Już w piątek pojawiłem się w Radkowie w celu przejechania sobotniego supermaratonu górskiego VIII Pętla Stołowogórska. Dojechałem do Czesi i jej mamy, rozpakowałem się, zjadłem obiad i poszliśmy na piątkową odprawę oraz odebraliśmy pakiety startowe. Jak ja już dawno nie czułem aż tak atmosfery samego maratonu. Spotkanie i biesiada oraz mnóstwo pozytywnej energii od orgów - głownego orga Andrzeja Smalca! Pogadaliśmy, pośmialiśmy się i odebraliśmy numery startowe. Pakiet?! Batoniki energetyczne, lizaki...ba! Nawet pizzą częstowali ;-) Wróciliśmy do domu, kąpiel i spać!
Rano pobudka, śniadanie zamówione na 6:30, wpadła jajecznica i bułka i trochę dżemiku....ponoć śliwkowy :-) Później sprawne szykowanie i lecimy na starty bo Czesia jedzie równo o 8:00, a ja i jej mama osiem minut później. Dojeżdżamy na start a tam mnóstwo ludzi, kolarzy i kobiet... Fajna atmosfera, pogoda niepewna - trochę się chmurzy, lekki chłodek... Ale ja jadę na krótko!
Czesia pojechała, ja czekam na swój start... Wybiła 8:08, fajna grupa - Bętlewski i Cieśla i Pikuła ze mną... przede mną Kukla, Arturo i paru innych.. Myślę - dogonię z palcem w nosie... No.. Wystartowaliśmy całkiem żwawo, fajne zmiany, dobre tempo.. Pierwsze hopki pokonane w dobrym tempie... Ale przyszła pierwsza, długa i stroma ściana - podjazd dziurawy trochę pod Batorów 5,5km i jakieś 6% średnie nachylenie.. Chłopaki wystrzelili jak z procy.. Na początku pomyślałem, że jadę z nimi... Po chwili jednak stwierdziłem, że odpuszczam bo się zajadę na pierwszym podjeździe - po prostu nie moja prędkość. Tyle co ich widziałem to była chwila... Po drodze minąłem kilku maruderów... Wcześniej jeszcze minąłem Czesię, która jak na start topornym i ciężkim góralem jechała pod górę całkiem żwawo jak sarenka...
Skończył się pierwszy podjazd, wjechaliśmy tam razem z Pikułą... pierwszy zjazd i modlę się aby nie złapać kapcia... Rok temu trzy! Teraz na szczęscie przejechałem bez żadnego defektu... Później jakieś hopki, krótsze podjazdy... Doganiamy Krzysztofa Łańcuckiego, ten staje na bufecie. Ścianka pod bufet i zjazd do "drogi stu zakrętów" czyli podjazdu pod Karłów. Bardzo fajny podjazd, łagodny i równy, dobry asfalt. Doganiam Pawła Sojeckiego, który startował 2 minuty przede mna. No i co?! Zjazd, tutaj odjeżdżam wszystkim co jechali ze mną, wcale jakoś szybko nie jechałem, nie ryzykowałem a i tak okazało się to szybciej niż innych... Dojeżdżają nas jacyś megowcy, na chwilę po hopkach przez Wambierzyce etc. jedzie się całkiem sprawnie ale przyszła znowu ścianka i pojechali.. Pierwsze okrążenie wyszło całkiem fajnie, klikałem LAPy na garminie i pokazało 2h 16min.
Podjazd jadę dalej po swojemu... nie jedzie się źle. Ale...na około 90-100km łapie mnie kryzys, na szczęście inni nie jadą wcale szybciej i mi nie odjeżdżają.. Ale dogania nas Paweł Sojecki.. Dojeżdżamy do Jarosława Piekarza, i tak od tej pory.... ja jadę swoje, Paweł trochę odjeżdża, Jarek zostaje na zjazdach... Później Dojeżdżam do Pawła, Jarek dojeżdża do mnie i na kole ciągle kolega Pikuła... Zaczynamy trzecie kółko.. Tu już widzę, że czasie że jest o 10 minut gorsze od pierwszego... Kryzys jakoś przeżyłem, ale siły wcale jakieś super nie wróciły...
Zjadam kawałek drożdżówki, żelka i batonika... Siły pojawiły się niespodziewanie na pierwszej ściance pod Batorów, Jerzy Pikuła zostaje, my w trójkę jedziemy dalej. Co chwilę ktoś na kilkaset metrów zostaje i odjeżdża.. Praktycznie wspólnie dojeżdżamy z Pawłem do ostatniego bufetu. Jemy banana i popijamy kilka łyków pepsi... Ten kto pomyślał o pepsi dla gigowców powinien dostać medal!!!
Jedziemy dalej, Paweł zostaje na drodze stu zakrętów pod Karłow. Szybki zjazd, trochę zimno już i wjazd na metę. Dzięki Bogu nie złapałem żadnej gumy! Chwilę później na metę wpada Jarek Piekarz, Paweł i reszta.... Trzecie okrążenie się okazuje.... Jeszcze wolniejsze.. Jechało się lepiej, ale wyszło gorzej.. No cóż.. Po prostu nie dało rady jechać szybciej a z okrążenia na okrążenie było słabiej...
Ogólnie cały klasyk na wielki plus! NIe miałem żadnego defektu, drogi były lepsze!!! połatane największe dziury, może nie jakoś super równo, ale dało radę jechać! Pogoda dopisała i nie padało a było calkiem ciepło, choć na drugim okrążeniu zrobiło się chłodniej.
Mija dużo czasu aż przyjeżdża na metę Czesia. Ja się zdążyłem wykąpać i zjeść pyszny ryż z potrawką na mecie i to kilka dokładek.
Zaczynamy dekoracje, na swoją praktycznie wjeżdża mama Czesi. Super atmosfera, siedzimy i gadamy z chłopakami gigantami.
Maraton na wielki plus! Jedzenie pyszne na mecie! Wyniki od razu! Fajne puchary! Dobrze zabezpieczona trasa. Chyba w tym roku nie mam się do czego przyczepić.. Było po prostu bombowo! :)
Wynik sam z siebie o takie 15-20 minut za duży.. Planowałem zmieścić się w 7 godzinach. Nie pykło. Pierwsze kółko bombowe, ale kolejne coś siadło niestety. Zabrakło wytrzymałości?! Trudno mi powiedzieć. Po prostu "szybciej nie mogłem" :-)
cad: 83
OPEN: 7/41
kat.M2: 3/3
Podium kategorii M2 na giga. Pierwszy pojechał do domu.
Paczka gigantów :) Artur, Paweł, Jarek i ja :)