Maraton "Don Kichota" w Nietążkowie - czyli jak udało się prawie wszystko - nie udało się wygrać.... 49s.
Grupy rozlosowane w taki sposób, że od samego startu spokojnie wskazałem zwycięzców tego maratonu. Myślałem jednak że będzie przepaść między nami, a tu bardzo miłe zaskoczenie. Mnie los zestawił z Jakubem Latajką z Interkolu i dwoma w miarę znanymi mi ludźmi Henrykiem Bętlewskim i kolegami z Ambit Racing Teamu. Ja ze swojej grupy goniłem kolegów z M2, którzy startowali w najlepszej grupie.
Zaraz po starcie nadaliśmy bardzo mocne tempo, zostajemy w 4 - nasza grupa to były trzy kobiety, starszy pan i jak widać nikt więcej mocny, w sumie od startu jechaliśmy bardzo mocno we dwóch, Kuba się nie rozgrzał i go paliło w sercu, płucach i nogach, a tętno skakało ponoć zbyt wysoko, kolega który się z nami utrzymał dawał zmiany o kilka oczek niższe, więc jedynie taki pożytek że się chwilę dłużej odpoczęło. Tempo było doprawdy zawrotne, nie wiedziałem że mogę tak fajnie i długo dawać mocne zmiany :-)
Doszliśmy kilka grup które jechały przed nami, w sumie wszystkie możliwe poza grupą "faworytów". I co ? Nie zwalniamy tempa, gdy tylko doganiamy ostatnich, dajemy dalej mocną zmianę, dobrą zmianę, by tylko pojechać o open... A nóż się uda..
W pewnym momencie, Heniowi Bętlewskiemu i jego koledze Piotrkowi Chmielewskiemu ze Stargardu odbija i zaczynają wszystkich wyzywać bardzo niekulturalnie.. Że nie dajemy zmian, że te zmiany są złe, że nas roz*ebie, zahamuje i wyj*ebie, że tylko spróbojemy się ścigać na kreskę, ba....nawet zwykłych rowerzystów na trasie wyzywali żeby wypier*alać... w takiej atmosferze jaką oni stworzyli jeszcze nie jechałem w tym naszym amatorskim peletonie. Henio później próbował uciekać, namówił kolegę żeby go nie gonić, podjeżdżał do wszystkich i mówił że on ucieka i żeby go nie gonić, bo te dwa Interkole są najgorsze, zaraza.... No to uciekł, pewnie myślał że pojadę z nim, do mety jakieś 60km... wiatr wiał... gorąco było... bez jakiejkolwiek pogoni, równym tempem, po zmianach, każdy tyle ile chciał i mógł - dojechaliśmy do niego z nóżki na nóżkę - zdaje się nikt go nie chciał słuchać :-)
Zmiany każdy dawał, inaczej też byśmy nie doszli żadnej z grup, kiedy kilku chłopkaów, w tym ja z naszego peletonu wcześniej jeszcze stanęło na bufecie - oni pojechali i zaatakowali, goniłem kawał drogi z jedną butelką w ręcę i drugą w zębach... Oni cisnęli spinę w cholerę, a my z innymi spokojnie rozmawiając się poznawaliśmy, ale dalej po zmianach pykaliśmy kilometry.
Później na kilka kilometrów przed metą odjechała nam dwójka kolegów z peletoniku... nikt za nimi nie ruszył i to był jak się okazało na mecie wielki błąd, ale o tym zaraz... Dojeżdżamy do Nietążkowa, Henryk Bętlewski wychodzi na przód i widzę że chce wjechać pierwszy na kreskę, ale jakoś tak się stało, że objechałem go i jego kolegę i wjechałem jeszcze 5s przed nimi. Kuba dojechał z nami cały i zdrowy... Upał dawał się we znaki niemiłosiernie, bolała głowa, nie szło się nawodnić.. masakra, ciągle w pełnym słońcu :) Ale w sumie wolę to niż deszcze ;-)
Na mecie porównujemy czasy z Arturem z liczników... wychodzi na to że wszystko jest na styku, że może nawet wygrywamy open... Ale... jednak nie! brakuje 49s ! :( Wróćmy do akapitu poprzedniego gdzie odjechali nam dwaj koledzy - nadrobili nad nami 1min 40s... Więc gdybym pojechał z nimi, albo byśmy po prostu przyspieszyli i wszyscy razem pojechali tym tempem, mielibyśmy wygraną w open na tym maratonie. Ehh...A była jeszcze moc i mozliwość... Gdyby człowiek wiedział :/ No właśnie, gdyby gdyby :) Ale nie jest źle....
2 miejsce w kategorii wiekowej M2
6/47 miejsce OPEN
cad: 85
Jak zawsze uśmiechnięty, zadowolony i w ogóle chyba faktycznie w dobrej formie :D