To co już za mną:

Wpisy archiwalne w kategorii

150km i więcej

Dystans całkowity:15551.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:507:26
Średnia prędkość:30.65 km/h
Maksymalna prędkość:90.00 km/h
Suma podjazdów:91393 m
Maks. tętno maksymalne:210 (103 %)
Maks. tętno średnie:173 (85 %)
Suma kalorii:285220 kcal
Liczba aktywności:72
Średnio na aktywność:215.99 km i 7h 02m
Więcej statystyk

ULTRAmaraton w Rewalu.

Sobota, 10 września 2016 · Komentarze(1)
Zrobiłem to ! Pierwszy raz w życiu pokonałem dystans ponad trzystu kilometrów na rowerze - dokładnie 303km..

W piątek przyjeżdżamy wieczorem do Rewala, rozpakowujemy się szybko i póki widno lecimy na miasto. Spotykamy się ze Zbigim i żoną oraz Krystianem Bałamąckiem ze Skalmierzyc i idziemy na kolację. Ja zamawiam pizzę i w czasie oczekiwania na jedzenie lecę się wykąpać w morzu, fajne fale...woda zimna, ale kąpałem się już w zimniejszej. Trochę popływałem i się potaplałem i było trzeba wracać jeść. Pizza była nie do przejedzenia.. Ale całkiem dobra. Później idziemy do domku spać...

Budzik na 5:00 rano. Wstać się nie chce, za oknem nic nie widać, mgła, jeszcze ciemno, zimno!!! Jeść się nie da, o tej porze za dużo w siebie nie wciskam - bułka, parówka i rogalik.. Tyle tego na ultra dystans. No nic, zjem na trasie.. Coś tam jeszcze w drodze na start.
Grupa zapowiada się fajna. Spotykamy się znowu z Panią Anią Kruczkowska czy np. Henrykiem Bętlewskim. Grupa patrząc po znajomych twarzach całkiem fajna, taka która może powalczyć. Startuję jeszcze fajnie z Interkolem Arturem.

Od startu tempo dość mocne, rozkręcamy z chłopakami porządnie żeby się rozgrzać, bo zaczynamy w 11*C - nie zdziwię się jak jutro poleżę sobie z gorączką albo innym przeziębieniem. Z godziny na godzinę jednak wschodzące słońce coraz bardziej otula nas swoimi promieniami a wiatr rozgania gęste mgły rozlane niczym mleko.

Zostajemy w 6os... Pracujemy w pięciu - Artur przez 2,5 okrążenia nie daje praktycznie żadnej zmiany i wiezie się na kole, za co nawet nikt nie ma do niego pretensji. My ciśniemy porządnie, bardzo mocne zmiany napawają optymistycznie na dobry wynik w open. Coś tam czasem zgarniamy maruderów z mega, mini, ale nikt się na stałe nie utrzymuje. Po pierwszym okrążeniu mieliśmy prędkość średnią 38.1kmh, drugie przejechane również mocno ze średnią 37kmh a na trzecim już trochę wszystkim siadlo i przejechaliśmy około 35,5kmh. Czwarte to prędkość 35km/h mniej więcej, ale to już inna historia.

Zabieramy czasem wodę na bufetach, ja dodatkowo miałem w kieszonce Oshee które uratowało mi życie no i bułkę którą zjadłem na 160km. Pierwsze dwa kółka to była szajba i równa mocna walka ramię w ramię z grupą trzecią, ale trzecie kółko nam siadło, a ich usktrzydliło gdy zabrali się z grupa mini ze Stargardu gdzie zasuwali pod 45km/h non stop. Dogonili nas na chwilę przed nawrotem na mecie i od tej chwili jechaliśmy w 5-6 osób. Reszta peletoniku przysnęła na rondzie i została. A do nas doszło z 6:20 dwóch kolarzy Paweł Sojecki (aktualny lider) oraz Marcin Sierant. Zostało jeszcze dwóch od nas z grupy, Henryk Bętlewski wykorzystał zamieszanie i nas postój na bufecie i przejechał solo całe okrażenie uciekając nam na prawie pięć minut.

My chcemy jechać po zmianach, choć mnie powoli zaczyna odcinać bo pracowałem mocno cały dystans.. zjadam kilka dobrych rzeczy.. no i wio.. Ci co nas doszli jadą obok siebie, za nimi Artur, ja i białoczerwony kolega który też już eweidentnie miał dość po mocnej pracy przez ostatnie 230km. Wpuszczamy więc najbardziej wypoczętego Artura przed nas, chcemy odpocząć żeby zebrać choć trochę sił na ostatnie kółko...ale on zdaje się tego nie rozumieć i robi kilka razy kilkuset metrowe przerwy... raz pospawałem sam ale dojechali i oni.. Za którymś tam razem puścił korby kompletnie, zaczęło się dłubanie w nosie... Ale widać że ma siły bo skoczył dwa / trzy razy i kazał nam wyjść na zmianę, no ale jak się robi dziurę to i trzeba ją samemu pospawać.. Po chwili jednak zrobiła się dość sporawa przewaga kilkuset metrów, wszyscy w grupce naszej puścili korby.... To skoczyłem za Pawłem i Marcinem... udało mi się ich dojść, ledwo ale jednak i od tej pory współpraca układała się wyśmienicie. Jechaliśmy z założeniem spokojnej jazdy podczas której każdy pracuje ile może, gonimy uciekiniera... Widzę, że z tyłu też chwilowa pogoń, ale odjechaliśmy..  No i pytanie jak ktoś nie dający zmian może mieć pretensje że chcesz trochę odpocząć na kole ?! :-)

Całe czwarte kółko przejechaliśmy razem dając na prawdę mocne zmiany. Chwilami bałem się o skurcze ale...nic z tych rzeczy ;-)
Tempo solidne i równe, fajna jazda.. Uskrzydla mnie wizja coraz bliższego morza i kąpieli.. Na bufecie zostaje Marcin który musiał się zatrzymać, a my z Pawłem Sojeckim dojechaliśmy do mety wykręcając pierwszy i czwarty czas open. Mojej grupce odjechalem z nim na ponad 8 minut zajmując:

OPEN: 4 miejsce
Kat. M2: 1 miejsce

Organizacja maratonu całkiem dobra, choć start aż za wczesny we mgle, w zimnie i lekko niebezpieczny - tylko jeden punkt kontrolny i zdecydowanie szło mocno skracać no i te grupy startowe niekonieczne sprawiedliwie "wyłonione" na mega i mini.  Strzałek dużo, zgubić się nie dało. Asfalty jak najbardziej OK. Bufety - spoko ;-)

Po maratonie czekają na mnie koledzy z Interkolu - wspólne foto, idę się przebierać i schłodzić się do morza. Popływałem, powariowałem i wracamy do Krotoszyna.

Dzisiaj jak tydzień temu w Karpaczu miałem nogę konia - w sumie wychodzi na to, że i mam okres konia - tak jak zaplanowałem że końcówka sezonu ma być dobra - tak też jest :-) Kolejny raz mogę powiedzieć, że wygrywam dzięki samemu sobie, a nie jakiejś czy innej sytuacji. Z wyniku jestem bardzo zadowolony, mocna praca przez cały dystans, ucieczka.. Po prostu tak miało być ;-)

cad: 86

Zaraz po przyjeździe na metę razem z Pawłem Sojeckim - liderem klasyfikacji supermaratonów i zwycięzcą open w Rewalu.
Zmęczeni ale szczęśliwi ;-)


I zmarnowany Kris z mewami kąpiący się w Bałtyku zaraz po maratonie :-)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Wygrany wyścig w Karpaczu - Liczyrzepa 2016

Sobota, 3 września 2016 · Komentarze(1)
Dzisiaj był dzień konia, wspaniały dzień, kumulacja, dzień w którym udaje się (prawie) wszystko.

https://www.strava.com/activities/699205336

Od samego rana wyjazd do Karpacza.. Wylosowane grupy, już wiadomo kto jak gdzie i o której.. Wiadomo kto mnie i kogo ja będę ścigać. Jest wielka motywacja. Idziemy odebrać pakiety, jemy ostatnie banany, szykujemy się i wuala - powoli trzeba stawać na starcie.
Ciutkę zimno, ale jedziemy na krótko....na 168 km :-)

Od startu mocne tempo, nie ma co się opieprzać, jeden teamu JasKółki z M2 startował przede mną piętnaście minut....jeden z jaskółek startował ze mną... dwóch jeszcze po mnie z M2... także trzeba gonić, uciekać i jeszcze raz uciekać Od samego początku mimo, że jakoś tak ciężko było, tak nadalismy na prawdę mocne tempo...zostało nas chyba pięciu. Jaskółka praktycznie zmian nie dawała... widziałem że przy mocniejszych zaciągach trochę zostaje... Wszyscy jakoś podjechaliśmy Sztajfę Drogą Głodu - nie targaliśmy jakoś strasznego tempa.. Później zjazdy i jakieś hopki... Na podjeździe pod Okraj trochę zaatakowałem, postanowiłem sprawdzić nogę i kto za mna pojedzie. Tempo było wręcz chwilowo spacerowe.. Chłopaki po chwili się zebrali i dojechali do mnie...

Wjazd na kółko dla mega i giga - doganiamy grupę z mega która robi całkiem dobrą robotę. Po zmianach cisniemy naprawdę niemożebnie. Kosmos.. Podjeżdżamy sztajfę drugi raz....bardzo mocne tempo gdzie strava pokazała prawie 1200VAM i zostaje kilka osób które się opieprzały podczas zmian, w tym jaskółka.. Widząc to dokręcam jeszcze mocniej, na zjeździe staram się dokręcać by czasem nikt nie dojechał... Po chwili dojechał tylko jeden chłopak który robił tez dobrą robotę na zmianach.

Nie zwalniamy tempa, pod Okraj tempo takie że aż dopytuję kiedy się kończy... Jedyne co to powoli woda.. Zjeżdżamy jednak razem, jedziemy razem... aż do sztajfy.. tam znowu mordercze tempo.. zostaję z dwoma kolegami jakieś 400-500m za grupą...no i dupa.. nie udaje się ich już dojść ani na zjazdach ani na hopkach, ani na podjazdach. Ani widu ani słychu.. Na szczęście jednak po drodze bufet, biore dwie butelki, jedna wypada...drugą wlewam do bidonu.. jem żela i jest idealnie. Pod podjazdem pod Okraj żona jednego z kolegów daje nam zimne CocaCole - poczułem się jak PROs :D A coca cola dała niezłego kopa i orzeźwienie.

Ostatnie kilometry to zjazd z Okraju, chwila prostej przez Kowary i podjazd do Karpacza... Po prostu było bosko. Ciągle w czubie, na zmianach i nadający tempo. Po prostu wszystko idealnie, wspaniały dzień.

Wpadam na metę razem z jednym kolegą, z którym już jechałem raz w Wolsztynie... Dostaję medal, okazuje się że mam całkiem dobry czas.. prawie dogoniłem grupę która startowała 10 minut przede mną. Okazało się po chwili, że w myślach jadąc po drugie miejsce, bo dla mnie faworyt w M2 był jeden, że wyniki mnie bardzo zaskoczyły... Pojechałem na czwarte miejsce open, pierwsze w swojej kategorii wiekowej... Ogólnie nigdy koledze nie dołożyłem, a tu dzisiaj aż 5 minut ! :-)

Organizacja mimo małego zamieszania w biurze zawodów i późne otwarcie bardzo dobra ! Dużo wyraźnych strzałek, bardzo dobry makaron z mięsem na mecie... Profesjonalna firma z wynikami... Ładne pucharki :-)

Podsumowując, pojechałem dla mnie wręcz niesamowicie - jestem zadowolony, pojechałem w górach tak jak nigdy :-) To efekty dobrych i odpowiednich ostatnich treningów :-) Jest super ! :-) Widzimy się za tydzień w Rewalu :-)

1 miejsce w Kategorii do lat 30 - M2 szosa
4 miejsce w OPEN Giga na 52 kolarzy :-)
cad: 81
Jest po prostu pięknie :-)


Na mecie od razu dostawałeś piękny pamiątkowy medal ;-) Od pięknej Pani ;-)


Giga Ekipa :-)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Maraton "Don Kichota" w Nietążkowie

Sobota, 27 sierpnia 2016 · Komentarze(6)
Maraton "Don Kichota" w Nietążkowie - czyli jak udało się prawie wszystko - nie udało się wygrać.... 49s.

Grupy rozlosowane w taki sposób, że od samego startu spokojnie wskazałem zwycięzców tego maratonu. Myślałem jednak że będzie przepaść między nami, a tu bardzo miłe zaskoczenie. Mnie los zestawił z Jakubem Latajką z Interkolu i dwoma w miarę znanymi mi ludźmi Henrykiem Bętlewskim i kolegami z Ambit Racing Teamu. Ja ze swojej grupy goniłem kolegów z M2, którzy startowali w najlepszej grupie.

Zaraz po starcie nadaliśmy bardzo mocne tempo, zostajemy w 4 - nasza grupa to były trzy kobiety, starszy pan i jak widać nikt więcej mocny, w sumie od startu jechaliśmy bardzo mocno we dwóch, Kuba się nie rozgrzał i go paliło w sercu, płucach i nogach, a tętno skakało ponoć zbyt wysoko, kolega który się z nami utrzymał dawał zmiany o kilka oczek niższe, więc jedynie taki pożytek że się chwilę dłużej odpoczęło. Tempo było doprawdy zawrotne, nie wiedziałem że mogę tak fajnie i długo dawać mocne zmiany :-)

Doszliśmy kilka grup które jechały przed nami, w sumie wszystkie możliwe poza grupą "faworytów". I co ? Nie zwalniamy tempa, gdy tylko doganiamy ostatnich, dajemy dalej mocną zmianę, dobrą zmianę, by tylko pojechać o open... A nóż się uda..

W pewnym momencie, Heniowi Bętlewskiemu i jego koledze Piotrkowi Chmielewskiemu ze Stargardu odbija i zaczynają wszystkich wyzywać bardzo niekulturalnie.. Że nie dajemy zmian, że te zmiany są złe, że nas roz*ebie, zahamuje i wyj*ebie, że tylko spróbojemy się ścigać na kreskę, ba....nawet zwykłych rowerzystów na trasie wyzywali żeby wypier*alać...  w takiej atmosferze jaką oni stworzyli jeszcze nie jechałem w tym naszym amatorskim peletonie. Henio później próbował uciekać, namówił kolegę żeby go nie gonić, podjeżdżał do wszystkich i mówił że on ucieka i żeby go nie gonić, bo te dwa Interkole są najgorsze, zaraza.... No to uciekł, pewnie myślał że pojadę z nim, do mety jakieś 60km... wiatr wiał... gorąco było... bez jakiejkolwiek pogoni, równym tempem, po zmianach, każdy tyle ile chciał i mógł - dojechaliśmy do niego z nóżki na nóżkę - zdaje się nikt go nie chciał słuchać :-)

Zmiany każdy dawał, inaczej też byśmy nie doszli żadnej z grup, kiedy kilku chłopkaów, w tym ja z naszego peletonu wcześniej jeszcze stanęło na bufecie - oni pojechali i zaatakowali, goniłem kawał drogi z jedną butelką w ręcę i drugą w zębach... Oni cisnęli spinę w cholerę, a my z innymi spokojnie rozmawiając się poznawaliśmy, ale dalej po zmianach pykaliśmy kilometry.

Później na kilka kilometrów przed metą odjechała nam dwójka kolegów z peletoniku... nikt za nimi nie ruszył i to był jak się okazało na mecie wielki błąd, ale o tym zaraz... Dojeżdżamy do Nietążkowa, Henryk Bętlewski wychodzi na przód i widzę że chce wjechać pierwszy na kreskę, ale jakoś tak się stało, że objechałem go i jego kolegę i wjechałem jeszcze 5s przed nimi. Kuba dojechał z nami cały i zdrowy...  Upał dawał się we znaki niemiłosiernie, bolała głowa, nie szło się nawodnić.. masakra, ciągle w pełnym słońcu :) Ale w sumie wolę to niż deszcze ;-)

Na mecie porównujemy czasy z Arturem z liczników... wychodzi na to że wszystko jest na styku, że może nawet wygrywamy open... Ale... jednak nie! brakuje 49s ! :( Wróćmy do akapitu poprzedniego gdzie odjechali nam dwaj koledzy - nadrobili nad nami 1min 40s... Więc gdybym pojechał z nimi, albo byśmy po prostu przyspieszyli i wszyscy razem pojechali tym tempem, mielibyśmy wygraną w open na tym maratonie. Ehh...A była jeszcze moc i mozliwość... Gdyby człowiek wiedział :/ No właśnie, gdyby gdyby :) Ale nie jest źle....

2 miejsce w kategorii wiekowej M2
6/47 miejsce OPEN

cad: 85

Jak zawsze uśmiechnięty, zadowolony i w ogóle chyba faktycznie w dobrej formie :D

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(6)

Pitu Pitu na 170 :-)

Sobota, 30 lipca 2016 · Komentarze(0)
Po ostatnich długich maratonach stwierdziłem, że ostatnio brakowało mi długich treningów. No to dzisiaj znalazłem czas, chęci i wszystko co potrzebne do tego by spędzic sobie kilka dobrych godzin w siodle. Idealny humor ku temu, a raczej jego brak...

To pojechałem na swoją pętętętętętelkę. Dłuuuugo wiało w twarz.. Bocznie niesprzyjająco..  Później zaczęły się hopy trzebnickie, Prababka, kostka, płyty... No i nawrotka :-)

A w tę stronę się już leciało, jednak nie prosto do domu a przez Sulmierzyce.

Po wielu ostatnich takich dystansach ten dzisiaj wydawal mi się "marny" :-) Jutro riplej :-)

cad: 83

Prawie jak we Francji :-)


Tylko zamiast winogron przy ulicy - szczaw i mirabelki :D

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

4m. Klasyk Kłodzki Zieleniec 2016

Sobota, 23 lipca 2016 · Komentarze(0)
Jedziesz na zawody 200km, przejeżdżasz 165km na rowerze, czujesz się podle - chory, przeziębiony, zawalone zatoki, poprawiasz czas mimo wszystko z poprzedniego roku o 20 minut.... i zajmujesz 4te miejsce.

Od kilku dni czuję się coraz gorzej, po kilku dniach z mocno podkręcona klimą to tu to tam.... właśnie strzelają mi zatoki. Czuję się coraz gorzej, spływająca maź sprawia że kaszlę, a i zaczyna już boleć gardło.. Zastanawiam się czy jechać, czy skrócić, czy może poleżeć w łóżku......ale wstaję o 3 rano i jadę do Zieleńca.

Pobieram numerek, rejestruję się, przebieram.... rozmawiamy z kumplami i powoli startujemy razem z Mikołajem Kuropatwą i Arturem Baturo z FTI a także Zdzisławem Kempą :-) Pan Zdzisław zostaje już na starcie bo nie zjeżdża zbyt dobrze, a my lecimy w dół czym prędzej.

Mikołaj bardzo szarpie, ja postanawiam jechać swoje bo to akurat kompletnie nie moje tempo mimo zapewnień Mikiego, że "nie nie, nie mam formy a po górach jeżdżę słabo" ;-) To jedziemy z Arturem Baturo i 3 innych kolarzy z naszej grupki dość długo. Jedziemy sobie spokojnie równym tempem i szafa gra. Wyrównana grupa. Po jakimś czasie dojeżdża do nas kolega z Bielska Białej M2 Kukla - no to jak zasadził to również stwierdziłem że nie moje tempo, ale cała grupka jechała razem więc też nie odpuszczałem...

Wyszedłem na zmianę na bardzo dziurawym odcinku przed podjazdem Gniewoszów.. I tu mnie złapał kryzys, niestety na podjeździe koledzy mi odjeżdżają i nie widzimy się już do mety. Cały czas pokaszluję i pluję się - niemiłe uczucie.

Podjeżdżam jakoś pod Gniewoszów, tam staję na bufecie, pochłaniam kilka życiodajnych arbuzów i dolewam wody i wio... Zjadam swoją bułeczkę (około 95km), przed drugą pętlą zjadam żelka Isostara i .... wraca noga! Doganiają mnie w międzyczasie Paweł Sojecki z jakimś kolegą i jedziemy wspólnie po płaskim hopkowanym terenie.. Na podjeździe kolega ucieka, ja z Pawłem stajemy na bufecie i zjeżdzamy dalej, skręt w lewo... Pawła łapią jakieś skurcze, czekam, jedziemy dalej razem gdy do mnie dojeżdża.. Później podjeżdżamy Gniewoszów, ostatnia runda, więc chcę jeszcze z dobrą nogą powalczyć i może uda mi się złapać kogoś z M2 bo wiem że jestem 4...
Wcześniej zjadam żelka i wio... Noga super.. Odjeżdżam od Pawła nieoczekiwanie, dojeżdżam do kolegi który uciekł nam na poprzednim kółku, jadą we dwóch.. na bufecie nie staję.. łapię w locie butelkę wody, wylewam pół na nogi, na głowę i trochę wypijam.. Ohh jaka ulga!

Zjeżdżamy razem, kilka wspolnych kilometrów po płaskim i stwierdzam że koledzy jadą ciut zbyt wolno i im odjeżdżam bez problemu.
Niestety nie udało się już złapać nikogo z mojej kategorii wiekowej. Kolejne już w tym sezonie 4 miejsce.... trzeci raz przegrywam z Mikołajem Kuropatwą - szacun stary, dobry jesteś ;-)

Patrząc póxniej po wynikach, do Artura Baturo straciłem tylko kilkanaście sekund i do swojej grupy, do trzeciego miejsca już brakło jakieś 5 minut.

Teraz trzeba się wykurować, na luzie coś pokręcić ewentualnie..I przygotować na kolejne giga :)

Zawody Supermaratonu Klasyk Kłodzki w Zieleńcu organizacyjnie perfekcyjnie. Bogate bufety: arbuzy, pomarańcza, placek, woda i izotonik... Super obstawa na trasie i wszystkie skrzyżowania bezpieczne, sprawne podanie wyników bez żadnych błędów, kolarskie jadło na mecie, bardzo dobry ryż z warzywami i sosikiem. Tylko pakiet biedny, ale za to chociaż medalik pamiątkowy ładny.

 cad: 82

Z gigowcami, Arkiem Robakiem / liderem Pucharu Polski Supermaratonów Stanisławem Dołmatem / viceliderem PP Supermaratonów Krzysztofem Łańcuckim i Arturem.

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Francja - Tour de France - Mont Ventoux

Niedziela, 17 lipca 2016 · Komentarze(6)
Nadszedł czas na małe podsumowanie wycieczki do Francji, wycieczka bardzo udana, pełna emocji, wzruszeń i bardzo wielu wrażeń.

Do Francji ruszyliśmy we wtorek. Małym busem. Rowery zostały zamocowane na tylny bagażnik, pakunki do środka Renault Trafic. Przód dwa siedzenia, z tyłu jedno... Reszta to torby, pakunki, lodówka, leżanka na karimacie co by kierowcy mogli się choć trochę przespać. Wyjeżdżamy około 20-21 z Krotoszyna i czeka nas jakieś 14-15 godzin drogi. Zmieniamy się co 3-4h za kierownicą. Robimy postoje na siku i chwilę rozprostowania kości.. Raz stajemy już we Francji w McDonald's żeby zjeść coś ciepłego i zarazem znanego naszym żołądkom. Ani żaby ani ślimaki nie wchodziły w grę ;-)

Dzień pierwszy (środa)

Kiedy dojeżdżamy do docelowego miejsca - Carpentras i hotelu Prato Plage kawałek za miastem - wyłania się góra... wielka potężna monumentalna góra, która od tak sobie wyrosła w Prowansji. Jedna jedyna. Idziemy się zameldować, ale tu uwaga! kto jeszcze nie był we Francji, niech sobie przygotuje rozmówki jakieś, bo rzadko który z nich po angielsku mówi. Z panią recepcjonistką trzeba się kontaktować na migi, z innymi z resztą też. Moje oczy przykuwa nieduży basen i leżaczki, bardzo ładny hotel w ciekawym stylu, na uboczu. Rozpakowujemy się i idziemy na rekonesans tego co czeka nas jutro. Przebieranki, szybkie poprawki w rowerach i e wuala.  Wcześniej jeszcze od kolegi z Francji dostaję info, że skrócono etap.

Wjeżdżamy do miasta, jadąc pierwszy prowadzę kompletnie nieznaną mi drogą, na czuja.... Jak się okazało, wszystko szło dobrze, ale również na migi postanowiłem zapytać o drogę do Bedoin pewnego młodego Francuza. "A gosz"... "A wła"... i jedziemy dalej. Wiemy już gdzie. Po drodze mijam Niemców, zagaduje, jadą razem ze mną aż prawie do samego podjazdu. Mijamy też sympatycznego Belga z synami, ktory zdaje się zagadać i chwilę rozmawiamy.

Ja z plecakiem pełnym gadżetów i sprayów ruszam do góry - im wyżej tym zimniej i bardziej wieje, a to nie sprzyja za bardzo o tej porze(18-19:00). W głowie już sobie układam: do góry nie wjadę bo się nie da... skrócony etap więc trzeba zrobić napisy odpowiednio niżej. Wyszło 700m przed ostateczną metą. Dojeżdżam do góry, zostawiam rower przy sympatycznych Holendrach, rozmawiamy, jemy kiełbaskę świeżo usmażoną z ich grilla, popijamy sobie izotonikiem i wracam się w dół trzesąc się z zimna niemiłosiernie.

Wjeżdżam do Carpentras, trochę błądzę.. Nie mogę jechać jak wtedy gdyż są to drogi jednokierunkowe.. staram się jechać na czuja, ale średnio to wychodzi.. Przejeżdżam przez jakąś przeraźliwą muzułmańską dzielnicę, wracam do miasta, pytam o drogę i jakoś docieram do hotelu. Robię filmik: https://www.youtube.com/watch?v=wBiGhhLrIwQ i idę spać.

Dzień drugi (czwartek)

Wstaję, jem tosty, ubieram się i czekam na sympatycznego kolegę Francuza... Umówiliśmy się na wspólne kibicowanie etapowi TdF pod Mont Ventoux. Zadziwiająco przyjechał na rowerze do ITT, nic w tym złego gdyby nie to że jego przełożenia to były max 39x23... Stajemy więc kilka razy przy najcięższych momentach aby odpocząć, bo te przełożenia to go zabiły.

Podjeżdżamy sobie w tłumie kibiców, rowerzystów i kolarzy... Podjeżdżamy z dopingiem, oklaskami i wieloma pozdrowieniami... Dojeżdżamy do naszego miejsca docelowego - 700m przed metą, mój napis przetrwał noc, koledzy z Holandii dopilnowali aby nic moim malunkom się nie stało. Jesteśmy częstowani jedzeniem, izotonikami i innymi mocniejszymi izotonikami... atmosfera jest coraz fajniejsza. Odkładamy rowery za barierki pod namioty kolegów. Ja ściągam buty, mavicowskie do stania, chodzenia i kibicowania nie nadają się....coś niewygodne.. Biorę kamerkę na rękę i nagrywam filmiki, z czego wyszło to: https://www.youtube.com/watch?v=3bfBQkt7tb0 . Jedzie najpierw "caravane" z wieloma suvenirami, tańce, głośna muzyka, śmiechy, jedna wielka kolarska brać - bardzo pozytywna, międzynarodowa.. W naszej grupce byli też Australijczycy.. Świetni ludzie...

Nadjeżdża peloton... Emocje sięgają zenitu, żandarmeria całkiem spokojna, żartują razem z nami, ale pilnują porządku. Jest ich całkiem sporo więc nikt nic nie wywija złego.. Dojeżdża ucieczka, kolega z Australii startuje z kamerką w jakimś stroju czarnym, taranuje mnie, kilka innych osób i leci za kolarzami... Po chwili nadjeżdża Froome, Porte, Quintana... Jest bardzo ciasno.. Na zakręcie kibice nie ustępują motocyklowi miejsca ile trzeba i ten gwałtownie hamuje... 100m nade mną Porte wjeżdża w motocykl... chwilę po nim wpadają na nich kolarze Sky... Quintana, który jechał parę metrów za nimi przejeżdża obok mnie i mocno przyspiesza omijając całe zameiszanie... Ludzie tam u góry robią miejsce i można jechać.. Przede mną staje motocykl z kamerą, widać więc mój plakat, (o zgrozo!) biegnę przy motocyklu wzdłuż drogi i chwilę mnie widać w obiektywie.. Po czasie żałuję, że nie pomogłem jednemu czy drugiemu a biegłem do kamery.. Ale czasu już nie cofnę.. Tam jednak na miejscu totalnie nic się nie stało.. Po chwili jadą kolejne grupki, w tym Rafał Majka który serdecznie uśmiecha się słysząc doping dla niego....a to krzyczeli ze mną Francuzi i Holendrzy, których zaraziłem dopingowaniem polskiego kolarza. Po Rafale jadą jeszcze pojedynczy kolarze, wszyscy wszystkich popychają, kolarze sami "domagają się" dopingu róznymi gestami, śmieją się do nas i przybijają piątki.. Bardzo luzacko.

Wracamy do hotelu, droga przez mękę - zimno, zaczyna nawet coś kropić, pogoda się bardzo popsuła w jednej chwili.. Dojeżdżamy jednak bez problemów, kolega się pakuje do auta, wraca do domu a ja idę do pokoju... Otwieram internety, a tam hejt... hejt za "kibicowanie, bieganie i wstyd" ... Dowiaduję się jak skomentował to komentator na eurosporcie... Jestem tej myśli, że gdyby on nie użył takiej czy innej frazy, całej tej "oprawy" samego wydarzenia by nie było.. Ale stało się, co zostało zobaczone to się nie odzobaczy, co zostało usłyszane to się nie odsłyszy i tak dalej.. Mleko rozlane, trzeba wziąć wszystko na klatę i żyć dalej wyciągając odpowiednie wnioski oraz bardzo wnikliwie analizując swoją listę (bliskich) kolegów, koleżanek czy przyjaciół. Bywa.. życie toczy się dalej. Przeprosiłem za to że nie pobiegłem pomóc kolarzom a pobiegłem lansować się z flagą - faktycznie źle to zostało odebrane, nie taki był zamiar, więcej niestety zrobić nie mogę.

Dzień trzeci (piątek)

Wstajemy dość żwawo, dzisiaj "rest day" więc jedziemy autkiem zwiedzać Bedoin. Francuzi mają długi weekend ze względu na to że 14.07.2016 było święto narodowe "Bastille day" i w Avignion dodatkowo obchody teatralne... W miasteczku wiele pięknych uliczek, wąskich i starych, kościółek na górze, z której pięknie jest widać szczyt Mont Ventoux - cudownie. Wchodzimy do czegoś wyglądającego na "muzeum" kolarstwa, a tam faktycznie pełno starych rowerów, koszulek, historycznych gazet itd. Wybieramy także kierunek sklepy, restauracje, pamiątki... W jednej z restauracji wciągam pizzę, średnio taka, bez użycia słownika zamawiam coś z pieczarkami i oliwkami czyli rzeczami, które niekoniecznie lubię. Ale zjadam, nie najadam się za bardzo, ale ważne że coś tam na ruszt wrzucone. Wchodzę do sklepu jednego, wybieram pamiątki, na koniec słyszę że pani ekspedientka jest z Polski i od 30 lat siedzi tutaj we Francji, pochodzi z Zakopanego... Bardzo długo czekała żeby odezwać się po "naszemu". Wracamy do hotelu, odpoczywamy.... chillout.

Dzień czwarty (sobota)

Wstawanko jeszcze szybsze, lecimy do Bedoin żeby zrobić podjazd, bo w koncu jest ładna pogoda, co najważniejsze to po prostu nie wieje. Wjeżdżam w czasie niecałych 1h 40min - http://kris91.bikestats.pl/1490063,Podjazd-Mont-Ve... Do poczytania o podjeździe całym tutaj w oddzielnym wpisie :-) Wracamy do hotelu, pakujemy się i jedziemy do domu. GPS przypadkiem nas prowadzi przez centrum Lyonu...jedziemy chwilę w korkach...dużych korkach nawet na autostradzie.. Tam też na panelach wyświetlali antyterrorystyczne "Solidarni z Niceą"... Wracamy do Polski, kontrola graniczna, sympatycznie choć chwilę stresu przeżyłem.... możemy jechać dalej.

........................................

Podsumowując to z całego wyjazdu jestem bardzo szczęśliwy i zadowolony. Francuzi to baaaaaaardzo otwarty naród, wyluzowany, życzliwy i w ogóle przyjazny..  Ludzie na podjeździe mega sympatyczni, wszyscy wyluzowani, piknikowali... Wszyscy biegali, robili sobie jaja... Kolarze też na wyciągnięcie ręki... Pierwszy raz zaznałem Europy (Francji) na własne oczy, na własnej skórze doświadczyłem... Może na wyrost... choć mnie też na wyrost oceniono, niesprawiedliwie hejtowano i opluwano, ale stwierdzam, że Polska to dziwny kraj... tutaj ludzie sobie wilkiem... jak się komuś noga powinie to reszta się cieszy... Jak to kolega napisał "pier... frajernie" , niestety mój klub nagle też się "odcina", niby kumple z zazdrości bycia tam pokazują swoje prawdziwe "ja", lokalne gazety szaleją, wciągane są oczywiście dodatkowo sprawy niezwiązane z moim "wygłupem"... A kto mnie dobrze zna, wie... że "ten typ tak ma". No cóż, nauczka na przyszłość że "jeśli nie potrafisz nie pchaj się na afisz" to prawda, ale czasem jak tutaj kamera sama cię szuka, bo akurat przypadkiem idealnie na twoich napisach wywracają się najwięksi kolarze świata i lecą biegiem na metę... koszmar ? pech czy szczęście ? Nie wiem, stało się i już.

Moje pamiątki z Francji i Mt. Ventoux :-) Upijam sie winem prosto z Prowansji :-)


Nasza kibicowska ekipa ! :-)  Holandia, Australia, Francja i Polska :-)



Po zjeździe z Mont Ventoux w koszulce pamiatowej ;-) Coffee break po dobrej wspinaczce :-)


Po tym  wielkim osiągnięciu żadna góra nie będzie mi straszna :-)


Jeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeest Mont Ventoux ;-)

Chillout ;-)


Pomnik zmarlego Toma Simpsona na Mont Ventoux podczas jednego z etapów..


Bedoin, piękna wioska :-)




Podjazd do Mont Ventoux od drugiej strony :-) I Alpy w tle :-)


"Expo" w Bedoin :-)





Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(6)

Wolsztyn - maraton 270km - podium

Sobota, 9 lipca 2016 · Komentarze(1)
Ogólnie nie wiem co napisać ! Życiówka ! Rekord ! I to jeszcze drugie miejsce w kategorii na Giga :-)

Link do Dzisiejszej Stravy: https://www.strava.com/activities/635553812

Od rana o 4:00 wyjeżdzamy do Wolsztyna z Arturem. Po drodze spotykamy wesołe autko Kuby Latajki i chlopaków z Ostrowa.
Rejestrujemy się, przebieramy, szykujemy.... i czas na start. Stoimy którąś minutę i nic się nie dzieje, jakieś motocykle nie dojechały. Start honorowy. Dojeżdżamy na start ostry a panowie mowią do nas "jedzcie już sobie" - bo grupa przed wami pojechała już jakieś 7 minut temu.. a miało być co 3 minuty.

Jedziemy równo, po chwili zostajemy we 4 osoby. Dwa razy przez jednego i tego samego kolegę mijamy się z prawidłową drogą, ale za każdym razem staję na posterunku. Po kilkudziesięciu kilometrach doganiają nas Arek Robak i Artur Paterek ze swoją grupą, ciśniemy dalej mocno....ale koło 100km dogania nas reszta grup giga. Kategorie mam pozamiataną, bo ktoś mnie właśnie dogonił o 6 minut.. ale wiem że jestem już drugi, może być.

Szczerze mówiąc że od złapania przez nasz peleton pierwszej grupki  - nic się nie działo.

Znaczy się tak: byłoby kilka kraks przez kilku ludzi, co chwilę ktoś robił dziurę w grupie i było trzeba szarpać się i spawać.

Jedynie co to ostatnie 30km było już szybkie i konkretne. Mocne zmiany całego peletonu (większości), i finisz na kreskę na którą wjechałem jako pierwszy z grupy, ale oficjalnie w wynikach:
Open: 14
Kat. M2: 2

Myślałem że będą skurcze, ale obyło się bez. Super rozmowy z ludzmi podczas jazdy, to nie wyścig...to maraton. Ogólnie luz pod tym względem. Można spokojnie zjeść i wypić. Żaden problem. Chłopacy jedynie nie pozwolili się wysikać, a od 90km jechałem z totalnie pełnym pęcherzem. Uwierzcie, że o niczym innym nie myślałem tylko jak się wysikać. Ale niestety nie było jak i kiedy. Zjadłem dwie kanapeczki z serem i szynką, które były świetną alternatywą dla batoników żeli i bananów.  Świetna pogoda - w sensie wiatr wkurzający, ale nie aż tak dokuczliwy jakby mógł być, lekko czasem pokropiło, słonce za chmurami... nie wiem czy przy 30*C bym dał radę. Dziś było idealnie.

Jutro czeka mnie wyścig w Szklarskiej Porębie - który chce tylko przejechać.

A dzisiaj organizacyjnie kompletna klapa. Kilka niewidocznych strzałek na drodze, pucharki tylko dla zwycięzców, przerwana dekoracja przez zamieszanie z wynikami - odwołana dekoracja mega i giga bo nie moga dojść do ładu z czasami. Mała obstawa na trasie. Ohydna gzika z pyrami na mecie, jedyny plus za chlebek ze smalcem.

Dzisiaj Interkol pojechał rewelacyjnie:
Zbigi podium na MINI - 3 miejsce kategoria
Ewa podium na MINI - 2 miejsce kategoria
Piotrek podium na MINI - 3 miejsce kategoria
KRIS podium na GIGA - 2 miejsce kategoria
Kuba podium na GIGA - 1 miejsce kategoria
Artur podium na GIGA - 3 miejsce kategoria
No i we wtorek jadę na Tour de France do Francji na etap Mont Ventoux (szczyt, meta) - będziemy widoczni na pewno :-)

cad: 85

Część naszego peletonu na giga :-)


Po wszystkim chociaż dla własnej satysfakcji zrobiłem sobie foto :-)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Maraton w Łasku - trzeci raz 4 !

Niedziela, 5 czerwca 2016 · Komentarze(5)
Ehh co za pech.. Tak w skrócie można opisać dzisiejszy start. Dzień konia, ale niewykorzystany... Może nie takiego jednak jeszcze z salonów ;-) Ale od początku...

Czwartek i piątek spędziłem w Warszawie, z dala od sportu i roweru. Było można się zająć moją drugą działalnością, o której pewnie wielu z Was już wie ;-) W sobotę byłem do południa zabiegany, później na szybko na kilka minut na rower, by po odebranym telefonie szybko wracać - zdażyłem idealnie w czas. Później festyn, w którym coś tam pomagałem w organizacji i tak upłynęły bardzo aktywnie trzy dni - nie było jednak czasu na kręcenie, na odpoczynek i rozkręcenie... Totalna wynora pod względem ilości snu, jedzenia, picia i wszystkiego co niezdrowe.. No ale, ja i dieta ?!

Dzisiaj już o 5 wyruszyliśmy do Łasku razem z Patersonem by wspólnie ścigać się na dystansie giga. Kompletnie nieprzygotowany, spakowany na szybko, bez makaronu i potrzebnych różnych rzeczy... Ogolnie tragedia myślę. Wiem, że moja grupa za fajna nie jest... Wiem, że kilka grup po mnie są silni... dwóch dwie minuty po mnie startuje z M2... ogólnie losowanie do du... :/

No ale staje na starcie, ruszam......i zostaje sam?! dojeżdżają po chwili kompani, jedziemy jakimiś zmianami z myślą i nadzieją o dojściu Rafała Olesia i grupy przed nami.. To udaje się zrobić dość szybko, ale brakuje mi Rafała. Pytam o kumpla, a tu się okazuje że złapał gumę. Jedziemy dalej, ogólnie jazda bez historii.. równe mocne i szybkie zmiany.. Daję je jak najmocniejsze potrafię, no bo wiem że nie może mnie nikt dojść.. no ale, niestety... Grupa kolegów Cieśli i Dołmata dociąga ze sobą zawodnikow z M2... I automatycznie jestem trzeci...

Trochę odpoczywam, jem chlebek, żela... ale dalej mocno pracujemy bo nie wiemy co dzieje się za nami.. taki urok tych maratonów.
Na około 30km do mety dwóch kolegów bezpośrednio przede mną kładzie się na asfalt - jeden liznął koło a drugi go przejechał... ja jakimś cudem omijam kraksę, chłopaki czekają bo zrobiło się zamieszanie, ja widzę że z ziemi się zbierają i razem z kolegą Arkiem Cieślą staramy się uciec reszcie, która nie kwapi się do tego aby ponownie zrobić peleton... Uciekamy jakieś 6-7km ale niestety siła złego na jednego... nie ma szans, jedziemy pod wiatr, już trochę zmęczeni. Grupa dojeżdża... Ja próbuję skoczyć jeszcze dwa, trzy razy na hopkach, ale niestety tylko trochę się rwie....ci którzy mają być to niestety są... ehh... Na ostatnie kilka kilometrrów czuję, że mam sporo mocy, ale nie na tyle żeby odjechać, ale ludzie się czarują, więc wychodzę na czoło i daję bardzo długą i mocną zmianę aż do kreski gdzie chłopaki sobie zafiniszowali. Na to jednak również daję finisz i z grupy wjeżdżam jako trzeci.. Ogólnie mega mi się jechało. A nawet giga mi się jechało. Ale co zrobić ? Po rozmowach na mecie spotkałem się z uznaniem i podziękowaniami, gdybyśmy startowali razem to bym pozamiatał.

Staję na mecie, liczę sobie czas niestety kolega z M2 który startował długo później, ale w fajnej grupie dojeżdża +/- na styk... patrzę na wyniki... no niestety 4-ty :( Zabrakło aż/tylko 12 sekund ! Masakra! 12 sekund na 215km.. Tragedia! Gdybym miał lepszą grupę, grybym wiedział to by się to dokręciło... ehh.. no cóż. Peszek.. Szacun dla Gniado Mariusza, który  z nami przejechał cały dystans i wygrał open na rowerach innych dając również całkiem dobre zmiany.

Kolejne czwarte miejsce w 2016 roku i 10open. 


Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(5)

Maraton w Radkowie - NIGDY Więcej !!!

Sobota, 21 maja 2016 · Komentarze(4)
TRAGEDIA przed duże "te" !!!

Jeszcze nigdy nie miałem takiej wynory na wyścigu i nie myślę tu wcale o trudności podjazdów czy braku formy...

Wybraliśmy się jednym samochodem gigowym - Ja, Artur i Kuba... 

Stanęliśmy na starcie... I rura do przodu! Dwie minuty przede mna Artur Paterek, dwie minuty za mną Kuba.. na mega ejszcze niedaleko za nami Bazyl, Grześ i Kierzol ;-)

Dwóch z naszej grupki odjechało już na samym początku nadając bardzo mocne tempo pod górę, rozmawiając razem z Arturem Baturo z FTI stwierdzamy że nie ma co gonić się już na samym początku.. Jedziemy więc swoje spokojnie - równe tempo, pasuje mi i Arturowi... Dwie Jas-Kółki jeszcze też z nami. Ogólnie odjechała kategoria, jeden z jaskółek tez jechał ze mną z mojej kategorii i ktoś tam nas doszedł.. więc walka na całego. Ale już na 10km ?! Myślę sobie nie ma co się podpalać.

Pierwszy podjazd, pierwszy długi i stromy podjazd... 15km... Widzę już Artura P. przed sobą.. doganiamy innych z grup przed nami... Jedziemy dobrze ! Dojeżdżam gdzies do kolegi z Interkolu na 50-100m i zaczynamy zjazd... tam trochę odjeżdża... ale znowu trochę "płaskiego" i takich lżejszy terenów i Artur wraca w moje pole widzenia. Po drodze widzę, że Paweł Sojecki zmienia dętkę.. Pech i mam nadzieję że mnie to nie trafi... Ale trafiło wcześniej niż myślałem... po paruset metrach.. jedziemy grupą, kilka osób przede mną, całkiem ładny asfalt a tu nagle JEB ! dwóch przede mną, ja i kolega za mną wpadlismy w wielką ostrą JAPĘ ! - to nawet dziura nie była. No i pech tak chcial, że to ja musialem zmienić dętkę bo to akurat moja się przebiła.  Koło na szczęście całe.... :/

Jak już to zrobiłem, wsiadam na rower, mija mnie Grzegorz i Kuba, po chwili dogania Bazyl... Każdy praktycznie osobno dojeżdza do bufetu, Kubie spada łańcuch, ja jade dalej.. Na peirwszym bufecie nie staję, łapię tylko banana w locie :-) Później zjazd dziurawy, wjeżdżamy do miasta, zaczyna się ostatni podjazd.. liczę że będe nadrabiał, mocno naciskam, faktycznie doganiam tych co mnie wyprzedzili podczas łatania... Garmin pierwsze kółko pokazał całkiem przyzwoite, ale bez szału. Zjazd, całkiem fajnie idzie, trochę ryzykuje, ale wszystko w granicach rozsądku, ładny asfalt!

Zaczynam drugie kółko, na sztywnym podjeździe doganiam jakiś maruderów.....jedzie się calkiem fajnie, nadrabiam ilę mogę. Garmin drugie kółko pokazał przyzwoicie, także gdyby nie było róznych ekscesów na trasie to około 7:05 - 7:15 mogło by wyjść.. Zatrzymuję się na bufecie, jem pomarancza, zalewają mi bidony, ja sikam na poboczu... Jadę dalej.. Końcowy podjazd... Jedziemy trzecie okrążenie... I katastrofa, koniec wyścigu...Co tu dużo mówić..... Teraz się modlę żeby tylko dojechać... Jadę w miarę spokojnie już, nie ma o co się ścigać, w oponie może 5-6 atm. więc kiepsko.. Nie ma już motywacji, psychika siadła... No i to co się stało na sam koniec to już przeginka zupełnie.. Na ostatnich 4 no może 5 km lapię  gumę ! No ku**a katastrofa. Przesada, klnę na siebie, że po pierwszej gumie jadąc bez zapasu w ogóle pojechałem na giga.. było zjechać na megę.. Ktoś za mną pyta się czy mam dętkę, nie mam ! ide z buta, ale po chwili rzuca na pobocze "tu masz, ja jadę dalej" - no dzięki, ale kolego! krótki wentyl.. skapłem się dopiero po zalożeniu! Więc idę z buta... Druga guma musiała być przyszczypnięta i wystarczyła jakaś mniejsza dziura by trzasnać... albo nie wiem co.. bo no.. po prostu zeszło :(

Wchodzę na metę z rowerem na ramieniu.. masakra! Katastrofa! Taka wynora, że szok. To że gdzieś mnie kryzys złapał od 150 - 170km to już mały pikuś... Puścił! Przeżyłem, ukończyłem.

I jedno sobie mówię: Krzysztofie, jeśli czytasz ten wpis w roku 2017 - NIE JEDŹ do RADKOWA na maraton!!! Szkoda sprzętu, zdrowia i pieniędzy!

Dzisiejsza jazda to był slalom gigant pomiędzy dziurami, TFU ! japami, kraterami, etc.. No nie, Nigdy więcej!

Ps. Do Gorzowa i Łasku jade na mega :-) Na giga jednak trzeba konkretnych treningów.. A ja nie mam na to sił, chęci ani czasu.

Ps.2. Szacun dla Kuby, który szedł jeszcze więcej niż ja! 8km, przebił szytkę, mial problemy żołądkowe.. Też źle skończył.
Ilość złapanych gum przez dzisiejszych maratonczyków przytłacza ;/


Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(4)

X Trzebnicki Maraton Żądło Szerszenia 2016

Sobota, 30 kwietnia 2016 · Komentarze(2)
Od samego rana przyjeżdża po mnie Prezes Interkolu Grzegorz Bogdajewicz ;-) Lecimy w dobrych humorach do Trzebnicy na maraton. Jest moc, fajnie się gada, śmieje i w ogóle luźno - no jak to Grześ. Dojeżdżamy na miejsce, odbieramy numery startowe i lecimy na parking. Jemy banany, makaron i zaczynamy się przebierać. Na parkingu koło nas Kuba Latajka, kolega Kajser z Ostrzeszowa i Robert Kierzek. Robimy co trzeba i lecimy na start. Grześ startuje chwilę wcześniej....ja czekam, zbiera się nasza grupa... przychodzi czas.. No i lecimy z Trzebnicy na start ostry. Tam już jakieś harpagany się ścigają, stajemy na starcie....ostatnie siku....3.2...1.....start :-)

Mocno pociągnąłem, ale chłopakom się od startu nie spiszy ;-) Mówią, że wolniej... no ale daliśmy kilka zmian i trzeba trochę podkręcić tempo - z naszej grupy zostajemy w 5os. Lecimy równo po zmianach, widzę że niektórzy się nie wysilają to stwierdzam że zajeżdżać się też nie będę, ale zmiany są równe i nikt nie ma pretensji - każdy daje od siebie ile może ;-) Po peirwszych 50km średnią mamy 42 km/h co myślę robi wrażenie... chociaż na pierwszym pomiarze czasu po wynikach patrząc moja grupa traci już 4 minuty do zwycięzcy...
Jazda w sumie równa, po zmianach, bez historii....prawdziwe ściganie zaczynało się dopiero gdzieś od 100km...

Po drodze jeszcze jednak był podjazd "Joanna" niedaleko Milicza... tam jedziemy równo, nie za mocno....z rezerwą - 75km...jeszcze drugie tyle przed nami. Później zjeżdżamy, przejazd przez "główną" i kilka ostrych zakrętów... tam w jednym kraksa z autem... na szczęście nie ja...pechowo że ktokolwiek :/ Skręcamy ostro w prawo, duża prędkość....jadę jako trzeci i z naprzeciwka leci samochód jakiś van. ledwo wyrobiłem się w zakręcie żeby nie trzasnąć w auto - niestety ale jeden kolega i kilku z tyłu jechało dużo szerzej i wylądowali pod prawie stojącym samochodem. Zwalniamy mocno, kolega się jakoś zbiera - żyje, jedziemy dalej!

Tutaj jem pierwszego żela. Kolejne hopki przed nami, tam Artur trochę zrywa do przodu jak praktycznie każdą swoją zmianę jakieś 50m przed grupą. Odpadają nam ludzie z koła, z "Wieży Obserwacyjnej Gęślicy" lecimy w lewo, Prababka coraz bliżej! :-)
Trasa pięknie oznakowana, nie można pobłądzić, super obstawiona przed policję i straż, jest bezpiecznie przez całe 150km. Dalej lecimy, zbliża się bufet...tutaj małe zamieszanie i śmierć w moich oczach.. no może śmierć to przesada, ale niezła kraksa... sięgam i łapię wodę, a tu nagle kolega z lewej przede mną dojeżdża i wysięga rękę po wodę..... pani z bufetu robi krok w przód i wjeżdżam w nią całym impetem! Z całego serca przepraszam - cieszę się że nam nic się nie stało, ani mi ani Pani! - woda się rozlewa na mnie, moje koło ląduje między jej nogami...lewa ręka trzymała wodę, ledwo się utrzymałem w pionie, koło całe....hamulce całe... można jechać dalej!

Zaczynaja się hopki, coraz ciężej się jedzie, ale i coraz fajniej. Czuję się nieźle, ale widzę też że trochę do kolegi Michała Wojtyło mi brakuje, zdecydowanie najsilniejszy chłopak z naszej grupy. Ale i nerwowy, opierdziela Artura nieparlamentarnymi słowami za sposób dawania zmian, no ale... emocje i wszystko jasne... chcemy dojechać najdalej jak się da - razem. Zostajemy we trzech! Tu jednak po zmianie troche nam Michał odjeżdża.. Artur nie daje zmiany, ja nie czuję się na siłach żeby dojechać. Odpuszczam, jadę swoje!
Skręt w lewo już praktycznie na Prababkę... Zaczynają się pierwsze hopy po 6-7% i tutaj widzę, że przyciskając dojeżdżam do Michała, Artur zostaje parę metrów... Jadę swoje. Nie czuję się źle.

Na Prababce poszedłem dość żwawo, dojechałem i prześcignąłem Michała, mocno depnąłem. Później kostka pod górę kolejne 7%. Widzę, że Michał do mnie dojeżdża i smigamy razem we dwóch. Dojeżdżamy do płyt, tam mijam Interkolowca, jedzie się fajnie, przyspieszamy, hopki skaczemy fajnie i żwawo. Przejeżdżamy w Boleścinie koło mojego ulubionego sklepu - serdeczne pozdrowienia dla Pana Sprzedawcy który akurat był na zwenątrz :-)

Czuję, że Michał ma więcej pary....i tak się staje że na jakieś 7-8km przed metą mi odjeżdża dając po prostu bardzo mocną zmianę i nie odpuszczając pod górę. To było już dla mnie zbyt dużo i powoli zebrał trochę ponad minutę. do samej mety. Ale jadę dość żwawo, czuję się jak u siebie :-) Malownicza trasa, czuję już że dojeżdżam do mety, zjazd do miasta w asyscie samochodów. Później przebijam się przez miasto, pod prąd na rondzie. Raz dwa trzy i meta....siadam na trawce, Tomasz i Bartek śmieją się ze mnie że pierwszy raz widzą mnie w stanie totalnego wyjechania (chyba tylko Tomek mnie w Zieleńcu widział raz w gorszym stanie).... trzeba odsapnąć... Dostaję medal, idę się przebrać, wracam... jem zupkę, ciasto, pomarancze...rozmawiamy i razem z Prezesem jedziemy :)

Tu muszę podkreślić, że grupa nie trafiła się najgorsza....ale to nie były takie konie rodem ze stajni z Janowa :D czyli że tak brzydko po nazwisku: Jurkowlańce, Gucwy i inne mocne chłopaki. Pojechałem na miarę swoich obecnych możliwości i jestem zadowolony. Tak jak jednak myślałem wygrał ten który wygrać miał, pierwszą dziesiątke open praktycznie wytypowałem w 75%.

I teraz uwaga! Szacun dla Rafała Olesia za 3 miejsce OPEN i 1 w kategorii na mega ;-) Jesteś koń, masz moc! Zazdro!
Szacun dla Zbigiego, który mimo wielu przeciwności i kontuzji jedzie dalej i zdobył 3 miejsce w kategorii na mini! Pięknie Interkol!
Grzegorz włożył mi dwie minuty, Kierzol nie pojechał zbyt dobrze jak na swoje możliwości, Artur został pod Prababkę i na mecie ponad 3 minuty.... Tomek super na Mini, Sebastian także! Jak kogoś pominąłem to soooorrry! :-)

Ogólnie maraton na wielki plus ! Pogoda dopisała, nie było można zabłądzić, bufety na bogato, Prababka rządzi! i  żądli! Obstawa na skrzyżowaniach dobra... Tylko nawierzchnia czasem słaba, ale na to wpływu nikt nie ma :-)

Graty dla Szerszeni! Super Interkol! Nieźle Kriso....trzeba doszliwować jeszcze formę. By było jeszcze lepiej :) Bo na razie jest przeciętnie :)

cad: 85

M2s: 8/19
Open: 33/232
Rowerowy Krotoszyn ! Coraz silniejszy, coraz liczniejszy, coraz fajniejszy! :-)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(2)