Było zimno i ciepło, wcześnie i późno, szybko i trochę wolniej... Ale od początku!
Z Krotoszyna wyjeżdżamy z Arturem jakoś o 4:15 rano. Czyli snu było tyle co kot napłakał bo zbyt wcześnie nie zasnę.. Planowo chwilę po 7:00 wjeżdżamy nad zalew w Radkowie, odbieramy numery i szykujemy się do maratonu.. Co jest najlepsze wtedy było około 7-10*C i zalegała spora mgła..
Gdy Artur pojechał na start [startował w pierwszej grupie] ja się spokojnie jeszcze szykowałem bo miałem jeszcze prawie 20 minut.. Wszystko popakowane w kieszonki, bidony zalane, więc można jechać na mini rozgrzewkę.. Podjeżdżam na chwilę na start i spotykam
travisb - kolega z ForumSzosowego. Na starcie miał prawie kompletnie pusty bidon - to wlałem mu swojego picia, a sam pojechałem po chwili dolać sobie wody :) Spotykam Virenque, chwilę rozmawiamy i jadę na start.
Gdy przychodzi 8:20 równo wyjeżdżamy w trasę. W grupie wydaje się być kilku mocnych ludzi, jest także jedna bardzo ładna pani - ale tutaj bez sentymentów :D
Od samego początku mocno cisnę i pod pierwsze ostre wzniesienie jeszcze nad zalewem zostaje nas raptem dwóch.. Jedziemy tak kilkaset metrów po kostce a tu nagle przestaje działać licznik.. Znowu przesunął się magnesik na szprysze i musiałem szybko poprawić.. Tracę kilka cennych sekund, przegania mnie cała grupa moja, ja musze gonić i w sumie tracę też trochę sił...
Gdy doganiam grupę chwilę odpoczywam, ale tempo jest tak niskie po płaskim i na tym zjeździe, że dokręcam i to sporo żeby wielu się nie utrzymało i znowu ten sam kolega za mną skoczył.. A więc jedziemy tak kilka dobrych kilometrów sami by dogonił nas kolega, który miał sttartować z nami ale się spóźnił na start [okazało się później, że pojechał i wygrał dystans MINI] ale tak jedziemy tylko do pierwszej góry.. Kolega narzucił takie tempo, że w sumie stwierdziłem że wyjechanie się na pierwszej górze to będzie niezbyt dobry pomysł i po 2-3km puściłem koło..
Dalej to tylko i wyłącznie walka z samym sobą, mijanie sporej ilości ludzi przy czym mnie znowu minęło tylko kilku kolarzy.. Pierwszy podjazd pokonany dość żwawo i gdy przyszło do zjazdu to się załamałem.. Może tragedii nie było ale to taka GRUSZECZKA trzebnicka i to na zjeździe.. Czyli dziura pogania dziurę, łata na łacie, mega nierówno.. Gdy przyszło do drugiego podjazdu moim oczom ukazuje się świetna ścianka gdzieś pewnie ze 20%, krótko ale stromo.. :) Przychodzi kolejny zjazd w samotności, dość kręty i z kilkoma serpentynami, ale po jakimś czasie jest bufet, tam daję do napełnienia bidon - uciekam w krzaczki na siku i po chwili jadę znowu dalej.. Robi się coraz cieplej, licznik pokazuje 23*C - podciągam rękawy, rozpinam wiatrówkę i koszulkę i zaczynam wspinaczkę na Karłów..
Jedzie się świetnie, tempo myślę że niezłe mijam kilku kolarzy, a tu nagle gdzieś tak za połową mija mnie Virenque, który startował za mną 10 minut..
Propozycja koła ?! Nie dzięki ;) Wolę swoim tempem, ja się jeszcze wytrenuję!
Na razie chyba będę celował w "klasyki" czyli płasko płasko, stroma górka, płasko górka i meta, z rantami i sprintem... Tu na razie upatruję swoich szans.. W Trzebnicy byłoby sto razy lepiej tylko, że za szybko od początku i troszku zdechłem ;)
Ale wróćmy do KR2012 - po tym uświadamiam sobie, że jednak tempo moje jest niewystarczające i trochę przyspieszam.. Ale po chwili mija mnie jeszcze jeden kolega Bartek - jako że to już powoli koniec podjazdu staram się mieć go w polu widzenia, między nami jadą jescze jacyś kolarze i razem zjeżdżamy z Karłowa na serpentynach.. I tu niestety trochę mi uciekli, chyba jechałem zbyt asekuracyjnie, w sumie łatwo o wypadek, a ja mistrzem w zjazdach nie jestem.. Nie ścigam się o złote gacie więc wole mieć wszystkie kości całe ;)
Po tym zjeździe znowu przychodzi czas na "pierwszy podjazd" a w sumie już czwarty.. Doganiam jakiegoś kolegę z którym jadę sporo czasu po zmianach, gdy pojawia się góra on coś mocno zwalnia a ja jadę za nim, pytam się go czemu nie zmieni z blatu na małą tarczę i tu słyszę "na dziurach coś przerzutka przestała działać" xD No masakra, ciekawe jak gościu docisnął do mety, chyba "trochę" podprowadzał jakieś kawałki bo z tyłu mówił że ma max 25zębów.. :/
Od niego więc uciekam, dojeżdżam do kolejnego nieznajomego mi osobnika i tu się znowu zadziwiam bardzo pozytywnie i wywiązuje się taki oto dialog:
Krzysztof ? - Tak.. - Kubik ? - Tak.. A co ? - Kris91 z bikestats ? - No tak, ale o co chodzi ? - A bo ja pracuję w Gazecie Wrocławskiej, z miłą chęcią zawsze czytam Twojego bloga, świetnie piszesz.. Dzięki kolego! :) I aż się chce jechać, aż się chce jeździć maratony ;)
Ale niestety zostawiam go również [ale ja mocny jestem :D ] i dalej to znowu samotna jazda aż do kolejnego bufetu.. ZNowu daję bidon do napełnienia u ciekam w krzaczki, po chwili startuję i jadę od kolarza do kolarza, na podjeździe co rusz widzę kogoś przed sobą i celem oczywistym jest dojechanie do niego i prześcignięcie.. Ale jeden kolega się nie dał - Dojechałem do niego, przejeżdżam obok, a tu naglę słyszę sapanie na plecach :D Przyspieszam trochę bardziej, ciągle słyszę sapanie, no to już się pogodziłem z tym że będzie siedział na kole, na końcu podjazdu już podjeżdża do mnie i dziękuje że dałem mu koła bo sam to by jechał z jakieś 10-15 minut dlużej chyba i moje tempo było za szybkie dla niego, ale dał radę.. :) Dalej "szaleję" na zjazdach gdyż już wiem co mnie może czekać - skręt w lewo nad zalew i mała góreczka cisnę ostro, kolega już sotaje i słyszę "ałaaaa skurcz", ja cisnę tak mocno, że nie daję rady wykręcić na metę i niemal wpadam na samochody, od zera znowu lecę na metę.
Wpadam szczęśliwy, dostaję medal i karteczkę na jedzienie, po chwili dojeżdża mój kolega i dziękuje za jazdę wspólną.
Dalej to już miłe pogaduchy i żarty z Krzywy'm z bikestats, Virenque, i paroma innymi ziomkami..
Z maratonu jestem bardzo zadowolony, wiem gdzie moje miejsce w peletonie "górskim". Jeszcze trochę mi brakuje do czołówki, sam chciałem skończyć ten maraton jakoś 20minut szybciej, ale wyszło jak wyszło.. Nie cisnąłem za mocno bo bałem się o skurcze - tętno niby mniejsze niż w Trzebnicy, ale nogi jakoś bardziej wyjechane...
Oficjalne wyniki:
Czas: 05h 02m 02s
Miejsce OPEN: 21/93
Miejsce KAT: 7/12
Był na mecie pyszny gulasz z ryżem - zjadłem chyba ze 3 albo 4 porcje.. Mniami! :)
Pojechałem na tyle ile mogłem i cieszy to że jest to do tej pory w sumie mój najszybszy górski maraton, cieszy więc na pewno widoczny progres. Nie złapały skurcze, nie brakło ani picia ani jedzenia.. Więc przejechałem cały maraton "normalnie" :)
cad:86
A tu jeszcze zdjęcia z Trzebnicy:
Zapitalam na "premii górskiej"
Zdjęcie z samolotu, kto dojrzy dwa rozłożone ciała Interkolowców ?! ja to ten po prawej ;D W pobliżu białego busa..