To co już za mną:

Wpisy archiwalne w kategorii

Interkol

Dystans całkowity:21197.93 km (w terenie 40.43 km; 0.19%)
Czas w ruchu:662:50
Średnia prędkość:31.98 km/h
Maksymalna prędkość:90.00 km/h
Suma podjazdów:83164 m
Maks. tętno maksymalne:207 (104 %)
Maks. tętno średnie:188 (94 %)
Suma kalorii:432360 kcal
Liczba aktywności:206
Średnio na aktywność:102.90 km i 3h 13m
Więcej statystyk

Wyścig MTB Strzała Topoli

Niedziela, 3 grudnia 2017 · Komentarze(2)
MTB to nie moja bajka.. Ale tym razem powalczyłem, udało się dobrze wystartować i myślę, że to co dziś zdobyłem to średnio moje miejsce w lesie.

Wyścig:
Startuję dość dobrze, z pierwszego rzędu. Pedały wpięte! No to lecimy! Od tego czasu wiedziałem, że będzie OK! Przed startem zapomniałem zrobić "swojego rytuału" i cały czas jechałem z myślą, że znooooowu o czymś zapomniałem. Dodatkowo bez opaski pulsometra, ale tym razem z licznikiem. Tak właśnie trochę byle jak podchodzę zawsze do wyścigów mtb.

Przemo i Michał standardowo rura do przodu, gdyby było sucho to by się za nimi kurzyło.. Standardowo wyprzedzony jeszcze przez kilku tych samych ludzi co zawsze - Grzegorz, Włodek Gilicki ( gilickibike.pl ), Maciej czy Michał Michalski.. Pierwsze kółko według pomiarów w moim wykonaniu najszybsze. Niestety przez totalny brak techniki i może trochę strachu za dużo tracę na każdym z zakrętów. Ogarnąłem to dopiero na 4 i 5 okrążeniu. Po tym jak wszyscy mnie wyprzedzili zacząłem jechać gdzieś na 13-15 pozycji. Uczestników chyba 45. Ciągle widziałem kogoś przed sobą, ciągle ktoś mnie gonił. W pewnym momencie gdy już nikt nie zyskiwał na moim marnym pokonywaniu zakrętów, zacząłem nadrabiać na prostych i górkach. Dogoniłem małą grupkę, kolegę z Interkolu i cacy, między tym wszystkim mnie również przegoniono, ale tylko chwilowo.

Przede mną na 4 kółku była mała 3 osobowa grupka z Krzysiem L. kilkaset dobrych metrów. Stwierdziłem,że co ma się stać to i tak się stanie, zacząłem mniej hamować na krętych odcinkach i było mnie stać na lekkie podkręcenie tempa. Dochodziłem chłopaków powoli... Na ostatnim kółku złapałem całą trójkę na długiej prostej i się zaczepiłem by chwilę odpocząć bo już nikt nas nie gonił. Jadąc przez lasy trzymałem ich tempo po zakrętach.. Na jedynej ostatniej prostej dwójka poza Interkolem wyprzedziła Krzysia to ja stwierdziłem, że nie ma na co czekać i na tym błocie też muszę! Szybkie hamowanie i skręt w prawo na górkę... Tam utrzymałem pozycję i zjazd w lewo....Skręt w prawo - przycisnąłem jak tylko mogłem i udało się kolegę wyprzedzić i wjechać na metę gdzieś na 10 czy 11 miejscu chyba. Okazuje się, że i nawet na 3 miejscu w kategorii! :D

Później się idziemy przebierać i na kiełbaski. Lekkie zamieszanie z wynikami w kategorii i....bardzo pomocna okazuje się kamerka którą razem z Piotrem Kowalczykiem zamontowaliśmy na drzewie by nagrywać przede wszystkim finisz. Następnym razem będzie bliżej mety gdyż nie widać numerków, ale jesteśmy się w stanie w tym towarzystwie poznać. Impreza jak zawsze super i na najwyższym poziomie! Wspaniali pozytywni ludzie! Kocham to towarzystwo! :) HALA Interkol! :)

cad: ?! xD

Krissss na podium! Super zakończenie sezonu 2017 :)



Interkolowa rodzina i przyjaciele :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(2)

Bagatela wyścig MTB

Niedziela, 19 listopada 2017 · Komentarze(1)
Kategoria 0-50km, Interkol, Mtb, Zawody
Co tu dużo pisać....

20/47

Startuję z pierwszej linii co jest ogromnym ułatwieniem, ale mój sprzęt daleki jest od ułatwiania mi życia..
Praktycznie zaraz po starcie spadam na ostatnie miejsca bo nie mogę się wpiąć w pedał dość długo, dłużej nawet niż zwykle miałem problemy. No a ciulowy początek oznaczał gonitwę, dogoniłem prawie taką dużą grupę gdzieś pozycje od 7-16 miejsca tylko brakło sił żeby docisnąć i do nich dojechać i się ścigać, jechaliśmy porównywalnym tempem. Później nieco mi siadło, ale na każdym zakręcie miałem problem ze zbyt dużą ostrożnością w każdy jeden wchodziłem no i przez to straciłem z oczu prawie wszystkich. Później ktoś tam tylko odpadał... Przez błąd na starcie myślę, że te 10 pozycji straciłem :/

Jazda bez licznika, bo zapomniałem :x

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Maraton w Rewalu 2017

Sobota, 16 września 2017 · Komentarze(0)
W sobotę wziąłem udział w maratonie w Rewalu, długość nie powala na kolana bo jedyne 135km.
Od samego rana jedziemy z Czesią na start autkiem z Trzebiatowa. Sprawne szykowanie się i choć starty od 9:00 tak jakoś czas szybko leci. Jadę z Czesią na start by wypuścić ją na ostatni maraton sezonu i wracam do auta. Zalewanie bidonów, batoniki, żele i ostatnie banany i można jechać.

Przed nami startuje Henryk Bętlewski z kolegą Ornowskim, ja mam Mariana Kolodziejskiego, za nami kolega Pikuła, Robak i Artur... Hmm.. Myślę sobie - pierwsza dwójka rekord trasy i wygrana open, a i nas dojdzie trójka startująca za nami... Ale jakie moje zdziwienie, jak się okazało jednak inaczej.

Na starcie całkiem żwawo, bez żadnych kompleksów, ledwo 10-13 stopni więc szybko trzeba było się wkręcić na obroty żeby się ciut cieplej zrobiło. Co dalej? Nie mogłem się wkręcić przez całe pierwsze kółko na wysokie obroty, moje zmiany były jakie były, bez ściemy żadnej, ale wychodziłem i pomagałem ile mogłem. Okazalo się, że nasza grupa jest całkiem mocna. Po jakimś czasie gdy spojrzałem na licznik i średnią prędkość to przestałem się dziwić dlaczego wydaje mi się, że moje zmiany są słabe... Istny ogień i petarda od startu!

Na drugim kółku znacznie lepiej mi się jechało i zmiany dawałem jeszcze mocniejsze, jechało mi się po prostu dobrze. Kilka hopek, ale przelecianych bez żadnych problemów. Czasem coś zawiało i tyle... Dojeżdżamy do ronda w Rewalu, a się okazuje, że nam uciekł jeden kolarz... się okazuje.... że zwycięzca open :( Ja za późno skoczyłem żeby go dogonić, ale za to zdobyłem drugie miejsce open. Marian Kołodziejski trzeci!

Maraton sam w sobie nie był ciężki, trasa świetna, chociaż jeden kawałek przy dojeździe do Rewala po prostu kiepski asfalt... Ale tempo było zabójcze. Warto było się postarać :)

Później wyjechałem po Czesię i wspólnie za rączkę wjechaliśmy na metę... So Sweet ^^ :)

kat. m2: 1miejsce
OPEN: 2miejsce

Jestem szczęśliwym facetem :)

Poszliiiii! :)


Żwawy start :)



Przejazd pierwsze / drugie kółko :)


Ucieczka na ostatnich metrach na metę - dłuższy finisz :)


Pierwszy wjazd na metę :)


Drugi wjazd na metę, znacznie przyjemniejszy :)



Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

ITT Czasówka Górska 2017 Mikstat

Poniedziałek, 14 sierpnia 2017 · Komentarze(0)
Miejsce: 12/31
Czas: 25min 16sek
Pokonałem Zbigiego!

Zostałem puszczony w miarę wcześnie, przede mną jechało kilku zawodników, których widziałem - ciągle kogoś przed sobą. Fajnie tak ponieważ jak kogoś widzisz to lepiej się goni i motywacja jest jakby większa. Wydaje mi się, że początek pojechałem ciut za mocno, przez co finałowe metry pod górę Maszt Mikstat już cierpiałem i nie było z czego dokręcić. Ale jestem zadowolony, pojechałem na swoim poziomie. Niskim, ale zawsze coś ;-)

Była Czesia i robiła dobre zdjęcia :)  Tutaj galeria: https://goo.gl/photos/Z86bATxbgJD1WtBu8 :-))

2012: 24:54,84
2013: 26:41,26
2014: 25:23,76
2015: 25:13,00
2016: 25:08;xx
2017: :25:16:25

cad: 83

A na wyścig zapomniałem rowerowych okularów i rękawiczek. Ciekawie wyglądałem ;-) Takie trochę retro w RayBanach :D


Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Tour de Pomorze 711km non stop!

Sobota, 29 lipca 2017 · Komentarze(14)
Tour de Pomorze - czyli zawody kolarskie, maraton, ULTRAmaraton rowerowy - pierwsze takie ULTRA za mną. Dokładnie 711,5km. Licznik pokazał mi prawie 730km (nie zabładziłem) a Strava pokazuje 718km - czas jazdy jednak jest taki jak widać tu i tam. Czas od organizatora (z postojami) to 24h 54min! :) Ale od początku...

Strava: https://www.strava.com/activities/1112158171
Fotogaleria z imprezy Czesi Kruczkowskiej: https://photos.google.com/share/AF1QipPLdIpvDIhom1...
Film z jazdy z mojej kamerki: https://youtu.be/c3WJ0rpUprA

Kat. OPEN: 3 miejsce/ 108 uczestników w DEBIUCIE na ULTRA! :)

W piątek obowiązkowo wziąłem w pracy urlop, aby udać się do Świnoujścia. Rano przyjechała Czesia do Krotoszyna skąd ruszyliśmy w drogę jakoś przed 11:00. Nie było to spokojne tempo i te ponad 300km Mondziakiem pokonaliśmy.....ze średnim spalaniem prawie 9l/100km - spieszyło się, odprawa o 17:00, a do 16:30 chyba było trzeba się zarejestrować. Więc gaz do dechy i lecimy, oczywiście bezpiecznie i w granicach rozsądku! A że ja rozsądnym młodym  człowiekiem (jeszcze) jestem, to nie zauważyliśmy, a już znajdowaliśmy się na promie Krasibór. Tam już było czuć kolarską atmosferę - spotkany Zbyszek Kreft, Arek Robak i fajowa Gryfusowa ekipa. Wszyscy w tym samym kierunku, w tym samym celu.....po zwycięstwo! po chwałę!  No dobra, trochę odleciałem....ale każdy chciał się zmierzyć z tym wymagającym dystansem. Dojechaliśmy do biura zawodów znajdującego się w sąsiedztwie naszego noclegu i odebraliśmy pakiety. Z domu wczasowego "Bryza" do naszego schroniska młodzieżowego były aż dwa / trzy kroki. Świetni, mili i uprzejmi ludzie w biurze zawodów, wesoły org Czarek i reszta ekipy KS Uznam i wolontariusze. Gdy poszliśmy w kierunku naszego pokoju, okazalo się, że reszta ekipy już jest.... Ale jakiej ekipy?! Przecież się nie znamy... No bo pomysł na udział w tym starcie wpadł mi tak późno, że było trzeba się przespać z kimkolwiek, byle taniej - jedna noc i tak poza noclegiem, jak się okazało niektórzy i na drugą nie wrócili z rowerów... No więc, Arek, Jan i Agata już byli... Przywitaliśmy się, poznaliśmy i pojechaliśmy na odprawę. Dwoma słowami: "stres urus". Nagle lunęło deszczem, start honorowy więc odpuściłem, ale odprawa dość ciekawa...dużo ważnych rzeczy się dowiedziałem: np. nie sikać na punktach w krzakach bo będą karne minuty - są toalety. Pojechaliśmy do domu z Czesią, zjedliśmy uszykowany przez nią pyszny makaron i ja poszedłem spać, a ona pojechała z kolegą Wawrzynem do Trzebiatowa.

I oto nadszedł moment by opisać ten docelowy dzień, to wydarzenie, które zaczęło się dla mnie o 8:50 w sobotę 29 lipca 2017 roku!

No ale najpierw wstałem.. szybka toaleta, szybkie jedzenie, wczoraj już wszystko przygotowałem, więc dzisiaj tylko się ubrać. Jadę na krótko, coś tam w przepaki wrzuciłem. Zarzuciłem przepaki na plecy i razem z Arkiem jedziemy na Prom Bielik! Na promie kolarze oczywiście, więcej Gryfusów, innych przyjemnych ludzi Gosia Tyburcy... Paulina Kusajda, Paweł Chajda i reszta zwariowanych ludzi...

Docieramy do naszego promu, idziemy montować GPSy, tam już czeka na mnie moja ekipa startowa, chwilę rozmawiamy....i nawet się nie zorientuję jak już zostały sekundy do startu! Masakra!

1) Start - PK1 Świerzno ~63km
Start o 8:50, chwilę przed zdjęcia i rozmowy, jest ciepło, jest jasno, trochę czasem coś z nieba kapnie na nos.. Są kibice, jest doping... Jest świetnie! Czuję się bardzo dobrze, jadę więc od startu mocno.. Wyprowadzam chłopaków z grupy ze Świnoujścia... GPS działa! Jest sukces... Po chwili słyszę z tyłu "wolniej", "weź odpuść bo się zajedziesz" albo inne "nie tak szybko".. Nauczony raczej do żwawych startów ruszyłem po prostu jak do każdego innego wyścigu. Przecież gdzie nie startuję - zawsze jadę wygrać.. Mimo tego, że tutaj startowałem z główną myślą - po prostu przejechać. Trasa ruchliwa, ale dobry i szeorki asfalt. Jedziemy równymi zmianami, startowałem z: Marianem Kołodziejskim, Mariuszem Staszakiem, Zbigniewem Kreftem, Szymonem Koziatkiem oraz Kubą Latajką. Na prawdę świetna ekipa, za którą jestem wdzięczny: Bogu / losowi / Czarkowi (nieprawdziwe skreślić). Tempo nie jest zabójcze, jest tak w ogóle bardzo spokojne. Tętno niskie, daję radę coś tam ponagrywać. Dojeżdżamy do pierwszego punktu, który z pośród wszystkich był chyba jedynym "polowym". Nie było sensu robić większego skoro to taki wczesny kilometr. Szybkie pieczątki, mili ludzie, dobre wafelki, banany i inne... Śmigamy po chwili dalej..

2) Świerzno - PK2 Ustronie Morskie ~ 126km
Po drodze do kolejnego punktu zlewa nas deszcz, ale szybko w słońcu i ciepełku oraz wietrze schniemy. W Trzebiatowie przemiła niespodziewanka w postaci Czesi dopingującej z całego serca / z całym sercem :) Robi się przeogromnie miło, bo fajnie jest widzieć, że ktoś ci kibicuje i że masz na kogo liczyć na trasie w razie czego. Czesia zrobiła zdjęcia wszystkim, więc stała tam dobre dwie godziny. Do Ustronia Morskiego wjeżdżamy czym prędzej do "Skansenu Chleba" gdzie miała czekać na nas pajda chleba - jak zakładałem ze smalcem... Nic jednak takiego, była buła w folii.. No niestety, ale ważne i to.. Wody nawet nie wlewam bo niedużo ubyło.. Rozsiadamy się i jemy.. Może tak trzeba sobie myślę, a skoro chłopaki nie jadą to ja sam sobie nie poradzę myślę sobie - i tak sobie jeszcze raz pomyślałem, że w sumie fajnie się jedzie, ale to dopiero niecałe 130km..

3) Ustronie Morskie - PK3 Bobolin ~ 186km
Nic ciekawego się nie dzieje, równe (nie-za-)mocne zmiany. Zbliżamy się i jeździmy drogą między Ustroniem, a Dąbkami i Darłowem czyli tam, gdzie spędzałem z rodzicami w mojej młodości wakacje nad morzem. Są jakieś hopki, zaczyna się robić ciepło... Szukamy gospody "Obora" gdzie czeka na nas makaron bolognese, woda z cytryną etc. szybka wizyta w toi-toiu i jedziemy dalej. Jedzenie na stojąco, wolę nie siadać póki nie jestem zmęczony za bardzo żeby nogi się nie odzwyczaiły.

4) Bobolin - PK4 Polanów ~ 243km
Spotykamy na punkcie w Bobolinie kolegę z Supermaratonów Henryka Bętlewskiego, który jedzie sobie kawałek z nami. Rozmawiamy, śmiejemy się...jest czas na wszystko. Tutaj zmienił się wiatr, do tej pory lecieliśmy praktycznie z wiatrem, a teraz w twarz bądź boczny niesprzyjający. Dojeżdżamy do Polanowa - punkt taki sobie, gdzieś tam w mieście rozstawiony namiot. Wlewam tylko wody, jem bułkę i tyle.. Po chwili ruszamy w dalszą drogę

5) Polanów - PK5 Szczecinek ~ 300km PRZEPAK 1
Co dalej? No dalej jedziemy, jest długi czas odcinek z kostki brukowej, pod górę nawet było... Wypadają mi z kieszonki moje okulary takie "na codzień".. na szczęscie nikt mi ich nie rozjechał, szybki nawrót i od tej pory pilnowałem bardziej. Wieje w twarz czy coś. Totalnie nie czuję uciekających kilometrów, bo po maratonie z PP w Świnoujściu na mecie po 350km czułem się zajechany tempem. Tutaj jest inaczej. Dojeżdżamy na przepak - te czekają już na nas przy wyjściu, szybko uzupełniam bidony izotonikami. Wypijam colę, biorę obiad w postaci ryżu i potrawki - przepyszne żarełko! Była jeszcze zupa i spaghetti. Pyszne! Mniami! Org Czarek osobiście nas przywitał, Był też Krzysiu Łańcucki, któremu się spieszyło już w dalszą drogę...My na spokojnie bez pospiechu za to.. zadzwoiłem do Czesi, wtedy mieliśmy jeszcze około 5 minut przewagi nad Arkiem Robakiem i Jerzym Pikułą... nasmarowałem łańcuch, zjadłem witaminy i magnez... Biorę kamizelkę z przepaka wiatrówkę i wkładam ją pod koszulkę bo jeszcze ciepło. Przemiłe panie obsługiwały ten punkt, jeden z najlepszych pod względem atmosfery. Pogadaliśmy chwilę i pojechaliśmy dalej.

6) Szczecinek - PK6 Mirosławiec ~ 373km
Zaczyna się powoli ściemniać. Czas powoli włączać lampki, tracimy prowadzenie powoli... Zbyt długo spędzamy czas na PK... Po drodze kibicuje nam kolega Szymona Koziatka ubrany w strój BBT1008km, rozmawiamy sobie o GPS i rozwiązaniach technicznych. Mijamy gdzieś tam Krzysia Łańcuckiego, na którego na punkcie czeka żona - pomagająca i obslkugująca nas z niezwykłą troską :) Dzięki! Bardzo miło się tam siedzi, ale czas ucieka! Meta czeka! Wyjeżdżając z miasta mamy jakiś doping od tutejszej młodzieży która pewnie szła gdzieś na jakieś balety jak normalni ludzie. Zakładam kamizelkę wiatrówkę - zaczyna się ściemnać i robi się chłodniej.

7) Mirosławiec - PK7 Choszczno ~433km
Zrobiło się już ciemno. Na punkt zjeżdżamy po 23. Przyznam szczerze, że nie pamiętam prawie totalnie nic z tego odcinka. Oprócz dobrego asfaltu z maratonu w Choszcznie. Na punkcie obsługa z maratonu z Supermaratonów... Jedziemy dalej aż do przepaka!

8) Choszczno - PK8 Myślibórz ~488km PRZEPAK 2
Jedziemy dalej w ciemności. Kuba gubi lampkę, druga mu nie świeci, moje są dobrze przywiązane i przeklejone taśmą izolacyjną więc nie ma szans by coś odpadło. Jedzie się fajnie, zero ruchu prawie, ciemność z tymi lampkami nie przeszkadza, drogi są spoko więc nie wpadamy w dziury żadne. Szymon Koziatek kieruje nas do Domu Harcerskiego gdzie znajduje się punkt. Pan Czarek - org - już tu jest. Dopinguje nas, znowu rozmawiamy :) Tutaj jakaś pieczeń i ziemniaczki w sosie z surówką oraz jakaś zupka. Wyciągam batoniki, kręcę filmiki, przebieram spodenki i...idę na chwilę dłużej do kibelka. Gdy wychodzę i dalej spokojnie łażę, okazuje się, że chłopaki sobie pojechali. Wybiegam czym prędzej po schodach z rowerem i biegnę do furtki....gdzie okazuje się, że widzę zbyt dobrze... mam na nosie nie te okulary co trzeba!!! tamte zostąły w środku więc wracam i po chwili gonię ich dobrych kilka chwil, na szczęscie jednak nie jechali jeszcze zbyt szybko. udało się też nie zgubić!
Nikt nie pytał "jak zawszE" czy wszyscy są,po prostu poszli i pojechali... Najadlem się stresu, ale wszystko było dalej pod kontrolą.

9) Myślibórz - PK9 Moryń ~543km
Tutaj Szymon Koziatek znowu popisuje się dobrą znajomością trasy - szacun dla Ciebie! Trasa ta mija bardzo szybko, punkt całkiem blisko od przepaka. Dojeżdżając dowiadujemy się "ciiiicho, Cieśla poszedł spać" - solista, który się trochę na początku zajechał. Punkt w urzędzie miasta czy coś, ciepła herbata, bułka,.... mam pełny brzuch, ale jestem głodny... nie mogę nic wcisnąc, ale i wycisnąć! Zaczyna mnie przymulać i zaczynam trochę pływać na rowerze. Bulka pyszna, PEPSI!!!!! ciasto!!!! Punkt na wypasie! Fajni ludzie... Wjechaliśmy tu około 3:40 rano... Nieźle się musieliśmy zastanawiać jednak. Dziury straszne w jednym momencie w lesie, totalnie gdzieś na zadupiach czegokolwiek droga... Nie jeden raz sprawdzaliśmy czy dobrze jedziemy,

10) Moryń - PK10 Szczecin Podjuchy ~610km
Wstaje słońce, robi się ciepło, zaczyna razić bo na nosie okulary z żółtymi szkłami ( na starcie i całą sobotę były chmury i niezbyt przejrzyście). Jedziemy już chyba tylko siłą woli. Kryzysu jako takiego nie mam, ale dalej nie mogę nic zjeść. Wciskam więc tylko w siebie coca-colę, którą miałem i wziąłem z przepaka w Myśliborzu. Była jak znalazł. Całkiem sporawy ruch drogowy w mieście. Nie jedzie się zbyt przyjemnie. Umawiamy się, że na metę jedziemy wspólnie, nikt nie ma atakować...bo i po co skoro tyle KM jechaliśmy razem..... Nasza grupa już wie że nie wygra, bo chłopaki Robak i Pikuła mają sporą przewagę...

11) Szczecin - PK11 Stępnica ~660km
Po drodze mija nas szalony Scenic z Czesią i kolegą Wawrzynem na pokładzie... Robią zdjęcia i kibicują :)
Ostatni punkt kontrolny, myślałem ze tylko będzie szybkie siku i pieczątki - i rura do mety... Się okazało, że wszyscy znowu się rozsiedli. Czesia z Wawrzynem na punkcie, rozmawiamy chwilę... Okazało się, że kolega jeden - Cezary Urzyczyn sobie pojechał.. Zanim się skapliśmy to on już byl kilka KM przed nami... Miał straty do nas 5 minut... Kuba zarządził pogoń, ja zaalarmowałem kolegów, ale usłyszałem "e tam", "jak jesteś mocny to jedź" - to pojechałem rrazem z Kubą latajką...

12) Stępnica - META Świnoujście 711km
Goniliśmy aż do samego Świnoujścia, ale niestety nie udało się nam dogonić.. Po drodze za Wolinem hopki nas znorały porządnie, istna masakra, jak niewielkie wzniosy robiły nam krzywdę.. gdzie normalnie się leci dużo dużo szybciej, a tutaj raptem po siedmiuset kilometrach ledwo się pod nie kręci. Nas za to dogonili Marian z Mariuszem i razem wjechaliśmy na metę gdzie czekała Czesia robiąc "lajfa" na "fejsie" :) Wreszcie mogłem się zatrzymać już na dobre! Wyłączyli nam GPSy i byliśmy wolni! Wolni od rowerów, od jazdy... Ale byliśmy w fazie, pełni adrenaliny i endorfin. Po chwili dojechali Zbyszek i Szymon trochę źli na nas, ale jak jeden uciekł i nadrobił jeszcze nad nami 3 minuty, no to mówiliśmy że gonimy!

Po mecie pojechaliśmy do pokoju, miałem zaburzone postrzeganie rzeczywistości, czasu i pory dnia.. Było dość wcześnie rano.. Poszliśmy więc później do McD, na plażę, na lody....na wszystko co dobre, niezdrowe i kaloryczne :) Później jeszcze raz udaliśmy się na metę by dopingować Gosię Kubicką, Jacka Ilmera, Marcina Trzaskę i wielu wielu innych.... Komary nas pogryzły wtedy! :) Było super!

Następnego dnia (poniedziałek) o godzinie 13:00 odbyło się uroczyste zakończenie maratonu. Wcześniej jednak poszliśmy do baru Pierożek gdzie było pyszne jedzenie w ramach uczestnictwa w maratonie. W ośrodku kultury w Świnoujściu wręczano puchary i nagrody. Tutaj wg. mnie jeden (niestety wielki) minus dla organizatora....za zamieszanie...
Na metę pierwszy wjechali Pikuła i Robak z idealnie tym samym czasem - drugi wjechał Cezary, a trzecia była nasza czteroosobowa grupka. Byliśmy pogodzeni więc, że mamy równo czwarte miejsce - bo tak się nagradza w przypadku dwóch pierwszych miejsc, że nie ma następnego - drugiego, a jest dopiero trzecie. Trzeci miał być Czarek. Tak wczoraj mówili nam na mecie. Na dekoracji okazało się, że dwóch pierwszych zostalo nagrodzonych, drugi puchar przypadł Czarkowi, a....... Kuba Latajka zdobył trzecie miejsce - bo mu najpierw wyłączyli GPSa, a nie wedle tego kto przyjechał - a z resztą przyjechaliśmy jak pierwsza dwójka - razem, wspólnie, po ponad 24h jazdy razem... A tymczasem nagradzają jednego z nas.... Nie chodzi o pucharek, poszedłem się zapytać jak to... No i po jakiś kilku chwilach ORG się zorientował... Przeprosił i powiedział, że coś nam dośle... Ciekawy jestem co, bo jedynym sprawiedliwym byłby puchar taki sam jak ma Kuba i poprawienie oficjalnych wyników. Po prostu zrobiło mi się smutno, że ktoś mnie pominął.. Tak o, po prostu..

Ale zmierzając już do końca::

PODSUMOWANIE :)

+
I) Ultramaraton na najwyższym poziomie. Fajnie, że mogli nas śledzic na stronie na żywo postronni kibice. Dobrze, że były takie świetne punkty żywieniowe i kontrolne. Szacun za jeszcze lepiej zorganizaowane przepaki! gdy my dojeżdżaliśmy one już na nas czekały. Fajna organizacja i  trzydniowa impreza. Pyszne jedzenie, miła obsługa, Dobre asfalty.

II) Zadziałało wszystko! Przede wszystkim głowa - żadnych kryzysów, bez przerwy jedzenie. Nie chciałem zsiadać z roweru. Lampki ideolo, GPS w garminie czasem szwankował i wyłączał ślad, ten w telefonie pewnie spoko, ale bez okularów ledwo coś widziałem. Torby i sakiewki ideolo! Powerbanki wystarczyły, zostało w nich nawet sporo energii więc tym lepiej. kabelek do ładowania garmina idealnie zadziałał i się sprawdził

III) Forma jakaś była, taki wynik normalnie brałbym w ciemno przed startem, bo plany były około 26-28h...a tu wyszło dużo lepiej.

_
I) Wyniki! Smutno mi, że chociaż nas razem nie wyczytano skoro prrzyjechaliśmy razem. I że nie zadeklarowano się, że nam się te puchary przyśle albo poda przy okazji.

II) Zbyt długie nasze postoje. Zwycięzcy jechali wolniej od nas, ale na PK spędzili trochę ponad 1h, my za to prawie 2,5h... masakra!

III) Dupsko boli, wszystko boli... Trzeba poprawić mięśnie na plecach i brzuchu. Trzeba chyba też wziąć maść na tyłek i kupić szersze buty bo.....zaraz mi zejdzie paznokieć bo mi za bardzo ucisnęło...

To chyba tyle. Macie jakieś pytania? Dawajcie! Na pewno odpowiem :)

Normanie ten wynik brałbym w ciemno jeszzcze w piątek....dziś czuję niedosyt. Kwalifikacja a BBT 1008km 2018r jest! A teraz jak na debiut na ULTRA to chyba mogę uznać za udany... Spokojne tempo całą drogę, bez szarpania.. Chyba to polubiłem :)

Gratuluję Panu Czarkowi i klubowi KS Uznam za organizację tego wspaniałego wydarzenia. Polecam bardzo serdecznie - świetna atmosfera i dobra organizacja. Mały minus za te wyniki. Ale poza tym wszystko na prawdę na tip-top :)

cad:  81
temp.max: 31*C
temp.min: 14*C

Nie wiem czy o czymś zapomniałem, jakby co to dopiszę. Myśli ogrom, wspomnień sporo, wszystko super! :)

FILM Z MARATONU BĘDZIE NIEDŁUGO!!!!

Odbieramy pakiety:


Machamy kibicom w Trzebiatowie :**


Trzebiatów i Czesiowe zdjęcie :)


Medal za uczestnictwo :)


Na mecie byłem zmęczony....ale pospałem dopiero po kilku godzinach na plaży opalając się w pelnym słońcu. Nie czuję się jakoś strasznie zmęczony. Dziwne! Bolą mnie tylko nogi...


Kris Czesława i Wawrzyn czyli ekipa wesołego scenica :) w pokoju po dotarciu zaraz po mecie :)


No i w prezencie, od przyjaciół ze Szczecina dostałem koszulkę -- dziękuję :) Bez Was chyba bym nawet ttu nie startował :)


Z Mondziem na promie:))




I na koniec! Puchar za 3 miejsce: MÓJ, Kuby Latajki, Mariana Kołodziejskiego i Mariusza Staszaka! Należy się również przy całym tym zamieszaniu i wspólnej pracy oraz jeździe ponad 650km razem Szymonowi Koziatkowi i Zbigniewowi Kreftowi!

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(14)

Pętla Beskidzka 2017

Sobota, 1 lipca 2017 · Komentarze(0)
Po latach wróciłem do Wisły. Były rachunki do wyrównania standardowo na najdłuższej trasie. Zawsze Pętla mnie pokonywała, zawsze łamała mi psychę i ledwo ją kończyłem, raz nawet jej nie ukończyłem. Stanąłem więc dzielnie na starcie sobotniego wyścigu. Tak! Wyścigu, nie maratonu, nie jakiegoś innego dziwnego tworu - jednego z najcięższych wyścigów w Polsce - Pętli Beskidzkiej.

Stanąłem bez kompleksów, a co mi tam, pierwszy rząd - z później jak się okazało - zwycięzcą wyścigu, ale i innymi kolegami z którymi miałem przyjemność wzajemnie mijać się nie jeden raz i nawet jechać kilkadziesiąt kilometrów razem.

Ruszyłem całkiem żwawo, dopóki było w miarę płasko trzymałem się za autem Wieśka Legierskiego. Gdy wyjechaliśmy z centrum - stała Czesia i pstrykała fotki :) Wtedy jeszcze jechałem w czubie... Jak to ja ;-) Po skręcie w stronę zameczku organizator przyspieszył, peleton został z tyłu i  to jedyne co mi się pewnie znowu udało - to będą fajne fotki... Wyjechałem przed powoli jadący peleton... I tyle..

Gdy skręciliśmy na główną część podjazdu pod Zameczek pokaz siły ze strony rywali był nie do zniesienia... Tętno skoczyło całkiem mocno i szybko, do głosu doszli Adrian Jurek, Wojtek Kokosiński i inni walczący o zwycięstwo open.. No, ja powoli spływałem w peletonie.. Udało się znaleźć całkiem fajną grupkę jadącą podobnym do mnie tempem. Jadąc sobie powoli i rozmawiając dojechaliśmy na szczyt. Chwila zjazdów, później sztajfy po 21%, kilkanascie kilometrów wypłaszczenia i lekkich hopek. Stajemy na bufecie, uzupełniamy bidony, jemy życiodajne arbuzy i lecimy dalej. Czuję się "świetnie" - jak na siebie...  Prowadzę grupę, spawam czasem jakieś dziury, jest ok, jem i piję na bieżąco.

Zjeżdżamy do Szczyrku i powoli zaczyna się podjazd na Salmopol. I tu... W połowie gdzieś, staje się coś czego nie potrafię sobie wytłumaczyć.. W głowie, w nogach, w brzuchu, w kolanach...w pazokciach i włosach.. po prostu wszędzie! Jakiś mega kryzys, nie wiem skąd, nie wiem po co i gdzie i co i jak i w ogóle siadła mi psycha... Zaczęło boleć kolano, albo starałem się znaleźć wymówkę żeby zrezygnować?! Wypiłem colę, niestety nic mi to nie pomogło, nawet humoru nie poprawiło. Dojechałem do Wisły, skręciłem na Zameczek i....jechałem.. W sumie "jechałem" to za dużo powiedziane, umierałem i ledwo przepychałem korbami.. A to była dopiero połowa trasy.. Humor popsuła jeszcze ulewa, która towarzyszyła mi przez cały ten podjazd...

Dojechałem do "mety", stanąłem i rozprostowałem nogi, chciałem już kończyć, ale na mini przepisać się nie można, nie byłem ostatni i spiker wygonił mnie na drugie kółko. Po chwili stanąłem na bufecie, zjadłem chyba pół arbuza... wypiłem izotoniku i ruszyłem dalej. Ktoś mnie dogonił, kogoś ja minąłem... Jechałem.. Odżyłem gdzies dopiero za tymi sztajfami 21% nachylenia. Ogólnie poczułem się ciut lepiej. Ale drugie kółko pokonałem praktycznie w samotności. Może i nawet lepiej mi się jechało aniżeli w tamtej grupie.

Przed Salmopolem zjadłem ostatniego żelka....ale ten nie dał mi praktycznie żadnego spodziewanego kopa.. Po prostu kręciłem jak kręciłem. Później zjechałem, skręciłem na Zameczek - ostatni podjazd i próba zamachu na moje życie.. heh.. Skręcając w lewo chciałem ściąć zakręt i wziąć wysepkę z lewej a tu auto, jak zahamowałem i mi koło rzuciło to ledwo wyrobiłem, ale nieźle.. Czesia stała i robiła zdjęcia.. Zaczęło tu znowu lać jak z cebra! No znowu, znowu tu pada.. Po prostu było to idealne podsumowanie mojego występu..

Dojeżdżając do mety dogania mnie jeszcze jeden kolarz, ale nie daje się na finiszu przegonić i wygrywam o jakieś sekundy...
Zjeżdżam do Wisły, oddaje numer i jem obiad no i lecę do "domu". Mycie, ogarniamy się i lecimy w trójkę do Cieszyna na smażony syr ;-)

Michał pojechał calkiem dobrze na 80km, Czesia przejechała też ten dystans, wszyscy zadowoleni pojechaliśmy na wycieczkę.

Ja średnio zadowolony z formy, myślałem, że pójdzie mi znacznie lepiej.. Rzadko zdaża się abym nie zdążył nawet na dekoracje. Ale pierwszy wykręcili jakieś kosmyczne czasy poniżej pięciu godzin i lekko powyżej pięciu. Masakra!

Jechałem tu z planem potrenowania w górach i plan zrealizowałem. Przejechałem dystans, choć psycha w połowie siadła.. Niby jechałem nie chcąc nawet wielce rywalizować, ale jak to zawsze bywa to samo się włącza gdy staje się na starcie :)


Organizacja na wielki plus! Pierwsze kilometry za policją i autem orga, później zamknięta droga.. Ale jak już zostałem w grupetto to między autami. Bufety pełen wypas! Arbuzy przecudowne! Dalej to oznakowanie i obstawione skrzyżowania - wszystko było na wysokim poziomie! W pełni profesjonalizm! Do tego na mecie dobry makaron. Po prostu polecam tę imprezę! :) Szacun dla organizatorów, bo nie ma się nawet do czego przyczepić :)

OPEN: 42/56
Kat. A (do lat 30): 9/11
DNF: 5 os.

cad: 81

Świetnej jakości i pięknej urody zdjęcie od Pani Barbary Dominiak (https://www.facebook.com/barbara.dominiak.foto/) :) Gdzieś tam na trasie :)


Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

ITT Sieroszewice 2017

Niedziela, 25 czerwca 2017 · Komentarze(2)
Ogólnie szajba, ITT dzień po 222km maratonie to jakaś katorga.. "lekkie rozkręcenie" :)
Poszło jak poszło 4/6 w kat. do 30 lat i 45 na 76 ludzi w open. Bez szału :) Ale kogoś tam pokonałem ;-)
Nie opierdzielałem się wczoraj jak niektórzy, którzy dzisiaj niby byli lepsi :)

cad: 86

Takie foto jeszcze z maratonu ULTRA w Świnoujściu i nasza 3os ucieczka na 80km do mety na dystansie 361km :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(2)

Klasyk Radkowski 2017

Sobota, 20 maja 2017 · Komentarze(4)
Już w piątek pojawiłem się w Radkowie w celu przejechania sobotniego supermaratonu górskiego VIII Pętla Stołowogórska. Dojechałem do Czesi i jej mamy, rozpakowałem się, zjadłem obiad i poszliśmy na piątkową odprawę oraz odebraliśmy pakiety startowe. Jak ja już dawno nie czułem aż tak atmosfery samego maratonu. Spotkanie i biesiada oraz mnóstwo pozytywnej energii od orgów - głownego orga Andrzeja Smalca! Pogadaliśmy, pośmialiśmy się i odebraliśmy numery startowe. Pakiet?! Batoniki energetyczne, lizaki...ba! Nawet pizzą częstowali ;-)  Wróciliśmy do domu, kąpiel i spać!

Rano pobudka, śniadanie zamówione na 6:30, wpadła jajecznica i bułka i trochę dżemiku....ponoć śliwkowy :-) Później sprawne szykowanie i lecimy na starty bo Czesia jedzie równo o 8:00, a ja i jej mama osiem minut później. Dojeżdżamy na start a tam mnóstwo ludzi, kolarzy i kobiet... Fajna atmosfera, pogoda niepewna - trochę się chmurzy, lekki chłodek... Ale ja jadę na krótko!

Czesia pojechała, ja czekam na swój start... Wybiła 8:08, fajna grupa - Bętlewski i Cieśla i Pikuła ze mną... przede mną Kukla, Arturo i paru innych.. Myślę - dogonię z palcem w nosie... No.. Wystartowaliśmy całkiem żwawo, fajne zmiany, dobre tempo.. Pierwsze hopki pokonane w dobrym tempie... Ale przyszła pierwsza, długa i stroma ściana - podjazd dziurawy trochę pod Batorów 5,5km i jakieś 6% średnie nachylenie.. Chłopaki wystrzelili jak z procy.. Na początku pomyślałem, że jadę z nimi... Po chwili jednak stwierdziłem, że odpuszczam bo się zajadę na pierwszym podjeździe - po prostu nie moja prędkość. Tyle co ich widziałem to była chwila... Po drodze minąłem kilku maruderów... Wcześniej jeszcze minąłem Czesię, która jak na start topornym i ciężkim góralem jechała pod górę całkiem żwawo jak sarenka...

Skończył się pierwszy podjazd, wjechaliśmy tam razem z Pikułą... pierwszy zjazd i modlę się aby nie złapać kapcia... Rok temu trzy! Teraz na szczęscie przejechałem bez żadnego defektu... Później jakieś hopki, krótsze podjazdy... Doganiamy Krzysztofa Łańcuckiego, ten staje na bufecie. Ścianka pod bufet i zjazd do "drogi stu zakrętów" czyli podjazdu pod Karłów. Bardzo fajny podjazd, łagodny i równy, dobry asfalt. Doganiam Pawła Sojeckiego, który startował 2 minuty przede mna. No i co?! Zjazd, tutaj odjeżdżam wszystkim co jechali ze mną, wcale jakoś szybko nie jechałem, nie ryzykowałem a i tak okazało się to szybciej niż innych... Dojeżdżają nas jacyś megowcy, na chwilę po hopkach przez Wambierzyce etc. jedzie się całkiem sprawnie ale przyszła znowu ścianka i pojechali.. Pierwsze okrążenie wyszło całkiem fajnie, klikałem LAPy na garminie i pokazało 2h 16min.

Podjazd jadę dalej po swojemu... nie jedzie się źle. Ale...na około 90-100km łapie mnie kryzys, na szczęście inni nie jadą wcale szybciej i mi nie odjeżdżają.. Ale dogania nas Paweł Sojecki.. Dojeżdżamy do Jarosława Piekarza, i tak od tej pory.... ja jadę swoje, Paweł trochę odjeżdża, Jarek zostaje na zjazdach... Później Dojeżdżam do Pawła, Jarek dojeżdża do mnie i na kole ciągle kolega Pikuła... Zaczynamy trzecie kółko.. Tu już widzę, że czasie że jest o 10 minut gorsze od pierwszego... Kryzys jakoś przeżyłem, ale siły wcale jakieś super nie wróciły...

Zjadam kawałek drożdżówki, żelka i batonika... Siły pojawiły się niespodziewanie na pierwszej ściance pod Batorów, Jerzy Pikuła zostaje, my w trójkę jedziemy dalej. Co chwilę ktoś na kilkaset metrów zostaje i odjeżdża.. Praktycznie wspólnie dojeżdżamy z Pawłem do ostatniego bufetu. Jemy banana i popijamy kilka łyków pepsi... Ten kto pomyślał o pepsi dla gigowców powinien dostać medal!!!

Jedziemy dalej, Paweł zostaje na drodze stu zakrętów pod Karłow. Szybki zjazd, trochę zimno już i wjazd na metę. Dzięki Bogu nie złapałem żadnej gumy!  Chwilę później na metę wpada Jarek Piekarz, Paweł i reszta.... Trzecie okrążenie się okazuje.... Jeszcze wolniejsze.. Jechało się lepiej, ale wyszło gorzej.. No cóż.. Po prostu nie dało rady jechać szybciej a z okrążenia na okrążenie było słabiej...

Ogólnie cały klasyk na wielki plus! NIe miałem żadnego defektu, drogi były lepsze!!! połatane największe dziury, może nie jakoś super równo, ale dało radę jechać! Pogoda dopisała i nie padało a było calkiem ciepło, choć na drugim okrążeniu zrobiło się chłodniej.

Mija dużo czasu aż przyjeżdża na metę Czesia. Ja się zdążyłem wykąpać i zjeść pyszny ryż z potrawką na mecie i to kilka dokładek.
Zaczynamy dekoracje, na swoją praktycznie wjeżdża mama Czesi. Super atmosfera, siedzimy i gadamy z chłopakami gigantami.

Maraton na wielki plus! Jedzenie pyszne na mecie! Wyniki od razu! Fajne puchary! Dobrze zabezpieczona trasa. Chyba w tym roku nie mam się do czego przyczepić.. Było po prostu bombowo! :)

Wynik sam z siebie o takie 15-20 minut za duży.. Planowałem zmieścić się w 7 godzinach. Nie pykło. Pierwsze kółko bombowe, ale kolejne coś siadło niestety. Zabrakło wytrzymałości?! Trudno mi powiedzieć. Po prostu "szybciej nie mogłem" :-)

cad: 83

OPEN: 7/41
kat.M2: 3/3

Podium kategorii M2 na giga. Pierwszy pojechał do domu.


Paczka gigantów :) Artur, Paweł, Jarek i ja :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(4)

Supermaraton Gryfland Nowogard - giga

Sobota, 29 kwietnia 2017 · Komentarze(2)
3*C, ulewny deszcz od startu do mety, niekiedy grad, bardzo mocny wiatr. Tak w kilku słowach można opisać dzisiejsze zmagania na trasie maratonu....

OPEN: 3
M2s: 1! :)

Od rana razem z Czesią obieramy kierunek Nowogard, droga mija szybko i sprawnie. Dojeżdżamy na start, przebieramy się i ruszamy na start. Na szczęście wszystko planowo rusza i chwilę po godzinie 9:00 jesteśmy na trasie. W kieszonki biorę batoniki, żele i kurtkę przeciwdeszczową bo przecież taki pro jak ja założy ją bez mrugniecia okiem gdy będzie tego trzeba no i zdejmie gdy się zrobi niepotrzebna. Nic bardziej mylnego, nie dało się jej w ogóle założyć...po starcie niedługo zaczęło mocno padać, i kurtka wylądowała z powrotem w tylnej kieszonce.

Było niebywale zimno, mokro i wietrznie. W butach po chwili po mimo ochraniaczy zrobiła się breja, w zębach piach a wiatrówka zdała się nie chronić już przed wiatrem. Wychłodzenie totalne, coś nam te zmiany nie ida i po około 30km dojeżdża nas grupa startująca zraz po nas. Jedziemy od tego czasu wspólnie, dojeżdżamy grupę przed nami i już jest praktycznie po wyścigu.. W pewnym momencie zrobiła się sporawa grupa kolarzy... ale tutaj kilka mocniejszych zaciągów na małych hopkach czy pod wiatr i wystarczyło by zredukować towarzystwo do kilku pracujących mocno osób.


Zostajemy może w siedmiu, ale stopniowo z każdym kilometrem ubywa nam kompanów do jazdy aż w końcu zostajemy we czterech: Ja, Bętlewski Henryk, Paterek Artur, Cieśla Arek... i tak sobie kręciliśmy prawie całe drugie kółeczko razem.


Dojeżdżając do Nowogardu mijamy się z Czesią która zaczynała dopiero drugie kółko. Miło było zobaczyć uśmiech i serdeczne pozdrowienia.

Tu jednak po chwili Arek zostaje kilkadziesiąt metrów za grupką, więc żeby zając trzecie miejsce open chociaż to musiałem go zostawić i objechać na finiszu. Tu jednak spokojnie narobiłem z minutę nad nim i wuala. Zmarznięty, przemoczony aczkolwiek szczęśliwy. Tylko teraz jestem ciekaw jakiej choroby mogę się spoziewać po dzisiejszych warunkach.

Po maratonie poszedłem na zupę, gorącą herbatę i kawę - dziękuję orgom za miłą gościnę bo byłem sinoblady :)

Jedyne niedociągnięcia to słabe strzałki i oznakowanie w samym Nowogardzie, także czasem na trasie były chwile zwątpienia.

Dziękuję kolegom z trasy za wspólne kręcenie kilometrów :)

Po dojściu do siebie ruszyłem jednak dalej w trasę wypatrywać mojego słoneczka....dzielnie walczącej na trasie Czesi... Szacun dla niej bo pokonała ten dystans w 10 godzin!!! A niektórzy nawet nie dotarli do mety albo zjechali na megę :)

Dziś najważniejsza była głowa, trasa spoko, tempo ok....ale czasem chciało się po prostu schować pod kocyk...

cad: 86

Od lewej Artur, Ja, Arek Cieśla i Henryk Bętlewski :)


Z Czesią! Dzielną supermaratonką na mecie :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(2)

Wyścig: II Maraton w Obornikach Wlkp.

Sobota, 22 kwietnia 2017 · Komentarze(1)
Nie lubię wiatru - to raz. Nie umiem pod wiatr jeździć, pewnie dlatego więc go nie lubię - to dwa. Nie lubię zimna - to trzy. Deszczu chyba nie lubi nikt - cztery. A tu w Obornikach kumulacja....

Od samego rana z Arturem śmigamy do Obornik Wlkp. Trasa przemija dość żwawo, szybko i w dobrych, ale i bojowych nastrojach. Znajdujemy piękne miejsce na parkingu pod szkołą - zaraz przy samym wejściu do biura zawodów. Szybkie załatwianie formalności i przebieranki. Artur jedzie na start, ja chwilę później i startuję o 8:57.

Na samym początku mocne tempo. Powiedziałbym, że aż zbyt mocne. Za bardzo się męczę.. Wyszła mi wczorajsza wycieczka do Warszawy, spacery i późne pójście spać...oraz totalny brak rozgrzewki.. Początek jednak przetrwany, dawałem nawet ":jakieś tam" zmiany... ale były one słabsze od niektórych kolegów.

Kiedy zaczynało się normować, tempo się ustabilizowało....stało się coś bardzo niedobrgo.. zawodnik który jechał gdzieś na 4-5 miejscu w grupce nagle wystrzelił w lewo.. w bok!....zostałem zepchnięty z drogi na trawkę..prawie do rowu... hamowanie prawie do zera, wyzywanie.... i wracam na drogę.. Ale tętno sięgnęło zenitu przy próbie pogoni... A wiatr wiał przeokropnie w bok, niesprzyjająco... Widziałem tylko jak grupka odjeżdża na 100.....200....500...1000 metrów. Niestety od tej pory jechałem tylko z tym co nas zepchnął z drogi, bo oprócz mnie inni też mieli problem. Dzięki kolego za popsucie jazdy w fajnej grupce..

Później już jazda bez historii... Łapiemy jakiś maruderów po drodze. No i nie ma to jak na pierwszym międzyczasie być czwartym open...i spaść dalej.. na...aa szkoda gadać.. Później jak już jechałem z kimkolwiek to wyglądało to coś w sposób taki: ja zmiana 3km, ktoś 500m... niestety...

Przed metą wiało trochę bardziej w plecy, dzięki temu mogłem trochę przyspieszyć a jechało mi się na prawdę całkiem dobrze.
Wjazd do Obornik bardzo mocny, na metę też :)

Kat. M2: 4/13
OPEN: 12/112

cad: 86

Zmęczony, śpiący już, ale mimo czwartego miejsca zadowolony :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)