Maraton w Łasku - trzeci raz 4 !
Niedziela, 5 czerwca 2016
· Komentarze(5)
Kategoria 150km i więcej, Zawody, Ze zdjęciami
Ehh co za pech.. Tak w skrócie można opisać dzisiejszy start. Dzień konia, ale niewykorzystany... Może nie takiego jednak jeszcze z salonów ;-) Ale od początku...
Czwartek i piątek spędziłem w Warszawie, z dala od sportu i roweru. Było można się zająć moją drugą działalnością, o której pewnie wielu z Was już wie ;-) W sobotę byłem do południa zabiegany, później na szybko na kilka minut na rower, by po odebranym telefonie szybko wracać - zdażyłem idealnie w czas. Później festyn, w którym coś tam pomagałem w organizacji i tak upłynęły bardzo aktywnie trzy dni - nie było jednak czasu na kręcenie, na odpoczynek i rozkręcenie... Totalna wynora pod względem ilości snu, jedzenia, picia i wszystkiego co niezdrowe.. No ale, ja i dieta ?!
Dzisiaj już o 5 wyruszyliśmy do Łasku razem z Patersonem by wspólnie ścigać się na dystansie giga. Kompletnie nieprzygotowany, spakowany na szybko, bez makaronu i potrzebnych różnych rzeczy... Ogolnie tragedia myślę. Wiem, że moja grupa za fajna nie jest... Wiem, że kilka grup po mnie są silni... dwóch dwie minuty po mnie startuje z M2... ogólnie losowanie do du... :/
No ale staje na starcie, ruszam......i zostaje sam?! dojeżdżają po chwili kompani, jedziemy jakimiś zmianami z myślą i nadzieją o dojściu Rafała Olesia i grupy przed nami.. To udaje się zrobić dość szybko, ale brakuje mi Rafała. Pytam o kumpla, a tu się okazuje że złapał gumę. Jedziemy dalej, ogólnie jazda bez historii.. równe mocne i szybkie zmiany.. Daję je jak najmocniejsze potrafię, no bo wiem że nie może mnie nikt dojść.. no ale, niestety... Grupa kolegów Cieśli i Dołmata dociąga ze sobą zawodnikow z M2... I automatycznie jestem trzeci...
Trochę odpoczywam, jem chlebek, żela... ale dalej mocno pracujemy bo nie wiemy co dzieje się za nami.. taki urok tych maratonów.
Na około 30km do mety dwóch kolegów bezpośrednio przede mną kładzie się na asfalt - jeden liznął koło a drugi go przejechał... ja jakimś cudem omijam kraksę, chłopaki czekają bo zrobiło się zamieszanie, ja widzę że z ziemi się zbierają i razem z kolegą Arkiem Cieślą staramy się uciec reszcie, która nie kwapi się do tego aby ponownie zrobić peleton... Uciekamy jakieś 6-7km ale niestety siła złego na jednego... nie ma szans, jedziemy pod wiatr, już trochę zmęczeni. Grupa dojeżdża... Ja próbuję skoczyć jeszcze dwa, trzy razy na hopkach, ale niestety tylko trochę się rwie....ci którzy mają być to niestety są... ehh... Na ostatnie kilka kilometrrów czuję, że mam sporo mocy, ale nie na tyle żeby odjechać, ale ludzie się czarują, więc wychodzę na czoło i daję bardzo długą i mocną zmianę aż do kreski gdzie chłopaki sobie zafiniszowali. Na to jednak również daję finisz i z grupy wjeżdżam jako trzeci.. Ogólnie mega mi się jechało. A nawet giga mi się jechało. Ale co zrobić ? Po rozmowach na mecie spotkałem się z uznaniem i podziękowaniami, gdybyśmy startowali razem to bym pozamiatał.
Staję na mecie, liczę sobie czas niestety kolega z M2 który startował długo później, ale w fajnej grupie dojeżdża +/- na styk... patrzę na wyniki... no niestety 4-ty :( Zabrakło aż/tylko 12 sekund ! Masakra! 12 sekund na 215km.. Tragedia! Gdybym miał lepszą grupę, grybym wiedział to by się to dokręciło... ehh.. no cóż. Peszek.. Szacun dla Gniado Mariusza, który z nami przejechał cały dystans i wygrał open na rowerach innych dając również całkiem dobre zmiany.
Czwartek i piątek spędziłem w Warszawie, z dala od sportu i roweru. Było można się zająć moją drugą działalnością, o której pewnie wielu z Was już wie ;-) W sobotę byłem do południa zabiegany, później na szybko na kilka minut na rower, by po odebranym telefonie szybko wracać - zdażyłem idealnie w czas. Później festyn, w którym coś tam pomagałem w organizacji i tak upłynęły bardzo aktywnie trzy dni - nie było jednak czasu na kręcenie, na odpoczynek i rozkręcenie... Totalna wynora pod względem ilości snu, jedzenia, picia i wszystkiego co niezdrowe.. No ale, ja i dieta ?!
Dzisiaj już o 5 wyruszyliśmy do Łasku razem z Patersonem by wspólnie ścigać się na dystansie giga. Kompletnie nieprzygotowany, spakowany na szybko, bez makaronu i potrzebnych różnych rzeczy... Ogolnie tragedia myślę. Wiem, że moja grupa za fajna nie jest... Wiem, że kilka grup po mnie są silni... dwóch dwie minuty po mnie startuje z M2... ogólnie losowanie do du... :/
No ale staje na starcie, ruszam......i zostaje sam?! dojeżdżają po chwili kompani, jedziemy jakimiś zmianami z myślą i nadzieją o dojściu Rafała Olesia i grupy przed nami.. To udaje się zrobić dość szybko, ale brakuje mi Rafała. Pytam o kumpla, a tu się okazuje że złapał gumę. Jedziemy dalej, ogólnie jazda bez historii.. równe mocne i szybkie zmiany.. Daję je jak najmocniejsze potrafię, no bo wiem że nie może mnie nikt dojść.. no ale, niestety... Grupa kolegów Cieśli i Dołmata dociąga ze sobą zawodnikow z M2... I automatycznie jestem trzeci...
Trochę odpoczywam, jem chlebek, żela... ale dalej mocno pracujemy bo nie wiemy co dzieje się za nami.. taki urok tych maratonów.
Na około 30km do mety dwóch kolegów bezpośrednio przede mną kładzie się na asfalt - jeden liznął koło a drugi go przejechał... ja jakimś cudem omijam kraksę, chłopaki czekają bo zrobiło się zamieszanie, ja widzę że z ziemi się zbierają i razem z kolegą Arkiem Cieślą staramy się uciec reszcie, która nie kwapi się do tego aby ponownie zrobić peleton... Uciekamy jakieś 6-7km ale niestety siła złego na jednego... nie ma szans, jedziemy pod wiatr, już trochę zmęczeni. Grupa dojeżdża... Ja próbuję skoczyć jeszcze dwa, trzy razy na hopkach, ale niestety tylko trochę się rwie....ci którzy mają być to niestety są... ehh... Na ostatnie kilka kilometrrów czuję, że mam sporo mocy, ale nie na tyle żeby odjechać, ale ludzie się czarują, więc wychodzę na czoło i daję bardzo długą i mocną zmianę aż do kreski gdzie chłopaki sobie zafiniszowali. Na to jednak również daję finisz i z grupy wjeżdżam jako trzeci.. Ogólnie mega mi się jechało. A nawet giga mi się jechało. Ale co zrobić ? Po rozmowach na mecie spotkałem się z uznaniem i podziękowaniami, gdybyśmy startowali razem to bym pozamiatał.
Staję na mecie, liczę sobie czas niestety kolega z M2 który startował długo później, ale w fajnej grupie dojeżdża +/- na styk... patrzę na wyniki... no niestety 4-ty :( Zabrakło aż/tylko 12 sekund ! Masakra! 12 sekund na 215km.. Tragedia! Gdybym miał lepszą grupę, grybym wiedział to by się to dokręciło... ehh.. no cóż. Peszek.. Szacun dla Gniado Mariusza, który z nami przejechał cały dystans i wygrał open na rowerach innych dając również całkiem dobre zmiany.
Kolejne czwarte miejsce w 2016 roku i 10open.