Korona Kocich Gór 2013
Sobota, 3 sierpnia 2013
· Komentarze(0)
Kategoria 150km i więcej, Ze zdjęciami
Piekielny etap.. Moja ukochana trasa, moje ukochane górki, moje ukochane wsie i miasteczka..
Jednak dzisiaj założeniem była spokojna, aczkolwiek długa jazda. O ile na tych terenach da się spokojnie jechać to wszystko wyszło jak zaplanowałem :)
Wyruszyłem w trasę jeszcze przed 10 rano i wiedziałem, że czeka mnie mordercza walka z upałem, wiatrem i samym sobą.. Na początku bardzo spokojnie, w ogóle nie patrząc na średnią i czas jazdy, ale mając w głowie przeświadczenie, że żeby nie jechać zbyt długo potrzeba gdzieś do Zawonii wjechać ze średnią mniej więcej 32kmh. Wjechałem praktycznie 2 kmh wolniej. Totalnie sie tym nie przejmując wjechałem w "Kocie Góry" Trzebnicy :)
Tutaj zaczęło brakować już wody, a wiedziałem że kolejne 20km to totalne pustkowia i sklepu tutaj raczej nie uraczę. Wypite już praktycznie 3 bidony a tu ciągle mało! Chcę skręcać w stronę "Prababki" a tu widzę na ogrodzie jakaś przemiła pani lata z wężem ogrodowym i podlewa trawe i kwiatki.. Podjechałem, poprosiłem wody - dostałem minrelkę z lodówki + na własne życzenie opryskanie z węża...jednak po chwili już wyschnąłem.. :p Pogadałem sobie z nią chwile i poleciałem :) Z pewnością była to dla niej niecodzienna sytuacja :]]
Dalej to wjazd na Prababke, przejazd przez podjazd po bruku i niedługo później płyty betonowe, by znowu konczyła się woda - jadę dalej bo w myślach mój ulubiony sklepik rodem z PRLu. Tu jednak niemiłe zaskoczenie! Gość prowadzący sklep pojechał sobie na urlop. Jadę więc dalej, pół bidonu musi starczyć na około 20km do Trzebnicy. Podjechalem sobie na tamtejszy targ, dolałem wody i opryskałem sobie głowe i kark.. Niesamowite orzeźwienie i kierunek dom.
Jedzie się ciężko, topornie, nogi jak z waty. Wszystko staje się mega denerwujące - dupsko boli, stopy jakby napuchły i buty stały się za male i wszystko mnie bolało.. Jeszcze jeden przystanek po wodę w Miliczu i spokojnie do domu..
Dzisiejszy etap nieźle mnie wynorał.. Wejście w domu na wagę pokazało prawie 3 kg mniej niż przed wyjazdem - mimo picia wody... Trzeci raz z rzędu na rowerze, jutro czwarty.. Nogi już nie chcą kręcić, ale że to kocham to jadę ;) Miejscami może popadać co chyba nawet nie będzie przeszkadzać a nawet nieźle orzeźwi przy tych upalach..
cad: 85
przewyższenia: 1002m
Małe podsumowanie:
wypite: 8 bidonów 0,75l
zjedzone: 5 batoników + 0,5 drożdżówki
wylane: 2 bidony na głowe i kark
max temp: 43,7*C
min temp: 33,5*C
Prababka ciągle stoi :)
I kawalek nóżki..
Blisko a jednak daleko do Wrocławia!:)
/1796231
Jednak dzisiaj założeniem była spokojna, aczkolwiek długa jazda. O ile na tych terenach da się spokojnie jechać to wszystko wyszło jak zaplanowałem :)
Wyruszyłem w trasę jeszcze przed 10 rano i wiedziałem, że czeka mnie mordercza walka z upałem, wiatrem i samym sobą.. Na początku bardzo spokojnie, w ogóle nie patrząc na średnią i czas jazdy, ale mając w głowie przeświadczenie, że żeby nie jechać zbyt długo potrzeba gdzieś do Zawonii wjechać ze średnią mniej więcej 32kmh. Wjechałem praktycznie 2 kmh wolniej. Totalnie sie tym nie przejmując wjechałem w "Kocie Góry" Trzebnicy :)
Tutaj zaczęło brakować już wody, a wiedziałem że kolejne 20km to totalne pustkowia i sklepu tutaj raczej nie uraczę. Wypite już praktycznie 3 bidony a tu ciągle mało! Chcę skręcać w stronę "Prababki" a tu widzę na ogrodzie jakaś przemiła pani lata z wężem ogrodowym i podlewa trawe i kwiatki.. Podjechałem, poprosiłem wody - dostałem minrelkę z lodówki + na własne życzenie opryskanie z węża...jednak po chwili już wyschnąłem.. :p Pogadałem sobie z nią chwile i poleciałem :) Z pewnością była to dla niej niecodzienna sytuacja :]]
Dalej to wjazd na Prababke, przejazd przez podjazd po bruku i niedługo później płyty betonowe, by znowu konczyła się woda - jadę dalej bo w myślach mój ulubiony sklepik rodem z PRLu. Tu jednak niemiłe zaskoczenie! Gość prowadzący sklep pojechał sobie na urlop. Jadę więc dalej, pół bidonu musi starczyć na około 20km do Trzebnicy. Podjechalem sobie na tamtejszy targ, dolałem wody i opryskałem sobie głowe i kark.. Niesamowite orzeźwienie i kierunek dom.
Jedzie się ciężko, topornie, nogi jak z waty. Wszystko staje się mega denerwujące - dupsko boli, stopy jakby napuchły i buty stały się za male i wszystko mnie bolało.. Jeszcze jeden przystanek po wodę w Miliczu i spokojnie do domu..
Dzisiejszy etap nieźle mnie wynorał.. Wejście w domu na wagę pokazało prawie 3 kg mniej niż przed wyjazdem - mimo picia wody... Trzeci raz z rzędu na rowerze, jutro czwarty.. Nogi już nie chcą kręcić, ale że to kocham to jadę ;) Miejscami może popadać co chyba nawet nie będzie przeszkadzać a nawet nieźle orzeźwi przy tych upalach..
cad: 85
przewyższenia: 1002m
Małe podsumowanie:
wypite: 8 bidonów 0,75l
zjedzone: 5 batoników + 0,5 drożdżówki
wylane: 2 bidony na głowe i kark
max temp: 43,7*C
min temp: 33,5*C
Prababka ciągle stoi :)
I kawalek nóżki..
Blisko a jednak daleko do Wrocławia!:)
/1796231