Tak Tak Tak! Najbardziej prestiżowy, największy maraton - ULTRAmaraton - zaliczony i przejechany z całkiem dobrym skutkiem!
W czwartek 23 sierpnia 2018 roku wsiadam w pociąg już chwilę po 6:00 aby z przesiadką w Poznaniu dojechać do Świnoujścia. Na peron rzeczy dowozi mi tata, ja lecę rowerem. Chwila pogaduch i pociąg rusza. Całkiem sprawnie i zgodnie z rozkładem pojawiam się w Poznaniu, gdzie mam jakąś godzinę oczekiwania. Jedzenia i picia miałem przygotowane na całą podróż z małą górką nawet więc usiadłem się na ławeczce i poczekałem. Chwilę przed odjazdem doszło kilku kolegów również startujących w BBT. Cała podróż minęła bardzo spokojnie, ale w okolicach Choszczna, Stargardu wsiadło tyle osób chcących jechać do Szczecina (i później w Szczecinie do Świnoujścia), że zrobiło się bardzo tłoczno. Matki z wózkami, 7 czy 8 rowerów, mnóstwo ludzi. Niech mi ktoś jeszcze raz powie, że koleją nikt nie jeździ... A gdyby tylko powróciły inne lepsze połączenia to już byłby miód malina!
Wczesnym popołudniem dojechałem do Świnoujścia, szybka przeprawa promowa i melduję się w Schronisku Młodzieżowym, gdzie miałem ogarnięty nocleg. Co prawda z zupełnie nie wiedziałem kim, ale spokojnie - wszyscy z BBT więc się nie martwiłem. Okazało się, że pokój pierwszej nocy dzielę tylko z Łukaszem z Włocławka, którego znam z forum szosa.org od wielu lat! Miło było się spotkać po wielu latach tylko pisania. Pogadaliśmy więc, rozpakowałem się, poszedłem do sklepu.... I jakoś tak pojechałem po pakiet startowy. W Campingu Relax całkiem sporo ludzi, o 17:00 miała być możliwość podpisania się na liście oraz odebrania numerów startowych. Coś jednak nie wypaliło i org miał "lekkie" opóxnienia co poskutkowało "lekko" podniesionym ciśnieniem wielu osób. Ale gdy w końcu udało się odebrać worki pojechałem w końcu na plażę, obejrzałem zachód słońca i wróciłem do pokoju. A no i wcześniej jeszcze musiałem znaleźć sklep rowerowy który wymieni mi linkę tylnej przerzutki która.....zerwała się! Dobrze że dziś, nie jutro albo podczas jazdy na maratonie.
Cały piątek miałem wolny, w końcu wybrałem start w sobotę i nie żałuję niczego.Przyjazd w czwartek poskutkował leniwą atmosferą jeszcze w piąteczek. Pospałem sobie dość długo, postanowiłem pojeździć chwilę po mieście i udałem się również na granicę z Niemcami, ale także do niemieckiego Ahlbeck oddalonego może o 5km od Świnoujścia. Przejechałem się po ich dość bogatym i zadbanym deptaku i wróciłem do Polski gdzie od samego wjazdu wita wszystkich zakaz jazdy rowerem i brukowana ścieżka pieszo rowerowa. Pojechałem na obiad po czym ruszyłem na odprawę i start honorowy ulicami Świnoujścia połączony z masą krytyczną.. Na odprawie kilka ciekawych rzeczy i wypad, lecimy pojeździć rowerami po mieście. Fajna sprawa, wielu ludzi, wielu turystów i zwykłych mieszkańców na rowerach razem z nami. Świetna atmosfera i mili ludzie. Zaraz po tym jednak już spadam do pokoju bo zbliża się wieczór i trzeba zacząć się szykować na start dnia następnego. Do pokoju doszedł jeszcze jeden kolega, ale Łukasz jako że startował w Teamie późnym wieczorem wymeldowywał się już. Zostliśmy więc znowu we dwóch. Kilka chwil przegadałem z Remikiem Ornowskim, pochwalił się nowym rowerem, pokazał ile ! ciepłych ! rzeczy bierze ze sobą i na przepaki czym trochę mnie zestresował, pogadaliśmy chwilę po czym Około 22-23 ogarnęliśmy się do spania.
Sobota rano to już lekka nerwówka. Start zaplanowany na 9:05. Wstaję więc z kolegą o 6, jem śniadanie, ubieram się, pakuję i wyruszam na prom. Tam już kolejnych kilkanaście osób czeka na przeprawę by stanąć na starcie tegorocznego BBT. W powietrzu czuć lekkie ale pozytywne zdenerwowanie, widać, że dzieje się dość konkretnie i czuć kolarską atmosferę. Robię ostatnie fotki, rozmawiam z Czesią i lecę montować GPS by stanąć na starcie. I teraz opowieść zacznie się mniej więcej od punktu do punktu. Jeśli mi się pamięć nie pomyli, bo wszystko spamiętać to niemożliwe, za dużo wrażeń!
START: 9:05
Stajemy na starcie, witamy się ze sobą. Nie znam tych ludzi. Niepokoi mnie ich deklaracja, że oni chcą tylko ukończyć, a cieszyli by się z wyniku 50 godzin. Nie nastraja mnie to optymistycznie bo jechałem z założeniem 40-42h max! Ruszam więc dość żwawo i już po chwili zostaję całkiem sam. Nie wrózy to nic dobrego. Ale jadę, bo co mam zrobić. Zaginam się trochę, jest lekko z wiatrem, ale z czasem odpuszczam lekko i wyrównuję oddech. Przed Płotami dogania mnie grupa startująca 5 minut za mną. Ja do tej przede mną tracę niestety 14 minut, ale skoro jechali we trzech to nie dziwota. Jak się później okazało gdy pytałem o kolegę z Interkolu ludzi, którzy startowali razem z nim i tylko słyszałem że miał konia pociągowego nie startującego w wyścigu na dobrych "kilka" kilometrów, auto jadące i pomagające w wielu przypadkach bo i na przepaki wtedy nie trzeba było organizować worków i zmieniać dętki gdy złapało się gumę bo można było zmienić od razu koło wyciągnięte z auta.. Ale mniejsza z tym, przynajmniej wiem, że mój wynik jest moim wynikiem bez żadnego wsparcia :-)
PK1 Płoty 78km
Wpadam tam o 11:29 więc to 78km przejechane w 2h i 24min. Nie jest to jakiś fascynujący wynik. Na punkcie podbijam tylko pieczątkę i lecę dalej. W tym kilku chłopaków, którzy startowali po mnie. Niestety moje zmiany są w granicach 40km/h a chłopaków 30-33km/h Trochę mnie to niepokoi, ale staram się jakoś nie denerwować, przecież to dopiero około stu kilometrów
Przez PK2 Łobez tylko przejeżdżamy bez pieczątek bo nie trzeba i zbliżamy się do Drawska. Dalej zmiany jakie były, jeden kolega co chwilę zostaje i reszta na niego czeka, lekko mnie to irytuje ale co mam zrobić?!
PK3 Drawsko Pomorskie 130km
Na tym PK melduję się o 13:13. Też tylko chcę tutaj podbić pieczątkę, niczego mi nie brakuje więc nie widzę sensu się rozsiadać. Niestety, albo i na szczęście, cała moja grupa zostaje i zaczyna biwakować. No to jadę sam. Po chwili jednak widzę, że dogania mnie grupa która startowała przede mną, ale chwilę dłużej zabawili na tym PK. Czekam więc i liczę na owocną współpracę. Niestety chłopaki wszyscy w strojach BBT nie zamierzają zbyt mocnych zmian dawać, grupa jest jakaś rozsypana, jeden jedzie 100m przed wszystkimi, dwóch jedzie 100m za nami, katastrofa. Dojeżdżając do PK4 Mirosławiec postanowiłem mocniej przycisnąć i dojechać swoim tempem, chłopaki jakby nagle przycisnęli i trzymali mnie na dystans.... ale jak z nimi jechałem nagle zwalniali i już nie było zmian i konkretnej pracy. W Mirosławcu trochę zwariowałem bo zapomniałem że nie ma tego punktu, zawróciłem po wyjeździe z miasta i chciałem go szukać, ale akurat wtedy dojechała do mnie owa grupka. Chwilę więc jeszcze jechaliśmy razem, aż do Piły.
PK5 Piła 230km
Tutaj jestem o 16:34, siadam na chwilę i zaczynam jeść makaron z sosem podczas gdy widzę, że właśnie kolarz startujący 5 min przede mną właśnie rusza z innym kolegą. Wyglądają na bardziej konkretnych zawodników, więc stwierdzam, że chrzanię ten makaron i jadę dalej. To była dobra decyzja! Po równych i mocnych zmianach (choć moje i tak o ciut mocniejsze) spokojnie dojeżdżamy do Nakła nad Notecią i kolejnego punktu kontreolnego.
PK6 Nakło nad Notecią 290km
Przyjechałem o 18:35. Tam zamierzałem chwilę dłużej posiedzieć i zjeść KOTLETA!!! Był po prostu przepyszny! Zaraz wpadł Remik Ornowski, który całkiem sprawnie ogarnął pieczątkę i bidony i ruszył dalej. Pomyślałem, że choć nie mogę mu jechać na kole to chociaż pojadę za nim w pewnej odległości utrzymując to samo tempo. Nie było to takie proste, ale Remik stanął na chwilę przy poboczu i zaczął się chyba ubierać, jechałem więc sam. Na chwilę w jednej z miejscowości straciłem orientację, Garmin kazał skręcić w prawo, OSMand w tel. w lewo... zobaczyłem więc na papierową ściągę i jednak w prawo! GPS na tel sobie jakoś sam przeliczył dziwnie trasę. Na to najechał Remik który też "zabłądził" w tym miejscu. Ale po chwili ruszyliśmy w dobrą stronę. Dojechal do nas jak się okazało przyszły zwycięzca kat. SOLO - Bogdan. Mi wypada przed nim karta kontrolna i mało nie zaliczyamy kraksy, mój plan na jazdę ich tempem legł w gruzach. Odjechali! No ale... skrzyżowanie i czerwone światło zrobiły robotę i po chwili znów się widzimy. Jadę dobre 100-150m za chłopakami, nie jest to łatwe bo idą dość mocno. Odpuszczam trochę gdy zbliżamy się do kolejnego pk w Solcu gdzie wiem, że mam przepak.
PK7 Solec Kujawski 340km
Przyjazd o 20:30. Chwytam swój przepak, piję colę, jem makaron, dzwonię do Czesi, zmieniam skarpetki na suche bo trochę mnie zmoczyło, ubieram letnią bluzę na siebie i jadę dalej. Ciemno już, noc nadchodzi, jadę sam, ale po chwili dogania mnie jeden kolega i jedziemy sobie po zmianach na następny punkt w Wagancie. Po obserwacjach w google maps to było przy stacji orlen po środku niczego. Więc gdy taka się pojawia zwalniamy i skręcamy, bo i kilometry się zgadzają... Jednak Wagant jest kilka KM dalej.
PK8 Wagant 400km
Jest juz 23:16 gdy wpadam i podają naleśniki z serem, nie lubię za bardzo więc tylko spróbowałem, dolałem wody i dalej w drogę. Noc jest dość ciepła, na tym punkcie wiele osób poszło spać, kilku znajomych zrezygnowało niestety. Razem z kolegą Łosiewiczem z numerem 136 startujemy w kierunku Gąbina. Równo i spokojnie.
PK9 Gąbin 483km
Jeden z dłuższych przejazdów i dotarcie o 2:34. Tam widzę rower Remika, a Remika śpiącego w namiocie. Jak się później okazało zaczął mieć problemy z kolanami. My tylko chwytamy za słodycze i lecimy dalej. Na odcinku do Łowicza zaczynam się gorzej czuć, ale nie gorzej jechać.
PK10 Łowicz 525km
Zbliża się już rano, 4:15, duzy punkt kontrolny, wielu ludzi poszło tu spać. Ktoś miał tu jakieś przepaki, do stołu podano rosół. Mój żołądek przeżył rewolucje i po chwili zwróciłem wszystko co było w nim z każdej strony! Serio! Lekki kryzys, ale powoli trzeba się zbierać. Wychodzimy równo we dwóch kręcąc dalej. Przed nami 85km do następnego PK. Doganiamy grupę Edka Kuczmarza, Gosi Kubickiej i reszty ekipy która startowała jakoś w piątek wieczorem. Rozmawiamy chwilę i jedziemy dalej, wyrywa się do nas Edward i Ewa Gapińska. Mi trochę siadło. Ale staram się jak mogę.
PK11 Nowe Miasto nad Pilicą 610km
8:03 a ja wjeżdżam na punkt. Tutaj wpycham w siebie niedobry zimny makaron, bardzo nieprzyjemna jedyna taka obsługa, jakby za karę, Pani nadzorująca budynek kłóci się praktycznie ze wszystkimi, istna masakra, Edward daje mi maść rozgrzewającą na kolana i nogi, od Marka Zadwornego dostaję nogawki co być może finalnie ratuje mi cały maraton i pozwala dojechać do mety! Jedziemy już tylko w deszczu. Jest niedziela, przechodnie powoli maszerują do kościołów i spacery. My kręcimy do mety. Odżywam i jest już całkiem spoko, jedzie się coraz lepiej, jedziemy we czterech. Prawie do Starachowic, w pewnym momencie na jakiejś hopce kolega Łosiewicz zostaje za nami, później stajemy na siku i Edward z Ewą zostają a ja wdzę już swój suchy i ciepły przepak na kolejnym PK, jadę sam. znowu.
PK12 Starachowice 710km
Jest przed 12, najpierw idę się przebrać w suche ciuchy, choć włożenie nowych skarpetek w przemoczone buty nie jest najprzyjemniejsze. Jem obiad, chwilę rozmawiam z Gryfusami bo akurat się spotkaliśmy i jadę dalej... Sam... Mokry, zziębniety, z pobolewającymi kolanami, krzyżem, szyją.... Dostaję od obsługi ceratę z jakiegoś stołu która służy jako peleryna przeciwdeszczowa. Zostaję owinięty tasmą klejącą i jadę dalej. Przynajmniej nie marznę i nie moknę aż tak. Dojeżdżam do Opatowa.
PK13 Opatów 760km
Znowu żurek! 15:24 i znowu żurek. Co oni mają z tym żurkiem że już chyba 3 czy 4 na trasie? No ale jem bo ciepłe. Widzę Zbyszka Krefta który przespał się chwilę i umawiamy się, że jedziemy razem. Znamy się nie od dziś. Marian mu odjechał. Czekam więc chwilę i ruszamy. Na tym punkcie od dobrego człowieka dostałem koszulkę termoaktywną z długim rękawem! Druga rzecz która pozwoliła mi najprawdopodobniej wogóle ukończyć BBT! Dobrze że są jeszcze bezinteresowni dobrzy ludzie! Czeka nas ostatnie dwieście pięćdziesiąt kilometrów do mety... finanlnie w sumie wyszło 1028km w tej edycji więc dwieście siedemdziesiąt czyli liczę około 12 -13 godzin w myślach.... moje myśli ujrzały światło dzienne i Zbyszek śmieje się ze mnie mówiąc że tak łatwo cale nie będzie. Ale ja czując się serio bardzo dobrze nie zważam na nic i ciągnę nas dwóch co sił! Górka nie górka, nic nie stanowi problemu, oprócz zimna wiatru i deszczu.
PK14 Majdan Królewski 815km
Kilka chwil po 18:00. Zaczynają mnie boleć kolana, choć tragedii jeszcze nie ma biorę tabletkę przeciwbólową oraz smaruję je Voltarenem. Jemy kolejny żurek, jemy ciasto, pijemy kawę i w długą! Jedziemy całlkiem sprawnie. Już tylko 200 do mety... licząc 20km/h to będzie jakieś dziesięć godzin z hakiem, uwiniemy się 3-4 góra 5! Plan poniżej 40 już legł w gruzach, to chociaż może 42 godziny są jeszcze w zasięgu... Zbyszek znowu sprowadza mnie na ziemię... Demotywuje trochę, ale przecież lubię góry!
PK15 Sędziszów Małopolski 860km
Obsłuuga Rowerowy Lublin, tylko wpaść i wypaść, 20:24.... Kolejna nocka już się zbliża, wymieniam baterie w lampkach i jedziemy dalej. Zaczyna się istna tragedia. Zaczyna się bitwa, walka, wojna, po prostu coś co nigdy wcześniej w takim wymiarze mnie nie spotkało. Nigdy, ale to nigdy nie miałem problemu z kolanami, nigdy nie miałem bólu, który paraliżowałby całe nogi. Nigdy też nie miałem bólu w okolicach lędźwi, miednicy itd. a teraz się nawarstwiło! Lędźwie nie pozwalały mi siedzieć ino tylko się polożyć, a kolana nie pozwalały pedałować i stawać na pedały żeby wyrpostować plecy. Co kilka chwil kłujące strzały w kolanach i plecach uniemożliwiały normalną jazdę. Pomyśl sobie, że do mety dojechałem te ostatnie 160km po DZIESIĘCIU godzinach! Ja wiem, że góry, podjazdy, kilkaset kilometrów w nogach, ale nie siadłem z formą, psychicznie też było dobrze... siadły mi kolana. Jeszcze nigdy tak długo nie jechałem takiego dystansu.
PK16 Brzozów 907km
23:15 i pojawiamy się ze Zbyszkiem na PK. Koło gospodyń wiejskich..... i żurek! zjadłem kawałek ciasta, owinąłem kolana ręcznikami papierowymi i workami foliowymi, nasmarowałem otrzymanym altacetem z karetki moje kolana... Lekka ulga ale nie na długo. Chwilę siedzimy i jedziemy dalej. Jedziemy to za dużo powiedziane. Z mojego huuuuurrrra optymizmu nic nie zostało, zaczynam się realnie martwić o ukończenie tego ULTRAmaratonu. Fizycznie (forma!) czuję się idealnie, czuję że mogę pedzić do mety, chcę pędzić... ale Fizycznie (kontuzja!) uniemożliwa mi to przeszywający ból w plecach i kolanach. Zostałem przewiany, przemoczony, przeziębiony i tyle! Pan Doktor z karetki proponuje rezygnację, Zbyszek też coś takiego przebąkuje.... ale to tylko nie denerwuje więc wstaję i człapię do roweru... Ruszamy dalej! Dojeżdżamy powolutku do USTRZYK Dolnych. Tam nas przegania jakiś kolarz, łapię mu się na koło pod górę, o dziwo kolana na chwilę odpuszczają.... Po czym orientuję się, że Zbyszek został w tyle... Nie ma szans, żebym go po tylu KM zostawił samego, po tym jak się również mną pod koniec opiekuje.
PK17 Ustrzyki Dolne 955km
Równo godzina 3:00, dojeżdżamy razem. Dostaję na punkcie od Zbyszka CIEPŁĄ ZIMOWĄ KURTKĘ ROWEROWĄ co w końcu sprawia, że jest ciepło. Nie chcę tu wcale długo siedzieć, ale muszą mi się rozgrzać nogi żeby pedałować dalej. Wyganiam Zbyszka, który odzyskał już jakiś czas temu sporo sił by jechał na metę nie patrząc się na mnie. Ten jednak oferuje swoje koło aż do mety. Wypijamy colę, którą mam jeszcze w kieszonce i jedziemy dalej. Chwilę rozmawiamy, warunki znów się psują, są cholerne sztajfy, mgła, padający deszcz, zimno, wiatr... minimum 7,5*C... tragedia.. Ostatnie 70km do mety jak się okazuje, z czego 10-20 po płaskim do samych Ustrzyk Górnych, normalnie bym zakładał pewnie coś koło 3h... Ale jeśli w tym przypadku myślałem o dojechaniu w ogóle, musiałem jakkolwiek tylko kręcić... Ostatnie płaskie 10km jechałem prawie godzinę. Nie szło kręcić, nogi i plecy były już na skraju. Zbyszek proponuje że podjedzie albo zadzwoni po lekarza widząc i slysząc moje cierpienia... ale będąc mu wdzięczny za pomoc, tak takimi radami mógł się tylko wypchać ;-) Nie zrezygnuję przecież na kilka kilometrów do mety! Dojadę choćbym miał i dojść na pieszo albo się czołgać, w końcu limit był do 20:00, czyli całe 14 godzin na pokonanie około 15km w pozycji leżącej. Ale... pojawiły się Ustrzyki Górne, pojawiła się łza w oku, euforia, trąbki, fanfary i oklaski, znajomi, dobrzy ludzie, ZBYSZEK, który zrobił po prostu mega robotę!
Dojechał razem ze mną do mety, mimo tego, że mógł osiągnąć trochę lepszy wynik, pomagał mi i dopingował, dał koło w końcówce, pozwolił patrzeć w przód, pomógł ukończyć maraton. I choć myśli miałem naprawdę przeróżne w końcówce, tak ucieszyłem się po prostu gdy mogłem sobie powiedzieć "ZROBIŁEM TO - UKOŃCZYŁEM BAŁTYK - BIESZCZADY TOUR 2018 - 1008KM NON STOP"!
I choć 5h dłużej niż planowałem, choć 3h więcej niż plan minimum, tak wiem, że forma była by to zrobić i osiągnąć, niestety trochę siadło zdrowie, na które już nie miałem wpływu i podczas zawodów niewiele mogłem poradzić.
META Ustrzyki Górne 1008km (1028km) godz. 6:23
Ledwo zszedłem z roweru, doczłapałem się do orga, podbiłem ostatnia pieczątkę, oddałem nadajnik GPS, dostałem medal i miód Pszczelarza Kozackiego, usiadłem, okryłem się kocem i odetchnąłem. Wziąłem ciepły prysznic, zjadłem śniadanie, poszedłem na 5h spać. Zacząłem wracać do świata żywych. Był poniedziałek.
Wróciłem spokojnie już na pieszo owinięty w fioletowy kocyk na metę, zajazd Caryńska. Siedzieliśmy, rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Obserwowaliśmy kolejnych na mecie. Jedliśmy. Bawiliśmy się. Odpoczywaliśmy. O 20 była kończąca imprezę zabawa integracyjna, a raczej posiadówka, piwo z sokiem, dekoracje, kiełbaska z grila, karkóweczka, sałatki, po prostu sielsko! Pogaduchy i żarty, przyjemnie i tak jak powinno być zawsze - niespieszno.
Po zjechaniu ostatnich przepaków około 24 poszedłem do domu, by wstać chwilę przed 5, by GRZEŚ-busem dojechać do Przemyśla na PKP i wsiąść w pociąg do Wrocławia. Z WRO samochodem z kierowcą w postaci TATY dojechać w końcu do domu.
Bałtyk - Bieszczady TOUR 2018 już za mną. Największe wyzwanie na ten rok, wychodzi i w dotychczasowej kolarskiej karierze osiągnięte. PRZEJECHAŁEM BBT 1008KM NON STOP!!!! Oficjalny czas od organizatora: 45h 18min. Nie jest źle, choć mogło być lepiej. Wielu wzięłoby ten wynik w ciemno. Ale mam ambicje, które sprawiają, że za dwa lata pojadę tam i będę się starał pobić mój obecny wynik, rekord z pierwszego przejazdu. Niestety w tym roku w kat. OPEN nie trafiłem na grupę, w której miałbym choć jednego równego sobie kolarza, z którym przejechałbym chociaż początek razem nie męcząc się podwójnie. Wiadomo, że mając moc i wytrzymałość tak jak choćby niektórzy SOLIŚCI mógłbym szybciej jechać sam, ale nie tym razem.
Błędy?! Brak cieplejszych ciuchów, pójście z ubraniami na totalny żywioł. A raczej nie przygotowanie się na całodniową i całonocną ulewę, 7 stopni w górach i przeszywający wiatr. Na mecie jednak praktycznie wszyscy narzekali na ból kolan, tak może chociaż nie byłoby AŻ tak ŹLE i mógłbym jechać szybciej. Więcej błędów chyba nie bylo, wszysko zadziałało, forma przygotowana perfekcyjnie, głowa pracowała z nogami, rower zdał egzamin na piątkę! sprzęcior w postaci garmina, gps i lampek również spisał się na medal.
Także podsumowując cały maraton BBT 2018 jestem szalenie szczęśliwy i zadowolony z ukończenia maratonu, choć będę to podkreślał, nie z końcówki i osiągniętego wyniku. Jestem zadowolony z formy i roweru, jestem szczęśliwym facetem!
Dziękuję za wsparcie rodzinie i przyjaciołom, którzy dopingowali smsami, wpisami na blogu, fb i telefonami. Dziękuję Ci Czesiu za wiarę i śledzenie oraz popychanie kropka ;-) To był dobry czas! Widzimy się za dwa lata na kolejnej edycji! :)
Dziękuję również serdecznie Urzędowi Miejskiemu w KROTOSZYNIE i Burmistrzowi Miasta za wsparcie i pomoc w osiągnięciu celu!
Dla Organizatorów ogromne gratulacje. To wielkie przedsięwzięcie i mogę je ocenić na 5+ !!! Piękna trasa, super punkty, dobre jedzenie, świetny strój pamiątkowy, piękny medal, fajna impreza na mecie. Dziękuję!
PozdROWERY
Numer 180
Krzysztof Kubik
OTR INTERKOL
KROTOSZYN
Kilka fotek z całego BBT, niedługo zapraszam na FILM jak tylko coś skleję z kilkuset ujęć :)
Wyruszamy w podróż! :)
Przesiadka w Poznaniu :)
Tyle i jeszcze więcej na BBT!
Dzień dobry Świnoujście :)
Pakiety odebrane :)
Morze zobaczone i dotknięte :)
Niemcy odwiedzone!
Gotowy do startu :)
Dziękuję KROTOSZYN
Jedziemy!!!
Z Edwardem Kuczmarzem gdzieś na PK :) Poprawił mi się humor :)
Później już tylko zimniej było.. To chyba Opatów.
Marakon w Starachowicach ;-)
Już za Opatowem ze Zbyszkiem Kreftem :)
Upragniona meta :)
Caryńska Nocą :)
Wyjazd rano do Przemyśla :) 60zł / os (za busa 850zł)
I do domu! :)
Zapraszam niedługo na FILM z BBT 2018 by Kris :)