Maraton w Choszcznie 2017
Sobota, 27 maja 2017
· Komentarze(1)
Kategoria 150km i więcej, Zawody, Ze zdjęciami
Już w piątek wieczorem pojawiłem się w Choszcznie aby wziąć udział w XII edycji maratonu. Czesia z mamą już były w szkole, gdzie była baza maratonu i po raz pierwszy w mojej maratonowej karierze - nocleg na hali sportowej. Poszedłem się zarejestrować, odebrać pakiet startowy i pomarudzić na grupę startową.. Na hali było już kilkanaście osób, wielu znajomych także przyjechało odebrać pakiety i tyle... Pogadali, pośmiali i rozeszli się później wszyscy. Na mnie jeszcze czekała pizza przepyszna i tyle na dziś... Rozłożyłem się na moim materacu....a obok jakiś miś, niedźwiadek... niedźwiedź ryczący ku**a w nocy jak odkurzacza, odrzutowiec.... WTF ?! Kładziemy się po 22 spać, a ja leżę z otwartymi oczami przez prawie 2h i nie mogę zasnąć. Nie chcę być chamski i gościa nie budzę, inni jakoś śpią. Wziąłem więc swój materac i poszedłem spać....pod prysznice... nikt tam nie właził, nikt się nie kręcił. Uff! Wyspałem się nawet..
STRAVA: https://www.strava.com/activities/1009671105
Od rana pobudka jeszcze przed budzikiem bo ludzie zaczęli się kręcić, głośno rozmawiać i wchodzić do mojej sypialni. Czas było się więc umyć, najeść (półtora bułki, parówka, rogal i banan)... Odprawa, nikt się do mojej 5osobowej grupy nie dopisał, została ona więc rozłożona - dwie panie trafiły do pierwszej a ja i kolega do ostatniej. Wystartowałem więc z Remikiem Ornowskim, Krzysiem Łańcuckim, Pawłem Sojeckim... Sześć minut przed nami jechali Bętlewski i Cieśla... Trzy minuty były do S.Dołmata... Trzeba gonić!
Zaraz po starcie całkiem dobre tempo, ale nie za mocne, nie było ono nie wiadomo jakie.. Krzysztof Łańcucki trzymał nasz peletonik w ryzach.. Nie było szarpania, równa, mocna i dobra jazda.. Pierwsze kółko i nadrabiamy trochę do wszystkich, na początku drugiego doganiamy grupę przed nami.. odpoczywamy trochę i jedziemy na kole....
Gdy zaczęło się drugie kółko mnie powoli zaczęło odcinać..Miałem na szczęście butelkę izotoniku w kieszonce i picia nie brakło.. jedzenie też było... Ale nie odpocząłem przed tym maratonem prawie wcale.. Mocne treningi w tym tygodniu zrobiły swoje i nogi były ubite.. Na mega zaczęły się hopki dość konkretne.. Ten kto myślał, że to płaski maraton to się przeliczył.. W pewnej chwili mijamy się z wracającym Cieślą... powoli doganiamy odpadających z perwszej grupy kolarzy... Niestety gubimy Krzysia Łańcuckiego i zaczynają się jakieś skoki, jakieś czarowanie...szarpanie... bez sensu... bo do mety jeszcze prawie 100km... Po jakimś czasie jednak udało się ułożyć nam w grupie i jechaliśmy równo... Najmocniejsze zmiany Remika dawały się we znaki... Zatrzymujemy się na punkcie żywieniowym w Drawsku i tankujemy wodę, banany i lecimy dalej...Po jakimś czasie doganiamy z pierwszych grup wszystkich! A nie, jednak nie... To tylko Artur i kolega Sierant.. Henryk Bętlewski im uciekłl i pojechał.. Nasze zmiany trochę krótsze i słabsze... mi na ostatnich tych 30km wróciły siły... Ale Henryka już nie dogoniliśmy.... Gdy dojeżdżaliśmy do Choszczna czułem, że on mógł jeszcze nam dołożyć.... po czym szybka kalkulacja że z naszej grupy - Ja, Paweł i Remik - powalczymy o pudło open na finiszu... Ale jeden z nas będzie czwarty... Remik trochę ściął zakręt, ja ledwo wyrobiłem żeby się nie przewrócić i tym zyskał chwilę przewagi..ale rura za nim i udało się przyjechać drugim z grupy czyli trzecie miejsce OPEN!
Na mecie standardowo fotki i pogaduchy... Szybki prysznic, jedzenie i idziemy nad jezioro... Kiełbaska, piwkowanie i dalsze rozmowy.. W drodze powrotnej do bazy przychodzi SMS od Czesi że ona już jest... hello?! Dziewczyno, mówiłaś że pojedziesz prawie 11h, a tu się uwinęłaś w niecałe dziesięć - brawo! :) Chwilę później dekoracje, puchary... medale :) Siedzimy dalej, jemy kolejne obiadki, idziemy nad jezioro... :)
Cały maraton w Choszcznie na wielki plus! Nocleg spoko, ino ludzie chrapią... Trasa oznakowana bardzo dobrze, ale jedynie przejazd przez miasto fatalny przy dużym ruchu... Punkty żywieniowe dość sprawne, zakończenie również bez żadnych wpadek... Przyjaźni ludzie, mili orgowie, polecam ten maraton w przyszłych latach :)
Forma daleka od najlepszej, ale też nie odpocząłem zbytnio przed maratonem.. Nogi bolały.. Na szczęście moja grupa została rozbita. Jadąc w tej co miałem dostałbym w tyłek z godzinę, albo coś koło tego. Szacun dla orgów za dobre decyzje i trzeźwe myślenie! :)
cad:87
OPEN: 3/56
Kat. M2: 1/4
Podium giga open!
Giga M2
Giganci na mecie :)
STRAVA: https://www.strava.com/activities/1009671105
Od rana pobudka jeszcze przed budzikiem bo ludzie zaczęli się kręcić, głośno rozmawiać i wchodzić do mojej sypialni. Czas było się więc umyć, najeść (półtora bułki, parówka, rogal i banan)... Odprawa, nikt się do mojej 5osobowej grupy nie dopisał, została ona więc rozłożona - dwie panie trafiły do pierwszej a ja i kolega do ostatniej. Wystartowałem więc z Remikiem Ornowskim, Krzysiem Łańcuckim, Pawłem Sojeckim... Sześć minut przed nami jechali Bętlewski i Cieśla... Trzy minuty były do S.Dołmata... Trzeba gonić!
Zaraz po starcie całkiem dobre tempo, ale nie za mocne, nie było ono nie wiadomo jakie.. Krzysztof Łańcucki trzymał nasz peletonik w ryzach.. Nie było szarpania, równa, mocna i dobra jazda.. Pierwsze kółko i nadrabiamy trochę do wszystkich, na początku drugiego doganiamy grupę przed nami.. odpoczywamy trochę i jedziemy na kole....
Gdy zaczęło się drugie kółko mnie powoli zaczęło odcinać..Miałem na szczęście butelkę izotoniku w kieszonce i picia nie brakło.. jedzenie też było... Ale nie odpocząłem przed tym maratonem prawie wcale.. Mocne treningi w tym tygodniu zrobiły swoje i nogi były ubite.. Na mega zaczęły się hopki dość konkretne.. Ten kto myślał, że to płaski maraton to się przeliczył.. W pewnej chwili mijamy się z wracającym Cieślą... powoli doganiamy odpadających z perwszej grupy kolarzy... Niestety gubimy Krzysia Łańcuckiego i zaczynają się jakieś skoki, jakieś czarowanie...szarpanie... bez sensu... bo do mety jeszcze prawie 100km... Po jakimś czasie jednak udało się ułożyć nam w grupie i jechaliśmy równo... Najmocniejsze zmiany Remika dawały się we znaki... Zatrzymujemy się na punkcie żywieniowym w Drawsku i tankujemy wodę, banany i lecimy dalej...Po jakimś czasie doganiamy z pierwszych grup wszystkich! A nie, jednak nie... To tylko Artur i kolega Sierant.. Henryk Bętlewski im uciekłl i pojechał.. Nasze zmiany trochę krótsze i słabsze... mi na ostatnich tych 30km wróciły siły... Ale Henryka już nie dogoniliśmy.... Gdy dojeżdżaliśmy do Choszczna czułem, że on mógł jeszcze nam dołożyć.... po czym szybka kalkulacja że z naszej grupy - Ja, Paweł i Remik - powalczymy o pudło open na finiszu... Ale jeden z nas będzie czwarty... Remik trochę ściął zakręt, ja ledwo wyrobiłem żeby się nie przewrócić i tym zyskał chwilę przewagi..ale rura za nim i udało się przyjechać drugim z grupy czyli trzecie miejsce OPEN!
Na mecie standardowo fotki i pogaduchy... Szybki prysznic, jedzenie i idziemy nad jezioro... Kiełbaska, piwkowanie i dalsze rozmowy.. W drodze powrotnej do bazy przychodzi SMS od Czesi że ona już jest... hello?! Dziewczyno, mówiłaś że pojedziesz prawie 11h, a tu się uwinęłaś w niecałe dziesięć - brawo! :) Chwilę później dekoracje, puchary... medale :) Siedzimy dalej, jemy kolejne obiadki, idziemy nad jezioro... :)
Cały maraton w Choszcznie na wielki plus! Nocleg spoko, ino ludzie chrapią... Trasa oznakowana bardzo dobrze, ale jedynie przejazd przez miasto fatalny przy dużym ruchu... Punkty żywieniowe dość sprawne, zakończenie również bez żadnych wpadek... Przyjaźni ludzie, mili orgowie, polecam ten maraton w przyszłych latach :)
Forma daleka od najlepszej, ale też nie odpocząłem zbytnio przed maratonem.. Nogi bolały.. Na szczęście moja grupa została rozbita. Jadąc w tej co miałem dostałbym w tyłek z godzinę, albo coś koło tego. Szacun dla orgów za dobre decyzje i trzeźwe myślenie! :)
cad:87
OPEN: 3/56
Kat. M2: 1/4
Podium giga open!
Giga M2
Giganci na mecie :)