To co już za mną:

Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:17725.93 km (w terenie 43.43 km; 0.25%)
Czas w ruchu:554:43
Średnia prędkość:31.95 km/h
Maksymalna prędkość:90.00 km/h
Suma podjazdów:115078 m
Maks. tętno maksymalne:210 (105 %)
Maks. tętno średnie:188 (97 %)
Suma kalorii:359064 kcal
Liczba aktywności:165
Średnio na aktywność:107.43 km i 3h 21m
Więcej statystyk

Maraton w Obornikach - Supermaraton Trzech Rzek.

Sobota, 16 kwietnia 2016 · Komentarze(7)
Był ogień ! Ale od początku :-)

Wyjeżdżamy chwilę po 05:00 rano w kierunku Obornik Wlkp. i gdy dojeżdżamy są jeszcze puste miejsca na parkingu. Z chwili na chwilę robi się jednak coraz gęściej, tu widzę Rafała Wiatraka z Milicza, tu Pawła "Schlecka" z Wrocławia to innych kolegów ze stolicy Dolnego Śląska. Idziemy się zarejestrować, zrobić ostatnie ważne posiedzenia i wracamy do auta się przebierać. Po chwili przygotowań i ostatniego makaronu ruszamy na start. Na kresce małe zamieszanie, rozgadany startujący ludzi pan prowadzący puścił nas kilka(naście) sekund po czasie bo...się zagadał. No ale ruszyliśmy!

Chwila jazdy, mocny start, tętno rośnie......Grupy nie ma :( Został tylko jeden kolega ubrany w strój BDC - Paweł Sojecki. Praktycznie do ok. 50km jedziemy sami we dwóch. Od startu podejmuję ryzyko, jedziemy jak najmocniej, może nie w trupa, ale bardzo mocne tempo - we dwóch wykręciliśmy średnio 40km/h. Niestety nie udaje się złapać dwie minuty wcześniej startującego Rafała na tyle szybko żeby uciekać przed goniącymi mnie kolegami z kategorii M2. No właśnie. To wlaśnie 4 osobowa grupa złapała nas ok 50km i już byłem co najwyżej 3 na mecie, ale wiedziałem że razem z Arturem Kozalem, który trafił z grupą - wystartował jeden dobry kolarz z M2. No cóż....spadam na 4-te miejsce. Ale walczymy, gonimy i jedziemy. Rafała i jego grupę doganiamy gdzieś około 75km. Grupa się zwiększa, tempo niekoniecznie. Ja ciutkę odpoczywam, jem chlebek, wcinam żela, jem batoniki.....
W pewnym momencie przejeżdżamy przez tory.. tak tam przejechałem, że jak pieprzło w obręcz tylną to myślałem że koło pekło albo przynajmniej dziura w oponie... Udało się, na szczęście nie! Jedziemy dalej.

W pewnym momencie zauważam że jest nas za dużo, w tym kilku dodatkowych rywali M2 i Mateusz Sobański.... Hmm... Mała górka, lekki wiatr... malutka dziurka w peletonie... wszyscy rywale z M2 na tyłach grupy... No to jedyne co mi przeszło przez myśl - mocny zaciąg ! No to jedziemy! Dziura robi się w chwilę bardzo duża, odjeżdża czoło peletonu i ciśniemy, niestety dwóch kolegów z M2 dojechało, reszta została gdzieś tam daleko z tyłu. Jedziemy jednak dalej mocno po zmianach.

Nie mam nic do stracenia - myślę sobie. Co mi tam, obmyślam że od 150km do mety będę rwał, będę skakał tak długo aż się nie porwie - w myślach z nadzieją, że wystarczy aby raz bo widzę niektórzy jadą na oparach - co niestety okazało sie chyba tylko złudzeniem i to bardzo wyolbrzymionym. No to gdy nadszedł odpowiedni kilometr, wcinam ostatniego żela, popijam izotonikiem....i do roboty. To co że pod wiatr, to co że boli a w nogach zaczyna piec i zaczynają łapać jakieś mini skurcze... wszystko albo nic.

Skaczę raz, drugi....piąty.....dziesiąty.... Cholera w różnych kombinacjach bo różni kolarze z grupy próbowali ze mną, ale nikt niczego nie puścił. Niestety. I tak dojechaliśmy do mety, gdzie okazało się faktycznie zgodnie z przewidywaniami że jestem 4-ty w kategorii wiekowej przez ustawkę zwycięskiej grupy "ołpen" :( Ehh.. Gdybym startował 4 minuty wcześniej, albo dwie minuty później.... byłby pucharek :(

Dojechaliśmy do mety, koledzy szczęśliwi, podajemy sobie rękę za fajną i porządna walkę. Gratulujemy i tyle. Sport.

No, to by było na tyle. Nie wiem skąd miałem tyle mocy dzisiaj... Albo i nie miałem jej wystarczająco żeby samotnie uciec pod wiatr... Ale nie, stosunkowo mało kilometrów przejechanych, to mój najdłuższy dystans w tym roku....a tu dało radę bez problemu go przejechać, zrobić świetny wynik, uciekać, skakać i szarpać... Jestem w pozytywnym szoku mimo braku wyniku. Mam nadzieję, że w kolejnych startach dopisze mi w końcu trochę więcej szczęścia.

OPEN: 8/105
Kat. M2: 4/7

No i mój największy skarb z tego wyścigu :-) Zdjęcie z Sonią: blogerką piszacą o zdrowiu i sporcie: http://zdrowoiisportowo.blogspot.com/

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(7)

Wyścig Trzech Króli - MTB

Niedziela, 3 stycznia 2016 · Komentarze(1)
Co tu dużo pisać... Koniec z MTB, czas na treningi na szosie i trenażerze :)

Dzisiaj przy -11*C odbył się wyścig Tour of Bagatela - Wyścig Trzech Króli pod patronatem Senatora RP Łukasza Mikołajczyka.

4x 4km. Nieźle przepaliło się płuca. Nie mogłem coś wbić się na swoje obroty i mimo dobrego startu (dzięki Roberto za oparcie :) ) spadłem na 17 miejsce /50 zawodników. Było bardzo sympatycznie, po ściganiu kiełbaska, zupa i ciepła herbata w wigwamie na Bagateli koło Ostrowa Wlkp.

Garmin mi się rozładował o dziwo. Nie wiem czy nie był naładowany czy zgasiła go niska temperatura. W bidonie po chwili jazdy lód - nie można było się napić. W sumie nawet się nie chciało. :)

Start ostry, faktycznie zaczęło się ostro aż się zakurzyło :)


Z Senatorem RP Łukaszem Mikołajczykiem :)


I puchary o które dzisiaj walczyliśmy na trasie :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Wyścig MTB "Strzała Topoli" 2015

Niedziela, 6 grudnia 2015 · Komentarze(0)
Dzisiaj brałem udział w wyścigu MTB "Strzała Topoli".

6 kółek x 2,2km. + 1 kółko rozgrzewkowe.

Co powiedzieć ? Zawiódł sprzęt. Forma jest świetna. Tylko tyle mogę napisać.
Na początku nie mogłem się przez dłuższą chwilę wpiąć w moje pedały. Walczyłem jednak na tyle długo z nimi, że praktycznie z "pool position" spadłem na ostatnie miejsce. Miałem walczyć o pierwszą dziesiątkę / piątkę.....a tu taki spadek ? No way!

Na początku więc nerwy, i to przeogromne. Jednak gdy już wystartowałem od razu ruszyłem w pogoń i w sumie skończyła się ona na ostatnim okrążeniu, gdy wyprzedziłem Rafała i Roberta i tym samym wskoczyłem do 10-tki... Ale to niestety nie był szczyt moich ambicji.
Michał Michalski, który miał być moim głównym rywalem dzisiaj odjechał już na samym początku na nowym rowerze. Pewnie byśmy się ścigali razem, a przynajmniej wiedziałbym że przegrałem przez gorszą formę, a tak....e szkoda gadać. Grzegorz też odjechał daleko...nie wspominając o tych którzy po prostu wygrali wyścig...

Ja musiałem za to nadrabiać, gonić i z każdego okrążenia wyciskałem jak najwięcej się da... Dwa razy wypięły mi się pedały, pękła mi linka od tylnego hamulca gdzieś na 3 okrążeniu, a hamowanie było możliwe tylko lekkie przednim hamulcem choć po tym nierównym terenie było to trochę niebezpieczne... Średnie tętno z samego wyścigu to 181ud/min. Po prostu cały czas interwał.

Z formy jestem bardzo zadowolony, a po sprzęcie widać dwa lata zaniedbań - taki rower do zajechania już, tylko praktycznie nie nadający się do ścigania... ehh..

Po ściganiu kiełbaska. Ognisko. Chlebek. Fajna atmosfera i pogaduchy i żarty :)


Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Zakończenie Lata 2015 - Mikstat

Niedziela, 20 września 2015 · Komentarze(1)
Dzisiaj był mój ostatni wyścig w sezonie 2015. Dzisiaj był mój ostatni wyscig na rowerze Specialized Allez Comp 2011 :)
Dzisiaj miał być puchar - skończyło się na 4tym miejscu. Ale nie narzekam, po dwóch tygodniach nie jeżdżenia prawie po wypadku i tak chyba nieźle. Faktycznie jedynie oczekiwania były większe.

Wybrałem się do Mikstatu z Tatą i moim najwierniejszym i najwiekszym kibicem Wujkiem Władkiem, który motywował mnie do tego by dziś pić szampana z pucharu. Standardowo gdy dojechałem to nikogo tam jeszcze nie było. Pogoda niezbyt ciekawa, pochmurno, wieje, całkiem zimno. Ale gdy po chwili zbierają się ludzie to można wyjść z auta, przywitać się i zapisać. Dostałem numerek 2 :)

Przebieranki i na start. Najpierw pierwsze kółko 10km luzik, rozgrzewkowe. Ale już po tętnie widziałem, że to nie to. Przed startem jeszcze ostatnie siku i batonik. 3...2.....1....start... Dużo nas nie ma, może z 20 chłopa, ale tempo od kreski to ogromny gaz. Mój organizm doznaje szoku, nie jestem przygotowany na takie tempo, na taką ilość zrywów... No nie.. Moje ostatnie treningi to były tak spokojne że aż za bardzo. Ale inaczej się nie dało...

Po pewnym czasie aż odpadli pierwsi maruderzy (chyba jeszcze na zjeździe) grupka się uformowała i wiedziałem z kim będę się bił o podium.....ale na drugim kółku chyba całe moje podium Kategorii A odjechało razem w ucieczce. Niestety mi nawet nie starczyło pary w nogach żeby za nimi skoczyć, gonienie wychodziło średnio, aż w końcu na 4tym kółku z naszej grupki odjechali kolejni mocni zawodnicy, gdzie próbując gonić straciłem tylko sporo sił i nic poza tym. Po chwili dojeżdża znowu Grzegorz z Adamem i tak sobie jedziemy do samej mety. Tu przed zakrętem parę razy przyspiesza Adam by na kreskę zaatakował Grzegorz, tu na szczęscie udało się utrzymac koła, a nawet wyjść z niego Grzegorzowi i wygrać finisz o ogórka i 8 miejsce open.

Po drodze zero przygód oprócz próby kolejnego wywrócenia mnie. Jakiś świeżak się telepał na rowerze i to na tyle że myślałem że zaraz mnie wywróci gdy się na mnie oparł kierownicą i manetką...ehh.. coś mam szczęście ostatnio do takich. Ale udało się dojechać w całości.

Jest jakiś tam niedosyt, bo zawsze mogło być lepiej, bo chciałem przywieźć wywalczony pucharek. Ale sobie chłopaki w ucieczce rozdali miejsca w kategorii A i tyle. O. Dla mnie koniec sezonu, trochę pechowy, trochę ciężki i chorobowy, ale każda kolejna przegrana czy zła sytuacja uczy pokory i potężnie wpływa na psychikę umacniając mnie. Takie po prostu szczęście w nieszczęściu jak to u mnie ostatnio często bywa :)

Był to także ostatni mój start na rowerze Specialized :) Będzie nowy rower, nowa marka, full karbon :) Nie mogę się już doczekać :)

A w tym roku moi mili 8 razy stawałem na podium z czego zdobyłem:

1 miejsce OPEN w Maratonie w Gorzowie Wlkp.
1 miejsce Kat. M2 w Maratonie w Gorzowie Wlkp.
2 miejsce Kat. u-25 na wyścigu Rozpoczęcie lata w Mikstacie
3 miejsce w Kat M2 w Maratonie w Łasku
3 miejsce w Kat M2 w Maratonie w Zieleńcu
3 miejsce w Kat M2 w Maratonie w Radkowie.
3 miejsce w Kat u-25 na ITT Czasówka Górska w Mikstacie.
3 miejsce w Kat u-25 na ITT Prolog Interkol w Strzyżewie.

Więc nie mogę być nieszczęśliwy z tego sezonu 2015 :) Mogły być 3 podia więcej (Nietążkowo - ale chore zatoki, Karpacz - wypadek, Mikstat dzisiaj - słabsza forma przez wypadek). Ale jest jak jest. W przyszłym roku walczymy o kolejne sukcesy :)

pozdrowery :)

cad: 83

Z Wujkiem pod Masztem w Mikstacie :)


A tu jeszcze nasze wspólne foto :) Bylo super :) Dzięki za doping :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Wypadek na maratonie w Karpaczu.

Niedziela, 6 września 2015 · Komentarze(11)
Wypadek, przypadek, całkiem konkretny, pierwszy poważny.....na maratonie Liczyrzepa w Karpaczu.

No cóż, jechałem można powiedzieć po pewny puchar, gdyż zapisało się 3 kolarzy w mojej grupie wiekowej. Byłem więc pewny zajęcia co najmniej trzeciego miejsca, a nawet drugiego gdyż wiedziałem kto jedzie i jakie miał wcześniej wyniki.

Przed startem dowiaduję się że przesunęli wszystkim starty i wyruszamy na trasę co 5 minut, więc wyszło na to że ja o 8:30.
Zalewam bidony, ubieram się, zakładam kamerkę.i wio na start.  Tam zagaduje do mnie Paweł Ratalewski z Piotrkowa Tryb., który to właśnie był moim rywalem w M2 szosa GIGA. Gadamy chwilę, wniosek jest prosty dla nas obu - BYLE DOJECHAĆ.

No cóż, ruszamy ze startu bardzo żwawo. Po zmianach lecimy i po chwili zaczynamy pierwszy podjazd. Nasza grupa już się uszczupliła. Na samym początku podjazdu, gdzieś na ok 10-12 km wyprzedzam Kubę Latajkę, który też startował na giga, ale zrezygnował ze względów kłopotów technicznych ze swoim rowerem. Mi na początku nie chce przednia przerzutka zrzucić na małą tarczę, ale po jakiejś chwili walki z nią udaje się zrzucić. Chwilę przed "szczytem" wyłączam kamerkę - błąd ! :/

Zaczynamy zjazd, kilkaset metrów w dół i.....wypadek :( Garmin chwilę przed wypadkiem pokazał prędkość 63km/h na wykresach.
Lecimy w dół, praktycznie pierwszy zakręt w prawo i Pawła Ratalewskiego wyrzuca z zakrętu, uderza we mnie z całym impetem w kierownicę....i ląduję w rowie. Praktycznie nie miałem możliwości nic zrobić, dostałem takiego strzała, że nie miałem ani chwili na reakcję. No cóż, za błędy się płaci, szkoda tylko, że za czyjeś.

Pierwszy odruch jaki każdy też by miał to próba podniesienia się. Niestety. Głowa ciężka, szyja nie pozwala nią ruszyć, w plecach w kręgosłupie nagły przeszywający ból. Myślę, zaraz przejdzie...Ale jest coraz gorzej. Dla pewności staram się poruszyć nogami i rękami - uff, udało się. Na wypadek zatrzymało się 3 chłopaków w tym Błażej Wojciechowski z Kawalerii Ostrowskiej - dzięki Ci Błażej za wszystko. Zadzwonił czym prędzej na pogotowie, najgorsze myśli przychodzą mi do głowy, nie wiem też jak wygląda rower.

Przyjeżdża karetka na sygnale i mnie zabiera. Panowie wkładają mnie na nosze i zakładają kołnierz. Boli przeokropnie. W oczach łzy, trochę z bólu, trochę ze zwykłej sportowej złości gdyż posypały się piękne plany.

Karetka zabiera mnie najpierw do Kowar by tam na samym wejściu usłyszeć od lekarza "natychmiast na tomograf do Jeleniej". Jazda na sygnale więc do drugiego szpitala gdzie robią mi rentgena czaszki i całego kręgosłupa i żeber bo też cholernie boli. Dodatkowo USG jamy brzusznej co by sprawdzić jak moje narzady wewnętrzne. Tomografu nie ma bo słyszę, że niepotrzebny - ale zalecają mi iść po powrocie do domu do mojego szpitala i tam się przebadać jeszcze raz. Na szczęście badania nie pokazały żadnych złamań.

Uderzając w asfalt / rów uderzyłem lewym bokiem, twarzą. Nawet nie zdążyłem się zaasekurować ręką. Lekarz jednak mówi, że przy tym upadku miałem ogrom szczęścia, a gdybym tylko wyciągnął ręce przed siebie i próbował się zaprzeć najprawdopodobniej miałbym obie złamane. No nic, żyję. Dzwonię do orga aby mnie ktoś odebrał ze szpitala. Przyjeżdża po mnie ktoś i odwozi do bazy maratonu.
Patrzę na rower, na szczęście nie jest w złym stanie, kamerka, licznik, dwa bidony, nic nie pęknięte Koła całe, kierownica też, siodło całe...nienajgorzej jak po takiej kraksie, kask cały, ale ciut pośrupany - najprawdopodobniej też uratowal mi życie, okulary mają pęknięte szkła które w sumie nieźle chyba poharatały mi lewą stronę twarzy.

Idę do bufetu bo chcę coś zjeść, NIE dostaję nawet grama maratonu bo nie mam karteczki (która jest w aucie, ale nikt jeszcez nie wrócił z trasy). Po 4 godzinach spędzonych w szpitalu okazało się, że w moim stanie ledwo stojąc nie dostanę makaronu. Dopiero po interwencji organizatora dostaję go z wielką łaską i głupimi komentarzami.

Przyjeżdżają chłopaki z trasy, wracamy do domu. W Krotoszynie robią mi tomograf odcinka szyjnego kręgosłupa i czaszki. Wypuszczają po kolejnych 2h do domu.

Zobaczę jak przebiegnie proces zdrowienia, ale na ten czas już chyba ściganie w tym sezonie muszę sobie odpuścić. Rok temu kończyłem rok wygrywając Klasyk Namysłowski, a w tym kończę go mega kraksą z kołnierzem ortopedycznym na szyi.
Za dwa tygodnie miały być ostatnie dwa wyścigi, starty wspólne - Zakończenie Lata w Mikstacie i w Łasku. Nie wiem też co tam z moją ogólną klasyfikacją w Supermaratonach w kategorii wiekowej, bo byłem trzeci a nie wiem czy utrzymam pozycję. To samo tyczy się rankingu klubowego w Interkolu. No cóż, bywa i tak.

Muszę się cieszyć, że jestem "cały i zdrowy", że jednak nic poważniejszego mi się nie stało. Znowu miałem, jak w ostatnich sprawach i czasach, szczęście w nieszczęściu.

Teraz zdaje się będzie posucha i tydzien / dwa przerwy we wpisach bo nie będę jeździł :(

pozdro

W szpitalu w Jeleniej Górze, gdy dowiedziałem się że będę żył, poboli ale przestanie, ale nic nie złamane.


No a to już w domu, z medalikiem, choć nie dojechałem to pamiątkowo dostałem...
Już za jakiś czas może będę się z tego śmiał i wspominał z uśmiechem żem cały.

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(11)

Wyścig Don Kichota Maraton w Nietążkowie 2015

Sobota, 22 sierpnia 2015 · Komentarze(2)
Dzisiaj byłem na maratonie w Nietążkowie koło Leszna / Śmigla i zmagałem się z dystansem "mini". Po ostatnich przejściach był to jedyny dystans, którego nie musiałem się obawiać czy w ogóle przejadę. Tydzień temu zatoki, a we wtorek / środę grypa żołądkowa. Zmieniłem więc dystans z giga na mini.

Od samiuśkiego rana dopisywał dobry humor, mimo dość sporego niewyspania - no przecież wczoraj wieczorkiem w tv leciał Harry Potter i Insygnia Śmierci - nie mogłem nie obejrzeć - kolejny już raz z resztą.

Start na maratonie miał być po prostu dobrym treningiem - udało się to i wrzuciłem tu swoje wysokie obroty. Jutro robie kolejny podobny, ale już 100% trening :) Wystartowałem o 10:06 lecz po chwili z mojej grupy zostałem sam.......z kolegą Tomaszem z Gostynia w stroju Gerfin Finanse. Jechaliśmy po maksymalnie mocnych zmianach aż do ok 50km. Tutaj dogonila nas grupka która startowała chwilę za nami - tutaj uciekło mi co najmniej trzecie miejsce przegrane dokładnie o 1min 8sek.

Praktycznie już do samej mety jechaliśmy po zmianach, słabszych czy mocniejszych, ale po prostu jechaliśmy do przodu. Mijamy po drodze sporą ilość kolarzy maruderów :) Ale to wszystko do obejrzenia na filmie na YT ! :)

Wjeżdżamy na metę, rozmawiamy o trasie i wymieniamy się numerami oraz podaję adres bloga żeby chłopaki sobie filmik odtworzyli - znaleźli :) Mam nadzieję, że ujdzie i się spodoba :) Z prawie 2h materiału zrobiłem tylko tyle, no bo ile można oglądać spocone męskie tyłki :D

Na mecie - pyszny kotlet i pyrki z surówką, arbuz! fajny medal, woda, piffko, ogólnie sympatycznie :)

Polecam na kolejne lata Maraton Don Kichota w Nietążkowie. :)

Kategoria do 30 lat: 4/32
OPEN: 19/273


Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(2)

TTT Amber Road 2015

Niedziela, 9 sierpnia 2015 · Komentarze(7)
Kolejny rok, sierpień, niedziela, to znowu Amber Road. Impreza najwyższych lotów, niby darmo, bo płaci klub, ale kosztowała mnie ok 100zł. Niby wszystko fajnie, ale motocyklista najgorszy od kilku serii. Ehh peszek. Niby start o 12:56 ale trzeba być już po 10.

Przyjechaliśmy więc, podpisaliśmy listy startowe, zjedliśmy co nieco i ciągle zostawało mnóstwo czasu. Pogaduchy, bo w końcu 3 ekipy. Pojawił się Radek Raś, którego nie widziałem ze 3 lata, pojawili się nowi zawodnicy, których chyba nigdy wcześniej na oczy nie widziałem. Fajna atmosfera przed startem, wspólne fotki, ale powoli zaczynało się wiadomo robić coraz bardziej nerwowo :)

Pogoda całkiem dobra, na starcie przyjemnie, później coraz większe i ostrzejsze słońce towarzyszyło nam na trasie.

Przed startem chwila rozgrzewki, w kieszonkach dwa żele, banan, puszka coli. Wjeżdżamy na rampę startową, ja lecę jako pierwszy. Od początku ogień ! Pot leje się strumieniami, ale tutaj bandamka spisuje się wręcz idealnie bo nic nie kapie w oczy. Pierwsza hopka przeleciana całkiem sprawnie, na kolejnej zostaje Artur, później problemy na hopce ma Łukasz. Ale wszyscy czekamy i pędzimy co sił w nogach.

Na 40km biorę zapasowy bidon ccc polsat, w którym jest carbo, zjadam żela - jest dobrze. Wszyscy dają w miarę równe zmiany.
Niestety gdzieś na 55-60km odpada Rafał. Mnie nagle blokuje się lewa noga, nie idzie kręcić, wielki skurcz w udzie od dolnej strony. Chwila rozprostowania i jakoś jadę. Jakby przestaje boleć. No ale niestety, jest coraz gorzej. Piję wystarczająco dużo, zjadłem tyle co trzeba. Ostatnie treningi i brak świeżości właśnie zbierają swoje żniwa. No niestety nie można mieć wszystkiego, a Amber Road to tylko mały przystanek na długiej drodze pzygotowań do września :) Wiem, że pewnie już długo z chłopakami nie pojadę, jak nigdy :/
Ale nagle kończy się paliwo Łukaszowi. Jakiś 75km. Muszę się więc mimo bólu spiąć i jakoś jechać, choć stanowi to nie lada problem, ból, rwanie, blokowanie nogi co chwile...podłe uczucie. Ale przez ostatnie upały, a ciężkie treningi chyba zachwiałem swoją gospodarkę elektrolitową. Ale najcięższy tydzień za mną :)

Ostatnie kilometry więc to jak już pewnie wiecie - katorga. Chłopacy chcą jechać szybciej, a mi z każdym zakrętem trudno jest nadepnąć na korby, mi z każdym przyspieszeniem jest trudno trzymać koło. Od 90km jednak stała się co najmniej tak można to nazwać Dziwna rzecz. Chłopaki za mną nie czekają, jadą mimo moich upomnień jakieś 200m przede mną we dwóch, a ja sam - jako trzeci z ekipy. Gdzie tu sens ? No ale... Dobra. Dojechaliśmy jakoś. Nieźle zmęczony i wkurzony na ostatnie moje 30km wyścigu. Oliwy do ognia dolewa motocyklista, który przychodzi i mówi że zgubił bidon....no nie zgadniecie czyj?! No mój. Piękny camelbak podium. The best of. Obecnie nie mogę nigdzie znaleźć tego samego modelu co miałem. Trzeba więc wydać na nowe ok 100zł. Fuck. Jakby nie było na co pieniędzy wydawać.

Jutro więc lekki rozjazd 30km, spokojnie, totalnie luźno...we wtorek odpoczynek... środa - czwartek dowalenie, piątek wolny, sobota góry o ile pogoda pozwoli, niedziela ryneczek. Ciekawe co wyjdzie z moich planów :) Liczę że do środy nowe bidony już dojdą.

Na mecie okazuje się jeszcze, że zajęliśmy 32 miejsce / 64 drużyny. To nasz chyba najgorszy wynik jeśli chodzi o drugą ekipę. W zeszłym roku był chyba czas o 7 minut lepszy.

Idę pod prysznic na pływalnię, jem naleśniki, odżywam, przechodzi złość, wracamy do domu. KONIEC :)

Impreza na 102. Wszystko dobrze zorganizowane, każde skrzyżowanie zabezpieczone, cudowna pogoda, która choć wykończyła była lepsza niż deszcz i niska temperatura. Pyszne naleśniki na mecie, obsługa bardzo miła. Fajna koszulka pamiątkowa i nalepka na auto notabene już przyklejona ! :) Polecam Amber Road - i widzimy się za rok :) Myślę, że już w lepszej formie ;)

cad: 84

3 ekipy otr :) 


no i ja z Prezesem :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(7)

ITT Czasówka Górska 2015

Niedziela, 2 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Od samego startu bardzo mocno, podjazd pod Kotłów poszedł bardzo sprawnie, tętno niby wysokie, ale ten zapiek był "chwilowy" gdyż zaraz miał być zjazd. Tam trochę "odpoczynku" jeśli tak można to nazwać. Pod wiatr jechało się ciężko.
Skręt w prawo i dluga prosta z wiatrem w twarz, tu chyba wjeżdżam 34kmh i tak kręcę.

Skręt w prawo i podjazd pod Mikstat. Wjeżdża się fajnie, sam finisz bardzo wolny, wg Garmina tylko 37km/h.

Przyjeżdżam na metę i o dziwo jestem 3-ci w kategorii A do 25 lat :) Open nie wiem :)

Obecnie relaks przy piwku i chipsach...a co tam. Czasem trzeba :)

cad: 85

2012: 24:54,84
2013: 26:41,26
2014: 25:23,76
2015: 25:13,00 :)

Pucharek :) Pomarańczowe skarpetki CCC dodają mocy :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

3 m. Klasyk Kłodzki 2015 - ZIeleniec - GIGA

Sobota, 25 lipca 2015 · Komentarze(6)
Panie Prezesie - melduję wykonanie zadania !  Well done. Fuck Yeeeeah ! Ale od początku :)

Razem z Tomkiem ruszamy o 3:30 rano na Zieleniec. Od rana jem trochę makaronu, kromkę chleba. Z resztą robię to także przez całą drogę na wyścig, która mija szybko, miło i po prostu w odpowiednim towarzystwie i świetnej atmosferze. Z chwili na chwilę słońce coraz bardziej razi nas swoimi promieniami. Robi się trochę cieplej, obserwujemy całkiem spory wiatr, który hula sobie tu i ówdzie ponad naszymi rowerami.

Po dojeździe jakoś o 7 do bazy maratonu idę się zarejestrować i odebrać pakiet - to samo czyni Tomasz, lecz on do startu ma jeszcze 2 godziny. U mnie włącza się lekki przedstartowy stresik. Dawno, nigdy nie jechałem jeszcze takiego wymagającego maratonu dystansu Giga ! Boję się o to by rozłożyć dobrze siły, a forma raczej już spadkowa po pięknym ostatnim miesiącu/póltora, boję się o pogodę żeby nie zwialo mnie do rowu albo nie trafiło piorunem. Boję się żeby nie wygrzmocić się na mokrych zjazdach, a jeszcze bardziej boję się o Tomka, który pierwszy raz za moją namową ściga się w górach.

Przebranie, ostatnie siku, króciutka rozgrzewka i lecę na start. No to co, nie pozostaje nic innego jak pojechać na swoją szaleńczą misję :)

Od startu mocno ruszyłem, rozkręciłem chłopaków na zjeździe bo coś się nie kwapili do jazdy w dół :) Po zmianach jednak jakoś tam trochę się udało ich namówić. Pierwsza górka, pierwsze zderzenie mojej formy z notabene wygranym na dystansie giga z mojej grupy 442. Jakub Oborski z Nowej Rudy. Nie sposób mu usiąść na kolo. Starałem się, tylko chwilę, stwierdziłem - jadę swoje, nie będę się zajeżdżał na początku, to 166km a nie 60. Odpuściłem, on odjechał z jakimś kolegą. My zostaliśmy we 4. Ja, Marcin Jagmin z Wałbrzycha, Piotr Ratajczyk z Kalisza oraz ktoś jeszcze. I oprócz Piotra dojechaliśmy razem do ok 50km. Za każdym razem lekko się męczyłem na podjazdach ich tempem, ale na zjazdach odjeżdżałem dość daleko - chłopaki zdecydowanie zjazdy do poprawki ;)

Dokładnie chyba na 4tym podjeździe daję sobie spokój, a raczej to oni mi odjeżdżają, nie szarpię się i jadę swoje. Smutno jest jednak sobie uświadomić jak bardzo nie pasuje mi jazda 120km indywidualnie na czas :) Ale mówi się trudno. Jadę. Przede mną całkiem fajny zjazd. Długie proste, mało zakrętów. Tam gdzieś jeszcze przed mija mnie "ten słynny kolega" z gvt i żartem krzyczę za nim "pchamy pchamy". No niestety nie spotkało się to z większą sympatią :D Faktycznie burak, jak na filmie. Po chwili rozjazd na mini, mega / giga. Tam osiągam najwyższa prędkość, która notabene nie powala za bardzo.

Zjeżdżam na giga, tam jakiś dziurami obwarowany zjazd do Różanki - istne sado maso, istna katorga, dla człowieka i roweru. Modlitwy o uniknięcie defektu. Podjazd, drugi podjazd pod bufet Gniewoszów. Ciężko idzie, długo trzyma 10%. Pierwszy kryzys, którego się nie spodziewałem za badzo, ale jazda nie idzie. Dogania mnie Piotr Ratajczyk i zostawia. Staję na bufecie, siku, jem dwa banany, arbuzy, dolewam wody i jadę dalej. Przez chwilę myślę o zjeździe na metę.....ale tylko chwilę. Cholera, przecież przyjechałem się wynorać, dobrze bawić i potrenować :) Jadę więc drugie okrążenie, zaczyna padać, lać....w tej chwili myślę, że Tomek jest już na mecie - ehh.. A ja ?! Jeszcze 60km. Na drugim podjeździe trochę odżywam. Pomaga mi zdecydowanie chlebek z szynką i serem. Pomaga mi żel, batonik i woda - zwykła woda, nie słodkie izo! Coś tam nadrabiam.

Ostatnia pętla, tu sobie mówię, że nie kalkuluję i postaram się pojechać jeszcze mocniej. Skurczy żadnych, dojadam jeszcze chleba, batonika i na zjeździe żela. Dogania mnie Gieregowski Piotr z Sulechowa - jedziemy do samej mety razem trochę po zmianach. Czuję się fajnie, ostatni finałowy podjazd do ZIeleńca - jest ok, tętno jakby wyższe, choć już nie bardzo wbija się na wysoki poziom. Burze ustępują, wychodzi słońce....tablica Zieleniec ! Moje zbawienie. Przyciskam jeszcze trochę. Widzę już metę, widzę że Tomek robi mi zdjęcia, wjeżdżam szczęśliwy na metę :) KONIEC ! :)

Można powiedzieć, że padam na twarz. Czuję się wyjechany i każda myśl "że mogłem szybciej" nie jest chyba prawdziwa. Nie mogłem. Na dzisiaj to był chyba moj szczyt możliwości. Totalnie wyjechany, ledwo stoję na nogach. Czuję się jakbym zaraz miał zwrócić wszystkie żele i słodkie batoniki. Jest mi gorąco, choć nie powinno. Siadam i prawie zasypiam na ławce. O to to....pierwszy raz od dawna tak się wyjechałem. Tomek chyba trochę przestraszony moim stanem - nigdy wcześniej nie miał okazji widzieć mnie tak wykończonego. Panowie z pogotowia na jego polecenie ze mną rozmawiają, mierzą cukier i ciśnienie i stwierdzają - 166km go wykończyło, dojdzie do siebie :D Po tym wysiłku jakieś 30 minut miałem 120/70 i 102 cukru :)

Tomek zadowolony! Z niedosytem. Mógł mocniej :) Ale jak na pierwszy start w górach - szacun, dobry wynik. Dałeś radę ! :)

A ja ? No, zadowolony, ale ze spadającą teraz już formą. Można powiedzieć, że dojechałem na oparach i na ostatni gwizdek zrobilem taki wynik jak dzisiaj:

3 miejsce w kategorii GIGA m2 szosa
21/63 OPEN Giga :)

W drodze powrotnej rozmawiamy znowu na przeróżne tematy. Przejeżdzamy przez Trzebnicę, a że wspominałem mu o tym że bardzo lubię to miasto i kiedys się tam zakochałem to postanowił mi zrobić imieninowy prezent w postaci wjazdu na posesję pięknego ptaka - Kraski :) Ojj. A tam "niedoszła" teściowa. Język się cofa, jak nigdy! :D Totalnie niespodziewana sytuacja. Śmieszna, ale teraz włączyły się wspominki :)

Po drodze z Trzebnicy napotykamy powalone drzewa, porwane gałęzie leżące na ulicy. Armagedon w ktorym zresztą jechaliśmy rowerami :)

Sam maraton na wielki plus. Fajna trasa, choć 6km do Różanki telepie znacznie :/, reszta asfaltów super, ryżu z warzywami i mięskiem na mecie pod dostatkiem. Ładne puchary, mega bogate bufety i świetni ludzie w obsłudze. Widzimy się za rok :) Choćby dla samego medalu, który co roku jest piękniejszy :)

cad: 76

https://www.strava.com/activities/353902370

Upragniona meta ! :D



Idealne zwięczenie tej części sezonu :)


Po dobrze wykonanej pracy należy się relaks :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(6)

ITT Sieroszewice

Niedziela, 19 lipca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Zawody, 0-50km
Wybraliśmy się dzisiaj z Tomkiem na wyścig ITT w Sieroszewicach. Czasówka o dystansie 18 km, płasko, mocny wiatr....czyli coś co bez lemondki, indywidualnie, nie jest do przejechania w super czasie.

Po 9 zjawiamy się na starcie, z tym że dopiero po 12 lecimy z rampy startowej na trasę. Najpierw mała rozgrzeweczka na trenażerach. Tomek jedzie pierwszy, ja startuję chwilę po nim.

Od startu "w trupa", no prawie :) Najpierw fajnie się jechało z wiatrem, ale już po 6,5km zaraz po pierwszym skręcie w prawo zostałem doścignięty przez kolarza startującego po mnie. No cóż, długo jadę jego prędkością i jakoś tak mnie nakręca gdy widzę go te 200-300m przede mną. Ale tutaj wieje w twarz, tak konkretnie....prędkość maleje z 40-44kmh do 36kmh by na koncu tej długiej prostej spadła nawet do 33kmh. Kolega bardzo opływowy był i chyba łatwiej mu było jechać niż mi na zwykłym rowerze.

Konczy się odcinek z wmordewindem i zaczyna się kolejny odcinek z bocznym i lekko w plecy wiatrem. Przyspieszam znowu pod 40km/h i lecę co sił, a tu wyprzedza mnie Michał z Interkolu :) Też całkiem fajna aerodynamiczna pozycja. Widzę go tak już do mety i nawet jest motywacja żeby jeszcze trochę szybciej kręcić - znaczy mocniej :)

Kończę, wyłączam licznik, idę się przebrać i jemy kiełbaski oraz ciasto. Spadamy do domu :)

Wiem, że na pewno była jeszcze chwila do urwania, ale po fakcie to fajnie się mówi. :)
Dałem z siebie wszystko, forma (nie)sprawdzona, bo ITT to żadne wielkie odzwierciedlenie dla mnie.
Nie trenować czasówek i startować w czasówkach to widocznie zły wybór ;)
Tomek dal radę wykręcić w miarę przyzwoity czas. Dupy nie urywa, ale jak na "świeżaka" to jest ok. Za rok czas do poprawy ;)

W sumie, wyszło całkiem nieźle jeśli chodzi o formę, mimo że nie przyszła kiedy chciałem to przyszła i dała mega kopa jakiś miesiąc temu. Za tydzień ostatni wyścig z serii tych, na których mi zależy....zawsze lipiec miałem taki przejściowy przez ostatnie dwa sezony i powracałem z formą na koniec sierpnia / wrzesień :) I tak też mniej więcej kręcą się moje plany startowe na kolejne tygodnie :)
Mam nadzieję, że nie porywam się z motyką na słońce 166km w Zieleńcu :)

cad: 82

OPEN: 55/85
kategoria A: 12/14

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)