Wczoraj była niezła wynora, dzisiaj postanowiłem więc na spokojnie rozjechać nogi bo za tydzień riplej.... :)
Dzisiaj udało się nie zmoknąć, jechać w słoneczku i znow z mocnym wiatrem i pod mocny wiatr.. Spokojnie, bez szarpania, czysta przyjemność :) Nogi bolą :x
cad: 83
Kilka zdjęć z wczoraj:
Start/meta - zaczynamy drugie kółko :) Pozbierałem maruderów :)
Tu jeszcze w pierwotnej grupie... Później się posypało :/
Z gigaMaratończykami - Arkiem Robakiem i Arturem :)
Najważniejsze wydarzenie dzisiejszego dnia: WIATR, Wicher, Huragan! No tak jakby... najpierw w plecy... Poprawiłem więc KOM'a i tak oto 1km pod górę 2% zrobiłem w 1min 17sek. Był ogień, bo i tętno wywaliło konkretne... Garmin pokazał prawie 700W - Strava w sensie.. Później już spokojnie, luźno..
Po nawrocie pod wiatr czasem ledwo 20km/h.... a przez pierwsze dwajścia było ze średnią prawie 40km/h :)
Dzisiaj miało padać i chciałem iść do fryzjera... Miało być okropnie, miało wiać i być po prostu paskudnie.. Do godziny 16:00 tak było! Zniechęcało mnie to konkretnie, ale coś w drodze do domu się wydarzyło (nie, nie wiem co) i pojechałem w czas schować auto a nie ostrzyc włosy.
Póki nie padało chciałem wyjść na szosę, lekko pokręcić, bo jeszcze w sumie po Sobótce nie odpoczywałem.
To wyszedłem. iPhone pokazywał że padać ma dopiero na wieczór, meteo.pl potwierdzało późniejsze deszcze.. Najpierw plan 30km... Później jak dalej nie padało zmieniłem plan na Milicz i Sulmierzyce. Po drodze spotkana grupa z Milicza.... I się od Milicza do Krotoszyna, przez Sulmierzyce i Chwaliszew... Jechało się bardzo fajnie i przyjemnie.
Ale jazda bez obiadu i o jednym batoniku nie była najlepszym pomysłem...Pod koniec już prawie zdechłem... No ale dojechałem.
W Krotoszynie samym już trochę mnie deszczem olało... Ale na tyle że nie było sensu już wyciągać pelerynki która od wczoraj jeździ sobie w tylnej kieszonce.
Dzisiaj praktycznie to samo co wczoraj, ale jakże, całkowicie inaczej!
W stroju klubowym, długim stroju... nogawki, rękawiczki długie, jesienna bluza i koszulka długa termoaktywna.. ocieplacze na stopy, ciepła czapka i wiatrówka.. No wiało dzisiaj przepotężnie... Przed Miliczem spotykam Piotra Małeckiego, najpierw sobie kiwamy i zwalniamy żeby pogadać...chcę zawrócić, a tu za mną zapitala i wyprzedza tjr...jak sie odwróciłem jak się wystraszyłem, jak się prawie przewróciłem.... tak Piotr na szczęscie miał wolną drogę i zawrócił... Od tej pory jechało się już przyjemnie rozmawiając o wszystkim :) Po drodze wpadliśmy na wzgórze Joanny i zrobiliśmy trzy powtórzenia... Spokojnie obraliśmy kierunek północny na Milicz i Krotoszyn..
Kawałek za Miliczem się rozstaliśmy, Piotr wrócił do Milicza, a ja powoli pyrkałem do Krotoszyna... Bez żadnych niespodziewanek, trening bardzo przyjemny i dość wymagający. Tempo może nie wskazuje trudności, ale wiało dzisiaj niebywale..
Nogi już bolą, nie było w sumie odpoczynku po Sobótce.. Ale nie wiem jak to będzie teraz z pogodą i chcę wykorzystać na maXa póki można.,..no bo i święta nie będą w tym roku zbytnio kolarskie. Ale o tym później :)
Trochę nas na podjazdach zmoczyło, ale taki epizod że nawet nie opłacało się wyciągać znajdującej się w tylnej kieszonce pelerynki przeciwdeszczowej :)
Dzisiaj, zaraz po pracy i to bez obiadu, pojechałem na szosę póki widno, ciepło i wiosennie... Prawa noga ciągle boli, do chirurga nie dało rady dziś, ale na spokojnie w środę albo coś..
Po wczorajszym wyścigu całkiem dobre samopoczucie, postanowiłem więc polatać, prawa noga nie dała możliwości robienia interwałów na maXa co chwilę, ale były dłuższe równie konkretne. Moja pętla, najpierw pod wiatr.. i tak do samego Milicza... później na spokojnie 3x Joanna ale i potężna zadycha.. Za trzecim razem już, nagle, nie wiem skąd... całe niebo zrobilo się ciemne i ponure... Zaczęło się huraganowe podwiewanie, kierunek się zmienił.. Trudno było rower utrzymać w pionie.. Istna masakra..
Dodatkowo wpadło kilka interwałów - sprintów za traktorami, nie były to stare traktorki ledwie pyrkające a całkiem żwawo pomykające nowe maszyny.
Było wręcz różowo, fajnie.. przyjemnie.. Jutro już zimno i deszczowo :(
cad: 81
Sztajfa za Miliczem :) No dobra, może nie widać :D
Kto nie był na Mnichu ten sezonu kolarskiego w Polsce nie rozpoczął... To porzekadło od lat kilku biorę do siebie i startuję w wyścigu w Sobótce. Jest to wyścig nie tyle ciężki ze względu na samą trasę czy dystans, ale na tempo - przez to że każdy jest jeszcze świeży, mocny i każdy ma głód ścigania.
Od samego rana przyjeżdżają po mnie prezes Grzegorz i Damian Michalski. Wspólnie ruszamy na Wrocław i do Sobótki! Droga przebiega bardzo sprawnie i szybko, w super atmosferze.Na początku ruszamy po pakiety startowe, kolejka jak za PRLu.....ale zupełnie niepotrzebna. Każdy stał przed wejściem a w środku kilka stanowisk praktycznie zupełnie pustych. Odbieramy numery startowe, wracamy się przebrać i ruszamy na małą rozgrzewkę. Pojechaliśmy zobaczyć "sztajfę" na trasie wyścigu i wróciliśmy. Chwila pogawędki i trzeba się ustawiać w sektorze prawie już pół godziny przed startem jeśli nie chce się z wyciągniętym jęzorem gonic grupy już na starcie. 3.....2.....1....start... i od początku zapiek w nogach i płucach. Podjazd pod Strzegomiany zaliczony, pierwsza runda bardzo spokojna.. ciągle na samym początku peletonu. Nie przejmowałem sie naciągającą grupą czy także jakimiś strzelającymi ludźmi... Na wietrze grupa trochę zwalniała, jechało się miło i przyjemnie.. Jedynie mocnym akcentem chyba był przejazd przez linię start mety gdzie było niezłe tempo.. i tu stało się coś niedobrego.. na zjeździe coś zjechałem na tył peletonu....Bo w peletonie jak się nie przesuwasz do przodu to spadasz mocno i szybko w tył grupy.. No, to tak się jakoś stało... Że dwa razy na drugiej rundzie musiałem porządnie, mocno i długo gonić... Na szczęście zjechało się na prostej, płaskiej drodze pod wiatr. Trzecia runda to już mocna i równa jazda, raczej w tym roku wyścig był pozbawiony wielkich akcji i ucieczek.. Ostatnią rundę jechałem uważnie, przed sztajfą przesunąłem sie czym prędzej w górę.. Sztajfa przejechana w czubie, następnie krótki zjazd a w lewoooooo juz prosta na metę! :) Tutaj już nie było szans, wjechałem gdzies na nią na 30-40 miejscu, zabrakło żeby wspiąć się jeszcze wyżej i szybciej.
No i co.. Kolejny wyścig za mną, mega świetne ściganie! porządne przetarcie, super interwały.. Dobra jazda i mimo mega bolącej nogi (jutro do chirurga i rtg!) całkiem dobry wynik. Patrząc na poziom do mega podskoczył, jeszcze 3-4 lata temu stałem tam na podium ze średnią V około 37-38kmh... Forma jakaś tam jest, kolejna walka to maraton w Obornikach za dwa tygodnie. :) Może jakieś podium w końcu?! :)
Powoli i konsekwentnie robić swoje - oto przepis na sukces. Zawsze i wszędzie. Mieć głęboko zdanie małych zawistnych człowieczków.. Chyba, że umiesz oddzielić konstruktywną krytykę, najczęściej krytyczne zdanie przyjaciół od zwykłych fałszywych rad... Od zdania fałszywych kumpli...
No, tak właśnie jest.. Takie życie, takie rządy, takie treningi... Nie trzeba zapitalać na treningu Bóg jeden wie jak szybko byle średnia wpadła z kosmosu, wystarczy trenować z głową. W niedzielę wyścig, trzeba się więc dobrze nastawić i rozkręcić nogę.
Dzisiaj więc już totalnie luz, ale kilometry trzeba było zrobić. Jechało się powoli i spokojnie, a wiało i było zimno tak, że przemarzłem! Spokojnie praktycznie przez cały czas, nawet żadnego interwału. Po prostu lekka jazda :)
W końcu można zrobić po pracy normalny trening o normalnej długości..
Dzisiaj jechało się całkiem przyjemnie, najpierw grzało słonko i wiał wiatr w plecy, by później po nawrotce wiać w twarz - no ale takie uroki tego sportu :) Niestety przy zachodzacym słońcu obniżała się także temperatura, ale to akurat jakby stanowiło najmniejszy problem :)
Fajnych kilka sprintów weszło, kilka bardzo mocno... ale nie ma co szaleć, w końcu w niedzielę kolejny wyścig w Sobótce :)