Pętla Beskidzka 2017
Sobota, 1 lipca 2017
· Komentarze(0)
Kategoria 150km i więcej, Interkol, Zawody, Ze zdjęciami
Po latach wróciłem do Wisły. Były rachunki do wyrównania standardowo na najdłuższej trasie. Zawsze Pętla mnie pokonywała, zawsze łamała mi psychę i ledwo ją kończyłem, raz nawet jej nie ukończyłem. Stanąłem więc dzielnie na starcie sobotniego wyścigu. Tak! Wyścigu, nie maratonu, nie jakiegoś innego dziwnego tworu - jednego z najcięższych wyścigów w Polsce - Pętli Beskidzkiej.
Stanąłem bez kompleksów, a co mi tam, pierwszy rząd - z później jak się okazało - zwycięzcą wyścigu, ale i innymi kolegami z którymi miałem przyjemność wzajemnie mijać się nie jeden raz i nawet jechać kilkadziesiąt kilometrów razem.
Ruszyłem całkiem żwawo, dopóki było w miarę płasko trzymałem się za autem Wieśka Legierskiego. Gdy wyjechaliśmy z centrum - stała Czesia i pstrykała fotki :) Wtedy jeszcze jechałem w czubie... Jak to ja ;-) Po skręcie w stronę zameczku organizator przyspieszył, peleton został z tyłu i to jedyne co mi się pewnie znowu udało - to będą fajne fotki... Wyjechałem przed powoli jadący peleton... I tyle..
Gdy skręciliśmy na główną część podjazdu pod Zameczek pokaz siły ze strony rywali był nie do zniesienia... Tętno skoczyło całkiem mocno i szybko, do głosu doszli Adrian Jurek, Wojtek Kokosiński i inni walczący o zwycięstwo open.. No, ja powoli spływałem w peletonie.. Udało się znaleźć całkiem fajną grupkę jadącą podobnym do mnie tempem. Jadąc sobie powoli i rozmawiając dojechaliśmy na szczyt. Chwila zjazdów, później sztajfy po 21%, kilkanascie kilometrów wypłaszczenia i lekkich hopek. Stajemy na bufecie, uzupełniamy bidony, jemy życiodajne arbuzy i lecimy dalej. Czuję się "świetnie" - jak na siebie... Prowadzę grupę, spawam czasem jakieś dziury, jest ok, jem i piję na bieżąco.
Zjeżdżamy do Szczyrku i powoli zaczyna się podjazd na Salmopol. I tu... W połowie gdzieś, staje się coś czego nie potrafię sobie wytłumaczyć.. W głowie, w nogach, w brzuchu, w kolanach...w pazokciach i włosach.. po prostu wszędzie! Jakiś mega kryzys, nie wiem skąd, nie wiem po co i gdzie i co i jak i w ogóle siadła mi psycha... Zaczęło boleć kolano, albo starałem się znaleźć wymówkę żeby zrezygnować?! Wypiłem colę, niestety nic mi to nie pomogło, nawet humoru nie poprawiło. Dojechałem do Wisły, skręciłem na Zameczek i....jechałem.. W sumie "jechałem" to za dużo powiedziane, umierałem i ledwo przepychałem korbami.. A to była dopiero połowa trasy.. Humor popsuła jeszcze ulewa, która towarzyszyła mi przez cały ten podjazd...
Dojechałem do "mety", stanąłem i rozprostowałem nogi, chciałem już kończyć, ale na mini przepisać się nie można, nie byłem ostatni i spiker wygonił mnie na drugie kółko. Po chwili stanąłem na bufecie, zjadłem chyba pół arbuza... wypiłem izotoniku i ruszyłem dalej. Ktoś mnie dogonił, kogoś ja minąłem... Jechałem.. Odżyłem gdzies dopiero za tymi sztajfami 21% nachylenia. Ogólnie poczułem się ciut lepiej. Ale drugie kółko pokonałem praktycznie w samotności. Może i nawet lepiej mi się jechało aniżeli w tamtej grupie.
Przed Salmopolem zjadłem ostatniego żelka....ale ten nie dał mi praktycznie żadnego spodziewanego kopa.. Po prostu kręciłem jak kręciłem. Później zjechałem, skręciłem na Zameczek - ostatni podjazd i próba zamachu na moje życie.. heh.. Skręcając w lewo chciałem ściąć zakręt i wziąć wysepkę z lewej a tu auto, jak zahamowałem i mi koło rzuciło to ledwo wyrobiłem, ale nieźle.. Czesia stała i robiła zdjęcia.. Zaczęło tu znowu lać jak z cebra! No znowu, znowu tu pada.. Po prostu było to idealne podsumowanie mojego występu..
Dojeżdżając do mety dogania mnie jeszcze jeden kolarz, ale nie daje się na finiszu przegonić i wygrywam o jakieś sekundy...
Zjeżdżam do Wisły, oddaje numer i jem obiad no i lecę do "domu". Mycie, ogarniamy się i lecimy w trójkę do Cieszyna na smażony syr ;-)
Michał pojechał calkiem dobrze na 80km, Czesia przejechała też ten dystans, wszyscy zadowoleni pojechaliśmy na wycieczkę.
Ja średnio zadowolony z formy, myślałem, że pójdzie mi znacznie lepiej.. Rzadko zdaża się abym nie zdążył nawet na dekoracje. Ale pierwszy wykręcili jakieś kosmyczne czasy poniżej pięciu godzin i lekko powyżej pięciu. Masakra!
Jechałem tu z planem potrenowania w górach i plan zrealizowałem. Przejechałem dystans, choć psycha w połowie siadła.. Niby jechałem nie chcąc nawet wielce rywalizować, ale jak to zawsze bywa to samo się włącza gdy staje się na starcie :)
Organizacja na wielki plus! Pierwsze kilometry za policją i autem orga, później zamknięta droga.. Ale jak już zostałem w grupetto to między autami. Bufety pełen wypas! Arbuzy przecudowne! Dalej to oznakowanie i obstawione skrzyżowania - wszystko było na wysokim poziomie! W pełni profesjonalizm! Do tego na mecie dobry makaron. Po prostu polecam tę imprezę! :) Szacun dla organizatorów, bo nie ma się nawet do czego przyczepić :)
OPEN: 42/56
Kat. A (do lat 30): 9/11
DNF: 5 os.
cad: 81
Świetnej jakości i pięknej urody zdjęcie od Pani Barbary Dominiak (https://www.facebook.com/barbara.dominiak.foto/) :) Gdzieś tam na trasie :)
Stanąłem bez kompleksów, a co mi tam, pierwszy rząd - z później jak się okazało - zwycięzcą wyścigu, ale i innymi kolegami z którymi miałem przyjemność wzajemnie mijać się nie jeden raz i nawet jechać kilkadziesiąt kilometrów razem.
Ruszyłem całkiem żwawo, dopóki było w miarę płasko trzymałem się za autem Wieśka Legierskiego. Gdy wyjechaliśmy z centrum - stała Czesia i pstrykała fotki :) Wtedy jeszcze jechałem w czubie... Jak to ja ;-) Po skręcie w stronę zameczku organizator przyspieszył, peleton został z tyłu i to jedyne co mi się pewnie znowu udało - to będą fajne fotki... Wyjechałem przed powoli jadący peleton... I tyle..
Gdy skręciliśmy na główną część podjazdu pod Zameczek pokaz siły ze strony rywali był nie do zniesienia... Tętno skoczyło całkiem mocno i szybko, do głosu doszli Adrian Jurek, Wojtek Kokosiński i inni walczący o zwycięstwo open.. No, ja powoli spływałem w peletonie.. Udało się znaleźć całkiem fajną grupkę jadącą podobnym do mnie tempem. Jadąc sobie powoli i rozmawiając dojechaliśmy na szczyt. Chwila zjazdów, później sztajfy po 21%, kilkanascie kilometrów wypłaszczenia i lekkich hopek. Stajemy na bufecie, uzupełniamy bidony, jemy życiodajne arbuzy i lecimy dalej. Czuję się "świetnie" - jak na siebie... Prowadzę grupę, spawam czasem jakieś dziury, jest ok, jem i piję na bieżąco.
Zjeżdżamy do Szczyrku i powoli zaczyna się podjazd na Salmopol. I tu... W połowie gdzieś, staje się coś czego nie potrafię sobie wytłumaczyć.. W głowie, w nogach, w brzuchu, w kolanach...w pazokciach i włosach.. po prostu wszędzie! Jakiś mega kryzys, nie wiem skąd, nie wiem po co i gdzie i co i jak i w ogóle siadła mi psycha... Zaczęło boleć kolano, albo starałem się znaleźć wymówkę żeby zrezygnować?! Wypiłem colę, niestety nic mi to nie pomogło, nawet humoru nie poprawiło. Dojechałem do Wisły, skręciłem na Zameczek i....jechałem.. W sumie "jechałem" to za dużo powiedziane, umierałem i ledwo przepychałem korbami.. A to była dopiero połowa trasy.. Humor popsuła jeszcze ulewa, która towarzyszyła mi przez cały ten podjazd...
Dojechałem do "mety", stanąłem i rozprostowałem nogi, chciałem już kończyć, ale na mini przepisać się nie można, nie byłem ostatni i spiker wygonił mnie na drugie kółko. Po chwili stanąłem na bufecie, zjadłem chyba pół arbuza... wypiłem izotoniku i ruszyłem dalej. Ktoś mnie dogonił, kogoś ja minąłem... Jechałem.. Odżyłem gdzies dopiero za tymi sztajfami 21% nachylenia. Ogólnie poczułem się ciut lepiej. Ale drugie kółko pokonałem praktycznie w samotności. Może i nawet lepiej mi się jechało aniżeli w tamtej grupie.
Przed Salmopolem zjadłem ostatniego żelka....ale ten nie dał mi praktycznie żadnego spodziewanego kopa.. Po prostu kręciłem jak kręciłem. Później zjechałem, skręciłem na Zameczek - ostatni podjazd i próba zamachu na moje życie.. heh.. Skręcając w lewo chciałem ściąć zakręt i wziąć wysepkę z lewej a tu auto, jak zahamowałem i mi koło rzuciło to ledwo wyrobiłem, ale nieźle.. Czesia stała i robiła zdjęcia.. Zaczęło tu znowu lać jak z cebra! No znowu, znowu tu pada.. Po prostu było to idealne podsumowanie mojego występu..
Dojeżdżając do mety dogania mnie jeszcze jeden kolarz, ale nie daje się na finiszu przegonić i wygrywam o jakieś sekundy...
Zjeżdżam do Wisły, oddaje numer i jem obiad no i lecę do "domu". Mycie, ogarniamy się i lecimy w trójkę do Cieszyna na smażony syr ;-)
Michał pojechał calkiem dobrze na 80km, Czesia przejechała też ten dystans, wszyscy zadowoleni pojechaliśmy na wycieczkę.
Ja średnio zadowolony z formy, myślałem, że pójdzie mi znacznie lepiej.. Rzadko zdaża się abym nie zdążył nawet na dekoracje. Ale pierwszy wykręcili jakieś kosmyczne czasy poniżej pięciu godzin i lekko powyżej pięciu. Masakra!
Jechałem tu z planem potrenowania w górach i plan zrealizowałem. Przejechałem dystans, choć psycha w połowie siadła.. Niby jechałem nie chcąc nawet wielce rywalizować, ale jak to zawsze bywa to samo się włącza gdy staje się na starcie :)
Organizacja na wielki plus! Pierwsze kilometry za policją i autem orga, później zamknięta droga.. Ale jak już zostałem w grupetto to między autami. Bufety pełen wypas! Arbuzy przecudowne! Dalej to oznakowanie i obstawione skrzyżowania - wszystko było na wysokim poziomie! W pełni profesjonalizm! Do tego na mecie dobry makaron. Po prostu polecam tę imprezę! :) Szacun dla organizatorów, bo nie ma się nawet do czego przyczepić :)
OPEN: 42/56
Kat. A (do lat 30): 9/11
DNF: 5 os.
cad: 81
Świetnej jakości i pięknej urody zdjęcie od Pani Barbary Dominiak (https://www.facebook.com/barbara.dominiak.foto/) :) Gdzieś tam na trasie :)