To co już za mną:

Wpisy archiwalne w kategorii

Interkol

Dystans całkowity:21197.93 km (w terenie 40.43 km; 0.19%)
Czas w ruchu:662:50
Średnia prędkość:31.98 km/h
Maksymalna prędkość:90.00 km/h
Suma podjazdów:83164 m
Maks. tętno maksymalne:207 (104 %)
Maks. tętno średnie:188 (94 %)
Suma kalorii:432360 kcal
Liczba aktywności:206
Średnio na aktywność:102.90 km i 3h 13m
Więcej statystyk

Wyścig MTB "Strzała Topoli" 2015

Niedziela, 6 grudnia 2015 · Komentarze(0)
Dzisiaj brałem udział w wyścigu MTB "Strzała Topoli".

6 kółek x 2,2km. + 1 kółko rozgrzewkowe.

Co powiedzieć ? Zawiódł sprzęt. Forma jest świetna. Tylko tyle mogę napisać.
Na początku nie mogłem się przez dłuższą chwilę wpiąć w moje pedały. Walczyłem jednak na tyle długo z nimi, że praktycznie z "pool position" spadłem na ostatnie miejsce. Miałem walczyć o pierwszą dziesiątkę / piątkę.....a tu taki spadek ? No way!

Na początku więc nerwy, i to przeogromne. Jednak gdy już wystartowałem od razu ruszyłem w pogoń i w sumie skończyła się ona na ostatnim okrążeniu, gdy wyprzedziłem Rafała i Roberta i tym samym wskoczyłem do 10-tki... Ale to niestety nie był szczyt moich ambicji.
Michał Michalski, który miał być moim głównym rywalem dzisiaj odjechał już na samym początku na nowym rowerze. Pewnie byśmy się ścigali razem, a przynajmniej wiedziałbym że przegrałem przez gorszą formę, a tak....e szkoda gadać. Grzegorz też odjechał daleko...nie wspominając o tych którzy po prostu wygrali wyścig...

Ja musiałem za to nadrabiać, gonić i z każdego okrążenia wyciskałem jak najwięcej się da... Dwa razy wypięły mi się pedały, pękła mi linka od tylnego hamulca gdzieś na 3 okrążeniu, a hamowanie było możliwe tylko lekkie przednim hamulcem choć po tym nierównym terenie było to trochę niebezpieczne... Średnie tętno z samego wyścigu to 181ud/min. Po prostu cały czas interwał.

Z formy jestem bardzo zadowolony, a po sprzęcie widać dwa lata zaniedbań - taki rower do zajechania już, tylko praktycznie nie nadający się do ścigania... ehh..

Po ściganiu kiełbaska. Ognisko. Chlebek. Fajna atmosfera i pogaduchy i żarty :)


Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

123+18 :) 7 lat z Interkolem :)

Środa, 11 listopada 2015 · Komentarze(2)
Kolejny wspaniały dzień, z cyklu życia poza kontrolą. Jest po prostu bombowo. Wczorajszy dzień i dzisiejszy poproszę najlepiej co weekend w takim samym rozkładzie jazdy w tym towarzystwie, w tych miejscach i te de. I nie tylko chodzi o wypłatę na koncie ;)

Najpierw standardowo praca do 16. Szybcikiem do domu, przymusowo autem. Lecę do domu, jem obiad, przebieram się, pakuję na siłownię.....Ubieram eleganckie buty, swetr, płaszczyk, i w długą... Na rynek. O 18:00 zaczynające się obchody Święta Niepodległości od hymnu, przemarszu przez miasto pod Pomnik Wolności aż do mszy świętej i tortu na zakończenie.

W aucie czeka torba z ciuchami na siłownię. Zrzucam więc w klubie krawat i....dowiaduję się że nie mogę wziąć udziału w spinningu. No bywa, los tak chciał. Co więc robię ? Lecę do domu, jem kolacje, przebieram się w luźniejsze ciuchy i śmigamy ze znajomymi do Browar Club'u bo co? - Bo wygraliśmy darmowe wlotki na dzisiejszą noc. Prześwietna impreza ciutkę okropiona alkoOohOoOolem. Bujanie na parkiecie, tańce bliżej towarzyskie i miliony spojrzeń spotkanych na drodze twojego wzroku. Tak, to musiało się udać. Ba, musiało się podobać.
Przychodzi jednak odpowiednia godzina. Dostajemy sygnał! Czas wracać do domu. Kładę się spać zadowolony. Kolejny raz spełniony, endorfiny poziom maX. Budzę się 3 godziny później. Tak to było zaplanowane! Przed imprezą ustawiłem sobie budzik na 7:30 bo wiedziałem, że kładąc się spać nie będzie mi się ani nawet chciało o tym myśleć. Co więcej.... Miałem nastawiony rezerwowy budzik na 7:45. Ale pierwszy wystarczył. O dziwo! Wstałem bez problemu, bez szumów, bez szmerów, bez marudzenia. Szczęśliwy po prostu.

Przypominając sobie jeden konkretny filmik motywujący kolarzy do jazdy - postanowiłem zagłuszyć miliony głosów mówiących mi że przecież możesz dzisiaj odpuścic, że przecież jest mokro, wieje i jest zimno.... Whatever. Nie zamierzałem odpuszczać. Jestem na głodzie rowerowym.

Pojechałem więc do Ostrowa na ryneczek. Jak 7 lat temu i jak (prawie) co roku ;) Na rynku, jak 7 lat temu pojawił się Piotr Kowalczyk z Interkolu. O tak. To on mnie wkręcił w towarzystwo i zaprosił na rynek. Później jego brat dał mi dętkę bo przebiłem, ba...nawet ją wymienił :D Zostałem, wrócili po mnie chyba dwa razy. Dzięki Wam chłopaki za: cierpliwość, wyrozumiałość, dystans, spędzone wspólnie razem chwile...jesteście the best...stara gwardia rządzi! Dzięki dzięki dzięki za 7 wspólnych lat, czasem trudnych, w większości jednak mega pozytywnych......ale......jak to w życiu bywa...wszystko ma swój koniec.....no ale nie tym razem i jeśli można to zostanę jeszcze drugie tyle :D

Na rynku Adam Kowalski, Kuba Latajka, Adi oraz świeżak i ja ;)
Chłopaki chcą lecieć 123km. Ja jak zwykle będę miał więcej. Lecimy więc na Kalisz do Cebulaków...Chocz, Pleszew i Dobrzycę... Ciekawa trasa. W sumie nie, płaska jak...nieważne co. Pojechaliśmy sobie w 5-tkę. Na luzie, najpierw z wiatrem, póxniej z bocznym by na koniec dymać konkretnie pod wiatr. Zabolało! Świeżak po jakimś czasie umarł i nie było co zbierać, reszta bez wariacji, Adam z kamerką ;) Za Pleszewem na zamkniętym akurat przejeździe kolejowaym pit-stop....akurat obok sklep. Dostałem od Kuby snickersa. Zjadlem szczęsliwy, glodny w sumie. W Dobrzycy koniec, rozstanie, lecą na Ostrów....a ja na Krotoszyn święcie przekonany że to tylko 15km...ee no jednak było 25km. I to w dodatku z niesprzyjającym bocznym wiatrem. Przewiało mnie konkretnie. Szyja boli.

Dojazd do Krota. Obiad, kąpiel i wuala. Jak nowy :) Szczęśliwy, spełniony po ostatnich 24 godzinach w 100% :)

Ciepło. Wietrznie. Na początku trochę mokro po nocnych opadach.

Dziś DZień Niepodległości. Tu jeden minus dla nas Polaków, flag na prywatnych budynkach bardzo malo :(

cad: 80
https://www.strava.com/activities/43072967

Ostatnio w gazecie "Życie Krotoszyna" :)


Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(2)

Zakończenie Lata 2015 - Mikstat

Niedziela, 20 września 2015 · Komentarze(1)
Dzisiaj był mój ostatni wyścig w sezonie 2015. Dzisiaj był mój ostatni wyscig na rowerze Specialized Allez Comp 2011 :)
Dzisiaj miał być puchar - skończyło się na 4tym miejscu. Ale nie narzekam, po dwóch tygodniach nie jeżdżenia prawie po wypadku i tak chyba nieźle. Faktycznie jedynie oczekiwania były większe.

Wybrałem się do Mikstatu z Tatą i moim najwierniejszym i najwiekszym kibicem Wujkiem Władkiem, który motywował mnie do tego by dziś pić szampana z pucharu. Standardowo gdy dojechałem to nikogo tam jeszcze nie było. Pogoda niezbyt ciekawa, pochmurno, wieje, całkiem zimno. Ale gdy po chwili zbierają się ludzie to można wyjść z auta, przywitać się i zapisać. Dostałem numerek 2 :)

Przebieranki i na start. Najpierw pierwsze kółko 10km luzik, rozgrzewkowe. Ale już po tętnie widziałem, że to nie to. Przed startem jeszcze ostatnie siku i batonik. 3...2.....1....start... Dużo nas nie ma, może z 20 chłopa, ale tempo od kreski to ogromny gaz. Mój organizm doznaje szoku, nie jestem przygotowany na takie tempo, na taką ilość zrywów... No nie.. Moje ostatnie treningi to były tak spokojne że aż za bardzo. Ale inaczej się nie dało...

Po pewnym czasie aż odpadli pierwsi maruderzy (chyba jeszcze na zjeździe) grupka się uformowała i wiedziałem z kim będę się bił o podium.....ale na drugim kółku chyba całe moje podium Kategorii A odjechało razem w ucieczce. Niestety mi nawet nie starczyło pary w nogach żeby za nimi skoczyć, gonienie wychodziło średnio, aż w końcu na 4tym kółku z naszej grupki odjechali kolejni mocni zawodnicy, gdzie próbując gonić straciłem tylko sporo sił i nic poza tym. Po chwili dojeżdża znowu Grzegorz z Adamem i tak sobie jedziemy do samej mety. Tu przed zakrętem parę razy przyspiesza Adam by na kreskę zaatakował Grzegorz, tu na szczęscie udało się utrzymac koła, a nawet wyjść z niego Grzegorzowi i wygrać finisz o ogórka i 8 miejsce open.

Po drodze zero przygód oprócz próby kolejnego wywrócenia mnie. Jakiś świeżak się telepał na rowerze i to na tyle że myślałem że zaraz mnie wywróci gdy się na mnie oparł kierownicą i manetką...ehh.. coś mam szczęście ostatnio do takich. Ale udało się dojechać w całości.

Jest jakiś tam niedosyt, bo zawsze mogło być lepiej, bo chciałem przywieźć wywalczony pucharek. Ale sobie chłopaki w ucieczce rozdali miejsca w kategorii A i tyle. O. Dla mnie koniec sezonu, trochę pechowy, trochę ciężki i chorobowy, ale każda kolejna przegrana czy zła sytuacja uczy pokory i potężnie wpływa na psychikę umacniając mnie. Takie po prostu szczęście w nieszczęściu jak to u mnie ostatnio często bywa :)

Był to także ostatni mój start na rowerze Specialized :) Będzie nowy rower, nowa marka, full karbon :) Nie mogę się już doczekać :)

A w tym roku moi mili 8 razy stawałem na podium z czego zdobyłem:

1 miejsce OPEN w Maratonie w Gorzowie Wlkp.
1 miejsce Kat. M2 w Maratonie w Gorzowie Wlkp.
2 miejsce Kat. u-25 na wyścigu Rozpoczęcie lata w Mikstacie
3 miejsce w Kat M2 w Maratonie w Łasku
3 miejsce w Kat M2 w Maratonie w Zieleńcu
3 miejsce w Kat M2 w Maratonie w Radkowie.
3 miejsce w Kat u-25 na ITT Czasówka Górska w Mikstacie.
3 miejsce w Kat u-25 na ITT Prolog Interkol w Strzyżewie.

Więc nie mogę być nieszczęśliwy z tego sezonu 2015 :) Mogły być 3 podia więcej (Nietążkowo - ale chore zatoki, Karpacz - wypadek, Mikstat dzisiaj - słabsza forma przez wypadek). Ale jest jak jest. W przyszłym roku walczymy o kolejne sukcesy :)

pozdrowery :)

cad: 83

Z Wujkiem pod Masztem w Mikstacie :)


A tu jeszcze nasze wspólne foto :) Bylo super :) Dzięki za doping :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Rozjazd z Interkolem :)

Niedziela, 23 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Dzisiaj postanowiłem pojechać tam, gdzie pokochałem jeździć już dobrych kilka lat temu w niedzielę - na Rynek w Ostrowie Wlkp. godz. 10:00 :)

Dojazd do Ostrowa to istna mordęga. 30km pod bardzo mocny wiatr. Wyjechałem na styk, zdążyłem, ale musiałem się trochę namęczyć. Na rynku trochę chłopa już było gdy przyjechałem. Ustaliliśmy trasę i w drogę. Lecimy na Damasławice i Cieszyn przez Odolanów. Bardzo fajny trening po zmianach, równo i spokojnie z wiaterkiem.

Na kilometr przed rozjazdem znajdowała się ostatnia górka i tam poszedł atak. Jednak długo nie mogłem wyskoczyć z peletonu bo jechało auto z naprzeciwka i jechałem od wew. strony. Później jednak pogoniłem za ucieczką, jednak było już za późno.

Tam już się żegnamy, chłopaki jadą na Ose, a mężczyźni na Milicz i Krotoszyn :D Pojechałem więc sam :D :*
Od tej chwili już w miarę spokojnie i byle do domu :)

cad: 80


,>

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

TTT Amber Road 2015

Niedziela, 9 sierpnia 2015 · Komentarze(7)
Kolejny rok, sierpień, niedziela, to znowu Amber Road. Impreza najwyższych lotów, niby darmo, bo płaci klub, ale kosztowała mnie ok 100zł. Niby wszystko fajnie, ale motocyklista najgorszy od kilku serii. Ehh peszek. Niby start o 12:56 ale trzeba być już po 10.

Przyjechaliśmy więc, podpisaliśmy listy startowe, zjedliśmy co nieco i ciągle zostawało mnóstwo czasu. Pogaduchy, bo w końcu 3 ekipy. Pojawił się Radek Raś, którego nie widziałem ze 3 lata, pojawili się nowi zawodnicy, których chyba nigdy wcześniej na oczy nie widziałem. Fajna atmosfera przed startem, wspólne fotki, ale powoli zaczynało się wiadomo robić coraz bardziej nerwowo :)

Pogoda całkiem dobra, na starcie przyjemnie, później coraz większe i ostrzejsze słońce towarzyszyło nam na trasie.

Przed startem chwila rozgrzewki, w kieszonkach dwa żele, banan, puszka coli. Wjeżdżamy na rampę startową, ja lecę jako pierwszy. Od początku ogień ! Pot leje się strumieniami, ale tutaj bandamka spisuje się wręcz idealnie bo nic nie kapie w oczy. Pierwsza hopka przeleciana całkiem sprawnie, na kolejnej zostaje Artur, później problemy na hopce ma Łukasz. Ale wszyscy czekamy i pędzimy co sił w nogach.

Na 40km biorę zapasowy bidon ccc polsat, w którym jest carbo, zjadam żela - jest dobrze. Wszyscy dają w miarę równe zmiany.
Niestety gdzieś na 55-60km odpada Rafał. Mnie nagle blokuje się lewa noga, nie idzie kręcić, wielki skurcz w udzie od dolnej strony. Chwila rozprostowania i jakoś jadę. Jakby przestaje boleć. No ale niestety, jest coraz gorzej. Piję wystarczająco dużo, zjadłem tyle co trzeba. Ostatnie treningi i brak świeżości właśnie zbierają swoje żniwa. No niestety nie można mieć wszystkiego, a Amber Road to tylko mały przystanek na długiej drodze pzygotowań do września :) Wiem, że pewnie już długo z chłopakami nie pojadę, jak nigdy :/
Ale nagle kończy się paliwo Łukaszowi. Jakiś 75km. Muszę się więc mimo bólu spiąć i jakoś jechać, choć stanowi to nie lada problem, ból, rwanie, blokowanie nogi co chwile...podłe uczucie. Ale przez ostatnie upały, a ciężkie treningi chyba zachwiałem swoją gospodarkę elektrolitową. Ale najcięższy tydzień za mną :)

Ostatnie kilometry więc to jak już pewnie wiecie - katorga. Chłopacy chcą jechać szybciej, a mi z każdym zakrętem trudno jest nadepnąć na korby, mi z każdym przyspieszeniem jest trudno trzymać koło. Od 90km jednak stała się co najmniej tak można to nazwać Dziwna rzecz. Chłopaki za mną nie czekają, jadą mimo moich upomnień jakieś 200m przede mną we dwóch, a ja sam - jako trzeci z ekipy. Gdzie tu sens ? No ale... Dobra. Dojechaliśmy jakoś. Nieźle zmęczony i wkurzony na ostatnie moje 30km wyścigu. Oliwy do ognia dolewa motocyklista, który przychodzi i mówi że zgubił bidon....no nie zgadniecie czyj?! No mój. Piękny camelbak podium. The best of. Obecnie nie mogę nigdzie znaleźć tego samego modelu co miałem. Trzeba więc wydać na nowe ok 100zł. Fuck. Jakby nie było na co pieniędzy wydawać.

Jutro więc lekki rozjazd 30km, spokojnie, totalnie luźno...we wtorek odpoczynek... środa - czwartek dowalenie, piątek wolny, sobota góry o ile pogoda pozwoli, niedziela ryneczek. Ciekawe co wyjdzie z moich planów :) Liczę że do środy nowe bidony już dojdą.

Na mecie okazuje się jeszcze, że zajęliśmy 32 miejsce / 64 drużyny. To nasz chyba najgorszy wynik jeśli chodzi o drugą ekipę. W zeszłym roku był chyba czas o 7 minut lepszy.

Idę pod prysznic na pływalnię, jem naleśniki, odżywam, przechodzi złość, wracamy do domu. KONIEC :)

Impreza na 102. Wszystko dobrze zorganizowane, każde skrzyżowanie zabezpieczone, cudowna pogoda, która choć wykończyła była lepsza niż deszcz i niska temperatura. Pyszne naleśniki na mecie, obsługa bardzo miła. Fajna koszulka pamiątkowa i nalepka na auto notabene już przyklejona ! :) Polecam Amber Road - i widzimy się za rok :) Myślę, że już w lepszej formie ;)

cad: 84

3 ekipy otr :) 


no i ja z Prezesem :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(7)

ITT Czasówka Górska 2015

Niedziela, 2 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Od samego startu bardzo mocno, podjazd pod Kotłów poszedł bardzo sprawnie, tętno niby wysokie, ale ten zapiek był "chwilowy" gdyż zaraz miał być zjazd. Tam trochę "odpoczynku" jeśli tak można to nazwać. Pod wiatr jechało się ciężko.
Skręt w prawo i dluga prosta z wiatrem w twarz, tu chyba wjeżdżam 34kmh i tak kręcę.

Skręt w prawo i podjazd pod Mikstat. Wjeżdża się fajnie, sam finisz bardzo wolny, wg Garmina tylko 37km/h.

Przyjeżdżam na metę i o dziwo jestem 3-ci w kategorii A do 25 lat :) Open nie wiem :)

Obecnie relaks przy piwku i chipsach...a co tam. Czasem trzeba :)

cad: 85

2012: 24:54,84
2013: 26:41,26
2014: 25:23,76
2015: 25:13,00 :)

Pucharek :) Pomarańczowe skarpetki CCC dodają mocy :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

3 m. Klasyk Kłodzki 2015 - ZIeleniec - GIGA

Sobota, 25 lipca 2015 · Komentarze(6)
Panie Prezesie - melduję wykonanie zadania !  Well done. Fuck Yeeeeah ! Ale od początku :)

Razem z Tomkiem ruszamy o 3:30 rano na Zieleniec. Od rana jem trochę makaronu, kromkę chleba. Z resztą robię to także przez całą drogę na wyścig, która mija szybko, miło i po prostu w odpowiednim towarzystwie i świetnej atmosferze. Z chwili na chwilę słońce coraz bardziej razi nas swoimi promieniami. Robi się trochę cieplej, obserwujemy całkiem spory wiatr, który hula sobie tu i ówdzie ponad naszymi rowerami.

Po dojeździe jakoś o 7 do bazy maratonu idę się zarejestrować i odebrać pakiet - to samo czyni Tomasz, lecz on do startu ma jeszcze 2 godziny. U mnie włącza się lekki przedstartowy stresik. Dawno, nigdy nie jechałem jeszcze takiego wymagającego maratonu dystansu Giga ! Boję się o to by rozłożyć dobrze siły, a forma raczej już spadkowa po pięknym ostatnim miesiącu/póltora, boję się o pogodę żeby nie zwialo mnie do rowu albo nie trafiło piorunem. Boję się żeby nie wygrzmocić się na mokrych zjazdach, a jeszcze bardziej boję się o Tomka, który pierwszy raz za moją namową ściga się w górach.

Przebranie, ostatnie siku, króciutka rozgrzewka i lecę na start. No to co, nie pozostaje nic innego jak pojechać na swoją szaleńczą misję :)

Od startu mocno ruszyłem, rozkręciłem chłopaków na zjeździe bo coś się nie kwapili do jazdy w dół :) Po zmianach jednak jakoś tam trochę się udało ich namówić. Pierwsza górka, pierwsze zderzenie mojej formy z notabene wygranym na dystansie giga z mojej grupy 442. Jakub Oborski z Nowej Rudy. Nie sposób mu usiąść na kolo. Starałem się, tylko chwilę, stwierdziłem - jadę swoje, nie będę się zajeżdżał na początku, to 166km a nie 60. Odpuściłem, on odjechał z jakimś kolegą. My zostaliśmy we 4. Ja, Marcin Jagmin z Wałbrzycha, Piotr Ratajczyk z Kalisza oraz ktoś jeszcze. I oprócz Piotra dojechaliśmy razem do ok 50km. Za każdym razem lekko się męczyłem na podjazdach ich tempem, ale na zjazdach odjeżdżałem dość daleko - chłopaki zdecydowanie zjazdy do poprawki ;)

Dokładnie chyba na 4tym podjeździe daję sobie spokój, a raczej to oni mi odjeżdżają, nie szarpię się i jadę swoje. Smutno jest jednak sobie uświadomić jak bardzo nie pasuje mi jazda 120km indywidualnie na czas :) Ale mówi się trudno. Jadę. Przede mną całkiem fajny zjazd. Długie proste, mało zakrętów. Tam gdzieś jeszcze przed mija mnie "ten słynny kolega" z gvt i żartem krzyczę za nim "pchamy pchamy". No niestety nie spotkało się to z większą sympatią :D Faktycznie burak, jak na filmie. Po chwili rozjazd na mini, mega / giga. Tam osiągam najwyższa prędkość, która notabene nie powala za bardzo.

Zjeżdżam na giga, tam jakiś dziurami obwarowany zjazd do Różanki - istne sado maso, istna katorga, dla człowieka i roweru. Modlitwy o uniknięcie defektu. Podjazd, drugi podjazd pod bufet Gniewoszów. Ciężko idzie, długo trzyma 10%. Pierwszy kryzys, którego się nie spodziewałem za badzo, ale jazda nie idzie. Dogania mnie Piotr Ratajczyk i zostawia. Staję na bufecie, siku, jem dwa banany, arbuzy, dolewam wody i jadę dalej. Przez chwilę myślę o zjeździe na metę.....ale tylko chwilę. Cholera, przecież przyjechałem się wynorać, dobrze bawić i potrenować :) Jadę więc drugie okrążenie, zaczyna padać, lać....w tej chwili myślę, że Tomek jest już na mecie - ehh.. A ja ?! Jeszcze 60km. Na drugim podjeździe trochę odżywam. Pomaga mi zdecydowanie chlebek z szynką i serem. Pomaga mi żel, batonik i woda - zwykła woda, nie słodkie izo! Coś tam nadrabiam.

Ostatnia pętla, tu sobie mówię, że nie kalkuluję i postaram się pojechać jeszcze mocniej. Skurczy żadnych, dojadam jeszcze chleba, batonika i na zjeździe żela. Dogania mnie Gieregowski Piotr z Sulechowa - jedziemy do samej mety razem trochę po zmianach. Czuję się fajnie, ostatni finałowy podjazd do ZIeleńca - jest ok, tętno jakby wyższe, choć już nie bardzo wbija się na wysoki poziom. Burze ustępują, wychodzi słońce....tablica Zieleniec ! Moje zbawienie. Przyciskam jeszcze trochę. Widzę już metę, widzę że Tomek robi mi zdjęcia, wjeżdżam szczęśliwy na metę :) KONIEC ! :)

Można powiedzieć, że padam na twarz. Czuję się wyjechany i każda myśl "że mogłem szybciej" nie jest chyba prawdziwa. Nie mogłem. Na dzisiaj to był chyba moj szczyt możliwości. Totalnie wyjechany, ledwo stoję na nogach. Czuję się jakbym zaraz miał zwrócić wszystkie żele i słodkie batoniki. Jest mi gorąco, choć nie powinno. Siadam i prawie zasypiam na ławce. O to to....pierwszy raz od dawna tak się wyjechałem. Tomek chyba trochę przestraszony moim stanem - nigdy wcześniej nie miał okazji widzieć mnie tak wykończonego. Panowie z pogotowia na jego polecenie ze mną rozmawiają, mierzą cukier i ciśnienie i stwierdzają - 166km go wykończyło, dojdzie do siebie :D Po tym wysiłku jakieś 30 minut miałem 120/70 i 102 cukru :)

Tomek zadowolony! Z niedosytem. Mógł mocniej :) Ale jak na pierwszy start w górach - szacun, dobry wynik. Dałeś radę ! :)

A ja ? No, zadowolony, ale ze spadającą teraz już formą. Można powiedzieć, że dojechałem na oparach i na ostatni gwizdek zrobilem taki wynik jak dzisiaj:

3 miejsce w kategorii GIGA m2 szosa
21/63 OPEN Giga :)

W drodze powrotnej rozmawiamy znowu na przeróżne tematy. Przejeżdzamy przez Trzebnicę, a że wspominałem mu o tym że bardzo lubię to miasto i kiedys się tam zakochałem to postanowił mi zrobić imieninowy prezent w postaci wjazdu na posesję pięknego ptaka - Kraski :) Ojj. A tam "niedoszła" teściowa. Język się cofa, jak nigdy! :D Totalnie niespodziewana sytuacja. Śmieszna, ale teraz włączyły się wspominki :)

Po drodze z Trzebnicy napotykamy powalone drzewa, porwane gałęzie leżące na ulicy. Armagedon w ktorym zresztą jechaliśmy rowerami :)

Sam maraton na wielki plus. Fajna trasa, choć 6km do Różanki telepie znacznie :/, reszta asfaltów super, ryżu z warzywami i mięskiem na mecie pod dostatkiem. Ładne puchary, mega bogate bufety i świetni ludzie w obsłudze. Widzimy się za rok :) Choćby dla samego medalu, który co roku jest piękniejszy :)

cad: 76

https://www.strava.com/activities/353902370

Upragniona meta ! :D



Idealne zwięczenie tej części sezonu :)


Po dobrze wykonanej pracy należy się relaks :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(6)

Korona Kocich Gór Trzebnica 2015

Sobota, 20 czerwca 2015 · Komentarze(2)
Mój jeden z ulubionych wyścigów w sezonie, na który zawsze się nastawiam żeby go wygrać, a nigdy się nie udaje :D

Planowany od dawna, zapłacony niedawno, pojechany dzisiaj :)

Wyspałem się dzisiaj bardzo dobrze, 3 dni praktycznie leniuchowania od roweru miały mi dać świeżość, moc i mega power. Wczoraj nie poszedlem na rozkręcenie bo było zimno i bardzo niepewnie i nieprzyjemnie, wygrał ciepły koc :D
Dzisiaj za to co chwilę padał deszcz. W kulminacyjnym momencie ok godziny 14:00 już w samej Trzebnicy mega oberwanie chmury. Pojechalem dość wcześnie by na spokojnie się wyszykować i pokibicować zawodowcom :)

Około godziny 15 zaczynam się na spokojnie szykować. Zjadłem ostatni makaron, ubralem się, pojechałem na krótką rozgrzewkę i wio na start!

Pierwszy raz na tym wyścigu startowaliśmy z podziałem na grupy wiekowe i dystanse. W sumie nieźle, ale o równej walce w Open zapomnij bo nigdy nie wiesz jak jadą ci za tobą. Ustawiłem się w pierwszej linii. START!

Od początku ruszyłem mocno i przez Trzebnicę przeprowadziłem całą grupę, aż do pierwszego podjazdu gdzie poszedł atak dwóch byłych pro zawodników. I tak sobie jechali przez jakieś 60km przed peletonem, a peleton nie mógł dojść. No kurde, trochę nie fair jak tacy kolarze niby amatorzy wygrywają z prawdziwymi "trzepakami". Ale, mniejsza....

Pierwszy podjazd i już czuję zapiek w nogach, ogień w płucach i ogólnie jest źle. Tętno chyba szaleje, ale ani myślę choćby spojrzeć na licznik. Nie chcę się przestraszyć. Uff, podjeżdżam w grupie bez problemu. Później chwila zjazdów i odpoczynek, i podjazdy na PRABABKĘ. Bo w sumie trudno powiedzieć że to jeden podjazd bo składa się całość na kilka kilometrów i dość ciężkie hopy. Tutaj pilnuję czuba, by nie jak zwykle zostać gdzieś z tylu. Na szczęście też nie ma takiego tloku jak co roku. Dobre rozwiązanie ten start w kategoriach. Udaje się podjechać całość tych hopek z grupą, kostka jakoś poszła. Później lecimy na Cerekwicę, pod wiatr, idą ranty, Fiołki co chwilę atakują i trzeba gonić.Dajemy radę. Pierwszy przejazd przez metę i zaczynamy drugie okrążenie.

Kolejny podjazd dość ciężki na wyjeździe z Trzebnicy, daje się już we znaki. Ale dzielnie jadę Tętno rośnie do ok 183ud/min. Zaciskam zęby. Uff..Chwila zjazdów, mam czas by zjeść żelka. Jak nigdy po nim - nie czuję w ogóle przypływu energii. Zero, null, nic totalnie. Popijam i jadę dalej. Nagle znowu wyrastają hopki przed prababką, jakby cięższe, jakby ktoś tam dodał kilka procent. Na prababce kibice i fotoreporterzy w postaci niezmordowanej Greten z Szerszenii - no to nie można zostać, trzeba jechać jak to przystało na mnie :) Niestety ktoś zasłonił chyba obiektyw gdy przejeżdżałem obok niej. Jakiś inny kolarz - eh., jak nie podium to chociaż fajne zdjęcie bym chcial :D
Na kostce brakuje trochę pary w nogach, ale mija mnie Rafał Maj chyba i kurde, muszę też dać radę. Ale nie daję, zostaje kilka metrów za grupką, na szczęście nie sam i we dwóch gonimy peleton przez chwilę. Dojeżdżamy, ale czuję się słabiej. Szybki "odpoczynek" i jazda znowu pod Cerekwicę. Tutaj kolejne strzały, ktoś co chwile jakby skacze. Bezsensu. Przynajmniej z mojego punktu widzenia.

Jedziemy kolejne kółko, ostatnie! No fajnie, w końcu. Czuje się już znorany, czuję się już na prawdę zeszmacony, ale to dobry objaw chyba. Ma być ciężko, jestem prawdziwym amatorem i sobie jeżdżę dla siebie. O. Podjazd w Trzebnicy ledwo utrzymane koło grupie, wiem że będzie z chwili na chwilę jeszcze ciężej. Ojj.. Źle się dzieje. Cierpię, ale nie odpuszczam. Zjeżdżamy w kierunku Prababki - staram się przepchnąć trochę do przodu, ale to nic nie daje. Jak prababka była ok, tak już kostka po niej - zawaliłem. Pojechałem prawą stroną, noga slabsza, nie było się kogo uczepić, trochę spłynąłem, ktoś z przodu dodatkowo puszcza koło. Peszek, zostałem. Ale, znowu. Nie sam :) Długo gonimy, ale tym razem grupa nawet nie zwalnia na chwilę. Jedziemy, gonimy, ale na nic się to zdaje. Tracimy raptem 100-300 metrów, ale pod wiatr i Cerekwicę nie dajemy rady dogonić. Robimy swój sprint o ogórka i 34 miejsce. Ktoś liże koło, przewraca się uderzając mnie z całym impetem, ledwo utrzymuję rower w pionie. Ale udaje się zafiniszować na drugim miejscu z naszej grupki.

Tym samym pierwszy raz na tym wyścigu jestem z siebie zadowolony, nic nie wygrałem, ale w końcu nie mam sobie nic do zarzucenia, po prostu bylem słabszy :) Objechałem Roberta o 1,5 sekundy, Grzesia o 7 minut, a Kokoś wlożył mi 2 minuty :) Nie jest źle. Spodziewałem się gorszego wyniku :D Może.... Może do 4 razy sztuka ?!

Po ściganiu przebieram się. Idziemy z Robertem i Piotrem jeść, odebrać fanty, oddać numery itd :)
Piotr Lis wygrał wyścig w kategorii a o sobie na stronie sportimed pisze tak: 14-krotny medalista Mistrzostw Polski w kolarstwie torowym i szosowym (w tym 4 tytuły Mistrza Polski). Ehh... No weź z nim wygraj :x
Jechał też sobie i zajechał wysoko Damian Miela: Damian Miela – "kolejny młody zawodnik przenosi się do Francji, tym razem jest to 20-latek , reprezentant klubu TC Chrobry Felt Głogów. Zasili skład ekipy Normandii VC Evreux." Niedawno skończył z byciem PRO i stał się amatorem.

https://www.strava.com/activities/329452602

Impreza na 102! Świetna organizacja, super trasa, super trudna trasa, ciągle z obstawą i wyłączonym ruchem, po prostu bajka. Polecam każdemu :)


M1  do 30 lat: 13/35
OPEN: 34/150

cad: 80
Wyliczona średnia moc z wyścigu przez stravę: 271W

A przed startem wyczaiłem jeszcze Pana Czesława Langa, porozmawialiśmy chwilę, stał autem obok mnie. W porządeczku gość!
Pozdrawiam :)


Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(2)

Niedzielny dystans :)

Niedziela, 14 czerwca 2015 · Komentarze(0)
Postanowiłem się dzisiaj wybrać na trening do Ostrowa. Bardzo dawno mnie tam nie było, a to ze względu na wyścigi / studia / działalność polityczną. Tak bywa, że czasem nie ma czasu :)

Pojechałem zobaczyłem i wróciłem. Po ponad miesiącu przerwy zobaczyłem na rynku sporo nowych osób. Nieznanych mi osób. Ale żeby ich wszystkich zobaczyć, musialem najpierw 30km przejechać. Dojechałem o ok 30 minut za wcześnie. Tak dobrze mi się z wiatrem jechało, że nawet nie zauważyłem a byłem już w Ostrowie :)

Po chwili siedzenia w słoneczku zaczęli się zjeżdżać kolarze. Niestety dla mnie "wygrała" propozycja Bazyla na trasę treningu. Okazała się być dla mnie nie do zrealizowania bo wyszło by mi około 180km - paranoja, nie do przejechania dzisiaj, nie do zrobienia. Dojechałem więc z grupą ok 20km do Czarnegolasu i zawróciłem do domu. Pojechałem na Odolanów, Sulmierzyce i tam na Milicz i Krotoszyn.

Do samego Milicza ostro pod wiatr, nieźle się znorałem, bolało bardzo, ale zrobiłem sobie trochę wytrzymałości siłowej dzięki tymże podmuchom. Po nawrocie w kierunku Krotoszyna wiatr wiał bocznie sprzyjająco i tak oto ani się nie zorientowałem i przeskoczyłem przez hopki, pokonałem długie proste i byłem w domu. Na wyjeździe jeszcze z Milicza wstąpiłem na stacje by dokupić Oshee... Tak się pić chciało. :) Tak było gorąco :)

Starym zwyczajem polansowałem się jeszcze przez miasto, pojechałem przez rynek i skorzystałem z tryskającej z ziemi fontanny i tak sobie ochłodziłem trochę glowę :)

Później dom, kąpiel, obiad i piffko :) Orzeźwiony, najedzony i ciutkę zregenerowany siedzę teraz i oglądam Douphine Liebere :)

Garmin Edge 500 gra i buczy :) Hula aż miło ! :D

caD: 82

Mniami ! :D

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Maraton Jastrzębi Łaskich 2015

Niedziela, 7 czerwca 2015 · Komentarze(3)
W ogóle nieplanowany start na Maratonie w Łasku przypadał właśnie na dzisiaj. Okazało się, że wczoraj nie mogłem startować nigdzie ze względu na przesunięty egzamin z prawa. Pojechałem na uczelnię więc, a nie się ścigać. Można powiedzieć, że Łask uratował mi ścigancki weekend.

Razem z rodzinką Zbigiego wybraliśmy się więc z samego rana do Łasku by wziąć udział w organizowanym tam maratonie. Dystans mega, pogoda mega, wiatr mega, asfalty mega....ogólnie wszystko świetnie.

Po dojeździe na miejsce parkujemy auto, odbieramy numery startowe, robimy siku, przebieramy się :) Razem ze Zbigim lecimy na rozgrzewkę. Dwa kółeczka w centrum miasta i już, chwila do startu, ostatnie poprawki i lecimy. Nie zapowiada mi się jakiś super wynik, nie znam ludzi z którymi mam startować.. Zaraz po starcie chłopaki coś się nie spieszą, ale dojeżdżają do mnie. Ktoś spiął dupsko i doprowadził grupę do mnie, bo nie ukrywam, że wystrzeliłem jak z procy. No cóż, dobre samopoczucie i zwyżkowa forma idą w parze :)

Lecimy po zmianach, dościgamy maruderów z grup MTB mega. Dwóch z nich podłącza się do nas i przejeżdża z nami resztę trasy dodatkowo dając całkiem sensowne i mocne zmiany. Wielki szacun! Pierwsze kilometry w dół i z wiatrem, średnia po ok. 30km była chyba w granicach 43kmh. Równe zmiany, mocne zmiany, okazało się że dobrzy pomocnicy razem ze mną wystartowali. Tylko przez ich mniejsze doświadczenie zastanawiałem się, na ile starczy im sił ?!

No, a na 30km mniej więcej pojawia się hopka, znak ustąp pierwszeństwa za 150m, ostry zakręt w prawo po zjeździe.. i tu tak na prawdę mogłem skończyć nieszczęśliwie swój maraton. Zamiast lekko zwolnić i spokojnie przejechać owy zakręt, puszczam hamulce i próbuję się złożyć do zakrętu........szczęście w nieszczęściu, że dość szybko zrozumialem, jak głupi byl to pomysl i jak bardzo on nie ma prawa bytu. Chcąc przy tej prędkości wejść w zakręt nie miałem szans by wyrobić. Szybko wypinam lewego buta, dupa z tyłu siodła, hamuję jak najbezpieczniej się da by koło nie uciekło, lewym blokiem szoruję asfalt, wylatuję z drogi i lecę do rowu....prawie...kończę na piasku, nie wywracam się, jadę dalej :D Cieszę się że żyję :)

Później już tylko równe zmiany. Dobre zmiany. Ciężkie zmiany. Pod wiatr, sporo hopek, w upale. Było ciężko.

Na pierwszym orkażeniu łapię wodę, dolewam do bidonów, jest gitara. W międzyczasie jem żelki i batoniki. Czuję się świetnie.

Drugie okrążenie jest jeszcze cięższe. Zmiany wszystkich jakby słabsze. Co chwile odpada z naszej ok 10os grupki jakaś osoba.

Niestety na 15km do mety podbija mnie na jakiejś nierówności, kolanem znooooooooooowu wybijam licznik, szybko się wracam. Próbuję gonić. No szkoda, nie udało się, chłopaki pojechali. Przez chwilę wkrada się nerwówka, bo zdaje soibie sprawę że wynik jest na prawdę na pewno świetny, że szkoda byłoby to stracić przez jakąś głupotę.
Ja tym samym tracę o kilka sekund 2-gie miejsce. Dojechałem chwilę po nich na szczęście na metę :)

Na mecie własnie dowiaduje się o swoim wyniku, jestem bardzo zadowolony, przebieram się, idziemy jeść. Później lecimy na lody, dekoracja i losowanie sporo się przedłuża. Ale w końcu dostajemy pucharki, jedziemy do domu :)

Zbigi także 3m w swojej kategorii i 25 open.
P. Ewa 3m w kategorii i Monika 4 miejsce w kategorii + wylosowane okulary w loterii :D

Sam maraton ?! Baza w bardzo dobrym miejscu, dużo parkingów, sporo toi-toiów, dodatkowo w szkole prysznice, toalety, baza maratonu. Świetny plecaczek na pamiątkę. Loteria z ciekawymi nagrodami. Co najważniejsze, przepiękne asfalty na całej trasie. Świetna pogoda, trochę dokuczał wiatr, no ale za to org już nic nie może ;) Po maratonie kiełbaska i dobra zupka, możliwośc zakupu piffka. Dokładka kiełbasy. Jedynie przedłużona ceremonia dekoracji i loterii. Dekoracja trochę w chaosie. Ale wszyscy wszystko dostali. Pucharek ładny. Maraton na 4 z wielkim plusem ! Było super, ale kilka rzeczy do poprawy odnośnie wyników i dekoracji :)

Brawo Jastrzębie :)

cad: 86

Ogólnie jestem bardzo zadowolony ze swojej formy. Jest bardzo dobrze. Ani jednego kryzysu na trasie, a na koncu dałem z siebie jeszcze 110% przy pogoni. Forma rośnie, ale obecnie trzeba się stopować niestety. Jestem zmuszony zająć się nauką na obronę pracy magisterskiej w lipcu.

http://www.strava.com/activities/320641006/

Kriso na podium :) uff ! :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(3)