Już po wczorajszym "losowaniu" grup startowych wiedziałem, że o podium pewnie nawet nie zahaczę. Ale pojechałem zobaczyłem i teraz mogę napisać co mi w głowie siedzi :) Grupy startowe jakoś tak się dziwnie ustawiły, że praktycznie wiedziałem kto wygra, kto będzie się liczył i walczył o czołowe pozycje :) Mi trafiło się na starcie pojawić w prawie ostatniej grupie o 8:42. Przede mną tylko kolega Fafuła, w grupie nikt specjalnie znajomy mocarz (bez urazy panowie ;-) ), za mną też nikogo kto by miał szybko dojść i pociągnąć.
No to pojechaliśmy, tak sobie kręciliśmy, długo ze średnią 40km/h, co dawało na kolejnych pomiarach czasu 60km: 3min straty, 90km: 7min straty, Prababka: 15 min straty i na mecie 25min straty do zwycięzcy.
Grupa w sumie fajna, wyrównana, jechaliśmy sobie jakoś miło po zmianach. No ale nijak miało sie to do tempa z zeszłego roku gdzie wręcz nie było czasu na batonika, a tu dla porownania zjadłem ich chyba 5 + żela.
Jazda praktycznie bez większej historii, bo co tu opisywać :)
Na jedno mam aby wielki żal do kolegów z grupy: pytałem kilka razy czy stajemy na bufetach ?! tak, na drugim stajemy się umawiamy.... NIKT nie stanął, kilku ludzi się wyrżnęlo bo jeden skręcał, drugi jechał prosto a trzeci i inni w nich wpadli... ja wlewam szybko dwa bidony wody i wio....razem z jednym kolegą próbujemy gonić, sił coraz mniej - pojechało :/ I tak do samej mety jechaliśmy te 50km praktycznie sami, stąd strata do mojej grupy prawie 7 minut :/
Pogoń za grupą dobrych kilka kilometrów gdzie widzieliśmy ich i
krzyczeliśmy nawet bo byli najpierw jakieś 500m przed nami, ale pod
wiatr nie szło ich dogonić :/ Oni równe zmiany, a my nieźle ujechani aż w końcu jechaliśmy już luźniej.
Po drodze złapani najpierw koledzy z Krotoszyna, później Adrian Jurek i później dwa razy Kuba - z którym spotkałem się na bufecie, odjechał z moją grupą, a później chwilę za Prababką. Trzymał w miarę koło, do czasu aż mu nie spadł łańcuch :/
Przez tą cholerną pogoń za grupką długi czas straciliśmy wiele sil. Mnie zaczęły lapać skrucze przed samą Premią Górską pod Prababkę. Pewnie z niezłym grymasem na twarzy, ale wjechalem i dało radę pokonać ból w lewym podudziu.
I to cały maraton, równa długa i mocna jazda. Śmialo mogę napisać, że jako nie udało się nic wywalczyć - wyszedł z tego niezły trening :D
Kategoria M2: 9/23
OPEN: 42/224
cad: 84
https://www.strava.com/activities/292349520Z Patersonem, Zbigim (zwycięzcą kat. M5 mini) na mecie z flagą Krotoszyna :)