Od samego rana wyjazd z
- Michałem - - kierunek Leszno :) Szybko dołączamy do kolumny samochodów Interkolu i już razem w grupie jedziemy na wyścig. Dojazd do bazy, odbieramy numerki, załatwiamy co trzeba i szykujemy się. Po wszystkich jedziemy na start..
Na starcie wymieszaliśmy się trochę, ja startuję obok Michała i Błażeja niestety gdzieś w drugiej połowie peletonu. Zaraz po starcie grupa z przodu daje ostro gazu i niestety zostaję daleko za głównym peletonem.. Próbuję sam gonić, ale nie daję rady.. Obracam się za siebie, a tam ok 300m za mną jedzie jakaś grupka, w której dominują zawodnicy MTB.. Poczekałem jednak bo samemu bym nie doszedł, a tylko bym się bardziej wynorał.. I tak goniliśmy peleton jakieś 15km od samego startu, jadąc po zmianach, ale w końcu dołączyliśmy.. Na szczęście uspokoiło się w peletonie i dało radę chwilę odpocząć chociaż...
Jechałem od tego czasu gdzieś na tyłach peletonu, gdzie była cholerna nerwówka i co chwila hamowanie prawie do zera.. Postanowiłem się czym prędzej z tamtąd wynosić bo ile można tak jechać w peletonie.. Gdy dojechałem do czuba słyszę "że trzeba ich gonić, dalej dalej, hop hop hop" Nagły zryw peletonu gdzieś na 20/25km i tak patrzę a z przodu ucieka dwójka Interkolowców - Artur i Grzegorz, jednak długo tak nie pojechali bo peleton nie odpuszczał..
Gdy tylko do nich dojechaliśmy, jakoś mi się lekko jechało, dobra prędkość, dobre przełożenie, trochę z górki i dokręciłem, spróbowałem swojej szansy i uciekłem.. Jechałem kilkaset metrów przed peletonem przez kilka minut, ale niestety mnie nie puścili. Po jakimś czasie dołączył do mnie z VTeam kolega Kolenda i kilku innych kolarzy, myślałem że pójdziemy większą ucieczką, ale peleton był już tuż tuż a u nas nie miał kto dawać zmian.. Szkoda, nie udało się.. Dalej już trzymałem się czuba i starałem się niżej nie schodzić, co chwila mnóstwo ataków które po chwili były kasowane..
Dookoła kilka wypadków, sam raz bym leżał bo jeden zawodnik przede mną ominął zajebistą dziurę nie licząc się z konsekwencjami, a ja jadąc zaraz przy nim wjechałem na pobocze gdzie była kupa piachu, grząski teren, przy ponad 40km/h myślałem że zaraz się wyłożę bo koła się zakopywały już, ale czym prędzej udało się stamtąd zjechać.. Uff !
Na prostych kilka osób się wyłożyło, niezbyt przyjemny odgłos upadającego kolarza i zgrzytu spotykającego się asfaltu i roweru.. Auu ! Najlepsze było przy rozjeździe na mini i mega - dwóch jechało na mini prosto, jeden kolarz skręcał w lewo i się spotkali nieprzyjemnie - jebs o asfalt.. KOlejna ciekawa sytuacja była na jednym takim terenie gdzie było kilka ostrzejszych zakrętów - jeden koleżka wychodził z rowu, musiał pojechać prosto na zakręcie.. :D
Starałem się jeść regularnie, popijając sporą ilością wody, której troszeczkę brakło [tak z 4/5 łyków dosłownie] więc nie było nieoczekiwanego odcięcia prądu.
Gdzieś na 75/80km znowu postanowiłem spróbować swojej szansy w ucieczce, zaatakowałem, za mną skoczył jeden "pomarańczowy" kolega i tak miałem cichą nadzieję, że nas puszczą bo dlugo nie mogli nas dojść.. Uciekaliśmy sporo we dwójkę, ale po kilku kilometrach peleton już nas "skasował" podziękowaliśmy sobie i zjechaliśmy do grupy.. Od tamtego momentu pilnowałem już tylko czuba i nie atakowałem, pospawałem kilka razy naszą grupę co nie było łatwe w sumie ;)
Było na trasie kilka górek, które bez jakiegokolwiek problemu pokonywałem, przeskakiwałem maruderów, bo sporo osób odpadało pod te niewielkie wzniosy..
No i w sumie do samej mety nie działo się już nic nowego, ciągle ktoś próbowałem skakać i uciekał, ale na metę wpadł peleton ;)
Jakiś kilometr przed kreską skapłem się że to już czas, starałem się przechodzić jak najbardziej na wyższe pozycje i udało się minąć sporą ilość kolarzy, ale było bardzo bardzo ciasno, wszyscy się rozjechali na całą szerokość drogi, po chwili na swoich plecach czuję rękę i słyszę "jadę lewą jadę lewą" - to sobie powiedziałem, nigdzie k... nie pojedziesz.. nie ustąpiłem, no bo bez przesady na finiszu jeszcze.. po chwili usłyszałem jedynie za sobą znowu ten nieprzyjemny zgrzyt roweru spotykającego asfalt, kilka osób się wyłożyło, jeden kolega ponoć złamał bark i zabrała go karetka..
Ja się starałem zafiniszować, ale jednak było zbyt ciasno i nie chciałem też dalej ryzykować.. W sumie i tak dobre miejsce wywalczyłem.. ;)
OPEN: 19/189
KAT: 7/35
Jest dobrze, jak na praktycznie płaski maraton, przyjechałem w czubie.. Zrobiłem prawie co miałem bo pozostał mały niedosyt. :)
Jako drużyna INTERKOL pojechał świetnie, sporo osób od nas na czołowych miejscach.
I no dalej moja forma jest boska, nigdy się nie spodziewałem że tak dobrze pojadę taki maraton, rok temu pewnie nawet na tych pierwszych 15km odpuściłbym peleton z braku sił, a teraz daję radę walczyć z najlepszymi :)
A tak jeszcze o tytule, to cały czas prawie nuciłem sobie przebój ENEJa - Skrzydlate Ręce i najbardziej ten kawałek "dalej dalej, proszę leć, proszę gnaj" :D Pomogło ;)
Kolejny poważny wyścig to górski Maraton w ISTEBNEJ,a tydzień po tym wyjazd na TdP amatorów :)
Fotka z finiszu, jadę po prawej stronie najbardziej, troszkę z tyłu zdjęcia ;)
Finisz:
cad:87