To co już za mną:

Wpisy archiwalne w kategorii

150km i więcej

Dystans całkowity:15551.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:507:26
Średnia prędkość:30.65 km/h
Maksymalna prędkość:90.00 km/h
Suma podjazdów:91393 m
Maks. tętno maksymalne:210 (103 %)
Maks. tętno średnie:173 (85 %)
Suma kalorii:285220 kcal
Liczba aktywności:72
Średnio na aktywność:215.99 km i 7h 02m
Więcej statystyk

Wygrana OPEN - Wolsztyński Maraton Rowerowy

Niedziela, 25 czerwca 2017 · Komentarze(2)
Wygrałem OPEN maraton w Wolsztynie na dystansie GIGA 222km!!! :) Oj to był dzień..

Od samego rańca z Czesią jedziemy do Wolsztyna. Przebijamy się przez łąki, lasy i inne pastwiska. Po walce z moim przedstartowym maratonowym żarełkiem dojechaliśmy z małą przerwą na stacji ORLEN aż do samego startu. Baza maratonu tym razem pięknie umiejscowiona koło jeziora, na dużej scenie. Zapewnione toalety, duży parking, bogate pakiety, przemiłe Panie w obsłudze!

Odbieramy z Czesią numerki, wracamy do auta i zaczynamy szykowanie. Koledzy już tam są, wiem że czeka mnie ostra gonitwa praktycznie w pojedynkę. Grupa (nie obrażając nikogo!!!) raczej średnia, słaba?! Tylko ja, Stanisław Dołmat i kolega z OTR Kuba Latajka. Już po samym starcie wiem, że będzie ciężko.. Zostajemy we czterech, Pracujemy we trzech, od startu konkret! Na prawdę zależało mi na dobrym wyniku, wiedząc w jakiej sytuacji jestem - mocne grupy startowały przede mną, a praktycznie grupa za nami bez szans aby nas dojść.. Pierwsze kółko ujechałem się konkretnie, zmiany o wiele dłuższe od kompanów, o kilka oczek mocniejsze... Ale nie udaje się dojechać do grupy przed nami! No cholera uciekli! Po pierwszym międzyczasie mimo mojej na prawdę mocnej pracy do grupy przed nami tracimy 30sek, a do grupy z liderem supermaratonów - trochę ponad 2 minuty.. Niestety nawet tego nie wiem, cisnę co sił! Najpierw z wiatrem, końcówkę z lewym bocznym i totalnie pod wiatr ostatnie 20km. Mijamy jedynie dużą grupę z giga - ale to uzbierali się "maruderzy".

Wjeżdżamy po pierwszym kółku zrobionym w 1h 55min na start/metę i.... zaczyna się inny wyścig. Prawie sam, z pomocą Kuby i Staszka wykręciliśmy średnią ponad 38kmh. Lecimy z grupą mega Michała Nawrockiego. Ogólnie poszedł ogień i mega konkret. Na tym kółku dawałem jeszcze zmiany i starałem się pomagać. Wypiłem to i owo, zjadłem jakieś żele i jechałem dalej. Drugie kółko to 1h 51min. Oj poleciało się konkretnie. Dogoniliśmy wszystkich z mega, później Michał bardzo mocno zaciągnął, koledzy jacyś poprawili... i zrobiła się dziura w peletonie... oni we czterech.. sto metrów przede mną, grupa jakieś dwieście za mną.. co robić?! Wyplułem płuca! Zaczęły mnie łapać jakieś skurcze pierwszy raz w tym sezonie.....ale dogoniłem grupkę! Nie chcąc przeszkadzać im w pracy i w sumie szczerze nie mając już z czego....nie dawałem zmian. Dojechaliśmy do tej mocnej grupy z giga i mieliśmy na wyciągnięcie ręki grupę pierwszą.  Trzecie kółko w 1h 50min. Szajba! Mocno się napracowałem na swój sukces! Ten maraton dla maruderów pozostanie bez zająknięcia, bez słowa i możliwości podważenia włożonej pracy :)

Tempo szło już bardzo mocne, grupa była stosunkowo duża więc łatwo można było się schować, ale na 20km przed metą jeszcze ciągnąłem trochę resztkami sił byle urwać kolejnych kilka sekund. Wjechaliśmy sobie na metę, ja zupełnie na spokojnie wiedząc już, że wygrałem! :) Wjechaliśmy dosłownie 2 minuty po grupie Henryka Bętlewskiego. Udało się wygrać open cały maraton! Później tylko pozostało czekanie na Czesię, która wykręciła swój kolejny rekordowy czas na maratonie :) Brawo! :*

Mimo tego, że strategia się powiodła i plan nie zawiódł - byłem ździebko zaskoczony że tak pięknie się to wszystko ułożyło. Cieszę się :) Kocham swoje życie! Swój rower, kolarstwo i nawet siodełko ;-) Wszystko idzie zgodnie z planem. Jeszcze tylko chwila!

Na maratonie świetna atmosfera, fajna baza i dużo miejsca, przemiła obsługa. Dobra organizacja, sprawni organizatorzy, ładne statuetki za open, ładne medale... pełna profeska! Piękna trasa, praktycznie żadnych dziur i dobry asfalt! Super zabezpieczenie trasy na skrzyżowaniach! Polecam ten maraton! :) Do zobaczenia za rok :)

cad: 86

Ciekawa składanka! H2O zgadnij czyj but to:)


Po pierwszym kółku czułem że będzie dobrze, ale nie że aż tak :) Humor nigdy nie opuszcza :)


Podium GIGA open. Ja, Marcin Sierant oraz Dariusz Kaczyński



Wspólne foto z mety musi być! :) Brawa dla wszystkich! :)


Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(2)

Ultramaraton w Świnoujściu im. Olka Czapnika 2017

Sobota, 10 czerwca 2017 · Komentarze(4)
Ależ to był maraton, ależ się działo, ależ wszystko się udało!!! Ale od początku :)

Maratony giga wydają się komuś długie? To co powiecie na ULTRA? Tak tak, dnia 10 czerwca 2017 odbył się kolejny, już XVII Ultramaraton w Świnoujściu im. Olka Czapnika. Od dawna planowany start, jedyna ultra w tym roku. Czyli koniecznie trzeba się pojawić, do Pucharu Polski liczy się bardzo mocno, więc wiadomo było, że trzeba się dobrze przygotować. Zapisany, opłacony, z wynajętym domkiem po "dobrej stronie miasta"... Wszystko układało się dobrze, forma przecież też jakaś tam jest. Urlop na piątek zatwierdzony, wyjazd z rana i po południu witamy się z morzem. Czesia z mamą przyjeżdżają dosłownie kilka minut przede mną.. Rozpakowujemy się, idziemy na plażę, bawimy się, karmimy mewy, zanurzamy się w wodzie, jemy gofry i idziemy do biura zawodów.

W biurze jeszcze spokojnie mimo, że to już okolice godziny 19.. Ale po chwili: wpada Jacek Ilmer z mamą, pozytywna ekipa z Gryfusa, pan Jan Ambroziak i inni... Rozmawiamy z organizatorem - Panem Czarkiem o trasie, opaskach na znakach i ogólnym przygotowaniu imprezy. Robimy dużo zdjęć, gadamy z każdym i idziemy na odprawę... parę ciekawych rzeczy usłyszanych. Najciekawsze to: puchar tylko dla zwycięzców kategorii (tak tak, brzmi to jakbym był łowcą pucharów xD), zejście z rowerów i przeprowadzanie przez expresówkę prawie i przecinanie drogi z ośmioma pasami na skos, do tego punkty kontrolne pochowane w jakiś szkołach, remizach i gdzieś na zadupiu... Ogólnie myślałem: masakra! Rozstajemy się, wracamy do domku, jemy, myjemy się i idziemy spać...

Pobudka chwilę przed 4:00. Szybka toaleta, mój magiczny posiłek od rana który mi wchodzi i jest bardzo pożywny, ubieranie i jedziemy na start metę. Ja , Czesia, mama Czesi i Iwona Jankowska z Sulechowa.  Na starcie montują nam pudełka na ramę z nadajnikami GPS.. mądre! Ja startuję z Panią Anią Kruczkowską, Czesia niedługo po nas, Iwona wcześniej razem z Jackiem! Jacka dość szybko dochodzę, Piotrek ze Szczecina ma świetną grupę ale nie utrzymuje koła... Jadę po zwycięstwo w kategorii, ale open ?!

Po wcześniejszym losowaniu grup myślałem: no nie mam szans. Przede mną trzy minuty startuje Henryk Bętlewski, Jerzy Pikuła i Arek Cieśla + kilku też w miarę mocnych chłopaków. Moja grupa to ja, Stanisław Dołmat, Mariusz Sztaszak i raczej spokojni kolarze, później podobna grupa do mojej i sześć minut po mnie: Paweł Sojecki, Szymon Koziatek, Krzysztof Łańcucki i Artur oraz paru innych...
W głowie jedna rzecz: pierwszych nie dogonię, ostatnim nie ucieknę.. Startujemy o 5:03 i jedziemy swoim tempem, nie zrywamy się, nie mordujemy, każdy sobie zdaje sprawę z tego, że to ponad trzysta! Gdzieś na około 40 kilometrze stało się to co wyżej przewidywałem: dogoniła nas grupa...i praktycznie stało się jasne, że o open będą walczyć oni albo pierwsza grupa z Bętlewskim, Cieślą i Pikułą...Strategia była dość prosta i jasno określona: nie zajechać się, zmiany dawać ale nie za mocne i nie za długie... Mają przecież nade mną sześć minut przewagi! Rozważnie myśląc jechałem tak aby nie ponosić zbyt wielkiej utraty energii.. Bo i po co?! Czy open będę 7 czy 10 nie robi mi różnicy..

Pierwszy punkt kontrolny w Stępnicy, trzeba było za biedronką szukać szkoły czy czegoś takiego.. Gdyby nie grupa dość doświadczonych kolarzy to mógłbym nie trafić. Bierzemy banany i lecimy dalej.. Kolejny w Kołbaskowie w remizie strażackiej... tam stajemy na siku i uzupełnienie większych niedoborów.. Ostatni przed nawrotem w Nowym Warpnie - za jakimś stateczkiem po kostce w lewo.. Ogólnie masakra, w życiu bym się nie zorientował gdzie mam jechać.  Do tego raz było trzeba przejechać praktycznie ekspresówkę w lewo i z niej zjechać, a drugim razem przeciąć osiem pasów ruchliwej drogi..

No, ale po tym jak nas koledzy doszli, ja jechałem sobie spokojnie, Mariuz Staszak z Krzysiem Łańcuckim też się nie nadwyrężał, Stanisław Dołmat zerwał łańcuch i złapał później dwie gumy, inni poodpadali.

Przejechaliśmy w spokoju pierwsze 180km, widać pierwsza grupa po nawrocie mocno jedzie, licząc sobie czas wyszło mi na nawrocie coś około 11 minut. Czyli nic straconego! po chwili jedzie Piotrek Rogaczewski, cała grupa chyba ze dwudziestu kolarzy z Paulinką, Jackiem, Krysią czy Gosią.... następnie widzę szczęśliwą Czesię z rodziną Ciechańskich i Krzysiem...a na końcu Czesi mama także w towarzystwie... Wiedząc, że mają się dobrze trochę się luzuję i wiem że jeśli nic wielkiego się nie stanie to dojadą na pewno!
Na prostej do Nowego Warpna wylatują nam na drogę dziki... Ciekawe przeżycie...

Na jakieś 100-120km do mety mijamy od grupy Bętlewskiego zajechanych ludzi: Kaczyńskiego, Pikułę i Cieślę. Cieśla ma DNF, Kaczyński dojechał daleko i tylko z nami pojechał kolega Pikuła. M5 rozdane, M3 rozdane, M2 rozdane, M6 rozdane...tylko o pucharek w M4 mieli się bić Paweł, Szymon i Artur...

Ja na spokojnie jem sobie bułkę swoją, żela, banana i popijam to puszką cocacoli... Daję kilka mocniejszych zmian aby rozkręcić nogę... Patrzę chwilami po ludziach i widać, że wszyscy mają dość... W pewnym momencie, około 15 kilometrów od Goleniowa i prawie 85km do mety... Paweł Sojecki wychodzi na zmianę i jedzie, za nim Jerzy Pikuła a po nim... zrobiła się dziura... Chłopacy zaczęli poatrzeć po sobie, każdy się rozjechał i nikt nie chciał pogonic.. To zrobiłem to ja, raz a dobrze.. Dogoniłem i przegoniłem Pawła i Jurka... Ci jednak szybko do mnie doszli... pociągnąłem jeszcze mocniej w myśl ucieczki.. Wyrwa w grupce zrobiła się jeszcze większa...i większa... aż w końcu nie było nikogo za nami widać. Ale od tej pory, na wykresie tętna widać to najlepiej, czekała mnie ciężka praca...

Razem z Pawłem, równymi mocnymi zmianami, potwornie mocnym tempem, z małą pomocą Jerzego Pikuły, uciekliśmy! Czasem się jeszcze odwracam, ale nikogo nie ma. Myślę sobie że może uda się odrobić stracone sześć minut... Ale trudno no.. Może chociaż nie sześć minut straty a kilkadziesiąt sekund... Bętlewskiego nie widać, reszty też nie ma... A my ciśniemy co sił w nogach.

I praktycznie dojechaliśmy równymi i mocnymi zmianami aż do samej mety, na wjeździe do Świnoujścia praktycznie mnie odcina i ostatnie chwile spędzam na kole Pawła i Jerzego, nie wiedziałem co się dzieje i jechałem tylko siłą woli.... Ale sił starczyło idealnie...
Paweł na ostatniej prostej trochę wystrzelił i zasłużenie wjechał pierwszy na metę, ja z Jerzym chwilę po nim. Na mecie dziękujemy sobie za piękną akcję, długą akcję bo ponad 85km i prawie 3h ucieczki!

Siedzimy razem z Pawłem już na spokojnie rozmawiając przy mecie i czekamy na pozostałych... Minęło dobre pół godziny zanim zjechali się koledzy z naszej grupki... Ja na mecie byłem sinoblady. Dostałem czekolady, wody, coli.. Wszystkiego co poitrzebowałem w tamtej chwili...

Później już tylko oficjalne wyniki. Okazuje się że dzięki tej akcji z przegranych już na starcie sześciu minut wskakuję na trzecie miejsce open, które sam sobie poważnie i rzetelnie wywalczyłem i wypracowałem.  Głowa! Taktyka! Wszystko zadziałało tak jak miało!

Po przyjeździe i dojściu do siebie ruszam w poszukiwaniach Czesi, znajduję ją i jej grupkę za punktem w Stępnicy już.. Do mety jakieś około 45km.. Robię im ładne zdjęcia, częstuję Colą... Później mijam Wiesia Marchlewskiego, który gdzieś tam pobłądził i łapał gumę i też mi dałem coli i zrobiłem kilka zdjęć.Dojeżdżam już autem na metę, prawie nikogo nie ma.. Czekam na kocyku w cieniu, za wszystkimi co jeszcze jadą. Czekaliśmy za wszystkimi aż dojadą, tak się obsuwała dekoracja.

Maraton ten przejdzie niewątpliwie do mojej bogatej historii... Dałem z siebie totalnie wszystko, z pozoru z początku z beznadziejnej sytuacji, wypracowałem sobie podium open i bardzo dobry wynik czasowy. Udało się odrobić, nadrobić i wygrać... To był po prostu dzień konia! Pierwszy raz jechalem tak długi dystans, tyle godzin w siodle jest niewątpliwie męczące... Ale jakie satysfakcjonująće.. :) I to jeszcze w takim stylu :)

Czesia ukończyła i jestem bardzo dumny z tego powodu! Pierwsza ultra za płoty :) Mama Czesi dojechała na dekorację a nawet przed, Iwona także... Czyli cały domek szczęśliwie dojechał na metę w niezłych humorach i czasach :) Na mecie mały zgrzyt u Pań - protesty i przesunięcia w klasyfikacji i niezrozumiałe dla mnie (nigdy tak nie było) patrzenie na finisz pod innym kątem niż tego jak chwyci chip pomiarowy na kresce... Ale było i minęło, życie toczy się dalej.

Sam maraton organizacyjnie: oznakowanie?! niezłe... paski na słupkach jakoś dają radę, ale pewniej czuję się ze strzałkami.. bardzo dużo osób się zgubiło. Ja też bym się zgubił gdyby nie dobra grupa. Poczęstunek na mecie to rybka i surówka.. bufety całkiem bogate i sprawne.. Miła obsługa i fajni ludzie :) Sami swoi, do zobaczyska w Wolsztynie :)

Open: 3/45
Kat. M2: 1/3

cad: 88

OPEN:



Kat M2:


A po maratonie, dzień po?! Plażowanie z Czesią :D

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(4)

Maraton w Łasku 2017 Giga

Niedziela, 4 czerwca 2017 · Komentarze(3)
Nie chcę w tym wpisie używać zbyt przesadnych określeń co do dzisiejszej wynory, bo nie wiem jak będzie za tydzień w Świnoujściu na ultra! Choćby nie wiem też co, puchar w Świnoujściu już dostanę - za dzisiejszy maraton w Łasku :-) Tak, tak! Kriso zdobył podium dziś, wywalczył, wyrwał, przejechał, doczłapał do mety... A że nie odbierał pucharu osobiście, zgarnie go nad morzem.

Od rana pakujemy się we trzech z Sebastianem i Arturem do mondeo i obieramy kierunek Łask. Dojazd całkiem sprawny, nawet ciut za szybki, ale przynajmniej było trochę czasu na pogaduchy i wszystko wkoło... Odbieramy pakiety startowe - BOGATE pakiety startowe - koszulka, skarpety i cos tam jeszcze - szacun! Dzięki!  Idziemy się przebierać, w biurze spotkana ekipa ze Szczecina szukająca pompki - no ale kto dziewczynom nie pomoże na maratonie jak nie faceci, mnóstwo facetów... Po chwili już znaleźli się życzliwi ludzie i dopompowali wymagane minimum. Przypinamy numery na plecy, zakładamy koszulki, kaski i jedziemy się rozgrzewać, w sumie to ja i Artur bo Sebastian startuje dopiero gdzieś koło 12:00. Czas mija nieubłaganie, a na chwilę przed startem Krzysiu Łańcucki łapie gumę.. Jednak zdążył ją wymienić i stanął na linii. Ze mną w grupie jeszcze Artur, Szymon Koziatek, Tomek Łoński i Jacek Ilmer oraz kilku innych. Paulina ze Szczecina (ha! jaka rymowanka!) startuje dwie minuty przed nami z Pawłem Sojeckim i Cieślą i innymi mocarzami.. Ale o tym później. Nasza grupa ma dwa wyjścia: uciekać Bętlewskiemu albo gonić Sojeckiego i Cieśle... No to co?! Gonimy!

Od startu Artur mocno ruszył, dojechałem do niego i jedziemy krótkimi zmianami, ale już widać kto będzie tutaj nadawać tempo. Jacek szybko gdzieś się zapodział, niestety, nawet nie zdążyliśmy porozmawiać... Jacek - następny (no może nie Świnoujście) maraton siadasz na kole grupy i ciśniesz ile fabryka dała! Trzeba wyjść ze strefy komfortu! Znasz te słowa przecież! Utrzymasz ile się da :)  Krzysztof Łańcucki okazuje się, że źle założył gumę i pękła mu kolejna... Pech chciał że dość szybko po starcie:( I tak oto nasza grupa się mocno uszczupla.

Jedziemy dość mocno, do pracy jest nas sześciu - kilku ludzi wiezie się tylko na kole (przez cały dystans!!!). Ale jakoś jedziemy,mijają kolejne kilometry, chwila zawahania czy nie skręcić w prawo "bo strzałka i R" ale przecież my nie rodzina. Później cztery razy powtórzone strzałki w prawo na jakimś kolejnym skrzyżowaniu i... kraksa! Dwóch jedzie prosto, krzyczymy że w prawo... no i zaczęli hamować, jeden się mocno wypierdzielił, na szczęscie się podniósł i rzucił niecenzuralnym słowem, znaczy się wszystko ok!

Chwilę czekamy, jedziemy dalej.. Bufet.. łapię wodę.. CHwila oddechu. Zaczyna się robić dość ciepło.. Wlewam oshee z pleców do bidonu.. Jedziemy sobie, tak sobie jedziemy....a z naprzeciwka jedzie kolarz, kolarka....Paulina! I pyta się czy dobrze jedzie... xD Wyglądało to dość pociesznie, zagubiona ona... Później wróciła i wystartowała na mega - także szacun za ukończenie! My pospiesznie jedziemy dalej.. Przejazd przez metę, jest już nas może czworo + dwóch niepracujących.. Ostro się ścinamy, inni też.. gość jedzie, dociąga kilkuset metrowe przerwy, a na zmianę wyjść nie chce!

Zgarniamy jakiś niedobitków z trasy, czasem się ktoś doczepi do koła... Jedziemy sobie dalej, coraz bardziej zmęczeni... Zmiany coraz słabsze.. Moje to już na oparach, po wczorajszym mocnym ściganiu i uciekaniu grupie dzisiaj nie było jednak tyle sił co trzeba... Nogi bolały..

Na trzecim kółku gdzieś na bufecie zostaje kolega Łoński.. Ten co prawie...przepraszam...ten co w ogóle nie pracuje Szczęsny Stanisław z Krzepic... Nagle ozywia i nadaje mocne tempo kilka razy, jakby chciał nas zgubić... Bardzo nie fair!

Powoli dojeżdżamy do Łasku.. Wjazd do miasta dobrze zrobiony, zabezpieczenie trasy... Dobrze wchodzę w ostatni zakręt w dość dużym tłumie mini i dst rodzinnego... Udaje się wjechać na metę pierwszym z grupy, ale okazuje się później że nasz wynik daleki jest od tych najlepszych. Od kilkudziesięciu kilometrów bolało mnie prawie biodro, mięśnie były bardzo spięte i bałem się o skurcze.. ogólnie masakra :x

Przebieramy się, jemy żurek.. chwilę rozmawiamy tu i tam.. jedziemy do domu nie czekając na dekoracje. Ja zajmuje drugie miejsce w kategorii M2 oraz 9 w open. Okazuje się że byli, są i pewnie zawsze będą lepsi :)

Za tydzień ULTRA w Świnoujściu :) Oj będzie bolało...

Kat M2: 2/5
OPEN: 9/39

cad: 88

Niby na dekoracji mnie nie było...ale jednak byłem i puchar odebrałem. W takiej oto postaci :)
Dość nietypowe podium M2 szosa :D


Zadowolony Krotoszyn :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(3)

Maraton w Choszcznie 2017

Sobota, 27 maja 2017 · Komentarze(1)
Już w piątek wieczorem pojawiłem się w Choszcznie aby wziąć udział w XII edycji maratonu. Czesia z mamą już były w szkole, gdzie była baza maratonu i po raz pierwszy w mojej maratonowej karierze - nocleg na hali sportowej. Poszedłem się zarejestrować, odebrać pakiet startowy i pomarudzić na grupę startową.. Na hali było już kilkanaście osób, wielu znajomych także przyjechało odebrać pakiety i tyle... Pogadali, pośmiali i rozeszli się później wszyscy. Na mnie jeszcze czekała pizza przepyszna i tyle na dziś... Rozłożyłem się na moim materacu....a obok jakiś miś, niedźwiadek... niedźwiedź ryczący ku**a w nocy jak odkurzacza, odrzutowiec.... WTF ?! Kładziemy się po 22 spać, a ja leżę z otwartymi oczami przez prawie 2h i nie mogę zasnąć. Nie chcę być chamski i gościa nie budzę, inni jakoś śpią. Wziąłem więc swój materac i poszedłem spać....pod prysznice... nikt tam nie właził, nikt się nie kręcił. Uff! Wyspałem się nawet..

STRAVA: https://www.strava.com/activities/1009671105

Od rana pobudka jeszcze przed budzikiem bo ludzie zaczęli się kręcić, głośno rozmawiać i wchodzić do mojej sypialni. Czas było się więc umyć, najeść (półtora bułki, parówka, rogal i banan)... Odprawa, nikt się do mojej 5osobowej grupy nie dopisał, została ona więc rozłożona - dwie panie trafiły do pierwszej a ja i kolega do ostatniej. Wystartowałem więc z Remikiem Ornowskim, Krzysiem Łańcuckim, Pawłem Sojeckim... Sześć minut przed nami jechali Bętlewski i Cieśla... Trzy minuty były do S.Dołmata... Trzeba gonić!

Zaraz po starcie całkiem dobre tempo, ale nie za mocne, nie było ono nie wiadomo jakie.. Krzysztof Łańcucki trzymał nasz peletonik w ryzach.. Nie było szarpania, równa, mocna i dobra jazda.. Pierwsze kółko i nadrabiamy trochę do wszystkich, na początku drugiego doganiamy grupę przed nami.. odpoczywamy trochę i jedziemy na kole....

Gdy zaczęło się drugie kółko mnie powoli zaczęło odcinać..Miałem na szczęście butelkę izotoniku w kieszonce i picia nie brakło.. jedzenie też było... Ale nie odpocząłem przed tym maratonem prawie wcale.. Mocne treningi w tym tygodniu zrobiły swoje i nogi były ubite.. Na mega zaczęły się hopki dość konkretne.. Ten kto myślał, że to płaski maraton to się przeliczył.. W pewnej chwili mijamy się z wracającym Cieślą... powoli doganiamy odpadających z perwszej grupy kolarzy... Niestety gubimy Krzysia Łańcuckiego i zaczynają się jakieś skoki, jakieś czarowanie...szarpanie... bez sensu... bo do mety jeszcze prawie 100km... Po jakimś czasie jednak udało się ułożyć nam w grupie i jechaliśmy równo... Najmocniejsze zmiany Remika dawały się we znaki... Zatrzymujemy się na punkcie żywieniowym w Drawsku i tankujemy wodę, banany i lecimy dalej...Po jakimś czasie doganiamy z pierwszych grup wszystkich! A nie, jednak nie... To tylko Artur i kolega Sierant.. Henryk Bętlewski im uciekłl i pojechał.. Nasze zmiany trochę krótsze i słabsze... mi na ostatnich tych 30km wróciły siły... Ale Henryka już nie dogoniliśmy.... Gdy dojeżdżaliśmy do Choszczna czułem, że on mógł jeszcze nam dołożyć.... po czym szybka kalkulacja że z naszej grupy - Ja, Paweł i Remik - powalczymy o pudło open na finiszu... Ale jeden z nas będzie czwarty... Remik trochę ściął zakręt, ja ledwo wyrobiłem żeby się nie przewrócić i tym zyskał chwilę przewagi..ale rura za nim i udało się przyjechać drugim z grupy czyli trzecie miejsce OPEN!

Na mecie standardowo fotki i pogaduchy... Szybki prysznic, jedzenie i idziemy nad jezioro... Kiełbaska, piwkowanie i dalsze rozmowy.. W drodze powrotnej do bazy przychodzi SMS od Czesi że ona już jest... hello?! Dziewczyno, mówiłaś że pojedziesz prawie 11h, a tu się uwinęłaś w niecałe dziesięć - brawo! :) Chwilę później dekoracje, puchary... medale :) Siedzimy dalej, jemy kolejne obiadki, idziemy nad jezioro... :)

Cały maraton w Choszcznie na wielki plus! Nocleg spoko, ino ludzie chrapią... Trasa oznakowana bardzo dobrze, ale jedynie przejazd przez miasto fatalny przy dużym ruchu... Punkty żywieniowe dość sprawne, zakończenie również bez żadnych wpadek... Przyjaźni ludzie, mili orgowie, polecam ten maraton w przyszłych latach :)

Forma daleka od najlepszej, ale też nie odpocząłem zbytnio przed maratonem.. Nogi bolały.. Na szczęście moja grupa została rozbita. Jadąc w tej co miałem dostałbym w tyłek z godzinę, albo coś koło tego. Szacun dla orgów za dobre decyzje i trzeźwe myślenie! :)

cad:87

OPEN: 3/56
Kat. M2: 1/4

Podium giga open!


Giga M2


Giganci na mecie :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Klasyk Radkowski 2017

Sobota, 20 maja 2017 · Komentarze(4)
Już w piątek pojawiłem się w Radkowie w celu przejechania sobotniego supermaratonu górskiego VIII Pętla Stołowogórska. Dojechałem do Czesi i jej mamy, rozpakowałem się, zjadłem obiad i poszliśmy na piątkową odprawę oraz odebraliśmy pakiety startowe. Jak ja już dawno nie czułem aż tak atmosfery samego maratonu. Spotkanie i biesiada oraz mnóstwo pozytywnej energii od orgów - głownego orga Andrzeja Smalca! Pogadaliśmy, pośmialiśmy się i odebraliśmy numery startowe. Pakiet?! Batoniki energetyczne, lizaki...ba! Nawet pizzą częstowali ;-)  Wróciliśmy do domu, kąpiel i spać!

Rano pobudka, śniadanie zamówione na 6:30, wpadła jajecznica i bułka i trochę dżemiku....ponoć śliwkowy :-) Później sprawne szykowanie i lecimy na starty bo Czesia jedzie równo o 8:00, a ja i jej mama osiem minut później. Dojeżdżamy na start a tam mnóstwo ludzi, kolarzy i kobiet... Fajna atmosfera, pogoda niepewna - trochę się chmurzy, lekki chłodek... Ale ja jadę na krótko!

Czesia pojechała, ja czekam na swój start... Wybiła 8:08, fajna grupa - Bętlewski i Cieśla i Pikuła ze mną... przede mną Kukla, Arturo i paru innych.. Myślę - dogonię z palcem w nosie... No.. Wystartowaliśmy całkiem żwawo, fajne zmiany, dobre tempo.. Pierwsze hopki pokonane w dobrym tempie... Ale przyszła pierwsza, długa i stroma ściana - podjazd dziurawy trochę pod Batorów 5,5km i jakieś 6% średnie nachylenie.. Chłopaki wystrzelili jak z procy.. Na początku pomyślałem, że jadę z nimi... Po chwili jednak stwierdziłem, że odpuszczam bo się zajadę na pierwszym podjeździe - po prostu nie moja prędkość. Tyle co ich widziałem to była chwila... Po drodze minąłem kilku maruderów... Wcześniej jeszcze minąłem Czesię, która jak na start topornym i ciężkim góralem jechała pod górę całkiem żwawo jak sarenka...

Skończył się pierwszy podjazd, wjechaliśmy tam razem z Pikułą... pierwszy zjazd i modlę się aby nie złapać kapcia... Rok temu trzy! Teraz na szczęscie przejechałem bez żadnego defektu... Później jakieś hopki, krótsze podjazdy... Doganiamy Krzysztofa Łańcuckiego, ten staje na bufecie. Ścianka pod bufet i zjazd do "drogi stu zakrętów" czyli podjazdu pod Karłów. Bardzo fajny podjazd, łagodny i równy, dobry asfalt. Doganiam Pawła Sojeckiego, który startował 2 minuty przede mna. No i co?! Zjazd, tutaj odjeżdżam wszystkim co jechali ze mną, wcale jakoś szybko nie jechałem, nie ryzykowałem a i tak okazało się to szybciej niż innych... Dojeżdżają nas jacyś megowcy, na chwilę po hopkach przez Wambierzyce etc. jedzie się całkiem sprawnie ale przyszła znowu ścianka i pojechali.. Pierwsze okrążenie wyszło całkiem fajnie, klikałem LAPy na garminie i pokazało 2h 16min.

Podjazd jadę dalej po swojemu... nie jedzie się źle. Ale...na około 90-100km łapie mnie kryzys, na szczęście inni nie jadą wcale szybciej i mi nie odjeżdżają.. Ale dogania nas Paweł Sojecki.. Dojeżdżamy do Jarosława Piekarza, i tak od tej pory.... ja jadę swoje, Paweł trochę odjeżdża, Jarek zostaje na zjazdach... Później Dojeżdżam do Pawła, Jarek dojeżdża do mnie i na kole ciągle kolega Pikuła... Zaczynamy trzecie kółko.. Tu już widzę, że czasie że jest o 10 minut gorsze od pierwszego... Kryzys jakoś przeżyłem, ale siły wcale jakieś super nie wróciły...

Zjadam kawałek drożdżówki, żelka i batonika... Siły pojawiły się niespodziewanie na pierwszej ściance pod Batorów, Jerzy Pikuła zostaje, my w trójkę jedziemy dalej. Co chwilę ktoś na kilkaset metrów zostaje i odjeżdża.. Praktycznie wspólnie dojeżdżamy z Pawłem do ostatniego bufetu. Jemy banana i popijamy kilka łyków pepsi... Ten kto pomyślał o pepsi dla gigowców powinien dostać medal!!!

Jedziemy dalej, Paweł zostaje na drodze stu zakrętów pod Karłow. Szybki zjazd, trochę zimno już i wjazd na metę. Dzięki Bogu nie złapałem żadnej gumy!  Chwilę później na metę wpada Jarek Piekarz, Paweł i reszta.... Trzecie okrążenie się okazuje.... Jeszcze wolniejsze.. Jechało się lepiej, ale wyszło gorzej.. No cóż.. Po prostu nie dało rady jechać szybciej a z okrążenia na okrążenie było słabiej...

Ogólnie cały klasyk na wielki plus! NIe miałem żadnego defektu, drogi były lepsze!!! połatane największe dziury, może nie jakoś super równo, ale dało radę jechać! Pogoda dopisała i nie padało a było calkiem ciepło, choć na drugim okrążeniu zrobiło się chłodniej.

Mija dużo czasu aż przyjeżdża na metę Czesia. Ja się zdążyłem wykąpać i zjeść pyszny ryż z potrawką na mecie i to kilka dokładek.
Zaczynamy dekoracje, na swoją praktycznie wjeżdża mama Czesi. Super atmosfera, siedzimy i gadamy z chłopakami gigantami.

Maraton na wielki plus! Jedzenie pyszne na mecie! Wyniki od razu! Fajne puchary! Dobrze zabezpieczona trasa. Chyba w tym roku nie mam się do czego przyczepić.. Było po prostu bombowo! :)

Wynik sam z siebie o takie 15-20 minut za duży.. Planowałem zmieścić się w 7 godzinach. Nie pykło. Pierwsze kółko bombowe, ale kolejne coś siadło niestety. Zabrakło wytrzymałości?! Trudno mi powiedzieć. Po prostu "szybciej nie mogłem" :-)

cad: 83

OPEN: 7/41
kat.M2: 3/3

Podium kategorii M2 na giga. Pierwszy pojechał do domu.


Paczka gigantów :) Artur, Paweł, Jarek i ja :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(4)

Supermaraton Gryfland Nowogard - giga

Sobota, 29 kwietnia 2017 · Komentarze(2)
3*C, ulewny deszcz od startu do mety, niekiedy grad, bardzo mocny wiatr. Tak w kilku słowach można opisać dzisiejsze zmagania na trasie maratonu....

OPEN: 3
M2s: 1! :)

Od rana razem z Czesią obieramy kierunek Nowogard, droga mija szybko i sprawnie. Dojeżdżamy na start, przebieramy się i ruszamy na start. Na szczęście wszystko planowo rusza i chwilę po godzinie 9:00 jesteśmy na trasie. W kieszonki biorę batoniki, żele i kurtkę przeciwdeszczową bo przecież taki pro jak ja założy ją bez mrugniecia okiem gdy będzie tego trzeba no i zdejmie gdy się zrobi niepotrzebna. Nic bardziej mylnego, nie dało się jej w ogóle założyć...po starcie niedługo zaczęło mocno padać, i kurtka wylądowała z powrotem w tylnej kieszonce.

Było niebywale zimno, mokro i wietrznie. W butach po chwili po mimo ochraniaczy zrobiła się breja, w zębach piach a wiatrówka zdała się nie chronić już przed wiatrem. Wychłodzenie totalne, coś nam te zmiany nie ida i po około 30km dojeżdża nas grupa startująca zraz po nas. Jedziemy od tego czasu wspólnie, dojeżdżamy grupę przed nami i już jest praktycznie po wyścigu.. W pewnym momencie zrobiła się sporawa grupa kolarzy... ale tutaj kilka mocniejszych zaciągów na małych hopkach czy pod wiatr i wystarczyło by zredukować towarzystwo do kilku pracujących mocno osób.


Zostajemy może w siedmiu, ale stopniowo z każdym kilometrem ubywa nam kompanów do jazdy aż w końcu zostajemy we czterech: Ja, Bętlewski Henryk, Paterek Artur, Cieśla Arek... i tak sobie kręciliśmy prawie całe drugie kółeczko razem.


Dojeżdżając do Nowogardu mijamy się z Czesią która zaczynała dopiero drugie kółko. Miło było zobaczyć uśmiech i serdeczne pozdrowienia.

Tu jednak po chwili Arek zostaje kilkadziesiąt metrów za grupką, więc żeby zając trzecie miejsce open chociaż to musiałem go zostawić i objechać na finiszu. Tu jednak spokojnie narobiłem z minutę nad nim i wuala. Zmarznięty, przemoczony aczkolwiek szczęśliwy. Tylko teraz jestem ciekaw jakiej choroby mogę się spoziewać po dzisiejszych warunkach.

Po maratonie poszedłem na zupę, gorącą herbatę i kawę - dziękuję orgom za miłą gościnę bo byłem sinoblady :)

Jedyne niedociągnięcia to słabe strzałki i oznakowanie w samym Nowogardzie, także czasem na trasie były chwile zwątpienia.

Dziękuję kolegom z trasy za wspólne kręcenie kilometrów :)

Po dojściu do siebie ruszyłem jednak dalej w trasę wypatrywać mojego słoneczka....dzielnie walczącej na trasie Czesi... Szacun dla niej bo pokonała ten dystans w 10 godzin!!! A niektórzy nawet nie dotarli do mety albo zjechali na megę :)

Dziś najważniejsza była głowa, trasa spoko, tempo ok....ale czasem chciało się po prostu schować pod kocyk...

cad: 86

Od lewej Artur, Ja, Arek Cieśla i Henryk Bętlewski :)


Z Czesią! Dzielną supermaratonką na mecie :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(2)

Wyścig: II Maraton w Obornikach Wlkp.

Sobota, 22 kwietnia 2017 · Komentarze(1)
Nie lubię wiatru - to raz. Nie umiem pod wiatr jeździć, pewnie dlatego więc go nie lubię - to dwa. Nie lubię zimna - to trzy. Deszczu chyba nie lubi nikt - cztery. A tu w Obornikach kumulacja....

Od samego rana z Arturem śmigamy do Obornik Wlkp. Trasa przemija dość żwawo, szybko i w dobrych, ale i bojowych nastrojach. Znajdujemy piękne miejsce na parkingu pod szkołą - zaraz przy samym wejściu do biura zawodów. Szybkie załatwianie formalności i przebieranki. Artur jedzie na start, ja chwilę później i startuję o 8:57.

Na samym początku mocne tempo. Powiedziałbym, że aż zbyt mocne. Za bardzo się męczę.. Wyszła mi wczorajsza wycieczka do Warszawy, spacery i późne pójście spać...oraz totalny brak rozgrzewki.. Początek jednak przetrwany, dawałem nawet ":jakieś tam" zmiany... ale były one słabsze od niektórych kolegów.

Kiedy zaczynało się normować, tempo się ustabilizowało....stało się coś bardzo niedobrgo.. zawodnik który jechał gdzieś na 4-5 miejscu w grupce nagle wystrzelił w lewo.. w bok!....zostałem zepchnięty z drogi na trawkę..prawie do rowu... hamowanie prawie do zera, wyzywanie.... i wracam na drogę.. Ale tętno sięgnęło zenitu przy próbie pogoni... A wiatr wiał przeokropnie w bok, niesprzyjająco... Widziałem tylko jak grupka odjeżdża na 100.....200....500...1000 metrów. Niestety od tej pory jechałem tylko z tym co nas zepchnął z drogi, bo oprócz mnie inni też mieli problem. Dzięki kolego za popsucie jazdy w fajnej grupce..

Później już jazda bez historii... Łapiemy jakiś maruderów po drodze. No i nie ma to jak na pierwszym międzyczasie być czwartym open...i spaść dalej.. na...aa szkoda gadać.. Później jak już jechałem z kimkolwiek to wyglądało to coś w sposób taki: ja zmiana 3km, ktoś 500m... niestety...

Przed metą wiało trochę bardziej w plecy, dzięki temu mogłem trochę przyspieszyć a jechało mi się na prawdę całkiem dobrze.
Wjazd do Obornik bardzo mocny, na metę też :)

Kat. M2: 4/13
OPEN: 12/112

cad: 86

Zmęczony, śpiący już, ale mimo czwartego miejsca zadowolony :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Ja, koledzy i wiatr...

Sobota, 25 marca 2017 · Komentarze(2)
Pewnego pięknego poranka, promienie słoneczne nieśmiało przebiły się przez rolety w oknie jego pokoju. Wczoraj ustawiony budzik w iPhonie nie zdążył zadzwonić. Lekko oszołomiony wczesną porą zsunął z siebie kołdrę i powoli wystawiał swojego długie nogi zza łóżka. Udając się do toalety ziewnął kilka razy, ale pewnym już był wczoraj ustalony plan dnia. Po opryskaniu wodą nieogolonej twarzy odżył wreszcie. Odwiózł auto do lakiernika, wrócił po chwili odwieziony przez tatę. Czym prędzej wszedł do kuchni by zrobić pożywne śniadanie. Niestety jego chęci na przepyszne i wartościowe śniadanie szybko prysły, postawił więc na sprawdzone: chleb, ser, dżem i jogurt. Na dzisiejsze kilometry jednak mogło to nie wystarczyć. Po zjedzeniu śniadania, ruszył przebierać się w strój kolarski... Stojąc przed szafą nie miał żadnego problemu z wyborem swoich rzeczy, nie było codziennego westchnienia "nie mam się w co ubrać". Jedyną nerwową chwilą okazały się poszukiwania rękawiczek. Po przekopaniu całego mieszkania znalazł je przyczepione do rzepy starych ocieplaczy. Po prostu się zawieruszyły. Wyjechał!

https://www.strava.com/activities/914001098

Od pierwszej chwili wiedział już, że wyjechał zbyt późno, a jego forma nie jest imponująca. Wobec czego podejmując szybką kalkulację w głowie stwierdził zrezygnowany:
-Ehh, spóźnię się....

Najprościej rzecz ujmując wiatr dzisiejszego słonecznego poranka szalał niemiłosirernie podwiewając niesprzyjająco z zachodu. Bez większych komplikacji dotarł na miejsce zbiórki. Wicher przez cały czas jednak doskwierał. Kolega Wiatrak czekał już i wykonał kontrolny telefon, po spotkaniu na miejscu okazało się, że pojadą we trzech - Paterson, Wicher i Kris. Plany były konkretne, więc ruszyli praktycznie nie zastanawiając się nad kierunkiem.. Trasą maratonu trzebnickiego dojechali dając mocne i równe zmiany do Prababki. Prababka to mityczny podjazd Dolnego Śląska zlokalizowany niedaleko Trzebnicy, Zawonii, Tarnowca... Ma on około 500m długości i 15% nachylenia co dla kolarzy amatorów stanowi nie lada wyzwanie.

Uśmiechnięci kolarze stanęli na szczycie i uwiecznili swoje twarze na wspomnianym podjeździe. Nie mając jednak jeszcze dość, zjechali i podjechali go raz jeszcze. Wspinając się dalej po kocich łbach i płytach betonowych zaliczali niczym sarenki kolejne podjazdy. Niestety obowiązkowo na dłuższą chwilę musieli zatrzymać się i naprawić powstały defekt w kole Artura - przebita dętka. Drużynową pracą - jeden robi, reszta patrzy - założyli nową dętkę, napompowali trochę powietrza i ruszyli w kierunku domu.

Gdzieś, w bliżej nieokreślonym miejscu lasu, Wicher odbił w lewo tłumacząc się obowiązkami rodzinnymi i potrzebą jak najszybszego spotkania ze swoim synkiem. Wyrozumiali koledzy puścili go wolno i ruszyli w kierunku "Gęślicy" i Krośnic oraz stawów milickich. Jadąc jednak dalej pod wichry niespokojne powoli opadali z sił. Nic jednak nie stanęło na ich przeszkodzie i dokładając jeszcze kilka kilometrów przejechali deptaczkiem między jeziorami. Na chwilę przed Sulmierzycami oraz powtarzając to przed Krotoszynem, Krzysztof nadał mocniejsze tempo wieńcząc je soczystym i mocnym sprintem. Mocnym on był na chwilową dyspozycję jaką prezentował ów kolarz w danym czasie. Kolarze będąc już w Krotoszynie rozjechali się do swoich domów dziękując sobie za trening.

Krzysztof powoli jadąc przez miasto wstąpił po drodze jeszcze do marketu DINO gdzie bez zwątpienia wszedł z rowerem do sklepu. Wytłumaczył się kasjerce i wszedł w głębię sklepu zabierając do koszyczka: czekoladę, mandarynki, jogurt pitny oraz coca-colę.

Szczęsliwy wrócił do domu, zjadł ciepłe bagietki, wciągnął pół czekolady, popił jogurtem i właśnie pisze ten tekst.  Jest mu tak dobrze, że po wyłączeniu komputera, patrząc na przedostatni etap Volta Catalonya, z pewnością zaśnie przykryty kocem na kanapie...

No.. tak właśnie! Jest ok, podjazdy jeżdżę całkiem spoko, jutro riplej ale do Ostrowa - tam będzie jeszcze mocniej. Ogólnie teraz już jest istne recovery w tygodniu. Czas wyścigów się zbliża! Pozdro dla wszystkich, widzimy się na szosie :)

cad: 87

Na zdjęciu z dzisiaj na Prababce widać nas czterech! Jeszcze wiatr! :)








Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(2)

Kocie Góry z Rawex Team :)

Sobota, 4 marca 2017 · Komentarze(1)
Wczoraj umówiłem się z Krzyśkiem z Pasikurowic (Rawex Energy Saving Team) na dzisiejszy trening.

Przyjechał z Pawełkiem i szefem Rawexu :) Pojechaliśmy do Milicza na babeczki i kawę.

Później polecieliśmy przez Milicz, Krośnice, Zawonię, koło Prababki gdzieś tam na hopki trzebnickie. Ciągle z wiatrem w twarz.

Na hopkach czasem zatykało, Krzysiek będzie mocny w tym roku.. :)

Wyszedł mega fajny dystans! Prawie odwiozłem ich do Wrocławia, a sam gdzieś tam odbiłem wcześniej na Trzebnicę.. I z wiatrem w bok... Leciałem do domu. Chwila przerwy w Miliczu na colę i snickersa aby naładować lekko podmęczony organizm :)

Świetny trening, w świetnej atmosferze! Takie bajabongo z coffee breakiem :) w sumie przerwą na babeczkę ;-)

Ciepełko, samo słońce :) Aleee ten wiatr.. :)

cad; 81

Czerwono mi :)


Z Krzysiem :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Mały trip szosowy.

Czwartek, 16 lutego 2017 · Komentarze(1)
Była okazja żeby pojeździć, to ją wykorzystałem :) Czasem się zastanawiam jak niektórzy robią tak dobrą formę, a po dzisiejszym dniu sobie uświadomiłem, że mają więcej czasu po prostu na treningi :)

https://www.strava.com/activities/868555130

Od samego rana z wiatrem do Ostrowa Wlkp., później na Strzyżew - Kotłów i Mikstat - tam zrobione kółeczko i wjazd pod maszt. Kilka fotek i wio...po hopkach i na Ostrzeszów :) Przed Odolanowem doganiają mnie harpagany w dobrej formie z Ostrowa. Aż się boję startować bo tempo mieli w porównaniu do mojego takie, jakby przyrównać pendolino do starego pociągu. Do Odolanowa dojechaliśmy we trzech i dalej poleciałem na Krotoszyn.

Tam już mocno pod wiatr, dojeżdżam do Sulmierzyc, a tu mi jakoś ciągle mało i jednak jadę jeszcze na Milicz i dopiero po hopkach na Krotoszyn.

Było dzisiaj fajnie, brakowało mi dystansu, kilku godzin w siodle na zewnątrz. Po ostatniej kontuzji jeszcze noga daje się we znaki, ale da się kręcić.. choć mocniejsze depnięcia pod górę czy sprinty odpadają - wiem bo próbowałem ;-)

Z MIlicza do Krotoszyna pozdrowiony z vana, ogólnie dzisiaj miło i fajnie. Spotkanych kilku znajomych po drodze, w Czarnymlesie np.
Rower do czyszczenia po przyjeździe - niby sucho i słonecznie, ale topiący się śnieg zalewał niektóre drogi.

Cały wyjazd na ogromny plus! Wytrzymałość, ogólnie forma chyba nie jest najgorsza, z chęcią bym się z kimś porównał i pojechał na wspólny trening, ale zobaczymy co z tego wyjdzie :) Weekend chyba też będzie rowerowy, bo coś tam zdążę przekręcić, a pogoda zdaje się ma ku temu sprzyjać.

cad: 84

Górka pod Mikstatem :)


Było po prostu cudownie :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)