Wszystko działo się tak szybko ,że aż trudno opisać :)
Ja jadę akurat na 5 pozycji..
Od samego rana gdy tylko się obudziłem i zobaczyłem kołyszące się na boki drzewa - wiedziałem ,że coś się dzieje ! To wiatr! Niestety jak był w Krotoszynie ,to spodziewałem się go również w Gostyniu. I moje prognozy się sprawdziły...
Dojeżdżając na miejsce zawodów ,które znajdowało przed pięknym klasztorem koło 9 jeszcze parking był pusty i tylko wiatr dudnił w uszach - cicho wszędzie, głucho wszędzie ! Ale jak dojechał Interkol - no to co mogło nastąpić, jak nie wybuch energii i w każdym obudził się poliglota. Kawały szły jeden za drugim, ustalanie taktyki na czas jazdy i wspólne zdjęcia... W końcu poszliśmy odebrać numerki na kierownicę i koszulki. Tam zostaliśmy obsłużeni przez miłe panie ,które z uśmiechem na ustach wypytały mnie czym golę nogi :D
Później bez pośpiechu poprzypinaliśmy numerki, zarezerwowaliśmy sobie motocyklistę i daliśmy mu zapasowe bidony. Chwila rozgrzewki i było trzeba ruszać na start.. Musaszi odliczał nam sekundy do startu... 3, 2, 1, start ! Na początku zamieszanie, Przemo z Bazylem ruszyli ,a my zostaliśmy bo Artur i Michał nie mogli się wpiąć w pedały.. I już kilka sekund straty.. Chwila z wiatrem i jakoś szło.. Niespodziewanie naszym oczom ukazały się podjazdy, na których niestety nasza drużyna się dzieliła ponieważ dzielny ,ale niedysponowany na podjazdach Artur zostawał kilkadziesiąt metrów robiąc przerwę między zawodnikami.. Gdy przejechaliśmy najgorsze dla nas momenty i zaczęliśmy wspólnie pracować, mijaliśmy co rusz pojedynczo jadących kolarzy.. Wielu łatało dętki albo nawet już zawracało.. Kręcenie z kilometra na kilometr szło coraz ciężej ,ekipa mimo ,że w miarę zgrana to jednak podzielona na [hipotetycznie] słabszych i mocniejszych.. Mój kryzys nastąpił na 45km i trwał do 55km. Czyli całe 10km. Było już tak źle ,że w pewnym momencie puściłem koło jadąc na piątej pozycji i odjechali mi koledzy na jakieś 100-200 metrów.. Po czym podjechał do mnie motocyklista i zaczął dopingować żebym nie robił siary, żebym się postarał i dołożył ile fabryka dała - co jak co ,ale pomogło.. Udało się doskoczyć do druzyny ,ale 2-3 zmiany musiałem odpocząć... Wziąłem zapasowy bidon ponieważ jeden już się skończył.. Gdzieś na właśnie 55km minęliśmy Husarie Szosową Wrocław ,która niespodziewanie stała na poboczu czekając na nie wiadomo co ?! Ok 60km odżyłem na dobre.. Reszcie zaczynało odcinać prąd ,brakować wody.. Podczepili się pod naszą grupę jacyś maruderzy ,ale nie przeszkadzali gdy ktoś schodził ze zmiany i nie rozbijali peletonu.. Od tej pory dawałem najmocniejsze zmiany ,czasami po kilometr albo dłużej, po prostu jechało mi się bajkowo, aby co chwila słyszałem "zwolnij, do lewej, do prawej, dawaj".. Jak chcieli mi dać zmianę to mówiłem ,że nie trzeba bo jedzie mi się bombowo.. W sumie na końcu już tylko JA, Bazyl oraz Michał dawaliśmy zmiany.. Przemo był schowany daleko w peletoniku, Artur zbyt osłabiony żeby coś pomóc..
I tak szczęśliwie dojechaliśmy razem w 5 do mety ,chyba jako nieliczni właśnie w całym składzie.. Na mecie czekało piwo, kiełbaska oraz grochówka :) Jedna z lepiej zorganizowanych kolarskich imprez amatorskich w Polsce ! Trasa pięknie oznakowana, zabezpieczona przez Strażaków i Policję, jazda z pilotem, w pakiecie startowym woda - koszulka kolarska - pomiar czasowy - piwo :) Nasze miejsce ? 13 :)
cad:94 Pozdrawiam i polecam :)
ps. Pierwsza ekipa Interkolu zdobyła 3 miejsce tracąc do drugich tylko 40s ,a do pierwszych TGV około 4 minut.. ps.2. Upał i wiatr zniszczył i wynorał wszystkich ! Ale było warto i jeśli będzie ta impreza za rok ,to z chęcią tu wrócę :)
Do serwisu z nową kierownicą.. Najpierw z wiatrem, później pod wiatr ,ale szybciej jechałem niż z wiatrem bo to burza mnie zła goniła i ledwo co zdążyłem..
spaaaaaaaaaaaaaać !!!
jak po całej nocy w pociągu to chyba i tak całkiem dobrze xD oraz po leniwym i przeimprezowanym tygodniu to całkiem całkiem :D
Zamówiłem wczoraj sobie kierownicę i dzisiaj juz przyszła kurierem DHL. Szybko rozpakowałem i jadę 50km do serwisu na przekładkę :)
Tam na miejscu okazało się ,że przysłali mi rozmiar 440 czyli mój ,ale niestety za małą średnicę dla mostka 26.. a ja zamawiałem i mam 31,8 !!! Stracony czas ,ale w sumie wyszedł jakiś tam fajny trening..
Z powrotem 50km pod mocny wiatr.. I troszkę pokropił mnie deszcz..
Miejsce OPEN: 70 /165 Miejsce KAT: 32 /56 Czas: 04h 00m 31s Średnia V: 32km/h
Piątkowy TdP amatorów i sobotnia Rajcza przejechana całkiem dobrze, przede wszystkim dzięki Asi [jota] ,bo mogłem sobie potrenować tydzień wcześniej po górach :)
Też później jakaś relacja ,bo trzeba teraz odpocząć i pozgrywać zdjęcia z wypadu ;]
caD:88
[organizator do czasu doliczył postój w bufecie - ale się zajadałem arbuzami :D ]
Przed startem nasza ekipa:
Z Virenque:
Po maratonie w naszym ośrodku czekał na nas basenik Zdjęcie w stylu: "Don't touch me"
Dzisiaj do Ostrowa na trening na ryneczku gdzie spotkało się koło 20 kolarzy. Od początku mocne tempo ok 40km/h. Trasę z tego co się po kilkunastu km dowiedziałem jaką jadą to ciągle oddalanie się od Krotoszyna więc postanowiłem zawrócić wraz z 3 innymi kolegami.
Później do Krotoszyna sam z Ostrowa. Głodny jak cholera..
Pod Biadkami po drodze dogonił mnie pan Zaradny , z którym chwilę porozmawiałem i pojechał do domu... No ale dzisiaj pokutowałem za praktycznie nic nie zjedzenie przed treningiem. Nie było z czego dołożyć i po kilku km. bardzo osłabłem.. Powrót 30km pod wiatr.
Ale od początku.. Na start przyjechaliśmy ponad pół godziny wcześniej, siedzimy sobie pod daszkiem na ławkach i sobie rozmawiamy nt. trasy i pogody. Jeden kolega poszedł zmienić dystans ze 160 na 100km i próbował mnie też namówić ,ale się nie dałem. Zapraszają już na start i idziemy by chociaż wystartować w czubie. Co się okazało - chcę się wbić w strefe startu ,a tu mnie nie chcą wpuścić - najpierw byłem zapisany na 100km ,a zmieniałem dystans przez telefon kilka dni wcześniej i widocznie nie odchaczyli. Gościu do mnie "to może pojedzie pan 100km, może to znak?" Uparłem się i wszedłem. Po starcie czułem się jakbym jechał na samym końcu bo wszyscy strasznie ruszyli do przodu. Od początku jechało mi się dobrze. Dogoniłem na pierwszym podjeździe o wiele mocniejszego kolegę z klubu Macieja i zostawiłem z tyłu innego interkolowca. Aż się zdziwiłem swoją dyspozycją. Ale - na 3 i chwilę później na 4 km spada łańcuch i ledwo co daję radę się wypiąć z pedałów. Tracę dystans, dościgają mnie koledzy i muszę gonić przez kilkaset metrów. Później zjazd do podjazdu pod Zameczek pokonany pięknie, mijałem dziesiątki ludzi i wiedziałem ,że jest ok. Doganiam "profesora kolarstwa" - pana Włodka od nas z klubu i razem zaczynamy podjazd pod Zameczek. On jedzie jak gdyby nigdy nic, a ja zostaję troszkę z tyłu. Podganiam do niego i po chwili pękłem.. No to był ewidentnie błąd dojezdżanie do kolegi z przodu. Przegania mnie reszta Interkolowców i od tej pory jadę praktycznie sam [ok 40km trasy]. Znowu zjeżdża mi się dobrze, odpocząłem zjadłem i wypiłem, ale już nie doścignąłem swoich ,mimo ,że sporo ścinałem, i nie hamowałem za dużo. Pojawia się pierwszy bufet. Raz dwa tankuję bidony, jem ze dwa kawałki arbuza i śmigam dalej ;) Po podjeździe jakimś [już nie wiem co to było ,ale chyba coś koło 60-70km] zaczynam zjazd, ostro i szybko, jest widoczność na serpentynie - widzę ,że nic nie jedzie więc nie hamuję za bardzo tylko rura do przodu.. Ale moim oczom ukazuje się pewien pan ,który wyszedł na drogę i stanął mi na moim torze jazdy - albo wjeżdżam w niego ,albo ląduję w rowie... Hamuję ile się da, ale niestety czuję ,że koło dostaje uślizgu i już nie mam szans.. No niestety wyłożyłem się do rowu, na szczęście bez większej ilości wody, same chaszcze ,pokrzywy i jakieś ostre kolce.. Wstaję , gościu się śmieje ,nikt z maratończyków nawet się nie zapytał czy żyję, ludzie z okien patrzeli ,nic nie pomogli... Klamka lekko skrzywiona ,koło zdeczka zaczęło bić bo przeleciałem przez kierownice przy prędkości 60km/h. [w rowie już troche mniejsza prędkosc była]
Pozbierałem się ,rozpiąłem przedni hamulec i wio.. Już bez chęci, cały odrapany, z obitym kolanem ,brudny, mokry i zmęczony ruszyłem dalej.. Po tym incydencie straciłem jakiekolwiek nadzieje na wynik, na w ogóle ukończenie maratonu bo mimo że czułem się już wtedy wykończony, to to dobiło..
Rozjazd mega i giga, chciałem jechać już na metę ,ale jednak zdecydowałem się ,że spróbuję dojechać do mety swojego dystansu i podjazd pod kamesznicę mnie zabił. Z rowera nie zsiadłem ,ale co będzie widać na filmiku, jechałem zygzakiem ,praktycznie można powiedzieć ruch korbą - ruch koła - stop. ruch korbą - ruch koła - stop. i tak przez kilka km,. ścianki... Niestety później kompletnie odcięło mi prąd... Kilka km. zjechałem i zaczyna się mała górka ale już widzę ,że odcięło mi prąd.. Bez wody - mimo ,że tankowałem na każdym bufecie, pieniądze mam ,ale nie ma sklepu - totalna padaka. Przejeżdża jeden kolega ,zatrzymuje się i pyta czy wszystko wporzo. No to mówię ,że dalej już nie jadę bo nie dam rady. Zaoferował pomoc i że da znać na bufecie do Wieśka. Dojeżdża do mnie kolega ,z którym jechałem przez długi czas do wypadku w rowie i się dosiada na łączce, a raczej spada z roweru. odpoczął ,poleżał i pojechaliśmy dalej. Skróciliśmy dystans o ponad 40km i przejechaliśmy skrótem przez Jaworzynkę do Istebnej ,gdzie kolega znikł mi z oczu ,a ja dojechałem do bazy maratonu....
No nic, maraton nieudany, porwałem się z motyką na słońce i nie ma co się dziwić.. było jechać 100km - wszystko mi mówiło żebym jechał krótki dystans ,ale ja się uparłem niestety..
Gratuluję wszysktim którzy przejechali dystans. Rozumiem tych ,którzy nie skończyli maratonu.. Nie mam nic na usprawiedliwienie - po prostu nie dałem rady i przegrałem z własną słabością - nie psychiczną ,ale fizyczną. Psychika jednak by mnie na mete nie dopchała ,gdy pod KAMESZNICĘ PODJEŻDŻAŁEM Z TĘTNEM 81 !!! Nie 181 tylko miałem [ 81ud ] Ja już nie żyłem.. Na dekoracji znalazł mnie Virenque z żoną i chwilę pogadaliśmy, wybraliśmy się ekipą do sklepy po zaopatrzenie na wieczór i do domku. Świetny wieczór pomogł odzyskać humor po niepowodzeniu na maratonie..
Dystans to 115km maratonu, 10km dojazd do bazy, i później 4km dojazd do domku.
zająłem 3 miejsce na maratonie w Jeleniej Górze mimo ,że w tym samym czasie siedziałem w Kaliszu na sali i męczyłem się na egzaminie z rachunkowości ;) Ale jak to mówiłem "będę z Wami duchem" i widocznie podziałało ;-) Fajnie !
A dziś pojechałem jak gdyby nigdy nic, po ciężkim maratonie ,na rynek do Ostrowa Wlkp. gdzie miałem nadzieję na chociaż lajtową ,ale jednak jazdę w grupie. Wszyscy do JG nie jechali więc myślałem o jakiś 5-10 osobach a tu dupa. Pojawił się tylko Marcin ,który przyjechał się "rozjechać" i ojciec z synem z Wysocka. Pomyśleliśmy aby też jednak pojechać na górki, a po drodze wstąpić do kolegi Pawła na stację na kawę. Ale jak się później okazało nie było go jednak dziś w pracy. Jeszcze wracając to: jeszcze w samym Ostrowie Marcin przebił dętkę na szkle które leżało na całej szerokości ulicy, moje oponki i dętki przetrwały.. Chwilę później ruszyliśmy w trasę. Od samego początku prowadziliśmy, w pewnym momencie widzimy na górce ,że z dwójki ojciec-syn ,skacze do przodu starszy z dwójki. No to my za nim.. Dojechaliśmy po kilku chwilach i skacze syn.. No to ja za nim sprintem pod tą górę i nie obszedł się smakiem "zwycięstwa". podjeżdża do mnie Marcin i pada decyzja ,że jak chcą się tak bawić to uciekamy.. I od tej pory już ich nie widzimy.. Raz aby się do nas zbliżyli na 300m ,a później już kompletne zero..
Wjechaliśmy pod maszt w Mikstacie i później pod ostry wiatr do Ostrowa ,a ja do Krotoszyna. Przed samym Mikstatem zadzwonił do mnie tata ,że zbliżają się mega chmury ,zaczyna padać i pyta gdzie jestem czy zdążę.. No ale do domu było jeszcze prawie 50km więc dupa... Z resztą trochę nie dowierzałem bo my mieliśmy lazurowe niebo i piękne słońce..
No ale jak tylko wyjechałem z ostrowa to zobaczyłem ,że dziś deszcz mnie nie ominie. I miałem rację. 5km od Krotoszyna nagle lunęło z tej chmury [czarnej chmury dosłownie !] że w kilka sekund byłem cały przemoczony i szukanie miejsca na jakiś postój było bezcelowe. A bynajmniej w celu uniknięcia dalej deszczu ,bo jedyne co to niebezpieczna troche była jazda bo nie było drogi - był rwący potok. Jedynym plusem było to ,że ustał wiatr na ten czas i jechałem prawie 50kmh. I tak się stało ,że dojeżdżając do domu przestało padać ! o jak fajnie :) Wytarłem rower do sucha ,siebie przemyłem, pranie wstawiłem ,a jutro przynajmniej jest powód do umycia całkowicie roweru :)
HrMAX wykręcony przy pogoni za "uciekającym kolegą" pod górę. Nie było to trudne zadanie..
Filmik z dzisiaj: https://picasaweb.google.com/xubix1/FILMYByXubiX?authkey=Gv1sRgCP7JyaOui-HnIw#5617340095773398546
Cóż to dzisiaj było za ściganie ! Miodzio !
Od rana wybrałem się do Ostrowa na ryneczek i tam jak zawsze w niedziele o 10:00 spotkaliśmy się by odbyć wspólny trening. Padło kilka propozycji tras. Po krótkiej naradzie wybraliśmy dla nas wszystkich najbardziej optymalną. Będą górki ? TAK ! To dobrze ;) Ruszyliśmy najpierw dość spokojnie rozmawiając między sobą i bez stresu sobie jechaliśmy.. Po chwili pojawia się pierwsza dłuższa górka ,ktoś z tyłu stara się odjeżdżać. Ruszył za nim kolega Bazyl i Łukasz. Ja za nimi.. Chwila na kole i im poprawiłem. Utrzymał się tylko Łukasz ,który "przegrał" o kilkanaście cm ;) Później powrót do peletoniku i jazda dość rwana bo nikomu nie chciało się prowadzić. Do tego gdy chciałem schodzić już ze zmiany prawie wleciał na mnie gołąb. Leciał wszerz drogi i musnąłem go ramieniem tylko przez to ,że przyhamowałem. Inaczej miałbym go gdzieś na twarzy. Dobrze ,że z tyłu zachowali zimną krew i też przyhamowali no ale wszyscy to widzieli..
Po chwili pojawia się kolejna górka ,na której również nie było wolno.. Tym razem Bazyl skoczył ,a ja za nim na kole i razem wjechaliśmy na nią zostawiając peleton z tyłu. Ostatnia górka to był niewypał już w moim wykonaniu co z resztą będzie widać na filmiku.. Skok, podjazd na górkę i wjechałem tam jako pierwszy ,a za mną Łukasz.. Ale nikt łaskawie nie powiedział ,że tam po 100m poprawia jeszcze bardziej [choć wydaje się ,że jest płasko] chwilę utrzymałem się na kole Łukasza i zostałem.
Dalej to też szarpana jazda. Co chwile ktoś skakał i go ścigaliśmy. Aż w końcu peleton się rozluźnił i skoczył Grześ ,którego na początku odpuścili wszyscy ,a jak padła komenda "gonimy" to miałem deski. Zostałem już sobie i odpuściłem 3km przed Odolanowem. Później spokojniej do domu... Auuuuuu ! Cad: 93
Mój rower ;) Przystanek w drodze do Ostrowa na siku ! :)
Dzisiaj pojechałem z zamiarem jakiejś dłuższej trasy. CHcialem jechać od Milicza trasą maratonu trzebnickiego ,ale w pewnym momencie [nowa trasa] skończyły się strzałki i troszku pobłądziłem i w Trzebnicy wylądowałem o 25km za szybko [bez podjazdów po kostce, po płytach i tego magicznego - ścianki]
No ale i tak wyszło fajnie. Na każdej górce - a mimo pobłądzenia ich nie brakowało - na maxa ! Jutro z interkolem, poniedziałek rozjazd, wotrek wolne ;)
Zamawiam koniecznie nowe 750ml bidony ! Brakło mi wody w najmniej oczekiwanym momencie - na pustkowiu ! i chyba 5-6 km bez wody jechałem bo sklepu nie było nigdzie.. A jak już dorwałem na wiosce jednej to poprosiłem "colę puszki" ,a nie puszkę coli ;) Powrót ekspresowy mimo ,że pod wiatr ,ale jak się napoiłem i najadłem to noga nieźle podawała. W Zdunach podczepiłem się za tirem i 7km z prędkością pod 70kmh ;) cad:92 Spotkanych kolarzy: 4. W tym jeden siedział na poboczu - zapytałem więc czy coś pomóc i usłyszałem "nie nie dzięki. odpoczywam" :p
A teraz w naszych okolicach krąży Obraz Matki Boskiej Częstochowskiej i ulice i domy są fajnie przybrane. Ludzie myją okna, wyrywają chwasty z ulicy chodników etc. Kościół w Cieszkowie: Ulica: Domek:
Filmik z dzisiejszego treningu: https://picasaweb.google.com/xubix1/FILMYByXubiX?authkey=Gv1sRgCP7JyaOui-HnIw#5609608677259729954
Po wczorajszym rekordzie [211km] dzisiaj przyszedł czas na trening z Interkolem. Czułem ,że dzisiaj będzie kiepsko i za tablicą Ostrów Wlkp. już zostanę ,ale potoczyło się wszystko zupełnie inaczej... Do Ostrowa na początku totalna padaka :p No tak nie szła jazda - w dodatku znowu pod cholerny wiatr ! Ale udało się zachować wysoką kadencję i w miarę niskie tętno.. Nogi czułem bardzo ciężkie ,ale jechało się z chwili na chwilę lepiej. Widoczność ograniczała mgła gdzieś do 100m.. Bałem się czy zaraz we mnie ktoś nie wjedzie. W ogóle bardzo też piździło bo było ledwo 16*C a ja jechałem na krótko.
Dojeżdżając do Ostrowa poczekałem chwilę i wszyscy się zebrali. Później nadszedł czas nad wyborem trasy. Początkowy "projekt" bardzo mi się spodobał ,bo mieli mnie po niezbyt wymagającej trasie zostawić w Krotoszynie [przy założeniu ,że dam radę się utrzymać] No ale ostateczna trasa prowadziła przez spore górki i już wiedziałem ,że będzie ciężko.. Początkowo tempo dość spokojne ,że nawet 3x wyszedłem na zmianę ,ale z chwili na chwilę było tylko szybciej.. Długi czas nie schodziło z licznika 45km/h i to nawet pod górę. Nie wiem jak ,ale przetrwałem ! W pewnym momencie co będzie widać na filmiku zacząłem zostawać na podjeździe ,ale się zmobilizowałem i szybko skoczyłem na koło. Było ciężko ,ale fajnie. Pogoda się też poprawiła i było nawet w pewnym momencie 29*C !
Później po tejże górce poczekaliśmy na "maruderów" i się podzieliliśmy.. Mocarze pojechali na górki w szybkim tempie ,a ja ,Zbyszek i Piotrek spokojnie ,ale dość szybko po lepszych terenach do Odolanowa ,gdzie ja skręciłem na Krotoszyn ,a oni na Ostrów wLKP. W sulmierzycach minąłem się z mocniejszą grupą i nie żałuję swojej decyzji "jazdy z maruderami" bo u nich tempo było boskie.. :p
Weekend udany.. Jutro odpoczynek, wtorek lekko dla rozjazdu i myślę w środę już normalnie wrócić do treningów ;) Nigdy jeszcze nie byłem w takiej formie jak ostatnio. Czuję się świetnie i widzę ,że noga podaje.. Jest pięknie :)