojeżdżam do góry, zostawiam rower przy sympatycznych Holendrach, rozmawiamy, jemy kiełbaskę świeżo usmażoną z ich grilla, popijamy sobie izotonikiem i wracam się w dół trzesąc się z zimna niemiłosiernie.

Wjeżdżam do Carpentras, trochę błądzę.. Nie mogę jechać jak wtedy gdyż są to drogi jednokierunkowe.. staram się jechać na czuja, ale średnio to wychodzi.. Przejeżdżam przez jakąś przeraźliwą muzułmańską dzielnicę, wracam do miasta, pytam o drogę i jakoś docieram do hotelu. Robię filmik: https://www.youtube.com/watch?v=wBiGhhLrIwQ i idę spać.

Dzień drugi (czwartek)

Wstaję, jem tosty, ubieram się i czekam na sympatycznego kolegę Francuza... Umówiliśmy się na wspólne kibicowanie etapowi TdF pod Mont Ventoux. Zadziwiająco przyjechał na rowerze do ITT, nic w tym złego gdyby nie to że jego przełożenia to były max 39x23... Stajemy więc kilka razy przy najcięższych momentach aby odpocząć, bo te przełożenia to go zabiły.

Podjeżdżamy sobie w tłumie kibiców, rowerzystów i kolarzy... Podjeżdżamy z dopingiem, oklaskami i wieloma pozdrowieniami... Dojeżdżamy do naszego miejsca docelowego - 700m przed metą, mój napis przetrwał noc, koledzy z Holandii dopilnowali aby nic moim malunkom się nie stało. Jesteśmy częstowani jedzeniem, izotonikami i innymi mocniejszymi izotonikami... atmosfera jest coraz fajniejsza. Odkładamy rowery za barierki pod namioty kolegów. Ja ściągam buty, mavicowskie do stania, chodzenia i kibicowania nie nadają się....coś niewygodne.. Biorę kamerkę na rękę i nagrywam filmiki, z czego wyszło to: https://www.youtube.com/watch?v=3bfBQkt7tb0 . Jedzie najpierw "caravane" z wieloma suvenirami, tańce, głośna muzyka, śmiechy, jedna wielka kolarska brać - bardzo pozytywna, międzynarodowa.. W naszej grupce byli też Australijczycy.. Świetni ludzie...

Nadjeżdża peloton... Emocje sięgają zenitu, żandarmeria całkiem spokojna, żartują razem z nami, ale pilnują porządku. Jest ich całkiem sporo więc nikt nic nie wywija złego.. Dojeżdża ucieczka, kolega z Australii startuje z kamerką w jakimś stroju czarnym, taranuje mnie, kilka innych osób i leci za kolarzami... Po chwili nadjeżdża Froome, Porte, Quintana... Jest bardzo ciasno.. Na zakręcie kibice nie ustępują motocyklowi miejsca ile trzeba i ten gwałtownie hamuje... 100m nade mną Porte wjeżdża w motocykl... chwilę po nim wpadają na nich kolarze Sky... Quintana, który jechał parę metrów za nimi przejeżdża obok mnie i mocno przyspiesza omijając całe zameiszanie... Ludzie tam u góry robią miejsce i można jechać.. Przede mną staje motocykl z kamerą, widać więc mój plakat, (o zgrozo!) biegnę przy motocyklu wzdłuż drogi i chwilę mnie widać w obiektywie.. Po czasie żałuję, że nie pomogłem jednemu czy drugiemu a biegłem do kamery.. Ale czasu już nie cofnę.. Tam jednak na miejscu totalnie nic się nie stało.. Po chwili jadą kolejne grupki, w tym Rafał Majka który serdecznie uśmiecha się słysząc doping dla niego....a to krzyczeli ze mną Francuzi i Holendrzy, których zaraziłem dopingowaniem polskiego kolarza. Po Rafale jadą jeszcze pojedynczy kolarze, wszyscy wszystkich popychają, kolarze sami "domagają się" dopingu róznymi gestami, śmieją się do nas i przybijają piątki.. Bardzo luzacko.

Wracamy do hotelu, droga przez mękę - zimno, zaczyna nawet coś kropić, pogoda się bardzo popsuła w jednej chwili.. Dojeżdżamy jednak bez problemów, kolega się pakuje do auta, wraca do domu a ja idę do pokoju... Otwieram internety, a tam hejt... hejt za "kibicowanie, bieganie i wstyd" ... Dowiaduję się jak skomentował to komentator na eurosporcie... Jestem tej myśli, że gdyby on nie użył takiej czy innej frazy, całej tej "oprawy" samego wydarzenia by nie było.. Ale stało się, co zostało zobaczone to się nie odzobaczy, co zostało usłyszane to się nie odsłyszy i tak dalej.. Mleko rozlane, trzeba wziąć wszystko na klatę i żyć dalej wyciągając odpowiednie wnioski oraz bardzo wnikliwie analizując swoją listę (bliskich) kolegów, koleżanek czy przyjaciół. Bywa.. życie toczy się dalej. Przeprosiłem za to że nie pobiegłem pomóc kolarzom a pobiegłem lansować się z flagą - faktycznie źle to zostało odebrane, nie taki był zamiar, więcej niestety zrobić nie mogę.

Dzień trzeci (piątek)

Wstajemy dość żwawo, dzisiaj "rest day" więc jedziemy autkiem zwiedzać Bedoin. Francuzi mają długi weekend ze względu na to że 14.07.2016 było święto narodowe "Bastille day" i w Avignion dodatkowo obchody teatralne... W miasteczku wiele pięknych uliczek, wąskich i starych, kościółek na górze, z której pięknie jest widać szczyt Mont Ventoux - cudownie. Wchodzimy do czegoś wyglądającego na "muzeum" kolarstwa, a tam faktycznie pełno starych rowerów, koszulek, historycznych gazet itd. Wybieramy także kierunek sklepy, restauracje, pamiątki... W jednej z restauracji wciągam pizzę, średnio taka, bez użycia słownika zamawiam coś z pieczarkami i oliwkami czyli rzeczami, które niekoniecznie lubię. Ale zjadam, nie najadam się za bardzo, ale ważne że coś tam na ruszt wrzucone. Wchodzę do sklepu jednego, wybieram pamiątki, na koniec słyszę że pani ekspedientka jest z Polski i od 30 lat siedzi tutaj we Francji, pochodzi z Zakopanego... Bardzo długo czekała żeby odezwać się po "naszemu". Wracamy do hotelu, odpoczywamy.... chillout.

Dzień czwarty (sobota)

Wstawanko jeszcze szybsze, lecimy do Bedoin żeby zrobić podjazd, bo w koncu jest ładna pogoda, co najważniejsze to po prostu nie wieje. Wjeżdżam w czasie niecałych 1h 40min - http://kris91.bikestats.pl/1490063,Podjazd-Mont-Ve... Do poczytania o podjeździe całym tutaj w oddzielnym wpisie :-) Wracamy do hotelu, pakujemy się i jedziemy do domu. GPS przypadkiem nas prowadzi przez centrum Lyonu...jedziemy chwilę w korkach...dużych korkach nawet na autostradzie.. Tam też na panelach wyświetlali antyterrorystyczne "Solidarni z Niceą"... Wracamy do Polski, kontrola graniczna, sympatycznie choć chwilę stresu przeżyłem.... możemy jechać dalej.

........................................

Podsumowując to z całego wyjazdu jestem bardzo szczęśliwy i zadowolony. Francuzi to baaaaaaardzo otwarty naród, wyluzowany, życzliwy i w ogóle przyjazny..  Ludzie na podjeździe mega sympatyczni, wszyscy wyluzowani, piknikowali... Wszyscy biegali, robili sobie jaja... Kolarze też na wyciągnięcie ręki... Pierwszy raz zaznałem Europy (Francji) na własne oczy, na własnej skórze doświadczyłem... Może na wyrost... choć mnie też na wyrost oceniono, niesprawiedliwie hejtowano i opluwano, ale stwierdzam, że Polska to dziwny kraj... tutaj ludzie sobie wilkiem... jak się komuś noga powinie to reszta się cieszy... Jak to kolega napisał "pier... frajernie" , niestety mój klub nagle też się "odcina", niby kumple z zazdrości bycia tam pokazują swoje prawdziwe "ja", lokalne gazety szaleją, wciągane są oczywiście dodatkowo sprawy niezwiązane z moim "wygłupem"... A kto mnie dobrze zna, wie... że "ten typ tak ma". No cóż, nauczka na przyszłość że "jeśli nie potrafisz nie pchaj się na afisz" to prawda, ale czasem jak tutaj kamera sama cię szuka, bo akurat przypadkiem idealnie na twoich napisach wywracają się najwięksi kolarze świata i lecą biegiem na metę... koszmar ? pech czy szczęście ? Nie wiem, stało się i już.

Moje pamiątki z Francji i Mt. Ventoux :-) Upijam sie winem prosto z Prowansji :-)


Nasza kibicowska ekipa ! :-)  Holandia, Australia, Francja i Polska :-)



Po zjeździe z Mont Ventoux w koszulce pamiatowej ;-) Coffee break po dobrej wspinaczce :-)


Po tym  wielkim osiągnięciu żadna góra nie będzie mi straszna :-)


Jeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeest Mont Ventoux ;-)

Chillout ;-)


Pomnik zmarlego Toma Simpsona na Mont Ventoux podczas jednego z etapów..


Bedoin, piękna wioska :-)




Podjazd do Mont Ventoux od drugiej strony :-) I Alpy w tle :-)


"Expo" w Bedoin :-)





Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(6)

Szosowy Klasyk 2016 Szklarska Poręba

Niedziela, 10 lipca 2016 · Komentarze(0)
Edit:  https://youtu.be/MZb_j-BQIbw film  z wyścigu :-) 

Dzisiaj uczestniczyłem w Szosowym Klasyku w Szklarskiej Porębie. Po wczorajszych prawie trzystu kilometrach wziąłem ze sobą kamerkę i nagrywałem nasze zmagania, zupełnie odpuszczając ściganie.

Jazda na samym początku w czubie peletonu na zjeździe do startu ostrego. Później chwila szajby i zabawa w ucieczkę, ale jak mnie chłopaki dojechali, to już nie było co zbierać. Później poczekałem za chłopakami z Interkolu i wspólnie jadąc i dopingując do mocniejszej jazdy dojechaliśmy prawie wspólnie do mety.

Etap nie był wcale taki ciężki, kilka ścianek stosunkowo krótkich, dłuższe podjazdy miały mniejsze nachylenie.
Ciepełko, pogoda bardzo dopisała. Fajnie dzisiaj było. Dobra atmosfera, fajne jedzenie na mecie..

Perfekcyjna organizacja, sprawne dekoracje, na bogato i na tip top! :-)

Fajna zabawa dzisiaj wyszła, choć nogi mega zamulone, to jakos się jechało i mogło się pomóc :-)

cad: 82

Idę robić filmik z zawodów :-)  Link wkleję / dokleję niedługo :-)

Meta :-)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Na rowerze poziomym ?! Czemu nie :)

Sobota, 29 sierpnia 2015 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Wczoraj już zapadła u mnie decyzja o "odwołaniu" wycieczki w góry. Nogi nie zdążyły się odświeżyć i stwierdziłem, że telepać się 200km po to by umierać, a nie robić sensowny trening - no bez sensu.

Ostatnio gdy ciutkę chorowałem próbowaliśmy się umówić z Krzyśkiem z Pasikurowic na jakąś przejażdżkę / spotkanie. Napisałem mu więc, że chcę zrobić dzisiaj lekko wytrzymałość i polatać po jego terenach koło Trzebnicy - w domyśle "jedźmy razem".
Na odzew nie było trzeba długo czekać :) Krzysiek, który z szosy przesiadł się na "rower poziomy", dojechał prawie do Milicza, a ja lekko spóźniony czułem od początku, że mimo wiatru w plecy nie jedzie się zbyt dobrze.

Każdy, kto sobie pomyśli, że Krzysiek wygląda śmiesznie na tym rowerku, że "rowerek" mały i co najmniej dziwny - niech się z nim przejedzie. Krzysztof o ile pamiętam nogę miał całkiem podobną do mojej, razem przecież jeździliśmy nie raz. Na wyścigach także mniej więcej było na remis. Jednak na tym rowerze poziomym jest się bez szans. Idzie jak pocisk!

Rower poziomy Krzyśka to tak w skrócie: długa rama, dwa małe koła, łańcuch złożony z trzech łańcuchów, bardzo czuła kierownica i mega wygodne siedzisko. Robi wrażenie! Aerodynamika jest bardzo ważna w kolarstwie, o tym chyba przekonał się każdy - stąd też każdy rower do ITT wygląda również "kosmicznie". Rower poziomy Krzyśka - bez problemu "przeszywa" wiatr i opory powietrza. Przyśpieszenie niczym pocisk :)

Po spotkaniu polecieliśmy na trening, to jednak niezbyt jest wykonalne jednak, gdyż Krzyś co chwilę mnie zostawiał gdzieś za sobą. Poczułem się jak pieprzony amator! Hmm, cholera....przecież ja nim jestem :) Po rozmowie z nim dowiedzialem się, że zmienił szosę na poziomego ze względu na chęć spróbowania czegoś nowego i żeby już nie musieć się ścigać o tzw. ogórka ;)

Podjechaliśmy Prababkę, kostkę....zjechaliśmy do Zawonii do Dino po picie....tam też na chwilę usiadłem się na rowerze Krzysia...trudno utrzymać rownowagę! :) Fajnie :)

Dojechaliśmy jeszcze razem do Trzebnicy, ja później poleciałem na Krotoszyn a Krzyś do Pasikurowic. Mi się już jechało ciężko, praktycznie do Milicza umieranie, po Miliczu nóżka trochę odżyła i leciałem 33kmh :)

Trening bardzo fajny, miło było spotkać "starego kumpla", z którym nie widzialem się już całkiem długo. Najważniejsze że wszystko się udało.

Wytrzymałość zrobiona, jednak po przyjeździe do domu stwierdzam że nie będę jutro cisnął do Ostrowa z rana jak to było wcześniej w planach. Noga musi się odmulić. Noga musi odpocząć, bo zamiast formy i mocy połączonych ze świeżością w sobotę będzie jedno wielkie dno. A tego bym nie chcial :]


cad: 80




Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Góry moje ukochane :)

Środa, 26 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Dzisiaj się działo :)

Od samego rana kierunek Pieszyce, biedra, czyli góry :) Dojazd bez większych problemów, całkiem sprawnie.
Już przed 11 jestem na rowerze, tu jadąc pierwszy raz pod przełęcz Jugowską nagrywam filmik, ale później odwożę kamerkę i lecę już bez.

Nie zobaczyłem wiele, nie zwiedziłem praktycznie nic, po prostu trenowalem. W górę i w dół. Tak wyszło mi 9 podjazdów :)


Myślę, że wykres jest dość konkretny, choć średnia bardzo niska, tak po prostu ani chwili płaskiego. Na zjazdach nie szalałem, ale z każdym zjazdem jechałem szybciej. Przedostatni raz to jeden jedyny raz gdzie maksymalnie puściłem hamulce i pięknie się składając prułem w dół :)

Na górze za każdym razem chłodno, im niżej tym było cieplej, także każdy zjazd to troszeczke dreszczy na ciele z powodu zimna (17*C na szczycie, na dole 29*C!)

Praktycznie za każdym razem jechałem dość twardo żeby tylko ubijać! Za każdym razem ostatni kilometr albo dwa to była mega petarda. Dwa razy musiałem tankować picie w wiejskim sklepiku, raz pogoniły mnie dwa owczarki niemieckie (a przejeżdżałem obok nich 18 razy!) Zjadłem 6 batoników i 2 kromki chleba. Było zacnie, na prawdę bosko :)

Filmik z przejazdu zamieszczę jutro! Dzisiaj już padam! Od 8 do 21 poza domem, z czego ponad sześć godzin w siodle rowerowym :)

Dobranoc! :)

Edit: obiecany film :)


cad: 68

Ostatni podjazd do Jugowa i nagle stałem sie jeszcze szczęśliwszy :D


Haha, no a żeby uchylić rąbka tajemnicy, to zapodam wam kadr z filmu dzisiejszego treningu :D

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Rozjazd z Interkolem :)

Niedziela, 23 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Dzisiaj postanowiłem pojechać tam, gdzie pokochałem jeździć już dobrych kilka lat temu w niedzielę - na Rynek w Ostrowie Wlkp. godz. 10:00 :)

Dojazd do Ostrowa to istna mordęga. 30km pod bardzo mocny wiatr. Wyjechałem na styk, zdążyłem, ale musiałem się trochę namęczyć. Na rynku trochę chłopa już było gdy przyjechałem. Ustaliliśmy trasę i w drogę. Lecimy na Damasławice i Cieszyn przez Odolanów. Bardzo fajny trening po zmianach, równo i spokojnie z wiaterkiem.

Na kilometr przed rozjazdem znajdowała się ostatnia górka i tam poszedł atak. Jednak długo nie mogłem wyskoczyć z peletonu bo jechało auto z naprzeciwka i jechałem od wew. strony. Później jednak pogoniłem za ucieczką, jednak było już za późno.

Tam już się żegnamy, chłopaki jadą na Ose, a mężczyźni na Milicz i Krotoszyn :D Pojechałem więc sam :D :*
Od tej chwili już w miarę spokojnie i byle do domu :)

cad: 80


,>

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)