To co już za mną:

Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:17725.93 km (w terenie 43.43 km; 0.25%)
Czas w ruchu:554:43
Średnia prędkość:31.95 km/h
Maksymalna prędkość:90.00 km/h
Suma podjazdów:115078 m
Maks. tętno maksymalne:210 (105 %)
Maks. tętno średnie:188 (97 %)
Suma kalorii:359064 kcal
Liczba aktywności:165
Średnio na aktywność:107.43 km i 3h 21m
Więcej statystyk

4m. Klasyk Kłodzki Zieleniec 2016

Sobota, 23 lipca 2016 · Komentarze(0)
Jedziesz na zawody 200km, przejeżdżasz 165km na rowerze, czujesz się podle - chory, przeziębiony, zawalone zatoki, poprawiasz czas mimo wszystko z poprzedniego roku o 20 minut.... i zajmujesz 4te miejsce.

Od kilku dni czuję się coraz gorzej, po kilku dniach z mocno podkręcona klimą to tu to tam.... właśnie strzelają mi zatoki. Czuję się coraz gorzej, spływająca maź sprawia że kaszlę, a i zaczyna już boleć gardło.. Zastanawiam się czy jechać, czy skrócić, czy może poleżeć w łóżku......ale wstaję o 3 rano i jadę do Zieleńca.

Pobieram numerek, rejestruję się, przebieram.... rozmawiamy z kumplami i powoli startujemy razem z Mikołajem Kuropatwą i Arturem Baturo z FTI a także Zdzisławem Kempą :-) Pan Zdzisław zostaje już na starcie bo nie zjeżdża zbyt dobrze, a my lecimy w dół czym prędzej.

Mikołaj bardzo szarpie, ja postanawiam jechać swoje bo to akurat kompletnie nie moje tempo mimo zapewnień Mikiego, że "nie nie, nie mam formy a po górach jeżdżę słabo" ;-) To jedziemy z Arturem Baturo i 3 innych kolarzy z naszej grupki dość długo. Jedziemy sobie spokojnie równym tempem i szafa gra. Wyrównana grupa. Po jakimś czasie dojeżdża do nas kolega z Bielska Białej M2 Kukla - no to jak zasadził to również stwierdziłem że nie moje tempo, ale cała grupka jechała razem więc też nie odpuszczałem...

Wyszedłem na zmianę na bardzo dziurawym odcinku przed podjazdem Gniewoszów.. I tu mnie złapał kryzys, niestety na podjeździe koledzy mi odjeżdżają i nie widzimy się już do mety. Cały czas pokaszluję i pluję się - niemiłe uczucie.

Podjeżdżam jakoś pod Gniewoszów, tam staję na bufecie, pochłaniam kilka życiodajnych arbuzów i dolewam wody i wio... Zjadam swoją bułeczkę (około 95km), przed drugą pętlą zjadam żelka Isostara i .... wraca noga! Doganiają mnie w międzyczasie Paweł Sojecki z jakimś kolegą i jedziemy wspólnie po płaskim hopkowanym terenie.. Na podjeździe kolega ucieka, ja z Pawłem stajemy na bufecie i zjeżdzamy dalej, skręt w lewo... Pawła łapią jakieś skurcze, czekam, jedziemy dalej razem gdy do mnie dojeżdża.. Później podjeżdżamy Gniewoszów, ostatnia runda, więc chcę jeszcze z dobrą nogą powalczyć i może uda mi się złapać kogoś z M2 bo wiem że jestem 4...
Wcześniej zjadam żelka i wio... Noga super.. Odjeżdżam od Pawła nieoczekiwanie, dojeżdżam do kolegi który uciekł nam na poprzednim kółku, jadą we dwóch.. na bufecie nie staję.. łapię w locie butelkę wody, wylewam pół na nogi, na głowę i trochę wypijam.. Ohh jaka ulga!

Zjeżdżamy razem, kilka wspolnych kilometrów po płaskim i stwierdzam że koledzy jadą ciut zbyt wolno i im odjeżdżam bez problemu.
Niestety nie udało się już złapać nikogo z mojej kategorii wiekowej. Kolejne już w tym sezonie 4 miejsce.... trzeci raz przegrywam z Mikołajem Kuropatwą - szacun stary, dobry jesteś ;-)

Patrząc póxniej po wynikach, do Artura Baturo straciłem tylko kilkanaście sekund i do swojej grupy, do trzeciego miejsca już brakło jakieś 5 minut.

Teraz trzeba się wykurować, na luzie coś pokręcić ewentualnie..I przygotować na kolejne giga :)

Zawody Supermaratonu Klasyk Kłodzki w Zieleńcu organizacyjnie perfekcyjnie. Bogate bufety: arbuzy, pomarańcza, placek, woda i izotonik... Super obstawa na trasie i wszystkie skrzyżowania bezpieczne, sprawne podanie wyników bez żadnych błędów, kolarskie jadło na mecie, bardzo dobry ryż z warzywami i sosikiem. Tylko pakiet biedny, ale za to chociaż medalik pamiątkowy ładny.

 cad: 82

Z gigowcami, Arkiem Robakiem / liderem Pucharu Polski Supermaratonów Stanisławem Dołmatem / viceliderem PP Supermaratonów Krzysztofem Łańcuckim i Arturem.

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Francja - Tour de France - Mont Ventoux

Niedziela, 17 lipca 2016 · Komentarze(6)
Nadszedł czas na małe podsumowanie wycieczki do Francji, wycieczka bardzo udana, pełna emocji, wzruszeń i bardzo wielu wrażeń.

Do Francji ruszyliśmy we wtorek. Małym busem. Rowery zostały zamocowane na tylny bagażnik, pakunki do środka Renault Trafic. Przód dwa siedzenia, z tyłu jedno... Reszta to torby, pakunki, lodówka, leżanka na karimacie co by kierowcy mogli się choć trochę przespać. Wyjeżdżamy około 20-21 z Krotoszyna i czeka nas jakieś 14-15 godzin drogi. Zmieniamy się co 3-4h za kierownicą. Robimy postoje na siku i chwilę rozprostowania kości.. Raz stajemy już we Francji w McDonald's żeby zjeść coś ciepłego i zarazem znanego naszym żołądkom. Ani żaby ani ślimaki nie wchodziły w grę ;-)

Dzień pierwszy (środa)

Kiedy dojeżdżamy do docelowego miejsca - Carpentras i hotelu Prato Plage kawałek za miastem - wyłania się góra... wielka potężna monumentalna góra, która od tak sobie wyrosła w Prowansji. Jedna jedyna. Idziemy się zameldować, ale tu uwaga! kto jeszcze nie był we Francji, niech sobie przygotuje rozmówki jakieś, bo rzadko który z nich po angielsku mówi. Z panią recepcjonistką trzeba się kontaktować na migi, z innymi z resztą też. Moje oczy przykuwa nieduży basen i leżaczki, bardzo ładny hotel w ciekawym stylu, na uboczu. Rozpakowujemy się i idziemy na rekonesans tego co czeka nas jutro. Przebieranki, szybkie poprawki w rowerach i e wuala.  Wcześniej jeszcze od kolegi z Francji dostaję info, że skrócono etap.

Wjeżdżamy do miasta, jadąc pierwszy prowadzę kompletnie nieznaną mi drogą, na czuja.... Jak się okazało, wszystko szło dobrze, ale również na migi postanowiłem zapytać o drogę do Bedoin pewnego młodego Francuza. "A gosz"... "A wła"... i jedziemy dalej. Wiemy już gdzie. Po drodze mijam Niemców, zagaduje, jadą razem ze mną aż prawie do samego podjazdu. Mijamy też sympatycznego Belga z synami, ktory zdaje się zagadać i chwilę rozmawiamy.

Ja z plecakiem pełnym gadżetów i sprayów ruszam do góry - im wyżej tym zimniej i bardziej wieje, a to nie sprzyja za bardzo o tej porze(18-19:00). W głowie już sobie układam: do góry nie wjadę bo się nie da... skrócony etap więc trzeba zrobić napisy odpowiednio niżej. Wyszło 700m przed ostateczną metą. Dojeżdżam do góry, zostawiam rower przy sympatycznych Holendrach, rozmawiamy, jemy kiełbaskę świeżo usmażoną z ich grilla, popijamy sobie izotonikiem i wracam się w dół trzesąc się z zimna niemiłosiernie.

Wjeżdżam do Carpentras, trochę błądzę.. Nie mogę jechać jak wtedy gdyż są to drogi jednokierunkowe.. staram się jechać na czuja, ale średnio to wychodzi.. Przejeżdżam przez jakąś przeraźliwą muzułmańską dzielnicę, wracam do miasta, pytam o drogę i jakoś docieram do hotelu. Robię filmik: https://www.youtube.com/watch?v=wBiGhhLrIwQ i idę spać.

Dzień drugi (czwartek)

Wstaję, jem tosty, ubieram się i czekam na sympatycznego kolegę Francuza... Umówiliśmy się na wspólne kibicowanie etapowi TdF pod Mont Ventoux. Zadziwiająco przyjechał na rowerze do ITT, nic w tym złego gdyby nie to że jego przełożenia to były max 39x23... Stajemy więc kilka razy przy najcięższych momentach aby odpocząć, bo te przełożenia to go zabiły.

Podjeżdżamy sobie w tłumie kibiców, rowerzystów i kolarzy... Podjeżdżamy z dopingiem, oklaskami i wieloma pozdrowieniami... Dojeżdżamy do naszego miejsca docelowego - 700m przed metą, mój napis przetrwał noc, koledzy z Holandii dopilnowali aby nic moim malunkom się nie stało. Jesteśmy częstowani jedzeniem, izotonikami i innymi mocniejszymi izotonikami... atmosfera jest coraz fajniejsza. Odkładamy rowery za barierki pod namioty kolegów. Ja ściągam buty, mavicowskie do stania, chodzenia i kibicowania nie nadają się....coś niewygodne.. Biorę kamerkę na rękę i nagrywam filmiki, z czego wyszło to: https://www.youtube.com/watch?v=3bfBQkt7tb0 . Jedzie najpierw "caravane" z wieloma suvenirami, tańce, głośna muzyka, śmiechy, jedna wielka kolarska brać - bardzo pozytywna, międzynarodowa.. W naszej grupce byli też Australijczycy.. Świetni ludzie...

Nadjeżdża peloton... Emocje sięgają zenitu, żandarmeria całkiem spokojna, żartują razem z nami, ale pilnują porządku. Jest ich całkiem sporo więc nikt nic nie wywija złego.. Dojeżdża ucieczka, kolega z Australii startuje z kamerką w jakimś stroju czarnym, taranuje mnie, kilka innych osób i leci za kolarzami... Po chwili nadjeżdża Froome, Porte, Quintana... Jest bardzo ciasno.. Na zakręcie kibice nie ustępują motocyklowi miejsca ile trzeba i ten gwałtownie hamuje... 100m nade mną Porte wjeżdża w motocykl... chwilę po nim wpadają na nich kolarze Sky... Quintana, który jechał parę metrów za nimi przejeżdża obok mnie i mocno przyspiesza omijając całe zameiszanie... Ludzie tam u góry robią miejsce i można jechać.. Przede mną staje motocykl z kamerą, widać więc mój plakat, (o zgrozo!) biegnę przy motocyklu wzdłuż drogi i chwilę mnie widać w obiektywie.. Po czasie żałuję, że nie pomogłem jednemu czy drugiemu a biegłem do kamery.. Ale czasu już nie cofnę.. Tam jednak na miejscu totalnie nic się nie stało.. Po chwili jadą kolejne grupki, w tym Rafał Majka który serdecznie uśmiecha się słysząc doping dla niego....a to krzyczeli ze mną Francuzi i Holendrzy, których zaraziłem dopingowaniem polskiego kolarza. Po Rafale jadą jeszcze pojedynczy kolarze, wszyscy wszystkich popychają, kolarze sami "domagają się" dopingu róznymi gestami, śmieją się do nas i przybijają piątki.. Bardzo luzacko.

Wracamy do hotelu, droga przez mękę - zimno, zaczyna nawet coś kropić, pogoda się bardzo popsuła w jednej chwili.. Dojeżdżamy jednak bez problemów, kolega się pakuje do auta, wraca do domu a ja idę do pokoju... Otwieram internety, a tam hejt... hejt za "kibicowanie, bieganie i wstyd" ... Dowiaduję się jak skomentował to komentator na eurosporcie... Jestem tej myśli, że gdyby on nie użył takiej czy innej frazy, całej tej "oprawy" samego wydarzenia by nie było.. Ale stało się, co zostało zobaczone to się nie odzobaczy, co zostało usłyszane to się nie odsłyszy i tak dalej.. Mleko rozlane, trzeba wziąć wszystko na klatę i żyć dalej wyciągając odpowiednie wnioski oraz bardzo wnikliwie analizując swoją listę (bliskich) kolegów, koleżanek czy przyjaciół. Bywa.. życie toczy się dalej. Przeprosiłem za to że nie pobiegłem pomóc kolarzom a pobiegłem lansować się z flagą - faktycznie źle to zostało odebrane, nie taki był zamiar, więcej niestety zrobić nie mogę.

Dzień trzeci (piątek)

Wstajemy dość żwawo, dzisiaj "rest day" więc jedziemy autkiem zwiedzać Bedoin. Francuzi mają długi weekend ze względu na to że 14.07.2016 było święto narodowe "Bastille day" i w Avignion dodatkowo obchody teatralne... W miasteczku wiele pięknych uliczek, wąskich i starych, kościółek na górze, z której pięknie jest widać szczyt Mont Ventoux - cudownie. Wchodzimy do czegoś wyglądającego na "muzeum" kolarstwa, a tam faktycznie pełno starych rowerów, koszulek, historycznych gazet itd. Wybieramy także kierunek sklepy, restauracje, pamiątki... W jednej z restauracji wciągam pizzę, średnio taka, bez użycia słownika zamawiam coś z pieczarkami i oliwkami czyli rzeczami, które niekoniecznie lubię. Ale zjadam, nie najadam się za bardzo, ale ważne że coś tam na ruszt wrzucone. Wchodzę do sklepu jednego, wybieram pamiątki, na koniec słyszę że pani ekspedientka jest z Polski i od 30 lat siedzi tutaj we Francji, pochodzi z Zakopanego... Bardzo długo czekała żeby odezwać się po "naszemu". Wracamy do hotelu, odpoczywamy.... chillout.

Dzień czwarty (sobota)

Wstawanko jeszcze szybsze, lecimy do Bedoin żeby zrobić podjazd, bo w koncu jest ładna pogoda, co najważniejsze to po prostu nie wieje. Wjeżdżam w czasie niecałych 1h 40min - http://kris91.bikestats.pl/1490063,Podjazd-Mont-Ve... Do poczytania o podjeździe całym tutaj w oddzielnym wpisie :-) Wracamy do hotelu, pakujemy się i jedziemy do domu. GPS przypadkiem nas prowadzi przez centrum Lyonu...jedziemy chwilę w korkach...dużych korkach nawet na autostradzie.. Tam też na panelach wyświetlali antyterrorystyczne "Solidarni z Niceą"... Wracamy do Polski, kontrola graniczna, sympatycznie choć chwilę stresu przeżyłem.... możemy jechać dalej.

........................................

Podsumowując to z całego wyjazdu jestem bardzo szczęśliwy i zadowolony. Francuzi to baaaaaaardzo otwarty naród, wyluzowany, życzliwy i w ogóle przyjazny..  Ludzie na podjeździe mega sympatyczni, wszyscy wyluzowani, piknikowali... Wszyscy biegali, robili sobie jaja... Kolarze też na wyciągnięcie ręki... Pierwszy raz zaznałem Europy (Francji) na własne oczy, na własnej skórze doświadczyłem... Może na wyrost... choć mnie też na wyrost oceniono, niesprawiedliwie hejtowano i opluwano, ale stwierdzam, że Polska to dziwny kraj... tutaj ludzie sobie wilkiem... jak się komuś noga powinie to reszta się cieszy... Jak to kolega napisał "pier... frajernie" , niestety mój klub nagle też się "odcina", niby kumple z zazdrości bycia tam pokazują swoje prawdziwe "ja", lokalne gazety szaleją, wciągane są oczywiście dodatkowo sprawy niezwiązane z moim "wygłupem"... A kto mnie dobrze zna, wie... że "ten typ tak ma". No cóż, nauczka na przyszłość że "jeśli nie potrafisz nie pchaj się na afisz" to prawda, ale czasem jak tutaj kamera sama cię szuka, bo akurat przypadkiem idealnie na twoich napisach wywracają się najwięksi kolarze świata i lecą biegiem na metę... koszmar ? pech czy szczęście ? Nie wiem, stało się i już.

Moje pamiątki z Francji i Mt. Ventoux :-) Upijam sie winem prosto z Prowansji :-)


Nasza kibicowska ekipa ! :-)  Holandia, Australia, Francja i Polska :-)



Po zjeździe z Mont Ventoux w koszulce pamiatowej ;-) Coffee break po dobrej wspinaczce :-)


Po tym  wielkim osiągnięciu żadna góra nie będzie mi straszna :-)


Jeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeest Mont Ventoux ;-)

Chillout ;-)


Pomnik zmarlego Toma Simpsona na Mont Ventoux podczas jednego z etapów..


Bedoin, piękna wioska :-)




Podjazd do Mont Ventoux od drugiej strony :-) I Alpy w tle :-)


"Expo" w Bedoin :-)





Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(6)

Szosowy Klasyk 2016 Szklarska Poręba

Niedziela, 10 lipca 2016 · Komentarze(0)
Edit:  https://youtu.be/MZb_j-BQIbw film  z wyścigu :-) 

Dzisiaj uczestniczyłem w Szosowym Klasyku w Szklarskiej Porębie. Po wczorajszych prawie trzystu kilometrach wziąłem ze sobą kamerkę i nagrywałem nasze zmagania, zupełnie odpuszczając ściganie.

Jazda na samym początku w czubie peletonu na zjeździe do startu ostrego. Później chwila szajby i zabawa w ucieczkę, ale jak mnie chłopaki dojechali, to już nie było co zbierać. Później poczekałem za chłopakami z Interkolu i wspólnie jadąc i dopingując do mocniejszej jazdy dojechaliśmy prawie wspólnie do mety.

Etap nie był wcale taki ciężki, kilka ścianek stosunkowo krótkich, dłuższe podjazdy miały mniejsze nachylenie.
Ciepełko, pogoda bardzo dopisała. Fajnie dzisiaj było. Dobra atmosfera, fajne jedzenie na mecie..

Perfekcyjna organizacja, sprawne dekoracje, na bogato i na tip top! :-)

Fajna zabawa dzisiaj wyszła, choć nogi mega zamulone, to jakos się jechało i mogło się pomóc :-)

cad: 82

Idę robić filmik z zawodów :-)  Link wkleję / dokleję niedługo :-)

Meta :-)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Wolsztyn - maraton 270km - podium

Sobota, 9 lipca 2016 · Komentarze(1)
Ogólnie nie wiem co napisać ! Życiówka ! Rekord ! I to jeszcze drugie miejsce w kategorii na Giga :-)

Link do Dzisiejszej Stravy: https://www.strava.com/activities/635553812

Od rana o 4:00 wyjeżdzamy do Wolsztyna z Arturem. Po drodze spotykamy wesołe autko Kuby Latajki i chlopaków z Ostrowa.
Rejestrujemy się, przebieramy, szykujemy.... i czas na start. Stoimy którąś minutę i nic się nie dzieje, jakieś motocykle nie dojechały. Start honorowy. Dojeżdżamy na start ostry a panowie mowią do nas "jedzcie już sobie" - bo grupa przed wami pojechała już jakieś 7 minut temu.. a miało być co 3 minuty.

Jedziemy równo, po chwili zostajemy we 4 osoby. Dwa razy przez jednego i tego samego kolegę mijamy się z prawidłową drogą, ale za każdym razem staję na posterunku. Po kilkudziesięciu kilometrach doganiają nas Arek Robak i Artur Paterek ze swoją grupą, ciśniemy dalej mocno....ale koło 100km dogania nas reszta grup giga. Kategorie mam pozamiataną, bo ktoś mnie właśnie dogonił o 6 minut.. ale wiem że jestem już drugi, może być.

Szczerze mówiąc że od złapania przez nasz peleton pierwszej grupki  - nic się nie działo.

Znaczy się tak: byłoby kilka kraks przez kilku ludzi, co chwilę ktoś robił dziurę w grupie i było trzeba szarpać się i spawać.

Jedynie co to ostatnie 30km było już szybkie i konkretne. Mocne zmiany całego peletonu (większości), i finisz na kreskę na którą wjechałem jako pierwszy z grupy, ale oficjalnie w wynikach:
Open: 14
Kat. M2: 2

Myślałem że będą skurcze, ale obyło się bez. Super rozmowy z ludzmi podczas jazdy, to nie wyścig...to maraton. Ogólnie luz pod tym względem. Można spokojnie zjeść i wypić. Żaden problem. Chłopacy jedynie nie pozwolili się wysikać, a od 90km jechałem z totalnie pełnym pęcherzem. Uwierzcie, że o niczym innym nie myślałem tylko jak się wysikać. Ale niestety nie było jak i kiedy. Zjadłem dwie kanapeczki z serem i szynką, które były świetną alternatywą dla batoników żeli i bananów.  Świetna pogoda - w sensie wiatr wkurzający, ale nie aż tak dokuczliwy jakby mógł być, lekko czasem pokropiło, słonce za chmurami... nie wiem czy przy 30*C bym dał radę. Dziś było idealnie.

Jutro czeka mnie wyścig w Szklarskiej Porębie - który chce tylko przejechać.

A dzisiaj organizacyjnie kompletna klapa. Kilka niewidocznych strzałek na drodze, pucharki tylko dla zwycięzców, przerwana dekoracja przez zamieszanie z wynikami - odwołana dekoracja mega i giga bo nie moga dojść do ładu z czasami. Mała obstawa na trasie. Ohydna gzika z pyrami na mecie, jedyny plus za chlebek ze smalcem.

Dzisiaj Interkol pojechał rewelacyjnie:
Zbigi podium na MINI - 3 miejsce kategoria
Ewa podium na MINI - 2 miejsce kategoria
Piotrek podium na MINI - 3 miejsce kategoria
KRIS podium na GIGA - 2 miejsce kategoria
Kuba podium na GIGA - 1 miejsce kategoria
Artur podium na GIGA - 3 miejsce kategoria
No i we wtorek jadę na Tour de France do Francji na etap Mont Ventoux (szczyt, meta) - będziemy widoczni na pewno :-)

cad: 85

Część naszego peletonu na giga :-)


Po wszystkim chociaż dla własnej satysfakcji zrobiłem sobie foto :-)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Wygrana OPEN na Koźmińskim Maratonie Rowerowym !

Niedziela, 12 czerwca 2016 · Komentarze(2)
Dzisiaj razem z chłopakami z Krotoszyna i Interkolowcami wzięliśmy udział w zawodach: VII Koźminski Maraton Rowerowy - czyli po prostu wyścig niedaleko mnie. Można się było pokazać u siebie, bo tak się czułem :-)

Umówilismy się na orlenie i pojechaliśmy wspólnie  na 4 samochody. Gdy dojechaliśmy od razu wzięliśmy się za rejestrację i przygotowania. Ja zjadłem banana, chlebek z dżemem i poszliśmy na małą rozgrzewkę. Poczułem się fajnie, okazało się że ludzie w okolicy czytają moje wypociny tutaj, ktoś mnie zna, inni życzą powodzenia. Bardzo sympatycznie, dziękuję.

Stajemy na starcie, chłopaki z Krotoszyna ruszają i Karol również.....nasz sympatyczny kolega z Gostynia :-) W sumie nasz Ci on.
Ja startuję po 4 minutach po chłopakach. Nasza grupa wydaje się być silna. Razem z Mikołajem Kordusem, Piotrkiem Sucheckim oraz Jakubem Stawowym dajemy bardzo mocne zmiany. Reszta widać, że się oszczędza. Jedzie mi się świetnie.

Dojeżdżamy około 15-20 osobową grupę ludzi którzy startowali przed nami, chłopaki nieoczekiwanie bardzo zwolnili ja jadę dalej. Po chwili dojeżdżają, ale jest nas zbyt dużo. Zdecydowanie za dużo na płaską trasę i płaski finisz. No to z Mikołajem się umawiamy, że rozrywamy... Po chwili jednym gestem robimy mocny zryw... i znowu zostajemy sami. Super ! Widać, że tył próbuje gonić, ale nic z tego..  Jedziemy jeszcze mocniej. Dojeżdżamy kolejnych kolarzy i tak się staje że wszystkich mamy.  Od tego troche jazda bez historii no bo szybko po zmianach jedziemy do mety...

Zostają ostatnie 3-5 kilometrów.... Mikołaj mocno atakuje, jedziemy we trzech...Jeszcze Błażej Świątek. Próbujemy uciekać, ale wszystko się zjeżdża bo Błażej nie daje zmiany... No cóż.. Wracamy do grupki.

Powoli wjeżdżamy do miasta... Przede mną Błażej i Piotrek tylko... Chwilę wcześniej rozmawialiśmy z Piotrkiem Sucheckim, że mi pomoże.. No to gitara ! Mówię żeby dowalił... No to jak dał zmianę to sam ledwo sie utrzymałem, ale kurde jednak za wcześnie.. Kręto po mieście, było trzeba zwolnić i się wszyscy zjechali.. Po chwili znowu się rozpędzamy, Piotrek pierwszy - ja sobie puszczam koło.. no co, mój ci on, Interkol... niech inni gonią, ja jestem zbyt wysoko na finisz.. Dwójka kolarzy dociągnęła resztę, zaraz skręt w lewo do mety! Ja się wciskam za nimi, ale nagle wszyscy zwalniają bardzo do zakrętu... ja idę lewą i mocno ryzykuję, ledwo się mieszczę w zakręcie, śmierć w oczach....ale wyrobiłem ! Mocno naciskam na pedały, wstaję, finiszuję.... zwycięstwo ! Wjechałem sam na kreskę. Ten zakręt był decydujący! Dobre wejście w niego pozwoliło mi wygrać ! Piotrek - dziękuję również !

Ryzyko się opłaciło.. Mega mocna jazda, wypracowana wygrana :-) Jestem szczęśliwy :-) Jestem mocny, przynajmniej tak się czuję :-) aaaaa !!!! :-)

Gratulacje dla Tomka Mosińskiego który zajął 2 miejsce w swojej kategorii wiekowej oraz dla Sebastiana Wojtysiaka z Biadek który zajął 3 miejsce ! Brawo za dobry wynik dla Carlosa i Bartka, brawa dla Piotrka Sucheckiego :-)  Świetna wspólpraca! Pojechaliśmy drużynowo :-)

Brawa dla Organizatorów! Wielki szacun! Świetne asfalty, ciekawa trasa, dobre oznakowanie i obstawa.. Świetny placek! Super wszystko dopięte na 102! Gratulacje :-)

caD: 89

Podium :-) Gratulacje dla wszystkich :-)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(2)

Maraton w Łasku - trzeci raz 4 !

Niedziela, 5 czerwca 2016 · Komentarze(5)
Ehh co za pech.. Tak w skrócie można opisać dzisiejszy start. Dzień konia, ale niewykorzystany... Może nie takiego jednak jeszcze z salonów ;-) Ale od początku...

Czwartek i piątek spędziłem w Warszawie, z dala od sportu i roweru. Było można się zająć moją drugą działalnością, o której pewnie wielu z Was już wie ;-) W sobotę byłem do południa zabiegany, później na szybko na kilka minut na rower, by po odebranym telefonie szybko wracać - zdażyłem idealnie w czas. Później festyn, w którym coś tam pomagałem w organizacji i tak upłynęły bardzo aktywnie trzy dni - nie było jednak czasu na kręcenie, na odpoczynek i rozkręcenie... Totalna wynora pod względem ilości snu, jedzenia, picia i wszystkiego co niezdrowe.. No ale, ja i dieta ?!

Dzisiaj już o 5 wyruszyliśmy do Łasku razem z Patersonem by wspólnie ścigać się na dystansie giga. Kompletnie nieprzygotowany, spakowany na szybko, bez makaronu i potrzebnych różnych rzeczy... Ogolnie tragedia myślę. Wiem, że moja grupa za fajna nie jest... Wiem, że kilka grup po mnie są silni... dwóch dwie minuty po mnie startuje z M2... ogólnie losowanie do du... :/

No ale staje na starcie, ruszam......i zostaje sam?! dojeżdżają po chwili kompani, jedziemy jakimiś zmianami z myślą i nadzieją o dojściu Rafała Olesia i grupy przed nami.. To udaje się zrobić dość szybko, ale brakuje mi Rafała. Pytam o kumpla, a tu się okazuje że złapał gumę. Jedziemy dalej, ogólnie jazda bez historii.. równe mocne i szybkie zmiany.. Daję je jak najmocniejsze potrafię, no bo wiem że nie może mnie nikt dojść.. no ale, niestety... Grupa kolegów Cieśli i Dołmata dociąga ze sobą zawodnikow z M2... I automatycznie jestem trzeci...

Trochę odpoczywam, jem chlebek, żela... ale dalej mocno pracujemy bo nie wiemy co dzieje się za nami.. taki urok tych maratonów.
Na około 30km do mety dwóch kolegów bezpośrednio przede mną kładzie się na asfalt - jeden liznął koło a drugi go przejechał... ja jakimś cudem omijam kraksę, chłopaki czekają bo zrobiło się zamieszanie, ja widzę że z ziemi się zbierają i razem z kolegą Arkiem Cieślą staramy się uciec reszcie, która nie kwapi się do tego aby ponownie zrobić peleton... Uciekamy jakieś 6-7km ale niestety siła złego na jednego... nie ma szans, jedziemy pod wiatr, już trochę zmęczeni. Grupa dojeżdża... Ja próbuję skoczyć jeszcze dwa, trzy razy na hopkach, ale niestety tylko trochę się rwie....ci którzy mają być to niestety są... ehh... Na ostatnie kilka kilometrrów czuję, że mam sporo mocy, ale nie na tyle żeby odjechać, ale ludzie się czarują, więc wychodzę na czoło i daję bardzo długą i mocną zmianę aż do kreski gdzie chłopaki sobie zafiniszowali. Na to jednak również daję finisz i z grupy wjeżdżam jako trzeci.. Ogólnie mega mi się jechało. A nawet giga mi się jechało. Ale co zrobić ? Po rozmowach na mecie spotkałem się z uznaniem i podziękowaniami, gdybyśmy startowali razem to bym pozamiatał.

Staję na mecie, liczę sobie czas niestety kolega z M2 który startował długo później, ale w fajnej grupie dojeżdża +/- na styk... patrzę na wyniki... no niestety 4-ty :( Zabrakło aż/tylko 12 sekund ! Masakra! 12 sekund na 215km.. Tragedia! Gdybym miał lepszą grupę, grybym wiedział to by się to dokręciło... ehh.. no cóż. Peszek.. Szacun dla Gniado Mariusza, który  z nami przejechał cały dystans i wygrał open na rowerach innych dając również całkiem dobre zmiany.

Kolejne czwarte miejsce w 2016 roku i 10open. 


Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(5)

Kryterium Trzebnica

Niedziela, 22 maja 2016 · Komentarze(0)
Dzisiaj z samego rana wybrałem się na kryterium do Trzebnicy. Mała rodzinna wycieczka z siostrą i chrześniakiem.
Trzeba w młodym zaszczepić rowerowego bakcyla ;-) Sam zapisałem się na 3 kółka, pięciu mi się kompletnie nie chciało przez te wczorajsze dwieście kaemów.

Przed wyścigiem kilka rozgrzewkowych kółek.... Równo o 12:00 start... Noga świetna, rozgrzana, rozkręcona.. Ale już na pierwszej prostej odjeżdza pierwsza grupka, praktycznie na pierwszych metrach.. Ja stałem gdzieś w środku peletonu i od razu poszli do przodu - praktycznie nie do dogonienia.

Mi uformowała się 5-10 os grupka, na ul Mostowej najdłuższy i najbardziej stromy odcinek - z małej tarczy - tam na drugim kółku widzimy że pierwsza powoli konczy, a my zaczynamy dopiero ten podjazd.. No ale nie dało się przejść mimo zagięcia.

Trzecie kółko przejechane bez historii, po prostu przejechane. Podium zgarnęli ci którzy utrzymali się w pierwszej grupce. Ja wpadłem na metę 5-ty. Jechałem dla zabawy i "rozrkęcenia nóżek". Wszystko ok, gdyby nie to tętno ;-) Było fajnie, mocno i szybko. Na takich trasach czuję się w miarę dobrze, krótkie i sztywne hopki.

No, to wyścigowy weekend w 100%... Zmęczony, wynorany, ale zadowolony. Wczoraj 4-ty. Dzisiaj 5-ty.
A teraz piwko i odpoczynek :-) Enjoy ! :)

Ogólnie wielki szacun dla organizatorów klubu KKS Trzebnica i Burmistrza Długozimy. Fajny pomysł, świetna trasa, zamknięty ruch! Mega mega mega! :-) Rodzinna atmosfera, sami swoi. Świetnie :-)

Po drodze widzę trenującego Rafała Wiatraka z Milicza, pogadaliśmy chwilę, trzasnął dzisiaj 200!

cad: 83

Z orgami siostrą i chrześniakiem :)


Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Maraton w Radkowie - NIGDY Więcej !!!

Sobota, 21 maja 2016 · Komentarze(4)
TRAGEDIA przed duże "te" !!!

Jeszcze nigdy nie miałem takiej wynory na wyścigu i nie myślę tu wcale o trudności podjazdów czy braku formy...

Wybraliśmy się jednym samochodem gigowym - Ja, Artur i Kuba... 

Stanęliśmy na starcie... I rura do przodu! Dwie minuty przede mna Artur Paterek, dwie minuty za mną Kuba.. na mega ejszcze niedaleko za nami Bazyl, Grześ i Kierzol ;-)

Dwóch z naszej grupki odjechało już na samym początku nadając bardzo mocne tempo pod górę, rozmawiając razem z Arturem Baturo z FTI stwierdzamy że nie ma co gonić się już na samym początku.. Jedziemy więc swoje spokojnie - równe tempo, pasuje mi i Arturowi... Dwie Jas-Kółki jeszcze też z nami. Ogólnie odjechała kategoria, jeden z jaskółek tez jechał ze mną z mojej kategorii i ktoś tam nas doszedł.. więc walka na całego. Ale już na 10km ?! Myślę sobie nie ma co się podpalać.

Pierwszy podjazd, pierwszy długi i stromy podjazd... 15km... Widzę już Artura P. przed sobą.. doganiamy innych z grup przed nami... Jedziemy dobrze ! Dojeżdżam gdzies do kolegi z Interkolu na 50-100m i zaczynamy zjazd... tam trochę odjeżdża... ale znowu trochę "płaskiego" i takich lżejszy terenów i Artur wraca w moje pole widzenia. Po drodze widzę, że Paweł Sojecki zmienia dętkę.. Pech i mam nadzieję że mnie to nie trafi... Ale trafiło wcześniej niż myślałem... po paruset metrach.. jedziemy grupą, kilka osób przede mną, całkiem ładny asfalt a tu nagle JEB ! dwóch przede mną, ja i kolega za mną wpadlismy w wielką ostrą JAPĘ ! - to nawet dziura nie była. No i pech tak chcial, że to ja musialem zmienić dętkę bo to akurat moja się przebiła.  Koło na szczęście całe.... :/

Jak już to zrobiłem, wsiadam na rower, mija mnie Grzegorz i Kuba, po chwili dogania Bazyl... Każdy praktycznie osobno dojeżdza do bufetu, Kubie spada łańcuch, ja jade dalej.. Na peirwszym bufecie nie staję, łapię tylko banana w locie :-) Później zjazd dziurawy, wjeżdżamy do miasta, zaczyna się ostatni podjazd.. liczę że będe nadrabiał, mocno naciskam, faktycznie doganiam tych co mnie wyprzedzili podczas łatania... Garmin pierwsze kółko pokazał całkiem przyzwoite, ale bez szału. Zjazd, całkiem fajnie idzie, trochę ryzykuje, ale wszystko w granicach rozsądku, ładny asfalt!

Zaczynam drugie kółko, na sztywnym podjeździe doganiam jakiś maruderów.....jedzie się calkiem fajnie, nadrabiam ilę mogę. Garmin drugie kółko pokazał przyzwoicie, także gdyby nie było róznych ekscesów na trasie to około 7:05 - 7:15 mogło by wyjść.. Zatrzymuję się na bufecie, jem pomarancza, zalewają mi bidony, ja sikam na poboczu... Jadę dalej.. Końcowy podjazd... Jedziemy trzecie okrążenie... I katastrofa, koniec wyścigu...Co tu dużo mówić..... Teraz się modlę żeby tylko dojechać... Jadę w miarę spokojnie już, nie ma o co się ścigać, w oponie może 5-6 atm. więc kiepsko.. Nie ma już motywacji, psychika siadła... No i to co się stało na sam koniec to już przeginka zupełnie.. Na ostatnich 4 no może 5 km lapię  gumę ! No ku**a katastrofa. Przesada, klnę na siebie, że po pierwszej gumie jadąc bez zapasu w ogóle pojechałem na giga.. było zjechać na megę.. Ktoś za mną pyta się czy mam dętkę, nie mam ! ide z buta, ale po chwili rzuca na pobocze "tu masz, ja jadę dalej" - no dzięki, ale kolego! krótki wentyl.. skapłem się dopiero po zalożeniu! Więc idę z buta... Druga guma musiała być przyszczypnięta i wystarczyła jakaś mniejsza dziura by trzasnać... albo nie wiem co.. bo no.. po prostu zeszło :(

Wchodzę na metę z rowerem na ramieniu.. masakra! Katastrofa! Taka wynora, że szok. To że gdzieś mnie kryzys złapał od 150 - 170km to już mały pikuś... Puścił! Przeżyłem, ukończyłem.

I jedno sobie mówię: Krzysztofie, jeśli czytasz ten wpis w roku 2017 - NIE JEDŹ do RADKOWA na maraton!!! Szkoda sprzętu, zdrowia i pieniędzy!

Dzisiejsza jazda to był slalom gigant pomiędzy dziurami, TFU ! japami, kraterami, etc.. No nie, Nigdy więcej!

Ps. Do Gorzowa i Łasku jade na mega :-) Na giga jednak trzeba konkretnych treningów.. A ja nie mam na to sił, chęci ani czasu.

Ps.2. Szacun dla Kuby, który szedł jeszcze więcej niż ja! 8km, przebił szytkę, mial problemy żołądkowe.. Też źle skończył.
Ilość złapanych gum przez dzisiejszych maratonczyków przytłacza ;/


Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(4)

I Maraton Szosowy dookoła Jeziora Miedwie

Sobota, 14 maja 2016 · Komentarze(2)
Na koniec tego tygodnia w mojej głowie pojawił się szalony plan - "a może by tak pojechać do Stargardu na maraton?!".
Chwilę pomyślałem, zobaczyłem że można się zapisać na miejscu, zapowiadali fajną pogodę.... wszystko było na TAK! Tylko w piątek nie zdążyłem zjeść ani zrobić makaronu, rodzice też w pracy, kupować się nie chce i nie ma czasu....więc jedyną opcją na wyżywienie przed startem były: dwie bułki z serem i szynką, kabanos i banan.  Tak właśnie super pożywne śniadanie.

Wyruszyłem przed 4 w stronę Jeziora Miedwie. Pełen zapału, chęci i pozytywnej energii. Dojechałem na miejsce dość szybko - płacąc dodatkowo za autostradę 25zł - nigdy więcej! Jakoś super szybciej nie przyjechałem a tylko kupa kasy w błoto....w dziury znaczy się. ;-) Później wbiłem się od Świebodzina do Szczecina na ekspresówkę i wio! Piękna, pusta praktycznie droga.. Jechało się bez żadnych problemów, jeden przystanek na siku i rozprostowanie kości i szybko wracałem testować do granic moją kochaną Mazdę 3 Diesel 1.6 :-) Ojj ma moc ma :-)

Przyjechałem na miejsce, pierwsze co rzucilo mi się w oczy - wieeeeeeeeeeeelkie jezioro. Nigdy wcześniej nie byłem w tych stronach. Bajka po prostu. Czysta woda, amfiteatr, po prostu rewelacja! Idę się zapisać, dostaję grupę 9:10, i tak nikogo nie znam więc nie wiem kto z kim jak i gdzie... Ide zjeść durgą bułę, przebieram się i idę na małą rozgrzewkę. Przyjeżdżam na start, tam ustawia się moja grupa i już wiem że może być ciężko... Ktoś tam pyta czy trzeba jechać po ścieżkach co by policja się nie czepiała - całkiem serio. Drugi mówi, że na promenadzie to jedźmy powoli ze spokojem bo nie ma co się spieszyć - no jak jedziesz na wycieczkę to i owszem.

3...2........1....start i wio. Ruszyłem od razu z kopyta.  Nie oglądając się na nikogo. Został mi na kole tylko jeden kolega, wyjeżdżamy z miasta, widzę że grupa coś tam z tyłu jedzie....czekam na nich....wychodzą na zmiany ale coś dziwnie słabe.....daję jedną zmianę i znowu kicha..nikogo ze mną... no bo nikt nie utrzymuje koła. Do 40km praktycznie jadę sam. Mówię sobie idę w trupa, nie ma co czekać aż mnie ktokolwiek dogoni. Ale doszli...niesetety też jeden z M2 o czym nawet nie wiedziałem i który to.

Od 40km do końca jedziemy w zwartej grupie ok 8-13 kolarzy. Jedzie się w miarę fajnie choć ludzie zmyślają, nie dają zmian, albo od razu schodzą...Na koniec pierwszego kółka mocno podkręcamy tempo i maruderzy zostają. Zaczynamy drugie, łapiemy coraz więcej osób, podczepiają się mini. Ogólnie znowu aż do samej mety robi się duża grupa, która niekoniecznie sobie pomaga, a nawet czasem bardziej przeszkadza. Na 10km przed metą kilka ataków, ale wszystko się zawsze zjeżdża ktokolwiek by nie uciekał i wpadamy jedną dużą grupą na finisz. Tam się nie tnę na jakieś rywalizację wielką, jest wąsko i nie ma co ryzykować na promenadzie, jeśli i tak nie walczę o nic z nikim z tej grupy. Ale dojeżdżam chyba piąty bo akurat byłem calkiem dobrze ustawiony.

Spotykamy się na mecie, rozmawiamy, ja idę się przebrać - zjeść pysznego kurczaka z grilla na obiad i ryż oraz dowiedzieć się wyników. Jak sam siebie bardzo zaskoczylem to tylko ja wiem, ale faktycznie myślałem że będzie ciężko, a tu proszę. Pudło! :-)

Przy dekoracji, która całkiem sprawnie poszła spotykam kolegów z Gorzowa, innych ludzi bardzo sympatycznych, czy w ogóle nieznanych mi ludzi, którzy mnie czytają i śledzą wyniki - dziękuję bardzo i wszystkich serdecznie pozdrawiam ! :)

To co, kolejny start w Radkowie...powalczę o koszulkę lidera supermaratonów :-) Może się uda :D

Hmm.. Po wyścigu przepyszny grillowany filet z kurczaka, ryż i surówka ! Mnaimi! Woda free. Super obsługa, szybka i sprawna dekoracja, losowanie... Wszystko dopięte na tip top! Piękna oprawa, sceneria i widoczki. Asfalt czasem kiepski, ale dało rade "ważne że w ogóle był" ;-) Widzimy si za rok ! :)

cad: 82

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(2)

X Trzebnicki Maraton Żądło Szerszenia 2016

Sobota, 30 kwietnia 2016 · Komentarze(2)
Od samego rana przyjeżdża po mnie Prezes Interkolu Grzegorz Bogdajewicz ;-) Lecimy w dobrych humorach do Trzebnicy na maraton. Jest moc, fajnie się gada, śmieje i w ogóle luźno - no jak to Grześ. Dojeżdżamy na miejsce, odbieramy numery startowe i lecimy na parking. Jemy banany, makaron i zaczynamy się przebierać. Na parkingu koło nas Kuba Latajka, kolega Kajser z Ostrzeszowa i Robert Kierzek. Robimy co trzeba i lecimy na start. Grześ startuje chwilę wcześniej....ja czekam, zbiera się nasza grupa... przychodzi czas.. No i lecimy z Trzebnicy na start ostry. Tam już jakieś harpagany się ścigają, stajemy na starcie....ostatnie siku....3.2...1.....start :-)

Mocno pociągnąłem, ale chłopakom się od startu nie spiszy ;-) Mówią, że wolniej... no ale daliśmy kilka zmian i trzeba trochę podkręcić tempo - z naszej grupy zostajemy w 5os. Lecimy równo po zmianach, widzę że niektórzy się nie wysilają to stwierdzam że zajeżdżać się też nie będę, ale zmiany są równe i nikt nie ma pretensji - każdy daje od siebie ile może ;-) Po peirwszych 50km średnią mamy 42 km/h co myślę robi wrażenie... chociaż na pierwszym pomiarze czasu po wynikach patrząc moja grupa traci już 4 minuty do zwycięzcy...
Jazda w sumie równa, po zmianach, bez historii....prawdziwe ściganie zaczynało się dopiero gdzieś od 100km...

Po drodze jeszcze jednak był podjazd "Joanna" niedaleko Milicza... tam jedziemy równo, nie za mocno....z rezerwą - 75km...jeszcze drugie tyle przed nami. Później zjeżdżamy, przejazd przez "główną" i kilka ostrych zakrętów... tam w jednym kraksa z autem... na szczęście nie ja...pechowo że ktokolwiek :/ Skręcamy ostro w prawo, duża prędkość....jadę jako trzeci i z naprzeciwka leci samochód jakiś van. ledwo wyrobiłem się w zakręcie żeby nie trzasnąć w auto - niestety ale jeden kolega i kilku z tyłu jechało dużo szerzej i wylądowali pod prawie stojącym samochodem. Zwalniamy mocno, kolega się jakoś zbiera - żyje, jedziemy dalej!

Tutaj jem pierwszego żela. Kolejne hopki przed nami, tam Artur trochę zrywa do przodu jak praktycznie każdą swoją zmianę jakieś 50m przed grupą. Odpadają nam ludzie z koła, z "Wieży Obserwacyjnej Gęślicy" lecimy w lewo, Prababka coraz bliżej! :-)
Trasa pięknie oznakowana, nie można pobłądzić, super obstawiona przed policję i straż, jest bezpiecznie przez całe 150km. Dalej lecimy, zbliża się bufet...tutaj małe zamieszanie i śmierć w moich oczach.. no może śmierć to przesada, ale niezła kraksa... sięgam i łapię wodę, a tu nagle kolega z lewej przede mną dojeżdża i wysięga rękę po wodę..... pani z bufetu robi krok w przód i wjeżdżam w nią całym impetem! Z całego serca przepraszam - cieszę się że nam nic się nie stało, ani mi ani Pani! - woda się rozlewa na mnie, moje koło ląduje między jej nogami...lewa ręka trzymała wodę, ledwo się utrzymałem w pionie, koło całe....hamulce całe... można jechać dalej!

Zaczynaja się hopki, coraz ciężej się jedzie, ale i coraz fajniej. Czuję się nieźle, ale widzę też że trochę do kolegi Michała Wojtyło mi brakuje, zdecydowanie najsilniejszy chłopak z naszej grupy. Ale i nerwowy, opierdziela Artura nieparlamentarnymi słowami za sposób dawania zmian, no ale... emocje i wszystko jasne... chcemy dojechać najdalej jak się da - razem. Zostajemy we trzech! Tu jednak po zmianie troche nam Michał odjeżdża.. Artur nie daje zmiany, ja nie czuję się na siłach żeby dojechać. Odpuszczam, jadę swoje!
Skręt w lewo już praktycznie na Prababkę... Zaczynają się pierwsze hopy po 6-7% i tutaj widzę, że przyciskając dojeżdżam do Michała, Artur zostaje parę metrów... Jadę swoje. Nie czuję się źle.

Na Prababce poszedłem dość żwawo, dojechałem i prześcignąłem Michała, mocno depnąłem. Później kostka pod górę kolejne 7%. Widzę, że Michał do mnie dojeżdża i smigamy razem we dwóch. Dojeżdżamy do płyt, tam mijam Interkolowca, jedzie się fajnie, przyspieszamy, hopki skaczemy fajnie i żwawo. Przejeżdżamy w Boleścinie koło mojego ulubionego sklepu - serdeczne pozdrowienia dla Pana Sprzedawcy który akurat był na zwenątrz :-)

Czuję, że Michał ma więcej pary....i tak się staje że na jakieś 7-8km przed metą mi odjeżdża dając po prostu bardzo mocną zmianę i nie odpuszczając pod górę. To było już dla mnie zbyt dużo i powoli zebrał trochę ponad minutę. do samej mety. Ale jadę dość żwawo, czuję się jak u siebie :-) Malownicza trasa, czuję już że dojeżdżam do mety, zjazd do miasta w asyscie samochodów. Później przebijam się przez miasto, pod prąd na rondzie. Raz dwa trzy i meta....siadam na trawce, Tomasz i Bartek śmieją się ze mnie że pierwszy raz widzą mnie w stanie totalnego wyjechania (chyba tylko Tomek mnie w Zieleńcu widział raz w gorszym stanie).... trzeba odsapnąć... Dostaję medal, idę się przebrać, wracam... jem zupkę, ciasto, pomarancze...rozmawiamy i razem z Prezesem jedziemy :)

Tu muszę podkreślić, że grupa nie trafiła się najgorsza....ale to nie były takie konie rodem ze stajni z Janowa :D czyli że tak brzydko po nazwisku: Jurkowlańce, Gucwy i inne mocne chłopaki. Pojechałem na miarę swoich obecnych możliwości i jestem zadowolony. Tak jak jednak myślałem wygrał ten który wygrać miał, pierwszą dziesiątke open praktycznie wytypowałem w 75%.

I teraz uwaga! Szacun dla Rafała Olesia za 3 miejsce OPEN i 1 w kategorii na mega ;-) Jesteś koń, masz moc! Zazdro!
Szacun dla Zbigiego, który mimo wielu przeciwności i kontuzji jedzie dalej i zdobył 3 miejsce w kategorii na mini! Pięknie Interkol!
Grzegorz włożył mi dwie minuty, Kierzol nie pojechał zbyt dobrze jak na swoje możliwości, Artur został pod Prababkę i na mecie ponad 3 minuty.... Tomek super na Mini, Sebastian także! Jak kogoś pominąłem to soooorrry! :-)

Ogólnie maraton na wielki plus ! Pogoda dopisała, nie było można zabłądzić, bufety na bogato, Prababka rządzi! i  żądli! Obstawa na skrzyżowaniach dobra... Tylko nawierzchnia czasem słaba, ale na to wpływu nikt nie ma :-)

Graty dla Szerszeni! Super Interkol! Nieźle Kriso....trzeba doszliwować jeszcze formę. By było jeszcze lepiej :) Bo na razie jest przeciętnie :)

cad: 85

M2s: 8/19
Open: 33/232
Rowerowy Krotoszyn ! Coraz silniejszy, coraz liczniejszy, coraz fajniejszy! :-)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(2)