ULTRAmaraton w Rewalu.
Sobota, 10 września 2016
· Komentarze(1)
Kategoria 150km i więcej, Interkol, Zawody, Ze zdjęciami
Zrobiłem to ! Pierwszy raz w życiu pokonałem dystans ponad trzystu kilometrów na rowerze - dokładnie 303km..
W piątek przyjeżdżamy wieczorem do Rewala, rozpakowujemy się szybko i póki widno lecimy na miasto. Spotykamy się ze Zbigim i żoną oraz Krystianem Bałamąckiem ze Skalmierzyc i idziemy na kolację. Ja zamawiam pizzę i w czasie oczekiwania na jedzenie lecę się wykąpać w morzu, fajne fale...woda zimna, ale kąpałem się już w zimniejszej. Trochę popływałem i się potaplałem i było trzeba wracać jeść. Pizza była nie do przejedzenia.. Ale całkiem dobra. Później idziemy do domku spać...
Budzik na 5:00 rano. Wstać się nie chce, za oknem nic nie widać, mgła, jeszcze ciemno, zimno!!! Jeść się nie da, o tej porze za dużo w siebie nie wciskam - bułka, parówka i rogalik.. Tyle tego na ultra dystans. No nic, zjem na trasie.. Coś tam jeszcze w drodze na start.
Grupa zapowiada się fajna. Spotykamy się znowu z Panią Anią Kruczkowska czy np. Henrykiem Bętlewskim. Grupa patrząc po znajomych twarzach całkiem fajna, taka która może powalczyć. Startuję jeszcze fajnie z Interkolem Arturem.
Od startu tempo dość mocne, rozkręcamy z chłopakami porządnie żeby się rozgrzać, bo zaczynamy w 11*C - nie zdziwię się jak jutro poleżę sobie z gorączką albo innym przeziębieniem. Z godziny na godzinę jednak wschodzące słońce coraz bardziej otula nas swoimi promieniami a wiatr rozgania gęste mgły rozlane niczym mleko.
Zostajemy w 6os... Pracujemy w pięciu - Artur przez 2,5 okrążenia nie daje praktycznie żadnej zmiany i wiezie się na kole, za co nawet nikt nie ma do niego pretensji. My ciśniemy porządnie, bardzo mocne zmiany napawają optymistycznie na dobry wynik w open. Coś tam czasem zgarniamy maruderów z mega, mini, ale nikt się na stałe nie utrzymuje. Po pierwszym okrążeniu mieliśmy prędkość średnią 38.1kmh, drugie przejechane również mocno ze średnią 37kmh a na trzecim już trochę wszystkim siadlo i przejechaliśmy około 35,5kmh. Czwarte to prędkość 35km/h mniej więcej, ale to już inna historia.
Zabieramy czasem wodę na bufetach, ja dodatkowo miałem w kieszonce Oshee które uratowało mi życie no i bułkę którą zjadłem na 160km. Pierwsze dwa kółka to była szajba i równa mocna walka ramię w ramię z grupą trzecią, ale trzecie kółko nam siadło, a ich usktrzydliło gdy zabrali się z grupa mini ze Stargardu gdzie zasuwali pod 45km/h non stop. Dogonili nas na chwilę przed nawrotem na mecie i od tej chwili jechaliśmy w 5-6 osób. Reszta peletoniku przysnęła na rondzie i została. A do nas doszło z 6:20 dwóch kolarzy Paweł Sojecki (aktualny lider) oraz Marcin Sierant. Zostało jeszcze dwóch od nas z grupy, Henryk Bętlewski wykorzystał zamieszanie i nas postój na bufecie i przejechał solo całe okrażenie uciekając nam na prawie pięć minut.
My chcemy jechać po zmianach, choć mnie powoli zaczyna odcinać bo pracowałem mocno cały dystans.. zjadam kilka dobrych rzeczy.. no i wio.. Ci co nas doszli jadą obok siebie, za nimi Artur, ja i białoczerwony kolega który też już eweidentnie miał dość po mocnej pracy przez ostatnie 230km. Wpuszczamy więc najbardziej wypoczętego Artura przed nas, chcemy odpocząć żeby zebrać choć trochę sił na ostatnie kółko...ale on zdaje się tego nie rozumieć i robi kilka razy kilkuset metrowe przerwy... raz pospawałem sam ale dojechali i oni.. Za którymś tam razem puścił korby kompletnie, zaczęło się dłubanie w nosie... Ale widać że ma siły bo skoczył dwa / trzy razy i kazał nam wyjść na zmianę, no ale jak się robi dziurę to i trzeba ją samemu pospawać.. Po chwili jednak zrobiła się dość sporawa przewaga kilkuset metrów, wszyscy w grupce naszej puścili korby.... To skoczyłem za Pawłem i Marcinem... udało mi się ich dojść, ledwo ale jednak i od tej pory współpraca układała się wyśmienicie. Jechaliśmy z założeniem spokojnej jazdy podczas której każdy pracuje ile może, gonimy uciekiniera... Widzę, że z tyłu też chwilowa pogoń, ale odjechaliśmy.. No i pytanie jak ktoś nie dający zmian może mieć pretensje że chcesz trochę odpocząć na kole ?! :-)
Całe czwarte kółko przejechaliśmy razem dając na prawdę mocne zmiany. Chwilami bałem się o skurcze ale...nic z tych rzeczy ;-)
Tempo solidne i równe, fajna jazda.. Uskrzydla mnie wizja coraz bliższego morza i kąpieli.. Na bufecie zostaje Marcin który musiał się zatrzymać, a my z Pawłem Sojeckim dojechaliśmy do mety wykręcając pierwszy i czwarty czas open. Mojej grupce odjechalem z nim na ponad 8 minut zajmując:
OPEN: 4 miejsce
Kat. M2: 1 miejsce
Organizacja maratonu całkiem dobra, choć start aż za wczesny we mgle, w zimnie i lekko niebezpieczny - tylko jeden punkt kontrolny i zdecydowanie szło mocno skracać no i te grupy startowe niekonieczne sprawiedliwie "wyłonione" na mega i mini. Strzałek dużo, zgubić się nie dało. Asfalty jak najbardziej OK. Bufety - spoko ;-)
Po maratonie czekają na mnie koledzy z Interkolu - wspólne foto, idę się przebierać i schłodzić się do morza. Popływałem, powariowałem i wracamy do Krotoszyna.
Dzisiaj jak tydzień temu w Karpaczu miałem nogę konia - w sumie wychodzi na to, że i mam okres konia - tak jak zaplanowałem że końcówka sezonu ma być dobra - tak też jest :-) Kolejny raz mogę powiedzieć, że wygrywam dzięki samemu sobie, a nie jakiejś czy innej sytuacji. Z wyniku jestem bardzo zadowolony, mocna praca przez cały dystans, ucieczka.. Po prostu tak miało być ;-)
cad: 86
Zaraz po przyjeździe na metę razem z Pawłem Sojeckim - liderem klasyfikacji supermaratonów i zwycięzcą open w Rewalu.
Zmęczeni ale szczęśliwi ;-)
I zmarnowany Kris z mewami kąpiący się w Bałtyku zaraz po maratonie :-)
W piątek przyjeżdżamy wieczorem do Rewala, rozpakowujemy się szybko i póki widno lecimy na miasto. Spotykamy się ze Zbigim i żoną oraz Krystianem Bałamąckiem ze Skalmierzyc i idziemy na kolację. Ja zamawiam pizzę i w czasie oczekiwania na jedzenie lecę się wykąpać w morzu, fajne fale...woda zimna, ale kąpałem się już w zimniejszej. Trochę popływałem i się potaplałem i było trzeba wracać jeść. Pizza była nie do przejedzenia.. Ale całkiem dobra. Później idziemy do domku spać...
Budzik na 5:00 rano. Wstać się nie chce, za oknem nic nie widać, mgła, jeszcze ciemno, zimno!!! Jeść się nie da, o tej porze za dużo w siebie nie wciskam - bułka, parówka i rogalik.. Tyle tego na ultra dystans. No nic, zjem na trasie.. Coś tam jeszcze w drodze na start.
Grupa zapowiada się fajna. Spotykamy się znowu z Panią Anią Kruczkowska czy np. Henrykiem Bętlewskim. Grupa patrząc po znajomych twarzach całkiem fajna, taka która może powalczyć. Startuję jeszcze fajnie z Interkolem Arturem.
Od startu tempo dość mocne, rozkręcamy z chłopakami porządnie żeby się rozgrzać, bo zaczynamy w 11*C - nie zdziwię się jak jutro poleżę sobie z gorączką albo innym przeziębieniem. Z godziny na godzinę jednak wschodzące słońce coraz bardziej otula nas swoimi promieniami a wiatr rozgania gęste mgły rozlane niczym mleko.
Zostajemy w 6os... Pracujemy w pięciu - Artur przez 2,5 okrążenia nie daje praktycznie żadnej zmiany i wiezie się na kole, za co nawet nikt nie ma do niego pretensji. My ciśniemy porządnie, bardzo mocne zmiany napawają optymistycznie na dobry wynik w open. Coś tam czasem zgarniamy maruderów z mega, mini, ale nikt się na stałe nie utrzymuje. Po pierwszym okrążeniu mieliśmy prędkość średnią 38.1kmh, drugie przejechane również mocno ze średnią 37kmh a na trzecim już trochę wszystkim siadlo i przejechaliśmy około 35,5kmh. Czwarte to prędkość 35km/h mniej więcej, ale to już inna historia.
Zabieramy czasem wodę na bufetach, ja dodatkowo miałem w kieszonce Oshee które uratowało mi życie no i bułkę którą zjadłem na 160km. Pierwsze dwa kółka to była szajba i równa mocna walka ramię w ramię z grupą trzecią, ale trzecie kółko nam siadło, a ich usktrzydliło gdy zabrali się z grupa mini ze Stargardu gdzie zasuwali pod 45km/h non stop. Dogonili nas na chwilę przed nawrotem na mecie i od tej chwili jechaliśmy w 5-6 osób. Reszta peletoniku przysnęła na rondzie i została. A do nas doszło z 6:20 dwóch kolarzy Paweł Sojecki (aktualny lider) oraz Marcin Sierant. Zostało jeszcze dwóch od nas z grupy, Henryk Bętlewski wykorzystał zamieszanie i nas postój na bufecie i przejechał solo całe okrażenie uciekając nam na prawie pięć minut.
My chcemy jechać po zmianach, choć mnie powoli zaczyna odcinać bo pracowałem mocno cały dystans.. zjadam kilka dobrych rzeczy.. no i wio.. Ci co nas doszli jadą obok siebie, za nimi Artur, ja i białoczerwony kolega który też już eweidentnie miał dość po mocnej pracy przez ostatnie 230km. Wpuszczamy więc najbardziej wypoczętego Artura przed nas, chcemy odpocząć żeby zebrać choć trochę sił na ostatnie kółko...ale on zdaje się tego nie rozumieć i robi kilka razy kilkuset metrowe przerwy... raz pospawałem sam ale dojechali i oni.. Za którymś tam razem puścił korby kompletnie, zaczęło się dłubanie w nosie... Ale widać że ma siły bo skoczył dwa / trzy razy i kazał nam wyjść na zmianę, no ale jak się robi dziurę to i trzeba ją samemu pospawać.. Po chwili jednak zrobiła się dość sporawa przewaga kilkuset metrów, wszyscy w grupce naszej puścili korby.... To skoczyłem za Pawłem i Marcinem... udało mi się ich dojść, ledwo ale jednak i od tej pory współpraca układała się wyśmienicie. Jechaliśmy z założeniem spokojnej jazdy podczas której każdy pracuje ile może, gonimy uciekiniera... Widzę, że z tyłu też chwilowa pogoń, ale odjechaliśmy.. No i pytanie jak ktoś nie dający zmian może mieć pretensje że chcesz trochę odpocząć na kole ?! :-)
Całe czwarte kółko przejechaliśmy razem dając na prawdę mocne zmiany. Chwilami bałem się o skurcze ale...nic z tych rzeczy ;-)
Tempo solidne i równe, fajna jazda.. Uskrzydla mnie wizja coraz bliższego morza i kąpieli.. Na bufecie zostaje Marcin który musiał się zatrzymać, a my z Pawłem Sojeckim dojechaliśmy do mety wykręcając pierwszy i czwarty czas open. Mojej grupce odjechalem z nim na ponad 8 minut zajmując:
OPEN: 4 miejsce
Kat. M2: 1 miejsce
Organizacja maratonu całkiem dobra, choć start aż za wczesny we mgle, w zimnie i lekko niebezpieczny - tylko jeden punkt kontrolny i zdecydowanie szło mocno skracać no i te grupy startowe niekonieczne sprawiedliwie "wyłonione" na mega i mini. Strzałek dużo, zgubić się nie dało. Asfalty jak najbardziej OK. Bufety - spoko ;-)
Po maratonie czekają na mnie koledzy z Interkolu - wspólne foto, idę się przebierać i schłodzić się do morza. Popływałem, powariowałem i wracamy do Krotoszyna.
Dzisiaj jak tydzień temu w Karpaczu miałem nogę konia - w sumie wychodzi na to, że i mam okres konia - tak jak zaplanowałem że końcówka sezonu ma być dobra - tak też jest :-) Kolejny raz mogę powiedzieć, że wygrywam dzięki samemu sobie, a nie jakiejś czy innej sytuacji. Z wyniku jestem bardzo zadowolony, mocna praca przez cały dystans, ucieczka.. Po prostu tak miało być ;-)
cad: 86
Zaraz po przyjeździe na metę razem z Pawłem Sojeckim - liderem klasyfikacji supermaratonów i zwycięzcą open w Rewalu.
Zmęczeni ale szczęśliwi ;-)
I zmarnowany Kris z mewami kąpiący się w Bałtyku zaraz po maratonie :-)