Chłodnym dzisiejszym porankiem przywitany zostałem dnia ostatniego szosowego w marcu. Kolejna okazja by wyrwać kartkę z kalendarza i zacząć nowy miesiąc. Jednak rozmyślając o przeróżnych fantastycznie układających się rzeczach, zostałem w łóżku około 15 minut po obudzeniu przez budzik. Otwierając oczy, odkładając na bok kołdrę i wysuwając nogi spoza łóżka wstaję by odbyć wszystkie poranne czynności, które konieczne są do normalnego funkcjonowania. Ciągle mrużąc jedno oko budzę się dopiero po uderzeniu zimnej wody w twarz. Udając się do kuchni rozmyślam o konieczności zjedzenia czegokolwiek by tylko starczyło energii na dłużej niż dojazd rowerem do Ostrowa. W żołądku czując niestrawność wciskam w siebie kilka skibek chleba i popijam mlekiem z płatkami.
Lekko kręcąc nosem na samego siebie wskakuję w rowerowe ciuchy i wypinając rower z trenażera mogę udać się na trening. Ubierając się na krótko miałem nadzieję, że szeroko rozumiana FULL LAMPA to nie tylko ostro świecące słońce, ale i ciepło otulających promieni. Niestety po wyjściu z domu doznałem lekkiego zdziwienia i szoku, że włosy chcą wyjść spod skóry i wszystkie które na rękach zostały dziś odsłonięte stanęły dęba.
Ruszenie graniczyło z cudem gdyż przymarzłem do klamki od drzwi. Jednak gdy to już przezwyciężyłem wiedziałem że może być tylko łatwiej. Patrząc co rusz na termometr i godzinę, doszedłem do wniosku że przez prawie godzinę drogi, temperatura zmieniała się bardzo równo bo 0,9*C / 15 minut. W Ostrowie spotkany Zbyszek nie mógł zrozumieć jak mogłem popełnić taki błąd.. A ja już pod Ostrowem byłem na prawdę rozgrzany i było w miarę ciepło.
Na rynku zebrało się około 15 kolarzy. Każdy witając się rzucał kilka słów do rozmowy grupy i tak oto wyruszyliśmy chwilę po 10:00. Niemrawo ruszając z miejsca w dobrych humorach przemierzamy wyjazd z Ostrowa i później już tylko cudne równe i spokojne tempo.
Do czasu pierwszej górki gdzie MichałN. docisnął siedząc w siodle ostało się nas na szczycie trzech, bo tą pierwszą dokrętkę dojechał w czubie jeszcze BlażejW. Jako ostatni kawalerzysta w Interkolowym gronie napedzał peleton całkiem żwawo i mocno. W Domasławicach Maciej O. rzuca propozycję trasy i jakiegoś bliżej nam nieznanego kółeczka, po którym spodziewałem się przynajmniej dobrego asfaltu, jednak przez odcinek ok. 2km gdzie asfaltu to ze świecą szukać. Po przejechaniu Maciejowego odcinka, kolegów zaczęły swędzieć nogi i pierwszy nie wytrzymał Przemko, ale dzielnie jadąc po zmianach w dobrym tempie dogoniliśmy jego ucieczkę bez zbędnej spiny i zaginki. Kolejny skok Przemka też na początku został bardzo odpuszczony jednak po chwili zaczęliśmy go gonić wspólnie, po uprzednim urwaniu kilku ludzi przez mocny zaciąg MichałaN i BłażejaW. Było więc 5 na 1. Jednak zupełny brak współpracy i miliardy skoków Michała i Błażeja rozbiły nam pogoń bo nie była to równa jazda, tylko hop hop hop...
Ja dzisiaj na spokojnie nie dałem się porwać emocjom i spawałem każdy jeden skok, nie dokręcając jednak później, bo ledwo co dokręciliśmy i jechaliśmy razem, kolejny skok stawał się faktem. Przemko tym sposobem dojechał sobie do Odolanowa, my byliśmy już blisko, ale chlopaki woleli się pobawić w gumę... Pożegnaliśmy się więc na rozdrożu, ja pojechałem w kierunku upragnionego od 3 godzin domu! Droga minęła na tyle sprawnie, że ani się nie obejrzałem i jadłem obiad.
Wspaniały dzisiejszy dzień wykorzystany w 100%! Niesamowicie było jechać znów na krótko po zimie, niesamowcie było przekręcić już mocniej z chłopakami, koniec z tlenem:))
caD: 82
przewyższenia: 324
Może to nie Grecja....Ale też jest zajebiście :)
Ahh jak przyjemnie :)