To co już za mną:

Wpisy archiwalne w kategorii

Ze zdjęciami

Dystans całkowity:58445.73 km (w terenie 204.33 km; 0.35%)
Czas w ruchu:1956:09
Średnia prędkość:29.90 km/h
Maksymalna prędkość:90.00 km/h
Suma podjazdów:272900 m
Maks. tętno maksymalne:214 (110 %)
Maks. tętno średnie:188 (97 %)
Suma kalorii:1163956 kcal
Liczba aktywności:716
Średnio na aktywność:81.74 km i 2h 43m
Więcej statystyk

Wypadek na maratonie w Karpaczu.

Niedziela, 6 września 2015 · Komentarze(11)
Wypadek, przypadek, całkiem konkretny, pierwszy poważny.....na maratonie Liczyrzepa w Karpaczu.

No cóż, jechałem można powiedzieć po pewny puchar, gdyż zapisało się 3 kolarzy w mojej grupie wiekowej. Byłem więc pewny zajęcia co najmniej trzeciego miejsca, a nawet drugiego gdyż wiedziałem kto jedzie i jakie miał wcześniej wyniki.

Przed startem dowiaduję się że przesunęli wszystkim starty i wyruszamy na trasę co 5 minut, więc wyszło na to że ja o 8:30.
Zalewam bidony, ubieram się, zakładam kamerkę.i wio na start.  Tam zagaduje do mnie Paweł Ratalewski z Piotrkowa Tryb., który to właśnie był moim rywalem w M2 szosa GIGA. Gadamy chwilę, wniosek jest prosty dla nas obu - BYLE DOJECHAĆ.

No cóż, ruszamy ze startu bardzo żwawo. Po zmianach lecimy i po chwili zaczynamy pierwszy podjazd. Nasza grupa już się uszczupliła. Na samym początku podjazdu, gdzieś na ok 10-12 km wyprzedzam Kubę Latajkę, który też startował na giga, ale zrezygnował ze względów kłopotów technicznych ze swoim rowerem. Mi na początku nie chce przednia przerzutka zrzucić na małą tarczę, ale po jakiejś chwili walki z nią udaje się zrzucić. Chwilę przed "szczytem" wyłączam kamerkę - błąd ! :/

Zaczynamy zjazd, kilkaset metrów w dół i.....wypadek :( Garmin chwilę przed wypadkiem pokazał prędkość 63km/h na wykresach.
Lecimy w dół, praktycznie pierwszy zakręt w prawo i Pawła Ratalewskiego wyrzuca z zakrętu, uderza we mnie z całym impetem w kierownicę....i ląduję w rowie. Praktycznie nie miałem możliwości nic zrobić, dostałem takiego strzała, że nie miałem ani chwili na reakcję. No cóż, za błędy się płaci, szkoda tylko, że za czyjeś.

Pierwszy odruch jaki każdy też by miał to próba podniesienia się. Niestety. Głowa ciężka, szyja nie pozwala nią ruszyć, w plecach w kręgosłupie nagły przeszywający ból. Myślę, zaraz przejdzie...Ale jest coraz gorzej. Dla pewności staram się poruszyć nogami i rękami - uff, udało się. Na wypadek zatrzymało się 3 chłopaków w tym Błażej Wojciechowski z Kawalerii Ostrowskiej - dzięki Ci Błażej za wszystko. Zadzwonił czym prędzej na pogotowie, najgorsze myśli przychodzą mi do głowy, nie wiem też jak wygląda rower.

Przyjeżdża karetka na sygnale i mnie zabiera. Panowie wkładają mnie na nosze i zakładają kołnierz. Boli przeokropnie. W oczach łzy, trochę z bólu, trochę ze zwykłej sportowej złości gdyż posypały się piękne plany.

Karetka zabiera mnie najpierw do Kowar by tam na samym wejściu usłyszeć od lekarza "natychmiast na tomograf do Jeleniej". Jazda na sygnale więc do drugiego szpitala gdzie robią mi rentgena czaszki i całego kręgosłupa i żeber bo też cholernie boli. Dodatkowo USG jamy brzusznej co by sprawdzić jak moje narzady wewnętrzne. Tomografu nie ma bo słyszę, że niepotrzebny - ale zalecają mi iść po powrocie do domu do mojego szpitala i tam się przebadać jeszcze raz. Na szczęście badania nie pokazały żadnych złamań.

Uderzając w asfalt / rów uderzyłem lewym bokiem, twarzą. Nawet nie zdążyłem się zaasekurować ręką. Lekarz jednak mówi, że przy tym upadku miałem ogrom szczęścia, a gdybym tylko wyciągnął ręce przed siebie i próbował się zaprzeć najprawdopodobniej miałbym obie złamane. No nic, żyję. Dzwonię do orga aby mnie ktoś odebrał ze szpitala. Przyjeżdża po mnie ktoś i odwozi do bazy maratonu.
Patrzę na rower, na szczęście nie jest w złym stanie, kamerka, licznik, dwa bidony, nic nie pęknięte Koła całe, kierownica też, siodło całe...nienajgorzej jak po takiej kraksie, kask cały, ale ciut pośrupany - najprawdopodobniej też uratowal mi życie, okulary mają pęknięte szkła które w sumie nieźle chyba poharatały mi lewą stronę twarzy.

Idę do bufetu bo chcę coś zjeść, NIE dostaję nawet grama maratonu bo nie mam karteczki (która jest w aucie, ale nikt jeszcez nie wrócił z trasy). Po 4 godzinach spędzonych w szpitalu okazało się, że w moim stanie ledwo stojąc nie dostanę makaronu. Dopiero po interwencji organizatora dostaję go z wielką łaską i głupimi komentarzami.

Przyjeżdżają chłopaki z trasy, wracamy do domu. W Krotoszynie robią mi tomograf odcinka szyjnego kręgosłupa i czaszki. Wypuszczają po kolejnych 2h do domu.

Zobaczę jak przebiegnie proces zdrowienia, ale na ten czas już chyba ściganie w tym sezonie muszę sobie odpuścić. Rok temu kończyłem rok wygrywając Klasyk Namysłowski, a w tym kończę go mega kraksą z kołnierzem ortopedycznym na szyi.
Za dwa tygodnie miały być ostatnie dwa wyścigi, starty wspólne - Zakończenie Lata w Mikstacie i w Łasku. Nie wiem też co tam z moją ogólną klasyfikacją w Supermaratonach w kategorii wiekowej, bo byłem trzeci a nie wiem czy utrzymam pozycję. To samo tyczy się rankingu klubowego w Interkolu. No cóż, bywa i tak.

Muszę się cieszyć, że jestem "cały i zdrowy", że jednak nic poważniejszego mi się nie stało. Znowu miałem, jak w ostatnich sprawach i czasach, szczęście w nieszczęściu.

Teraz zdaje się będzie posucha i tydzien / dwa przerwy we wpisach bo nie będę jeździł :(

pozdro

W szpitalu w Jeleniej Górze, gdy dowiedziałem się że będę żył, poboli ale przestanie, ale nic nie złamane.


No a to już w domu, z medalikiem, choć nie dojechałem to pamiątkowo dostałem...
Już za jakiś czas może będę się z tego śmiał i wspominał z uśmiechem żem cały.

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(11)

Na luzaku - rekreacja :)

Niedziela, 30 sierpnia 2015 · Komentarze(1)
Dzisiaj zamiast na poważny trening wybrałem się ze znajomymi (Alicja, Andrzej i Jarek) na wycieczkę rowerową w kierunku stawów milickich - Dolina Baryczy :)

Po drodze podjechaliśmy na Zalew w Miliczu i podziwialiśmy widoki pięknej okolicy :) I jak tak sobie pomyślieć, że ja tam co drugi dzień tylko przejeżdżam bokiem z prędkością ponad 30kmh z głową w dół :) Czasem właśnie stwierdzam, że takie tempo w świetnej atmosferze jest wręcz potrzebne :) Po drodze widzę Rafała z Milicza na szosie, który mnie niestety nie poznał :)

Później krótki przystanek na obiadek w restauracji "U Bartka" na drodze Milicz - Sulmierzyce {bliżej Sulmierzyc} Siedzimy sobie, jemy....a tu Rafał już odziany w normalne codzienne ciuszki z rodzinką w knajpce, a my dopiero w drodze powrotnej :)

Po obiedzie lody i lecimy przez Ujazd i Chachalnię do Krotoszyna :)

Wycieczka po prostu bombowa, polecam wszystkim taka rekreację od czasu do czasu. Odświeża umysł, daje na chwilę zapomnienia o szosie i wyścigach :)

Ps. Właśnie dzisiaj dobiłem do ponad 10 tys km w 2015 roku :)

Jadę sobie tam z tyłu po środku :)


Taaaaakie widoki na stawach :)



Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Na rowerze poziomym ?! Czemu nie :)

Sobota, 29 sierpnia 2015 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Wczoraj już zapadła u mnie decyzja o "odwołaniu" wycieczki w góry. Nogi nie zdążyły się odświeżyć i stwierdziłem, że telepać się 200km po to by umierać, a nie robić sensowny trening - no bez sensu.

Ostatnio gdy ciutkę chorowałem próbowaliśmy się umówić z Krzyśkiem z Pasikurowic na jakąś przejażdżkę / spotkanie. Napisałem mu więc, że chcę zrobić dzisiaj lekko wytrzymałość i polatać po jego terenach koło Trzebnicy - w domyśle "jedźmy razem".
Na odzew nie było trzeba długo czekać :) Krzysiek, który z szosy przesiadł się na "rower poziomy", dojechał prawie do Milicza, a ja lekko spóźniony czułem od początku, że mimo wiatru w plecy nie jedzie się zbyt dobrze.

Każdy, kto sobie pomyśli, że Krzysiek wygląda śmiesznie na tym rowerku, że "rowerek" mały i co najmniej dziwny - niech się z nim przejedzie. Krzysztof o ile pamiętam nogę miał całkiem podobną do mojej, razem przecież jeździliśmy nie raz. Na wyścigach także mniej więcej było na remis. Jednak na tym rowerze poziomym jest się bez szans. Idzie jak pocisk!

Rower poziomy Krzyśka to tak w skrócie: długa rama, dwa małe koła, łańcuch złożony z trzech łańcuchów, bardzo czuła kierownica i mega wygodne siedzisko. Robi wrażenie! Aerodynamika jest bardzo ważna w kolarstwie, o tym chyba przekonał się każdy - stąd też każdy rower do ITT wygląda również "kosmicznie". Rower poziomy Krzyśka - bez problemu "przeszywa" wiatr i opory powietrza. Przyśpieszenie niczym pocisk :)

Po spotkaniu polecieliśmy na trening, to jednak niezbyt jest wykonalne jednak, gdyż Krzyś co chwilę mnie zostawiał gdzieś za sobą. Poczułem się jak pieprzony amator! Hmm, cholera....przecież ja nim jestem :) Po rozmowie z nim dowiedzialem się, że zmienił szosę na poziomego ze względu na chęć spróbowania czegoś nowego i żeby już nie musieć się ścigać o tzw. ogórka ;)

Podjechaliśmy Prababkę, kostkę....zjechaliśmy do Zawonii do Dino po picie....tam też na chwilę usiadłem się na rowerze Krzysia...trudno utrzymać rownowagę! :) Fajnie :)

Dojechaliśmy jeszcze razem do Trzebnicy, ja później poleciałem na Krotoszyn a Krzyś do Pasikurowic. Mi się już jechało ciężko, praktycznie do Milicza umieranie, po Miliczu nóżka trochę odżyła i leciałem 33kmh :)

Trening bardzo fajny, miło było spotkać "starego kumpla", z którym nie widzialem się już całkiem długo. Najważniejsze że wszystko się udało.

Wytrzymałość zrobiona, jednak po przyjeździe do domu stwierdzam że nie będę jutro cisnął do Ostrowa z rana jak to było wcześniej w planach. Noga musi się odmulić. Noga musi odpocząć, bo zamiast formy i mocy połączonych ze świeżością w sobotę będzie jedno wielkie dno. A tego bym nie chcial :]


cad: 80




Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Góry moje ukochane :)

Środa, 26 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Dzisiaj się działo :)

Od samego rana kierunek Pieszyce, biedra, czyli góry :) Dojazd bez większych problemów, całkiem sprawnie.
Już przed 11 jestem na rowerze, tu jadąc pierwszy raz pod przełęcz Jugowską nagrywam filmik, ale później odwożę kamerkę i lecę już bez.

Nie zobaczyłem wiele, nie zwiedziłem praktycznie nic, po prostu trenowalem. W górę i w dół. Tak wyszło mi 9 podjazdów :)


Myślę, że wykres jest dość konkretny, choć średnia bardzo niska, tak po prostu ani chwili płaskiego. Na zjazdach nie szalałem, ale z każdym zjazdem jechałem szybciej. Przedostatni raz to jeden jedyny raz gdzie maksymalnie puściłem hamulce i pięknie się składając prułem w dół :)

Na górze za każdym razem chłodno, im niżej tym było cieplej, także każdy zjazd to troszeczke dreszczy na ciele z powodu zimna (17*C na szczycie, na dole 29*C!)

Praktycznie za każdym razem jechałem dość twardo żeby tylko ubijać! Za każdym razem ostatni kilometr albo dwa to była mega petarda. Dwa razy musiałem tankować picie w wiejskim sklepiku, raz pogoniły mnie dwa owczarki niemieckie (a przejeżdżałem obok nich 18 razy!) Zjadłem 6 batoników i 2 kromki chleba. Było zacnie, na prawdę bosko :)

Filmik z przejazdu zamieszczę jutro! Dzisiaj już padam! Od 8 do 21 poza domem, z czego ponad sześć godzin w siodle rowerowym :)

Dobranoc! :)

Edit: obiecany film :)


cad: 68

Ostatni podjazd do Jugowa i nagle stałem sie jeszcze szczęśliwszy :D


Haha, no a żeby uchylić rąbka tajemnicy, to zapodam wam kadr z filmu dzisiejszego treningu :D

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Pss....Przyjemnie - szybko - samemu :)

Wtorek, 25 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Wsiadasz na rower od razu po pracy i jedziesz :)

Mając przed sobą cele do zrealizowania nie może być inaczej niż dawanie z siebie wszystkiego. Choć dzisiaj nie za mocno bo jutro planuję jechać w góry, to tak aby się zmęczyć i rozkręcić nogi przed jutrem - idealnie :)

Ps. W sobotę o ile pogoda pozwoli planuję znowu się pojawić w górach. Kto chętny ?! Pisać, a pojeździmy razem :)


Dzisiaj jakoś dziwnie mi się jechało. Niczym niewyspany człowiek, który się wyspał. Niczym naćpany przyjemnością, nie czułem bólu. Niczym najszczęśliwszy człowiek na świecie, dziwnie się czułem, jakoś tak nieswojo. Może to dlatego, że dzisiaj pierwszy raz jechałem autem do pracy od kilku tygodni, w ogóle autem od kilku tygodni i stąd taki szok dla organizmu. A może po prostu wracam do siebie ?!

Chociaż nie piszę już że "wróciłem" bo po ostatnim razie dostałem sraczki i rzygania i wróciłem....ale na sam dół ;) Forma po tym tygodniu z pewnością będzie dobra. Jestem więc dobrej myśli na maraton w Karpaczu :)


cad: 82

Nietążkowo i mój najlepszy (i jedyny) w większości trasy partner do jazdy ! Pozdrawiam :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

TTT Amber Road 2015

Niedziela, 9 sierpnia 2015 · Komentarze(7)
Kolejny rok, sierpień, niedziela, to znowu Amber Road. Impreza najwyższych lotów, niby darmo, bo płaci klub, ale kosztowała mnie ok 100zł. Niby wszystko fajnie, ale motocyklista najgorszy od kilku serii. Ehh peszek. Niby start o 12:56 ale trzeba być już po 10.

Przyjechaliśmy więc, podpisaliśmy listy startowe, zjedliśmy co nieco i ciągle zostawało mnóstwo czasu. Pogaduchy, bo w końcu 3 ekipy. Pojawił się Radek Raś, którego nie widziałem ze 3 lata, pojawili się nowi zawodnicy, których chyba nigdy wcześniej na oczy nie widziałem. Fajna atmosfera przed startem, wspólne fotki, ale powoli zaczynało się wiadomo robić coraz bardziej nerwowo :)

Pogoda całkiem dobra, na starcie przyjemnie, później coraz większe i ostrzejsze słońce towarzyszyło nam na trasie.

Przed startem chwila rozgrzewki, w kieszonkach dwa żele, banan, puszka coli. Wjeżdżamy na rampę startową, ja lecę jako pierwszy. Od początku ogień ! Pot leje się strumieniami, ale tutaj bandamka spisuje się wręcz idealnie bo nic nie kapie w oczy. Pierwsza hopka przeleciana całkiem sprawnie, na kolejnej zostaje Artur, później problemy na hopce ma Łukasz. Ale wszyscy czekamy i pędzimy co sił w nogach.

Na 40km biorę zapasowy bidon ccc polsat, w którym jest carbo, zjadam żela - jest dobrze. Wszyscy dają w miarę równe zmiany.
Niestety gdzieś na 55-60km odpada Rafał. Mnie nagle blokuje się lewa noga, nie idzie kręcić, wielki skurcz w udzie od dolnej strony. Chwila rozprostowania i jakoś jadę. Jakby przestaje boleć. No ale niestety, jest coraz gorzej. Piję wystarczająco dużo, zjadłem tyle co trzeba. Ostatnie treningi i brak świeżości właśnie zbierają swoje żniwa. No niestety nie można mieć wszystkiego, a Amber Road to tylko mały przystanek na długiej drodze pzygotowań do września :) Wiem, że pewnie już długo z chłopakami nie pojadę, jak nigdy :/
Ale nagle kończy się paliwo Łukaszowi. Jakiś 75km. Muszę się więc mimo bólu spiąć i jakoś jechać, choć stanowi to nie lada problem, ból, rwanie, blokowanie nogi co chwile...podłe uczucie. Ale przez ostatnie upały, a ciężkie treningi chyba zachwiałem swoją gospodarkę elektrolitową. Ale najcięższy tydzień za mną :)

Ostatnie kilometry więc to jak już pewnie wiecie - katorga. Chłopacy chcą jechać szybciej, a mi z każdym zakrętem trudno jest nadepnąć na korby, mi z każdym przyspieszeniem jest trudno trzymać koło. Od 90km jednak stała się co najmniej tak można to nazwać Dziwna rzecz. Chłopaki za mną nie czekają, jadą mimo moich upomnień jakieś 200m przede mną we dwóch, a ja sam - jako trzeci z ekipy. Gdzie tu sens ? No ale... Dobra. Dojechaliśmy jakoś. Nieźle zmęczony i wkurzony na ostatnie moje 30km wyścigu. Oliwy do ognia dolewa motocyklista, który przychodzi i mówi że zgubił bidon....no nie zgadniecie czyj?! No mój. Piękny camelbak podium. The best of. Obecnie nie mogę nigdzie znaleźć tego samego modelu co miałem. Trzeba więc wydać na nowe ok 100zł. Fuck. Jakby nie było na co pieniędzy wydawać.

Jutro więc lekki rozjazd 30km, spokojnie, totalnie luźno...we wtorek odpoczynek... środa - czwartek dowalenie, piątek wolny, sobota góry o ile pogoda pozwoli, niedziela ryneczek. Ciekawe co wyjdzie z moich planów :) Liczę że do środy nowe bidony już dojdą.

Na mecie okazuje się jeszcze, że zajęliśmy 32 miejsce / 64 drużyny. To nasz chyba najgorszy wynik jeśli chodzi o drugą ekipę. W zeszłym roku był chyba czas o 7 minut lepszy.

Idę pod prysznic na pływalnię, jem naleśniki, odżywam, przechodzi złość, wracamy do domu. KONIEC :)

Impreza na 102. Wszystko dobrze zorganizowane, każde skrzyżowanie zabezpieczone, cudowna pogoda, która choć wykończyła była lepsza niż deszcz i niska temperatura. Pyszne naleśniki na mecie, obsługa bardzo miła. Fajna koszulka pamiątkowa i nalepka na auto notabene już przyklejona ! :) Polecam Amber Road - i widzimy się za rok :) Myślę, że już w lepszej formie ;)

cad: 84

3 ekipy otr :) 


no i ja z Prezesem :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(7)

Ogień na polu i w nogach.

Czwartek, 6 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Wyjechałem dzisiaj tuż po pracy, choć wracając na MTB z firmy nogi były tak zmęczone, że gotów byłem odpuścić.

Zmusilem jednak siebie i swoje nogi aby pokonać chwilową niechęć. Mimo  ognia w nogach poleciałem na trasę przedwczorajszą i wczorajszą. Tak miało być i było. Co jest najlepsze, wczoraj zdechłem a dzisiaj zmartwychwstałem. Może nie czułem się jak młody Bóg, ale na pewno miałem spory zapas i chęć do jazdy. Wczorajszy dzień to chyba tylko chwilowa niedyspozycja.

Wyjeżdżając z Krotoszyna i jadąc na Milicz.... zauważyłem dymek... dziwię się, bo kto by palił w kominku przy 40*C na dworze... Zbliżając się do Zdun, dym robil się coraz większy.... po drodze słyszę syreny - w miasteczku Cieszków włączono je dla OSP. O tak.
Zapaliło się zboże. Stanąłem, zadzwoniłem sam na straż pożarną, ale usłyszałem tylko że ktoś mnie wyprzedził i już jadą. Zrobiłem zdjęcie, obserwowałem jak rolnicy ratowali dobytek: przerzucali zwinięte siano jak najdalej od ognia, wyciągali coś z jakiejś szopy, uciekali maszynami z pola. Po chwili gdy ruszyłem zjechały się pierwsze dwa wozy gaśnicze, a 3 kolejne pędziły z Milicza. Masakra! Ogień szalał na kilka metrów w górę, a myślę że i mocno wiejacy wiatr nie pomagał w gaszeniu. Do tego ten dźwięk skwierczącego siana... ohhh...

Dalej pojechałem na swoja rundkę. Po prostu jechało mi się dobrze :)
Przy powrocie z Cieszkowa wyjeżdżały ostatnie wozy strażackie.

cad: 81







Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Trening po ITT

Niedziela, 2 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Po ITT pojechaliśmy z Tomkiem na mały rozjazd, na lekkie kręcenie rundami Zakończenia Lata :)
Miło, powoli i ciepło :)

caD: 75

No niech tlyko ktoś napisze, że skarpetki nie pasują :D

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

ITT Czasówka Górska 2015

Niedziela, 2 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Od samego startu bardzo mocno, podjazd pod Kotłów poszedł bardzo sprawnie, tętno niby wysokie, ale ten zapiek był "chwilowy" gdyż zaraz miał być zjazd. Tam trochę "odpoczynku" jeśli tak można to nazwać. Pod wiatr jechało się ciężko.
Skręt w prawo i dluga prosta z wiatrem w twarz, tu chyba wjeżdżam 34kmh i tak kręcę.

Skręt w prawo i podjazd pod Mikstat. Wjeżdża się fajnie, sam finisz bardzo wolny, wg Garmina tylko 37km/h.

Przyjeżdżam na metę i o dziwo jestem 3-ci w kategorii A do 25 lat :) Open nie wiem :)

Obecnie relaks przy piwku i chipsach...a co tam. Czasem trzeba :)

cad: 85

2012: 24:54,84
2013: 26:41,26
2014: 25:23,76
2015: 25:13,00 :)

Pucharek :) Pomarańczowe skarpetki CCC dodają mocy :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)