To co już za mną:

Wpisy archiwalne w kategorii

150km i więcej

Dystans całkowity:15551.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:507:26
Średnia prędkość:30.65 km/h
Maksymalna prędkość:90.00 km/h
Suma podjazdów:91393 m
Maks. tętno maksymalne:210 (103 %)
Maks. tętno średnie:173 (85 %)
Suma kalorii:285220 kcal
Liczba aktywności:72
Średnio na aktywność:215.99 km i 7h 02m
Więcej statystyk

Trasą maratonu trzebnickiego "Żądło Szerszenia 2016"

Sobota, 23 kwietnia 2016 · Komentarze(0)
Od jakiegoś czasu z Tomkiem planowaliśmy wyjazd w góry co by potrenić. Padła dzisiejsza data, ale prognozy były na tyle nieszczęśliwe, że podarowaliśmy sobie daleki wyjazd. Co by potrenić nie trzeba wyjeżdżać daleko autem i dopiero wsiadać na rower....więc Krzysztof postanowił polatać daleko samotnie. Samotnie to to jednak nie było do końca. Ale od początku.

Budzik, 7:30, wczesna pobudka jak na sobotni poranek. Nic jednak nie poradzisz, w końcu nazywasz się kolarzem (amatorem) i jest konkretna robota do zrobienia. W bólach wstajesz i idziesz obmyć twarz zimną wodą żeby się obudzić. Robisz wszystko co robi się rano w toalecie. Idziesz jeść i co ? Zdajesz sobie sprawę że boli cię żołądek. Jesz ledwo co, byle co...bo przecież robota czeka. Jem kilka kanapek, a raczej wpycham je w siebie, popijam pepsi co zdaje się później wyszło nie było najlepszym pomysłem - lepiej bylo zaparzyć ciepłą herbatę. Spoglądasz za okno, włączasz na smartfonie prognozę pogody, wychodzisz z domu...

Kierunek Milicz - Krośnice - Zawonia - Prababka - Trzebnica i główną przez Milicz do domu.

I na tym w sumie mógłbym zakończyć dzisiejszy wywód, opisana cała trasa, ale no.... jedziemy...

Od samego początku mocny wiatr w twarz, który owiewał mi ją jakieś 95km na trasie. Resztę owiewało mi plecy. Nieproporcjonalnie niestety.  Ledwo wsiadłem na rower sobie powiedziałem, dzisiaj nie szalejemy, to nie czas i miejsce ku temu by bić rekordy. Za tydzień maraton, długi maraton, trzeba być świeżutkim - to kolejny powód który przemówił mi do rozsądku by nie katować się dzisiaj w górach bo wiem, że jadąc we trzech jak były plany to niektórzy by pomylili trening z wyścigiem i skonczyło by się to ogólnym przemęczeniem. I po co?! Ten błąd zbyt wielu mocnych treningów zrobiłem rok temu, teraz pilnuję by go nie powtórzyć.

Do Milicza gładko poszło, nie zauważyłem też kiedy przejechałem przez Krośnice. Tam dalej w lasku nie skręcam w prawo pod wieżę obserwacyjną Gęślicę tylko jadę prosto starą trasą - jadąc dokładnie trasą maratonu wyszło by mi jeszcze z 20-30 więcej kilometrów, a z resztą na tym odcinku nie było ejszcze strzałek!

Od tej chwili zaczynają się hopki, może niewidzialne dla oka, ale garmin pokazywał 2-4%, w sumie oko spoglądające na prędkość też się dziwiło co tak mało. Tam małe hop hop hop, ale dalej spokojnie. Gdy dojeżdżam do Zawonii zaczyna się mijanie i wyprzedzanie z wieloma kolarzami... nie chcę skłamać ale szacuję widzianych około 20-30 kolarzy w różnych grupkach i pojedynczo.

Skręcam z głównej w lewo, coraz bliżej Prababki.... tu podjeżdzam z jakimis chłopakami z Wrocławia. Fajnie się podjechało, jednak nie na maXa. Chłopaki zostają jeszcze polatać na babce a ja robie foto i spadam dalej. Bruk podjazd, płyty betonowe, rzepak....to kolejne bardzo charakterystyczne rzeczy, które są tylko w Trzebnicy :-) Kto nie jedzie na Mega ten gapa! I ten świetny ciągle działający sklepik w Boleścinie! Stałe miejsce gdy jadę tą trasą które musze odwiedzić! Ciągle ten sam pan właściciel za kasą, wspominamy rozmawiamy, kupuje wode i pepsi - jadę dalej! Miło było wejść i odwiedzić dawno nie widzianego "znajomego".

Niezły asfalt, czasem jednak stary, ale ani bez szału ani bez większych dziur...taki se o do przejechania. Mijam coraz ładniejsze miejsca, gdzieniegdzie robię foto. Mijam kolejnych kolarzy, dojeżdżam do Trzebnicy.

Zmiana kierunku wiatru, teraz w plecy.... obserwuję sobie średnią prędkość, leci się dość przyjemnie... wychodzi, że na jednym kilometrze względem średniej 30kmh zyskuję mniej więcej 20s. W tamtym momencie było gdzieś 28,6kmh. Postanawiam sobie jechać stałym tempem, tak by w Krotoszynie bądź w pobliżu pojawiło się 30kmh na liczniku :) Tak się stało, że tak się stało :-)

Trening uważam za najlepszy w tym roku chyba. Po prostu było super! Spokojna jazda wytrzymałościowa po przepięknych terenach. Już nie mogę się doczekać maratonu trzebnickiego - dzisiaj na pewno wczułem się już w "nerwową" atomosferę oczekiwania na wyścig :D

caD: 81

Podjazd przed Prababką... Ciach babkę w piach! Piękne okoliczności przyrody ;-)


Prababka dalej stoi! Nieugięte 14%. Szerszenie już zrobiły nam "segment" na trasie :-)


Przez chwilę można się nawet poczuć jak w górach.


No my akurat na maratonie to tędy będziemy zjeżdżać :-)


Czasem nawet chwilami może straszyć...


Wszyscy stają na maratonie w tym sklepie i kupują obowiązkwo wodę! Ja jadę dalej i wygrywam :-)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Maraton w Obornikach - Supermaraton Trzech Rzek.

Sobota, 16 kwietnia 2016 · Komentarze(7)
Był ogień ! Ale od początku :-)

Wyjeżdżamy chwilę po 05:00 rano w kierunku Obornik Wlkp. i gdy dojeżdżamy są jeszcze puste miejsca na parkingu. Z chwili na chwilę robi się jednak coraz gęściej, tu widzę Rafała Wiatraka z Milicza, tu Pawła "Schlecka" z Wrocławia to innych kolegów ze stolicy Dolnego Śląska. Idziemy się zarejestrować, zrobić ostatnie ważne posiedzenia i wracamy do auta się przebierać. Po chwili przygotowań i ostatniego makaronu ruszamy na start. Na kresce małe zamieszanie, rozgadany startujący ludzi pan prowadzący puścił nas kilka(naście) sekund po czasie bo...się zagadał. No ale ruszyliśmy!

Chwila jazdy, mocny start, tętno rośnie......Grupy nie ma :( Został tylko jeden kolega ubrany w strój BDC - Paweł Sojecki. Praktycznie do ok. 50km jedziemy sami we dwóch. Od startu podejmuję ryzyko, jedziemy jak najmocniej, może nie w trupa, ale bardzo mocne tempo - we dwóch wykręciliśmy średnio 40km/h. Niestety nie udaje się złapać dwie minuty wcześniej startującego Rafała na tyle szybko żeby uciekać przed goniącymi mnie kolegami z kategorii M2. No właśnie. To wlaśnie 4 osobowa grupa złapała nas ok 50km i już byłem co najwyżej 3 na mecie, ale wiedziałem że razem z Arturem Kozalem, który trafił z grupą - wystartował jeden dobry kolarz z M2. No cóż....spadam na 4-te miejsce. Ale walczymy, gonimy i jedziemy. Rafała i jego grupę doganiamy gdzieś około 75km. Grupa się zwiększa, tempo niekoniecznie. Ja ciutkę odpoczywam, jem chlebek, wcinam żela, jem batoniki.....
W pewnym momencie przejeżdżamy przez tory.. tak tam przejechałem, że jak pieprzło w obręcz tylną to myślałem że koło pekło albo przynajmniej dziura w oponie... Udało się, na szczęście nie! Jedziemy dalej.

W pewnym momencie zauważam że jest nas za dużo, w tym kilku dodatkowych rywali M2 i Mateusz Sobański.... Hmm... Mała górka, lekki wiatr... malutka dziurka w peletonie... wszyscy rywale z M2 na tyłach grupy... No to jedyne co mi przeszło przez myśl - mocny zaciąg ! No to jedziemy! Dziura robi się w chwilę bardzo duża, odjeżdża czoło peletonu i ciśniemy, niestety dwóch kolegów z M2 dojechało, reszta została gdzieś tam daleko z tyłu. Jedziemy jednak dalej mocno po zmianach.

Nie mam nic do stracenia - myślę sobie. Co mi tam, obmyślam że od 150km do mety będę rwał, będę skakał tak długo aż się nie porwie - w myślach z nadzieją, że wystarczy aby raz bo widzę niektórzy jadą na oparach - co niestety okazało sie chyba tylko złudzeniem i to bardzo wyolbrzymionym. No to gdy nadszedł odpowiedni kilometr, wcinam ostatniego żela, popijam izotonikiem....i do roboty. To co że pod wiatr, to co że boli a w nogach zaczyna piec i zaczynają łapać jakieś mini skurcze... wszystko albo nic.

Skaczę raz, drugi....piąty.....dziesiąty.... Cholera w różnych kombinacjach bo różni kolarze z grupy próbowali ze mną, ale nikt niczego nie puścił. Niestety. I tak dojechaliśmy do mety, gdzie okazało się faktycznie zgodnie z przewidywaniami że jestem 4-ty w kategorii wiekowej przez ustawkę zwycięskiej grupy "ołpen" :( Ehh.. Gdybym startował 4 minuty wcześniej, albo dwie minuty później.... byłby pucharek :(

Dojechaliśmy do mety, koledzy szczęśliwi, podajemy sobie rękę za fajną i porządna walkę. Gratulujemy i tyle. Sport.

No, to by było na tyle. Nie wiem skąd miałem tyle mocy dzisiaj... Albo i nie miałem jej wystarczająco żeby samotnie uciec pod wiatr... Ale nie, stosunkowo mało kilometrów przejechanych, to mój najdłuższy dystans w tym roku....a tu dało radę bez problemu go przejechać, zrobić świetny wynik, uciekać, skakać i szarpać... Jestem w pozytywnym szoku mimo braku wyniku. Mam nadzieję, że w kolejnych startach dopisze mi w końcu trochę więcej szczęścia.

OPEN: 8/105
Kat. M2: 4/7

No i mój największy skarb z tego wyścigu :-) Zdjęcie z Sonią: blogerką piszacą o zdrowiu i sporcie: http://zdrowoiisportowo.blogspot.com/

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(7)

3 m. Klasyk Kłodzki 2015 - ZIeleniec - GIGA

Sobota, 25 lipca 2015 · Komentarze(6)
Panie Prezesie - melduję wykonanie zadania !  Well done. Fuck Yeeeeah ! Ale od początku :)

Razem z Tomkiem ruszamy o 3:30 rano na Zieleniec. Od rana jem trochę makaronu, kromkę chleba. Z resztą robię to także przez całą drogę na wyścig, która mija szybko, miło i po prostu w odpowiednim towarzystwie i świetnej atmosferze. Z chwili na chwilę słońce coraz bardziej razi nas swoimi promieniami. Robi się trochę cieplej, obserwujemy całkiem spory wiatr, który hula sobie tu i ówdzie ponad naszymi rowerami.

Po dojeździe jakoś o 7 do bazy maratonu idę się zarejestrować i odebrać pakiet - to samo czyni Tomasz, lecz on do startu ma jeszcze 2 godziny. U mnie włącza się lekki przedstartowy stresik. Dawno, nigdy nie jechałem jeszcze takiego wymagającego maratonu dystansu Giga ! Boję się o to by rozłożyć dobrze siły, a forma raczej już spadkowa po pięknym ostatnim miesiącu/póltora, boję się o pogodę żeby nie zwialo mnie do rowu albo nie trafiło piorunem. Boję się żeby nie wygrzmocić się na mokrych zjazdach, a jeszcze bardziej boję się o Tomka, który pierwszy raz za moją namową ściga się w górach.

Przebranie, ostatnie siku, króciutka rozgrzewka i lecę na start. No to co, nie pozostaje nic innego jak pojechać na swoją szaleńczą misję :)

Od startu mocno ruszyłem, rozkręciłem chłopaków na zjeździe bo coś się nie kwapili do jazdy w dół :) Po zmianach jednak jakoś tam trochę się udało ich namówić. Pierwsza górka, pierwsze zderzenie mojej formy z notabene wygranym na dystansie giga z mojej grupy 442. Jakub Oborski z Nowej Rudy. Nie sposób mu usiąść na kolo. Starałem się, tylko chwilę, stwierdziłem - jadę swoje, nie będę się zajeżdżał na początku, to 166km a nie 60. Odpuściłem, on odjechał z jakimś kolegą. My zostaliśmy we 4. Ja, Marcin Jagmin z Wałbrzycha, Piotr Ratajczyk z Kalisza oraz ktoś jeszcze. I oprócz Piotra dojechaliśmy razem do ok 50km. Za każdym razem lekko się męczyłem na podjazdach ich tempem, ale na zjazdach odjeżdżałem dość daleko - chłopaki zdecydowanie zjazdy do poprawki ;)

Dokładnie chyba na 4tym podjeździe daję sobie spokój, a raczej to oni mi odjeżdżają, nie szarpię się i jadę swoje. Smutno jest jednak sobie uświadomić jak bardzo nie pasuje mi jazda 120km indywidualnie na czas :) Ale mówi się trudno. Jadę. Przede mną całkiem fajny zjazd. Długie proste, mało zakrętów. Tam gdzieś jeszcze przed mija mnie "ten słynny kolega" z gvt i żartem krzyczę za nim "pchamy pchamy". No niestety nie spotkało się to z większą sympatią :D Faktycznie burak, jak na filmie. Po chwili rozjazd na mini, mega / giga. Tam osiągam najwyższa prędkość, która notabene nie powala za bardzo.

Zjeżdżam na giga, tam jakiś dziurami obwarowany zjazd do Różanki - istne sado maso, istna katorga, dla człowieka i roweru. Modlitwy o uniknięcie defektu. Podjazd, drugi podjazd pod bufet Gniewoszów. Ciężko idzie, długo trzyma 10%. Pierwszy kryzys, którego się nie spodziewałem za badzo, ale jazda nie idzie. Dogania mnie Piotr Ratajczyk i zostawia. Staję na bufecie, siku, jem dwa banany, arbuzy, dolewam wody i jadę dalej. Przez chwilę myślę o zjeździe na metę.....ale tylko chwilę. Cholera, przecież przyjechałem się wynorać, dobrze bawić i potrenować :) Jadę więc drugie okrążenie, zaczyna padać, lać....w tej chwili myślę, że Tomek jest już na mecie - ehh.. A ja ?! Jeszcze 60km. Na drugim podjeździe trochę odżywam. Pomaga mi zdecydowanie chlebek z szynką i serem. Pomaga mi żel, batonik i woda - zwykła woda, nie słodkie izo! Coś tam nadrabiam.

Ostatnia pętla, tu sobie mówię, że nie kalkuluję i postaram się pojechać jeszcze mocniej. Skurczy żadnych, dojadam jeszcze chleba, batonika i na zjeździe żela. Dogania mnie Gieregowski Piotr z Sulechowa - jedziemy do samej mety razem trochę po zmianach. Czuję się fajnie, ostatni finałowy podjazd do ZIeleńca - jest ok, tętno jakby wyższe, choć już nie bardzo wbija się na wysoki poziom. Burze ustępują, wychodzi słońce....tablica Zieleniec ! Moje zbawienie. Przyciskam jeszcze trochę. Widzę już metę, widzę że Tomek robi mi zdjęcia, wjeżdżam szczęśliwy na metę :) KONIEC ! :)

Można powiedzieć, że padam na twarz. Czuję się wyjechany i każda myśl "że mogłem szybciej" nie jest chyba prawdziwa. Nie mogłem. Na dzisiaj to był chyba moj szczyt możliwości. Totalnie wyjechany, ledwo stoję na nogach. Czuję się jakbym zaraz miał zwrócić wszystkie żele i słodkie batoniki. Jest mi gorąco, choć nie powinno. Siadam i prawie zasypiam na ławce. O to to....pierwszy raz od dawna tak się wyjechałem. Tomek chyba trochę przestraszony moim stanem - nigdy wcześniej nie miał okazji widzieć mnie tak wykończonego. Panowie z pogotowia na jego polecenie ze mną rozmawiają, mierzą cukier i ciśnienie i stwierdzają - 166km go wykończyło, dojdzie do siebie :D Po tym wysiłku jakieś 30 minut miałem 120/70 i 102 cukru :)

Tomek zadowolony! Z niedosytem. Mógł mocniej :) Ale jak na pierwszy start w górach - szacun, dobry wynik. Dałeś radę ! :)

A ja ? No, zadowolony, ale ze spadającą teraz już formą. Można powiedzieć, że dojechałem na oparach i na ostatni gwizdek zrobilem taki wynik jak dzisiaj:

3 miejsce w kategorii GIGA m2 szosa
21/63 OPEN Giga :)

W drodze powrotnej rozmawiamy znowu na przeróżne tematy. Przejeżdzamy przez Trzebnicę, a że wspominałem mu o tym że bardzo lubię to miasto i kiedys się tam zakochałem to postanowił mi zrobić imieninowy prezent w postaci wjazdu na posesję pięknego ptaka - Kraski :) Ojj. A tam "niedoszła" teściowa. Język się cofa, jak nigdy! :D Totalnie niespodziewana sytuacja. Śmieszna, ale teraz włączyły się wspominki :)

Po drodze z Trzebnicy napotykamy powalone drzewa, porwane gałęzie leżące na ulicy. Armagedon w ktorym zresztą jechaliśmy rowerami :)

Sam maraton na wielki plus. Fajna trasa, choć 6km do Różanki telepie znacznie :/, reszta asfaltów super, ryżu z warzywami i mięskiem na mecie pod dostatkiem. Ładne puchary, mega bogate bufety i świetni ludzie w obsłudze. Widzimy się za rok :) Choćby dla samego medalu, który co roku jest piękniejszy :)

cad: 76

https://www.strava.com/activities/353902370

Upragniona meta ! :D



Idealne zwięczenie tej części sezonu :)


Po dobrze wykonanej pracy należy się relaks :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(6)

Gorzowski Maraton Rowerowy Supermaratony 2015 - Racław - wyścig

Sobota, 27 czerwca 2015 · Komentarze(9)


Nieplanowany start w pierwszych planach wyścigowych tego sezonu, miała być przecież jutro Sobótka. Że niby mistrzostwa, że niby start wspólny....że niby takie ochy i achy. Niestety już jakiś czas temu się dowiedziałem, że na Sobótkę nie pojadę. Początkowo "odpuszczony" od wyścigów weekend, na końcu jednak ostatnio podejrzałem info o Gorzowskim Maratonie Rowerowym :) Interkole kręcili nosem, pojechałem więc sam :)

Pobudka kolejny raz po 3 w nocy, jakby już w ogóle nie stanowiła problemu. Szybkie wciągnięcie porcji makaronu i w drogę. Jadę. Kilkaset kilometrów, żeby przejechać się na rowerze. Wariat - ktoś sobie pomyśli, wariaci - bo przecież tak robi kilkaset / kilka tyś ludzi kolarzy amatorów w Polsce , a na świecie miliony.

Dojechałem jakoś o 8 rano, na pierwszy rzut oka: świetna miejscówka. Jakaś świetlica wiejska, prysznic zorganizowany przez strażaków, wiele przestrzeni, ławki, kibelki, full wypas. Parkuję koło zakręconych ludzi z Trzebnicy! Zdecydowanie dzięki Wam dalo się poczuć wyścigową atmosferę. :)

Idę po pakiet - calkiem bogaty, izotonik, banan, jakieś tabletki węglowodanowe. Szwędam się tu i ówdzie... Jem ostatni makaron, zaczynam się przebierać. Spotykam chłopaków z grupy, gadamy i lecimy na start. Nie znam grupy. Startujemy honorowo po centrum. Później na start ostry. Chłopaki się obijają.....to podkręcam maX tempo i zostaje nas chyba 5. Od tej chwili lecimy bardzo mocno, równe zmiany.... łapiemy wszystkie grupy, które startowały przed nami...nawet gigowców którzy wypuszczeni byli prawie godzinę przed nami!
Średnia po pierwszych 77km 39,7kmh. Pierwsza część trasy z wiatrem, później nawrót i pod wiatr - zmiany jakby słabsze. Gdzieś na 15km do mety, są trzy cztery hopki i mega pod wiatr - tu może się porwać jakby nas było za dużo myślę sobie w ciszy.

Zaczynamy drugie kółko, łapiemy ostatnią grupę mega - wiem że wynik będzie kozacki na pewno, choć z tą chwilą jakby trochę wszyscy się rozluźnili i zmiany w ogóle się nie układały, średnia spadała, a my przecież do końca nie wiedzieliśmy jak jadą ci co startowali za nami. Później to już bufety - ani razu nie udaje mi się złapać wody, zapomnij o bananie. Tyle z tego maratonu mam, że nawet nie ma czasu zwolnić. Na drugim kółku powoli i dramatycznie kończy się picie, zjadłem ostatniego żela na 30km do mety. A po bufecie gdy sięgnąłem po bidon, napiłem się....i.... tu znowu moja niezdarność ostatnich czasów....nie trafiłem do koszyczka.... a tam są moje ostatnie łyki wody, a tam ten bidon warty jest ok 80zł....a to jest moje i nie chce tego głupio stracić.....no... Czym prędzej wracam się po bidon, grupa odjeżdża na kilkaset metrów... Panika w oczach.... wiem że tu nie ma mi kto pomóc... Cisnę co sił... tętno skacze maksymalnie do góry, ja się pocę przez 2-3 kilometry jadąc na maxa chyba pod 50kmh i w końcu dojeżdżam do grupy. No udało się! Jak nie licznik to bidon - fuck!

Trochę odpoczywam, później zmiany jak zawsze, wyzywam kolegę w "białym" ze Szczecina, że co chwila na zmianie dokręca o 5 oczek do góry, próbuję ustawiać ludzi, ale bezskutecznie.. nie umieją się zachowywać w peletonie.

Zostaje ok 15km do mety. Ja już zmordowany, jadę na rzęsach, na oparach... Znów zaczyna się hopka pod mega wiatr... I co ?! Kolega ze Szczecina na zmianie podkręca o nie 5, a prawie 10 oczek... widoczny atak! - Tadeusz Przybylak z M5 (szacun za formę!) Utrzymuje mu koła najpierw rywal z m2 Karasiński Kamil, a po chwili dojeżdżam do nich ja....i reszta grupy... Tadeusz utrzymuje tempo, a po chwili podkręca jeszcze bardziej na kolejnej hopce.... Kamil odpada, a ja Tadkowi na koło.. Patrzymy się za siebie, reszta grupy jedzie raczej pojedynczo i się rozjeżdża - nie ma kto gonić! Po chwili kolejne hopki i odcinki pod wiatr...jedziemy po konkretnych równych zmianach.

Czuję się jak zawsze - padnięty, ale jadę jak nigdy - i to w ucieczce! Wiem, że jadąc z Tadeuszem mam wygrane tak na prawdę bo złapałem jego grupę startującą przed nami 3 minuty. Jedziemy więc do konca razem. Niby coraz słabsi, ale na tyle mocni, że nikt już nas nie dogania. I tak oto nad drugim  open (z mojej grupy) nadrabiamy 32s a nad kolejnymi 1,5min i 3min etc :) Pracując całe 140km i uciekając końcowe 15km dałem z siebie 100%, ba..nawet 101% :) Jestem z siebie bardzo zadowolony :) Jest w końcu z czego, bo i obstawa była całkiem mocna!

Później pyszna zupka, chlebek i drożdżówki. Szybka dekoracja. Bardzo sprawna impreza. Dobrze zorganizowana :) Bez większych zastrzeżeń :) Trasa bardzo dobrze oznakowana, obstawiona na większości skrzyżowań, choć na jednym wyjeździe na "główną" bez obstawy i zmiótł by naszą grupę tir. Poza tym jednym incydentem wszystko ok! Polecam za rok :)

A jutro na rozkręcenie nóżek 15km rajd rodzinny - rowerowy :D

cad: 83

Podium dystansu MEGA kat.M2 :)


Było również nagradzane miejsce 1 OPEN na dystansach, mój MEGA :)


I jeszcze nagroda wręczona od Pani Senator z notabene...platformy o....jakiejś tam ;)



Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(9)

IX Żądło Szerszenia 2015 Trzebnica

Sobota, 25 kwietnia 2015 · Komentarze(4)
Już po wczorajszym "losowaniu" grup startowych wiedziałem, że o podium pewnie nawet nie zahaczę. Ale pojechałem zobaczyłem i teraz mogę napisać co mi w głowie siedzi :) Grupy startowe jakoś tak się dziwnie ustawiły, że praktycznie wiedziałem kto wygra, kto będzie się liczył i walczył o czołowe pozycje :) Mi trafiło się na starcie pojawić w prawie ostatniej grupie o 8:42. Przede mną tylko kolega Fafuła, w grupie nikt specjalnie znajomy mocarz (bez urazy panowie ;-) ), za mną też nikogo kto by miał szybko dojść i pociągnąć.

No to pojechaliśmy, tak sobie kręciliśmy, długo ze średnią 40km/h, co dawało na kolejnych pomiarach czasu 60km: 3min straty, 90km: 7min straty, Prababka: 15 min straty i na mecie 25min straty do zwycięzcy.

Grupa w sumie fajna, wyrównana, jechaliśmy sobie jakoś miło po zmianach. No ale nijak miało sie to do tempa z zeszłego roku gdzie wręcz nie było czasu na batonika, a tu dla porownania zjadłem ich chyba 5 + żela.

Jazda praktycznie bez większej historii, bo co tu opisywać :)

Na jedno mam aby wielki żal do kolegów z grupy: pytałem kilka razy czy stajemy na bufetach ?! tak, na drugim stajemy się umawiamy.... NIKT nie stanął, kilku ludzi się wyrżnęlo bo jeden skręcał, drugi jechał prosto a trzeci i inni w nich wpadli... ja wlewam szybko dwa bidony wody i wio....razem z jednym kolegą próbujemy gonić, sił coraz mniej - pojechało :/ I tak do samej mety jechaliśmy te 50km praktycznie sami, stąd strata do mojej grupy prawie 7 minut :/

Pogoń za grupą dobrych kilka kilometrów gdzie widzieliśmy ich i krzyczeliśmy nawet bo byli najpierw jakieś 500m przed nami, ale pod wiatr nie szło ich dogonić :/ Oni równe zmiany, a my nieźle ujechani aż w końcu jechaliśmy już luźniej.

Po drodze złapani najpierw koledzy z Krotoszyna, później Adrian Jurek i później dwa razy Kuba - z którym spotkałem się na bufecie, odjechał z moją grupą, a później chwilę za Prababką. Trzymał w miarę koło, do czasu aż mu nie spadł łańcuch :/

Przez tą cholerną pogoń za grupką długi czas straciliśmy wiele sil. Mnie zaczęły lapać skrucze przed samą Premią Górską pod Prababkę. Pewnie z niezłym grymasem na twarzy, ale wjechalem i dało radę pokonać ból w lewym podudziu.

I to cały maraton, równa długa i mocna jazda. Śmialo mogę napisać, że jako nie udało się nic wywalczyć - wyszedł z tego niezły trening :D

Kategoria M2: 9/23
OPEN: 42/224

cad: 84

https://www.strava.com/activities/292349520


Z Patersonem, Zbigim (zwycięzcą kat. M5 mini) na mecie z flagą Krotoszyna :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(4)

Bomba jakich mało. dauphine libere 2014

Niedziela, 8 czerwca 2014 · Komentarze(6)
Zasnąć o 2 nad ranem, by wstać po 7 i jechać na szosę o 9 :)

W planach był na dzisiaj dystans, ale nie taki. Śniadanie zjadłem więc nieplanowanie zbyt małe aby dać sobie możliwość jazdy non stop na wysokich obrotach.

Wyjazd do Ostrowa tuż przed 9:00 i niespodziewanie jechało się całkiem przyjemnie. Słoneczko praży, ptaszki ćwierkają, żar z nieba zaczyna się lać. Dojeżdzam, siadam i czekam. Bo coś jechało się właśnie zbyt dobrze - 15 minut szybciej.
Nagle wszyscy się zjechali, niestety nie było aprobaty na mój plan trasy, czyli w miarę krótko, wg. mojego planu na 100-110km ino żeśmy pyrknęli sobie gdzieś tam daleko po Bazylowych terenach. Niby fajnie, ale zbyt dużo kiszkowatego asfaltu, po którym po prostu nie sposób było jechać niekiedy. Jak na dobre drogi dookola to ja podziękuję za takie trasy wyjęte z Paris-Roubaix bo to bez sensu.

O tyle się starałem oszczędzać bo wiedziałem że będzie dużo KaeMów. Niestety dwie skibeczki chlebka z dżemikiem i 4 batoniki które zabrane zostały na max 110km......nie dały rady. Mniej więcej od tego momentu już zaczęło mnie wszystko denerwować. Ręce już obolałe, dłonie - bo bez rękawiczek - obolałe, dupsko obolałe, stopy spuchnięte i obolałe. Istny armagedon. Zaczęło mi coraz bardziej brakować energii. Mały przystanek w Kobylej - dał się we znaki i pozwolił wrócić chwilowo na nogi. Nie na długo. A najbardziej zacząłem się irytować gdy chłopaki zaczęli skakać, a ja tylko chciałem jechać stałym tempem... ehh

Koniec końców, nadszedł czas na dojazd do domu samemu z Odolanowa. Katorga niewyobrażalna, 22km istnej męczarni i jazdy 26-31km/h.... Po prostu bomba, po prostu ciach i odcięli prąd... No ale co zrobisz jak nic nie zrobisz. Jakoś się doczołgałem :]

A w domku, obiad, kawa, lody, snickersik..... Ojoj... Ale jeszcze można i wręcz trzeba nadrobić kalorii :)
A zaraz dauphine libere 2014 ! Michał Kwiatkowski i inni.. Fajno, są Polacy będą EMOcje :)
I tak się dłużyło że aż telefon mi się rozładowal w Odolanowie - moja bomba jego bombą - odcięło nas od zasilania :)
No bo też ten upał, wypiłem 5 bidonów, pół pepsi, dwa bidony wylałem na siebie... kosmos.
A jak się zjarałem, masakra :x Jeszcze podciągnąłem rękawki, zobaczymy czy coś trochę się wyrówna i będzie jakieś przejście niczym gradient :D

cad: 84
przewyższenia: 604m


Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(6)

Zgrupka w sralpe i full lampa!

Sobota, 8 marca 2014 · Komentarze(0)
Zaskoczony dzisiejszą full lampą postanowiłem wsiąść na bajka by pojechać na zgrupkę do Ostrowa.
Zjedzone od rana węglowodany miały dać mi mega energie na cały trening i dały.

Pierwsze 30km przekręcone z wmordewindem w plecy i nieszablonowo mówiąc: jechało się fajnie.
Po fajnym dojeździe do chłopaków, którzy dzisiejszy trip zaplanowali od lewiatana, ruszyliśmy w kierunku dobrze nam znanych szos, które są niczym świecący z oddali księżyc: z Ziemi widoczny jako gładka biała kula, ale im bardziej się przypatrujesz tym większe kratery widzisz. Kierowcy w tych okolicach są przemili i jeżdżą bardzo bezpiecznie! Trąbią już z kilometra gdy tylko cie zauważą, a wyprzedzając bardzo blisko ciebie okazują ci nalezyty szacunek i chęć bliskości oraz osłonienia cię od wiatru!

Po drodze spotykamy kapral_szef'a z Kalisza. Jedze z nami, równo mocno i przyjemnie. Wjeżdzamy pod kościół Kotłowie zwany również  Madonna di Cotłów.. Kolarze przyjeżdżający z różnych stron świata róznie go nazywają. Chcąc chwilę pojechać grupowo Interkolowo odbijamy w prawo na boczną szoskę i robimy podjazd trochę dookoła, na podjeździe głównym takie tłumy że nie szło jechać, w szczególności rozbrajająca zawsze jest pielgrzymka pieszo-rowerowa niczym na Col du Gliczaruf. Wjeżdżamy na ostatnie kilkaset metrów podjazdu i tam wyścigi. Nie wytrzymałem i podkręciłem tempo, na tyle żeby nie jechać już w tlenie, ale nie na tyle żeby znowu nie móc dokręcić jeszcze bardziej. Niestety zza mnie wyskoczył Przemo i Mati, wjechaliśmy jeden po drugim siedząc sobie na kole.

Sekunda przerwy, czekamy za Bazylem....Ten rujnuje moje plany na dzisiaj i nie zaliczamy podjazdów z Ostrzeszowa, nie jedziemy na Pola Odolanowskie i nie będzie sprintu niczym w Paryżu. Jedziemy prawie pod Kalisz. Czyli już wiecie skąd ten dzisiejszy dystans. To sprawka Bazyla! I trochę Błażeja Ś. który mu wtórował .... świnie.

Dalej trening to jedno wielkie siedzenie w siodle i lekkie przebieranie nogami, lewa prawa lewa prawa lewa lewa prawa....
Szału ni ma, Bazyl trzymał krótko cały peletonik i nie dał zgubić dzisiaj swojego szefa czyt.pracodawcy. Zero ścigania aż do czasu gdy Bazyli odbił do domu, nam zostało jakieś 20km i nagle tempo mocno wzrasta. Każdy coś tam od siebie dał i piorunem dojechaliśmy do łOstrowa... A ja jeszcze dalej do domu w Krotoszynie.

Dystans zupełnie nieplanowany, ale dobrze jednak że dzisiaj spokój bo po 5 dniach rege to nie było co szaleć :)
I jeszcze najlepsze, zupełnie bez spiny wpadł KOM na Stravie z Podjazdu Chełmce :D

caD: 83
przewyższenia: 636m


Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Lutowa mega baza!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Niedziela, 9 lutego 2014 · Komentarze(5)
Pierwsza guma w roku 2014 złapana!
Pierwsza seta w roku 2014 przejechana!
Pierwsza jazda Interkolowa w roku 2014 zaliczona!
Pierwsze pęknięcie paznokcia w życiu również już za mną!

Było bombowo. Od rana z workiem, najpierw na plecach później jednak w ręku, pełnym ciuchów, pojechałem do Ostrowa do naszego ks. Adiego. Zostawiłem przesyłkę nieznanemu mi księciu w zakrystii, ale wiedział do kogo podać dalej tą torbę.

Powrót na rynek i tu już spotkany Prezes Grzegorz, podjechaliśmy razem na ławeczkę koło ratusza i zaczęli zjeżdżać się ludzie do treningu. Ruszyliśmy jakieś 5-10 po 10:00 przez kilku spóźnialskich ;) Ja na początku lekko ze Zbigim, który podjechał dzisiaj na MTB - dojechał z nami do Odolanowa, a później odłączył się i pojechał w siną dal.

Mi przyszło praktycznie pierwszą połowę treningu mega ściemniać bo nie było chętnego do jazdy ze mną w parze... Jeden kolega który jechał chwile ze mną na zmianie odpadł. Po moim tekście "ale ja jechałem ledwo w tlenie" złapałem gumę. Jak to skomentował proroczy Grzegorz "to za karę pychy". Może faktycznie coś w tym jest. :D

Szybko zmieniłem dętkę i napompowałem {napompowaliśmy} oponkę do 5 barów. Moje chude rączki niestety za dużo by same nie wbiły :D Z resztą widocznie robiłem to na tyle nieporadnie, że aż wzbudziłem żal u swoich kolegów - dzięki Grześ i Maciej :** buziaki :**

Dalej to już ostrożna jazda na każdą dziurę i nierówność. Połowa, czyli 4 ludzi, odłączyla się i zawróciła do Ostrowa, a my polecieliśmy dalej... Tu już zostałem Ja, Michał N, Błażej W., SLONSKI , spokojna jazda, ja już wychodziłem normalnie na zmiany robiąc sobie podprogowe LT interwały wytrzymałości siłowej :) Także pięknie weszło w nogi...

Powrót to już iście katorga. 30km pod wzmagający się zimny wiatr. Prędkość na tym odcinku oscylowała mniej więcej od 25-29km/h

Było bombowo, super się jechało, trening niby lekki, ale objętościowo spory przez co nawet go odczułem w nogach dość.
I o dziwo! Ściągam lewego buta, skarpeta we krwi, boli, pulsuje, złamany paznokieć u dużego palca. Skąd ? Jak ? Przecież co jakiś czas obgryzam żeby za duży nie urósł :xx


Idę zjeść czekoladę :)


cad: 84
przewyższenia: 421m

Dzisiejszy etap:
http://www.endomondo.com/workouts/294854181/179623...

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(5)

Kiedy halny spod samiuśkich Tater wieje.....

Niedziela, 8 września 2013 · Komentarze(1)
...dzieje się oj dzieje.

Cześć dzielny kolarzu! Wszedłeś tu z ciekawości aby poczytać jak to było gdy wiało i było pod górę ?! Czy może wiesz jak było, jechałeś z nami i tylko szukasz potwierdzenia jak zajebiście jechałeś dzisiejszy etap ?! Uważaj proszę, bo możesz poczuć się albo pominiety albo bardzo niedowartościowany.
Nieważne jednak co Tobą kieruje, że tutaj wchodzisz - przeczytaj wszystko od deski do deski, a i tak dojdziesz do wniosku że Interkol jest zajebisty.

Spóźnienie! O tak, dzisiaj rano zaspałem. Gdyby tak do pracy się spóźnić, ale na rynek w Ostrowie w niedzielę ?! NIGDY! Jak najszybsze szykowanie się, jakieś śniadanie, zapakowałem batony, zalałem bidony i wyruszyłem. Nic ciekawego prawda ?! Wyjazd dopiero po 9:00, na początku dość leniwie, ale później dujący halny spod samiuśkich tater dał mi się we znaki. Ukręciłem do ostrowa 31kmh.

Wjazd na rynek, a tu tylko albo aż prezes. Po chwili jednak zebrała się cała grupa ok 20 chłopa i polecieliśmy Bazylową trasę - czyli znowu wycieczka w nieznane.

Od samego początku każdy się wymigiwał od wejścia na prowadzenie. Sporo km pod wiatr. Nikt nie chciał, ja tym bardziej. Poleciałem pod wiatr 30km, w głowie ciągle myśli że nie wiem gdzie jestem i ile tak na prawdę pozostanie do przejechania w drodze do domu. Wielu pewnie pomyśli że po co kalkulować, jedzie się ile się da, ale nie nie.. Nie w tej części sezonu, nie w tym tempie i nie pod taki wiatr.

Wyjazd z Ostrowa, szachy jak na zawodach, a tu tylko wspólny trening. Pierwsza górka pod kościół w Kotłowie padła łupem Przema. Ja wjechałem w czubie, ale bez ścigania. Dalej niby na Ostrzeszów, ale jednak nie - skręcamy w lewo i każdy tylko patrzy się na Bazyla bo nikt nie wie gdzie jechać. Trasa rzeczywiście bardzo urokliwa - same garby, dziurska i piach, otwarta przestrzeń, pola i mega wmordewind. Przez Bazylowy kawałek mało się dzieje. Raz próbował uciekać Grześ, dołączylem do niego z Robertem i się skonczyło. Później sytuacja! Grześ schodzi ze zmiany, chcę go wpuścić a on nie chce wejść. To nie. Później podkręcają kompani tempo, ja jadę swoje robi się więc dziura, Grześ zdziwiony spawa - taka tam zabawa.

Po kreceniu się w nieznanym, które nie zapadło mi bardziej w pamięci lecimy w koncu na Mikstat. Wiele rantów uszczupliło nam peleton. Kilka osób zdążyło zostać już na wietrze, a tu w planie jedna - ale dość porządna górka pod Maszt w Mikstacie. Jedziemy dość spokojnie, no to zaatakuję - pomyślałem sobie.
Niestety peleton nie dał szans. Jednak gdy czub poleciał do przodu, ja zostałem ciutkę z tyłu i podjechałem z Bazylem i Maciejem.

Chwila przerwy w Mikstacie na rynku - uzupełniamy płyny, jemy batoniki i jedziemy dalej. Kierunek Antonin. Tempo solidne, z wiatrem w plecy, wjazd do miasta, nagle wszyscy zaczynają sprint, a ja zdziwiony pytam Bazyla co oni robią - a no tak....tablica :] Grześ gubi telefon, chwilę czekamy. Rozpadł się na kilka kawałków, ale wyświetlacz cały.

Kolejny odcinek to kilka kilometrów do ronda ostrzeszowskiego przejechane dość spokojnie. Skręt w kierunku na Czarnylas/Odolanów/Krotoszyn i atakuję. Robię to z pewną rezerwą, nie jadę w trupa. Do tablicy Odolanów jeszcze ok 8km. Niestety po równej pracy dochodzi mnie reszta po ok 2-3 km. Daje radę załapać się na koło, mimo tego że nikomu w myśli nie było żeby zwolnić. Po chwili odpoczynku próbuję swojej szansy po raz drugi. Dobija do mnie Przemo i staramy się jechac równo po zmianach. Niestety nikt znowu nie odpuścił jak tydzień temu siku.

Do Odolanowa więc dojeżdżamy całą grupą, ja niestety jadąc na tyłach grupy nie mam szans dobić się do sprintujących już. Dojeżdżam w środku. Pożegnanie i jedziem do domu. Tempo stałe, spokojne, na rozkręcenie nogi - 33kmh z wiaterkiem.

Wyjeżdżam z Sulmierzyc, widzę idącego kolarza. Złapał gumę. Oferuję pomoc, bo przecież mam zapas. Niestety dziurawy ten mój zapas. Pogadalismy, pojechałem.

Dojechałem do domu i pierwsze co zrobiłem to zjadłem obiad, wypiłem hipertonika, zjadlem garść tabsów które nic nie dają i włączyłem Vueltę.

A więc dzielny kolarzu, miło mi że doczytałeś całą notatkę do końca. Cieszę się, że zainteresowały cię moje słowa. To tylko dzisiejszy trening ubrany w słowa - oczami jednego człowieka. Nie spodziewać się proszę obiektywizmu. To subiektywna ocena. Nie ma innej możliwości, może ktoś widział to wszystko inaczej?!

caD:85
przewyższenia: 633m

Kolarska rodzina Interkolowa :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Korona Kocich Gór 2013

Sobota, 3 sierpnia 2013 · Komentarze(0)
Piekielny etap.. Moja ukochana trasa, moje ukochane górki, moje ukochane wsie i miasteczka..

Jednak dzisiaj założeniem była spokojna, aczkolwiek długa jazda. O ile na tych terenach da się spokojnie jechać to wszystko wyszło jak zaplanowałem :)

Wyruszyłem w trasę jeszcze przed 10 rano i wiedziałem, że czeka mnie mordercza walka z upałem, wiatrem i samym sobą.. Na początku bardzo spokojnie, w ogóle nie patrząc na średnią i czas jazdy, ale mając w głowie przeświadczenie, że żeby nie jechać zbyt długo potrzeba gdzieś do Zawonii wjechać ze średnią mniej więcej 32kmh. Wjechałem praktycznie 2 kmh wolniej. Totalnie sie tym nie przejmując wjechałem w "Kocie Góry" Trzebnicy :)

Tutaj zaczęło brakować już wody, a wiedziałem że kolejne 20km to totalne pustkowia i sklepu tutaj raczej nie uraczę. Wypite już praktycznie 3 bidony a tu ciągle mało! Chcę skręcać w stronę "Prababki" a tu widzę na ogrodzie jakaś przemiła pani lata z wężem ogrodowym i podlewa trawe i kwiatki.. Podjechałem, poprosiłem wody - dostałem minrelkę z lodówki + na własne życzenie opryskanie z węża...jednak po chwili już wyschnąłem.. :p Pogadałem sobie z nią chwile i poleciałem :) Z pewnością była to dla niej niecodzienna sytuacja :]]

Dalej to wjazd na Prababke, przejazd przez podjazd po bruku i niedługo później płyty betonowe, by znowu konczyła się woda - jadę dalej bo w myślach mój ulubiony sklepik rodem z PRLu. Tu jednak niemiłe zaskoczenie! Gość prowadzący sklep pojechał sobie na urlop. Jadę więc dalej, pół bidonu musi starczyć na około 20km do Trzebnicy. Podjechalem sobie na tamtejszy targ, dolałem wody i opryskałem sobie głowe i kark.. Niesamowite orzeźwienie i kierunek dom.

Jedzie się ciężko, topornie, nogi jak z waty. Wszystko staje się mega denerwujące - dupsko boli, stopy jakby napuchły i buty stały się za male i wszystko mnie bolało.. Jeszcze jeden przystanek po wodę w Miliczu i spokojnie do domu..

Dzisiejszy etap nieźle mnie wynorał.. Wejście w domu na wagę pokazało prawie 3 kg mniej niż przed wyjazdem - mimo picia wody... Trzeci raz z rzędu na rowerze, jutro czwarty.. Nogi już nie chcą kręcić, ale że to kocham to jadę ;) Miejscami może popadać co chyba nawet nie będzie przeszkadzać a nawet nieźle orzeźwi przy tych upalach..

cad: 85
przewyższenia: 1002m

Małe podsumowanie:
wypite: 8 bidonów 0,75l
zjedzone: 5 batoników + 0,5 drożdżówki
wylane: 2 bidony na głowe i kark
max temp: 43,7*C
min temp: 33,5*C

Prababka ciągle stoi :)


I kawalek nóżki..


Blisko a jednak daleko do Wrocławia!:)

/1796231

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)