Po wstaniu o 7:30 i obudzeniu się z chęcią do jazdy na szosie.......wyjrzałem za okno, spojrzałem w prognozy.......położyłem się spać dalej.
Ileż można stwierdziłem. Kiedyś trzeba się wyspać. Dzisiaj poległem, ale nie z braku chęci na trening. Zabrakło motywacji by znowu marznąć. Ostatni trening na szosie w niedzielę lekko mówiąc dał mi się we znaki, że cały chodzę znowu zasmarkany. Patrząc za okno i do telefonu stwierdziłem, że nikt w tą pogodę nie będzie chciał dymać ponad stówki, a ja mam znowu zbyt daleko do Ostrowa by później z uśmiechem wracać samemu drugie tyle.
Położyłem więc spać się dalej, a po pobudce zjadłem śniadanie i zrobiłem sobie HIT trening. Krócej ale intensywniej, no i w ciepełku na trenażerze. W sumie weszło 38 interwałów. Jutro powinno być już lepiej z pogodą i wyjdę na setunię do Ostrowa :) Tylko muszę wcześniej dopompować kółeczka bo nawet na trenażerze coś się już ciężko jechało, obstawiam 6-7 bar max teraz.
Kiedy fizycznie nie masz siły by wyżyć się po ciężkim psychicznie dniu w swojej pracy, ani na siłowni ani na trenażerze, pozostaje iść spać jak najszybciej. Ale ani sen, ani wysiłek, ani alkohol czy mleko nie rozwiąże żadnego z powstałych już problemów czy zaistniałych sytuacji. Stało się i już. Teraz czas nie na rozpamiętywanie i jakieś uderzanie się w pierś w myśl mea culpa, a na wyciągnięcie wniosków, akceptację rzeczywistości i dalsze robienie tego co kocham, tego co wychodzi mi najlepiej i dalszej pracy do bycia najlepszym. Choć do bycia najlepszym i wybitnym - całkiem sporo mi brakuje, nie poddam się o nie. Ciężko o czymkolwiek rozmawiać z ludźmi, podczas gdy 20% to nie interesuje a 80% cieszy się Twoim nieszczęściem. I nieważne jest czy z igły zrobiono widły.
Kiedy wkoło brakuje osób życzliwych, jest ich po prostu jak na lekarstwo kiedy powinie się noga. Więcej w życiu wrogów niż przyjaciół - znaczy że odniosłem sukces - słowa Ryszarda Andrzejewskiego (pseudo Peja), którego muzyki nie słucham, ale zdaje się przekaz ma odpowiedni i dość konkretny. Sukcesem każdy zowie coś innego, myślę że mniejszy czy większy, ale "jakiś tam" w swoim życiu już mam, a przede mną jeszcze przecież co najmniej drugie tyle życia - jeśli nie zejdę z tego świata wcześniej niż zamierzam. Bycie wyrazistą osobą, mając konkretne poglądy i swoje zdanie trudno jest. Po prostu trudno. Kiedy nie żyjesz i nie myślisz według pierd*lonych zasad i schematów ustalonych przez innych ludzi, którzy zdają się rządzić twoim życiem - będzie jeszcze trudniej. To płynięcie pod prąd. Nie potrzeba mi na moim pogrzebie fałszywych przyjaciół, kumpli, znajomych czy rodziny której nawet nie znam. Pocieszające, ale i motywujące są słowa samego Arystotelesa.
Jeśli chcesz uniknąć krytyki: - Nic nie mów. - Nic nie rób. - Bądź nikim.
To na szczęście mi nie grozi.
Takie rzeczy same przychodzą do głowy przy cięższym dniu. Ale przecież nikogo to nie interesuje. Ogólnie można napisać o wszystkim. Konkretnie tylko o treningu :)
A ten dzisiaj najpierw godzinę na siłowni Gladiator w Krotoszynie gdzie zostałem miło powitany oddaniem na mnie głosu w Plebiscycie, później zabrałem się do dygania żelastwa. Dzisiaj więcej weszło w górne partie, a to z powodu zmęczenia nóg po ostatnich treningach.
Później rozkręciłem właśnie nóżki godzinę na trenażerze na lekkim obciążeniu. Jutro wolne :)
Oj ni ma ni ma. Lewej albo prawej - może dzisiaj nawet dwóch.
Po wczorajszych harcach i świetnej jeździe + interwały - dzisiaj totalnie od samego początku treningu nogi nie chciały kręcić. Ale jechałem dalej, bo mam plan :) Czując od początku dużą niemoc odpuściłem dzisiaj jakieś szarpanie - spokojna jazda w 95%. Jeden skok był aby mocniejszy pod Wzgórze Joanny - gdzie jak na tak zamulone nogi wykręciłem czas 3 minuty na 1,2km średnie nachylenie 5%. Czyli straciłem aby 35s do mojego najlepszego wyniku, a aby zdobyć KOMa 49s. Oj jeszcze o niego powalczę nie jeden raz - pewnie już w marcu :)
Trasa praktycznie identyczna jak wczoraj, ale zamiast jechać drugiego kółka po górkach pojechalem 3x wzgórze joanny. Weszło trochę w nogi. Takie ubicie wczorajszego treningu wyszło nawet bardziej.
Jutro mam zaplanowaną siłkę i godzinę trenażera :) Znowu będzie bolało :x Już się cieszę na następny regeneracyjny tydzień :D
I jeszcze właśnie dzisiaj zostałem (słusznie / niesłusznie ) nominowany do miana Sportowca Roku 2014 w Krotoszynie w Plebiscycie organizowanym przez Starostwo Powiatowe i gazetę lokalną Życie Krotoszyna.
Jest to dla mnie nie lada wyróżnienie. Często stałem na podium czy to 2x w Sobótce, na Maratonie w Trzebnicy
czy innych lokalnych wyścigach, wygrałem w Namysłowie. Gazety się o tym sowicie rozpisywały z
tego względu, że z kolarzy i dyscypliny kolarstwa jestem jeden ścigający
się "na poważniej" . W moim miasteczku w południowej
Wielkopolsce jestem właśnie "znanym" sportowcem i politykiem. To jest
wielki plus tego, że mamy jakieś 30 tyś mieszkańców.
Chcialbym za to Was prosić, Kolarską Brać, o pomoc w zdobyciu
czołowej lokaty - a może nawet wygrania plebiscytu.
W związku z tym proszę Was koledzy o głosy, sms'y o treści: SPO.18 pod numer 72355 (koszt: 2,46zł).
Pokażmy siłę kolarstwa. W Skarżysku Kamiennej wygrał już taki
plebiscyt kolarz amator, który to jeździ również w mojej drużynie.
Promujmy kolarstwo w każdy możliwy sposób.
Plebiscyt kończy się za miesiąc.
Za każdy głos i dobre słowo będę wdzięczny Wygrana sprawi nieziemską radość
Wyjeżdżając od samego rana nie spodziewałem się, że będzie tak skiepszczona pogoda :/ Zimno w cholerę. A raczej może ja źle ubrany ?! Ubrany tak jak wczoraj - myślałem że będzie cieplej. Na początek do Ostrowa. Z lekkim wiatrem w bok. Idealnie w czas dojechalem na rynek, a tam pojawia się Bazyl w aucie i Błażej na rowerze. Po jakimś czasie dojechała reszta kompanów do jazdy. Chwila pogaduch i wio.
Od początku dobry tato Bazyl (może nawet dziadzio?!) dbał o spokojne tempo. W pewnym momencie szybciej dzisiaj kończący trening Grzegorz postanowił sobie zrobić mocny interwał kilkukilometrowy i kilku z grupy pojeeeeechaaało. Po drodze oddzielilo się od nas również kilku kompanów, którzy nie chcieli jechać długiego dystansu. W Domasławicach czeka na nas Krzysiu z kolega z Mikstatu, którzy gdzieś tam wczesniej porwali za Grzegorzem. My na spokojnie z nóżki na nóżkę podjeżdżamy kolejne hopki.
W sumie taka sobie jazda w tlenie aż do Krośnic i podjazdu pod kościółek w Wierzchowicach. Tutaj przez to że wzniesienie jest bardziej strome od okolicznych hopek postanowiłem sobie podkręcić tempo. Twarde przełożenie, w stójce... Fajnie się podjechało. Po sekundzie jednak zauważyłem, że reszta nie odpuściła, a nawet mnie Bazyl i Błażej wyprzedzili mocno podkręcając tempo. I to w sumie koniec. Nastąpiły znowu luźne gadki i spokojne tempo, istne pitu pitu lutowe. Znowu herbatka z miiodem zdała egzamin. Pyszna :)
W Miliczu chwila przerwy i ruszamy dalej na Sulmierzyce. Tam już chyba jakoś pod wiatr, zimny wiatr. Niby 5*C ale odczuwalna to była chyba totalne zero. Nogi już lekko przymulone i obolałe, a mi z Sulmierzyc pozostała jeszcze 13km trasa z wmordewindem. Na lajcie sobie pojechalem, dojechałem, na szczęście między lasami.
I tak oto pykło te trochę ponad sto kilometrów. Bazyl zadbał o spokojne tempo. Trzymał wszystko w ryzach. Ogólnie świetnie się jedzie w tak fajnej atmosferze, z luźnymi gadkami i wieloma kompanami do jazdy. I na teraz basta, starczy.
Od samiuśkiego rańca pobudka. Niestety diagnoza prosta: znowu się nie wyspałem. Trudno się śpi ostatnio po tym wyrwaniu zęba. Ale o zębie dość. No i pojechałem. Wcale nie było latwo. Wiało mi. Dzisiaj to konkretnie. Cholernie zimny wiatr, z południowego wschodu.
Po dojeździe idealnie w czas pod Lewiatan w Ostrowie był już albo tylko Błażej Św., pogadaliśmy chwilę i z czasem zjeżdżali się kolejni kompani do jazdy. Krzysiu się jak zawsze spóźnił. Przyjechali jeszcze Błażej, Michał i Adam. Później jeszcze jeden kolega do nas dojechał.
Obrana trasa została standardowo rzekłbym na Mikstat, Ostrzeszów i Kobylą Górę by później kręcić w kierunku Odolanowa. Cały czas luźne gadki, spokojne tempo, brak spiny i wesoła atmosfera. Ogólnie full wykorzystanie pięknej pogody, która przyszła dopiero w dordze na Odolanów - no wiecie, wiatr w plecy, full lampa z pięknym niebieskim niebem.
Chłopaki w Odolanowie postanowili krecić do domu, a mi pozostało jeszcze do pokonania ok 25km na Krotoszyn. Już nieźle ujechany, ale jakoś dotarlem. Może i luźno się dzisiaj jechało, ale dystans robi swoje. Ostatnio mniej i lżej jem. No i efekt jest taki że zasoby węglowodanów są znikome i nie ma z czego kręcić.Ale jakoś daję radę z Bakusiem do kieszonki i małymi batonikami. Gryzie się trudno, lepiej wlasnie taki jogurcik, tudzież żel kupic, ale akurat nie mam gdzie czegoś lepszego znaleźć wieczorem.
Po ekstrakcji dzień drugi na rowerze. No pojechalem mega w tlenie, bardzo spokojnie. Specjalnie w miarę blisko domu - co gdyby coś się zaczęlo dziać można by szybko wrócić. Może i panikuję, ale wiadomo - chcę żeby jak najszybciej się zagoiła rana. Bo dziura była konkretna :)
Nie ma więc dzisiaj o czym pisać, bo oprócz pięknej pogody - wszystko było jak zwykle. Jedyne co to doskwierał mi mega głód. Całą drogę. Od kilku dni przez zęba jem stosunkowo mniej. Więc jeszcze trochę schudłem ;) Ale nie znikłem :D
A i jeszcze dzisiaj zobaczylem pomysł POsła z Krotoszyna, ktory proponuje z Krotoszyna do Zdun poprowadzić jakieś 7 km ścieżki rowerowej. Trasa jest szeroka, piekny asfalt i jedzie się super, nawet nie ma jakiś wielu wypadków czy problemów na linii auto - rower. No to moja ulubiona trasa, jeśli wybudują wąską śmieszkę rowerową z kostki brukowej, stanie się trochę krótsza i bardziej nerwowa. Kurde :/
We wtorek pozbyłem się zęba - prawej dolnej ósemki tzw. zęba mądrości. Ząb rósł prosto, miał lekko zakrzywiony jeden z korzeni, aby raz przez pierwszy tydzien stycznia mnie bolał - wyrwanie zęba przebieglo bez komplikacji. Wczoraj lekkie papki, jogurty, galaretki. Dzisiaj już cos porządniejszego. Staram się dbać o ranę i czasem nie naruszyć skrzepu i żeby nie powstał tzw. suchy zębodół.
Postanowilem więc w dniu dzisiejszym sprawdzić reakcję organizmu na lekki bodzieć treningowy. Doslownie lekko pokręcilem na trenażerze godzinkę tak aby czasem coś się nie wydarzyło: krwotok z rany na przykład. Na szczęście wszystko było ok. Obecnie aby czuję lekko pulsującą ranę. Po "treningu" poszedlem jeszcze do dentystki mojej aby zobaczyła ranę i powiedziała, że wszystko jest w porzadeczku. Ale odradziła jeszcze do wtorku jakiekolwiek cięższe treningi i w ogóle wysiłek aby rana szybciej się zagoiła. No takiej pogody przepuścić nie chce. Zbyt pięknie się zapowiada na ten weekend :)
A jeszcze co do mojego ostatnio wrzuconego zdjęcia :) Co Wam nie tak ? 188cm i 75kg żywej wagi :) Nie wyobrażam sobie przybrać na wadze, na rowerze czuję się idealnie :)
Trzeba mieć nieźle narąbane w głowie, aby zmuszać się do wysiłku ponad normę. NIe da się opisać trafniej uczucia jakie Tobą włada gdy zaczynasz trening i wiesz, że znowu wystawiasz się na próbę: charakteru, wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Ale gdy znajdziesz motywację, ten jeden, najmniejszy cel w swoim życiu - zrobisz to choćby od zaciskania zębów miały ci wszystkie wypaść. Bo to jest właśnie dążenie do celu.
No to dzisiaj, była siłka, było żelastwo, było przepychanie korbą i na koniec stójka i rozjazdowy młynek. Jutro rwę ósemkę. Prawą dolną. Będzie bolało ?! Po kieszeni zapewne :D
pozdro z siłowni ! ;) może ze mnie nie być hardcorowy koksu, ale na pewno już zrobiłem ze sobą niebywałą pracę :)
Druga jazda na szosie w 2015 roku, pierwsza jazda w grupie. Na rynek w Ostrowie zawitało jakoś chyba trochę ponad 10 chłopa. Niestety dzisiaj wygrała propozycja płaskiej trasy na Pleszew i Dobrzycę, Raszków... No i była nuda i w ogóle. Przy wyjeździe koło 9 rano ledwo 2 stopnie, dojazd na 10:00 do Ostrowa i stopni już 5. Później z każdą chwilą coraz cieplej, maX 11*C
Jazda w parach, miłe pogaduchy, lajtowe tempo, raz po raz ktoś tam nie wiem po co skakał do przodu, jakieś dziwne sprinty, ucieczki których nikt nie gonił :) No ale, równa i fajna jazda, czasem trochę szybsza. Do Ostrowa wialo mi konkretnie w twarz, później jak już grupowo jechaliśmy to było mi wszystko jedno, ale powrót z wiaterkiem umilal jazdę.
Dając zmiany w dobrym tempie nie czułem się źle, większego zmęczenia także nie ma. Jedynie dystans mi dał w kość dzisiaj z tego względu, że to dopiero druga setka i to dzień po pierwszej. Za mało zjadłem od samego rana i od 100km gdzieś jechałem na małym głodzie, który konkretnie się powiększał z każdym kilometrem. Na szczęście mogłem trochę go zapijać, bo w bidonach herbatka z miodem :) - boski napój zimą :)
W Sulmierzycach spotkałem Artura Patersona, idealna synchronizacja czasowa - on akurat skręcał na Milicz jak go dojrzałem....kilka sekund później już byśmy się nie spotkali.. Pogadaliśmy chwilę i każdy z nas pojechał w swoją stronę. Gdyby nie fakt wielu kilometrów w nogach, braku jedzenia i kończącego się napoju to pewnie pojechałbym jeszcze z nim, ale nie skusiłem się i pojechałem prosto do domu.
Pięknie trening wszedł w nogi :) Zauważalnie poprawiłem się w kilku aspektach, które chciałem konkretnie poprawić przed zimą :) A po przyjeździe: 4 tosty z serem i majonezem, 3 jaja, carbo, vitaminki, ciepła kąpiel, kawa i ciacho ;-)
cad: 84 przewyższenia: 413m
Thunderstruck... Peace! :D Takie tam, z zaskoczenia ;-)