To co już za mną:

Wpisy archiwalne w kategorii

150km i więcej

Dystans całkowity:15551.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:507:26
Średnia prędkość:30.65 km/h
Maksymalna prędkość:90.00 km/h
Suma podjazdów:91393 m
Maks. tętno maksymalne:210 (103 %)
Maks. tętno średnie:173 (85 %)
Suma kalorii:285220 kcal
Liczba aktywności:72
Średnio na aktywność:215.99 km i 7h 02m
Więcej statystyk

Klasyk Kłodzki 2018 Zieleniec

Sobota, 28 lipca 2018 · Komentarze(0)
Było bombowo. Nocleg w Zieleńcu w pensjonacie BAJKA - polecam serdecznie.

Spokojnie od rana na start, założenia miałem proste, niestety nie wyszło tak jak chciałem. Ale się okazało, że wyszło może gorzej, ale patrząc na inne aspekty nawet lepiej niż miało.

Forma jest ok, zastanawia mnie tylko możliwość dużo mocniejszej mojej jazdy (co jeżdżę nawet na treningach) a na zawodach w górach nie umiem się zmobilizować i utrzymać wyższego pulsu w tym roku. Po wyścigu czuję niedosyt, nie zajechałem się... mogłem dużo mocniej, a chciałem minimum 11 minut z tego czasu urwać. Ale.. jest jak jest.

Z pozytywów:
1 m w kategorii M2 oraz 12 open. i awans w generalce Pucharu Polski na 3 miejsce.

cad: 78

Takie piękne podium KKCK (Kris Kubik Czesia Kruczkowska) a obok org KKZK :D

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Ultra na solo

Sobota, 14 lipca 2018 · Komentarze(1)
Nie ma ultry w tym roku na supermaratonach więc przed BBT fajnie by było się wynorać, powozić tyłek kilka/naście godzin w siodle.

Nadszedł więc dzień, w którym spiąłem poślady i ruszyłem przed siebie....nom... ale najpierw...:

1) założyłem wielkie torebki: podsiodłową i "podkierownicową" :
- podsiodłowa na gumy, klucze i taśmę klejącą
- podkierownicowa na MOC liczoną w kilkadziesiąt tysięcy MAH
2) założyłem lampki przednie i tylne (wraz z doładowaniem i okablowaniem)
- i choć były mi dziś niepotrzebne trzeba było sprawdzić czy wszystko się mieści
3) założyłem telefon iPhone 6 na mostek w Czesiowym etui (w sumie wszystkie torebki są Czesiowe)
- uruchomiłem nawigację i wgrany ślad by sprawdzić czy działa -> działa!
4) uruchomiłem standardowo garmina
- niestandardowo włączyłem ten sam ślad co w punkcie 3 i patrzyłem jak dzielnie mnie prowadzi -> działa!
5) przylepiłem naklejki KROTOSZYNA, który to cały dzielnie wspiera mnie w dojechaniu do mety

Ruszyłem z Krotoszyna na: Milicz - Krośnice - Twardogórę - Odolanów - Antonin - Mikstat - Ostrów - Raszków - Kotlin - Żerków - Jarocin - Gostyń - Pępowo - Smolice - Krotoszyn.

Tych kilka miejscowości ogarnąłem na dzisiejszym tripie, od Raszkowa "wzwyż" praktycznie nie uczęszczane przeze mnie tereny. Rzadko kiedy ląduję na północy, ale tym razem wymyśliłem sobie duże kółko, z którego obrzeży do domu nigdy nie będzie daleko - tak na "w razie czego".

Ale w razie czego nie nadeszło, chociaż w chwilach naprawdę bliskiego pobytu koło Krotoszyna i patrząc na drogowskazy kierujące mnie do domu miałem chwile zawahania. A potęgowane one były prostym, mocnym, ja pie****ę mega giga hiper wmordeWindem... Dobre (około) 160-180km jechałem pod taki wiatr, że klękajcie narody.... Był boczny niesprzyjający albo typowo "twarzowy", niestety zwolniłem wtedy do 22-25 a w porywach z górki do 27 km/h. Nie szło więcej dołożyć, nie pojechało się szybciej też. Odczułem trzy ostatnie mocne treningi siłowe.

Za to na 50-60km do "mety" zmieniłem kierunek jazdy, co spowodowało uśmiech na twarzy i prędkości oscylujące 31-35 km/h. Nadrobiłem trochę średnią, która uciekła mi pod wiatr. Zatrzymywałem się po picie..hmm...5 razy?! wypiłem około 6-7 litrów izotoników + 4 puszki coca coli i jednego malego tymbarka, a po zważeniu się już bedąc w domu ważyłem o prawie kilogram mnie niż przed wyjazdem. Piję teraz więc jak oszalały, co oznacza nocne sikanie i nocne wędrówki toaletowe....a trzeba się wyspać bo jutro pewnie z Interkolami, to może być ciężko i szybko.

A i zapomniałem chyba o najważniejszym, prawie na samym początku, gdzieś za Goszczem w lesie.... zatrzymałem się i wziąłem dwa duże ślimaki pełzające środkiem mojego pasa....więc widząc ich tempo, na drugą stronę przeszły by może właśnie....teraz?! Albo i nie... No bo by były bezdusznie rozjechane przez bezdusznych samochodziarzy... Więc już lepiej żeby zostały przez kogoś w lesie zjedzone... czy coś.

Jechało się całkiem spoko, chociaż nogi nie kręciły jakby tego chciał... ale mam wytłumaczenie, a to najważniejsze dla spokojnej głowy.

Pędziłem na mecz o trzecie miejsce w piłę na MŚ.....dojechałem przed 20:00... mówię sobie zamawiam burgera (podwójny becon burger i frytki) idę się kąpać i pooglądam... okazuje się że zasiadłem i mogłem co najwyżej powtórkę obejrzeć bo choooopaki już grali jakoś po poołudniu. Bez sensu!

Idę, najedzony - zmęczony - szczęśliwy, spać! :)

cad: 79

Ujechany :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Supermaraton Nietążkowo 2018 - Szlakiem Don Kichota

Sobota, 7 lipca 2018 · Komentarze(0)
Ciężki etap się zapowiadał po ostatnim tygodniu... i był cięższy niż zwykle....

W Łasku byłem po kraksie i odpuściłem praktycznie od startu, tym razem trzeba było od startu cisnąć i uciekać. Ale przed startem... Zwróciłem wszystko co zjadłem chwilę wcześniej. Niestety w kilka minut zrobiłem się głodny, a do zjedzenia zostały jakieś mussli batoniki i banan. Trudno na tym przejechać prawie ćwierć tysiąca kilometrów.

Stanąłem więc na starcie, ale jak się okazało w uszczuplonej grupie bo niektórzy nawet nie stanęli na linii. Od startu ruszyliśmy mocno, wiało bardzo bardzo mocno. Równo szliśmy po zmianach, ale Henryk dawał je o te 2-3kmh wyższe. Każdemu zależało żeby odjechać jak najszybciej i jak najdalej. Dość szybko doszliśmy grupę przed nami, zostali Stanisław Dołmat i "Kalina"... Niestety kolega z m2 liznął mi koło i zjechał z drogi, ale szybko wjechał z powrotem i wrócił na trasę, ale już odpadł z grupy.

Później typowe rzeźbienie pod wiatr, lekko z wiatrem itd. Nie stajemy na punktach żywieniowych, robi się coraz goręcej. Przejeżdzamy przez start - metę. Jedziemy dalej. Już wszyscy lekko podmęczeni.  Ja w tym czasie zjadłem banana i żelka. Czuję się nieźle, ale do samopoczucia z Wisły to jest daleko. Na drugim kółku staramy się utrzymywać tempo, ale współpraca wygląda coraz mizerniej. Heniu odjeżdża nam na jakieś 20-30km do "kreski". Nikt za nim nie startuje, ale chwila zawahania była.. Wróciliśmy jednak do współpracy, może trochę wolniej, ale równiej i spokojniej. Po jakimś czasie znowu kraksa bo kolega z przodu naszej grupy liznął koło i się wypierdzielił, Krzysztof Łańcucki cudem w niego nie wjeżdża, ale za to ląduje w rowie, jednak nic mu się nie stało. Czekaliśmy...

Na ostatnie kółko trzeba już jednak wody i stanąć na bufecie. Tak też robimy umawiając się wcześniej, że za sobą czekamy. W międzyczasie dojeżdża do nas kolega Marcin Sierant. Mamy więc trochę więcej sił w grupie. Jem dodatkowo arbuza.... Ale to wszystko w pospiechu.

Czuję się dobrze, daję mocne zmiany.. Kilku chłopaków już ledwo dyszy... Mnie to niestety zupełne odcięcie prądu spotkało na jakimś 150-160km, zwymiotowałem na końcu grupy kolejny raz wszystko co miałem w żołądku... i trwało to dobre dwadzieścia kilka km. Musiałem przewieźć się na kole by odpocząć. Zjadłem żela, popiłem później colą, później już tylko woda... Była istna tragedia.

Jednak na około 190km poczułem się ciut lepiej i dawałem już równe zmiany chłopakom aż do samej mety. Po drodze na rundzie kilka fajnych hopek znalezionych przez organizatorów zdecydowanie urozmaicały ściganie :)

Etap był praktycznie dla mnie z samopoczuciem tragiczny, forma nie jest zła, ale było trzeba spiąć się żeby nie odpaść na wietrze. Najważniejsze jednak, że udało się zdobyć:

1m w kat. M2
3m OPEN.

Po swoim etapie usiadłem u sympatycznych Pań w "bufecie" na mecie, zjadłem arbuza, wypiłem wody.. doszedłem trochę do siebie, wziąłem colę z auta i ruszyłem "pod prąd" wypatrywać Czesi... Spotkaliśmy się na jakieś 18km do mety i jechaliśmy sobie razem :) Czesia zdobyła także 1m w kategorii i 3m open kobiet :)

Teraz nadchodzi czas na mocne treningi i wizytę w Zieleńcu na koniec lipca.

Pięknie był zorganizowany ten maraton, świetne oznaczenia na trasie (nie szło zabłądzić!), dobry i sprawny oraz sympatyczny bufet na lini start meta ( na trasie też był ale nie korzystałem ). Bardzo sprawna dekoracja i sympatyczne losowanie nagród, świetni orgowie i wszystko cacy! Widzimy się za rok :))

cad: 82

Szczęśliwi, najedzeni, lodożercy :D



Krissss na podium :)


Specyficzne trofeum :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Pętla Beskidzka 2018 Wisła

Sobota, 30 czerwca 2018 · Komentarze(0)
Stanąłem na starcie jak rok temu, w pierwszym rzędzie bez żadnych kompleksów. Tych mogę się dopiero nabawić gdy spojrzę na wyniki i zorientuję się że straciłem jakieś 45 minut do pierwszego. Ale czy można być zadowolonym kręcąc taki czas jak ja? Można!

Pętla Beskidzka długie lata była dla mnie przeklęta: albo nie ukończyłem albo przyjechałem prawie na samym końcu. Ogólnie to była zawsze masakra, pętla pokonywała mnie zawsze, a ja mimo tego długie lata stawałem zawsze na najdłuższych dystansach chcąc pokazać, że potrafię z nią powalczyć.

FOTKI Z WYŚCIGU Pętla Beskidzka 2018 w Wiśle:

https://photos.google.com/share/AF1QipPwHcb02cPCvs...

Zdjęcia autorstwa Czesławy Kruczkowskiej :)

Tego roku, tak samo jak rok temu, pętla miała być tylko "treningiem" połączonym z fajnym weekendem w górach - Wiśle, Cieszynie i Szczyrku.

Od początku jazda praktycznie w pierwszym rzędzie, za samochodem. Ale gdy skończyło się płaskie, Wiesiek odjechał samochodem do przodu.... zaczął się podjazd pod "zameczek"... a ja zacząłem spływać. Nie miałem nawet zamiaru walczyć z najlepszymi bo to skończyłoby się katastrofą już po pierwszym podjeździe i umieraniem kilka kilometrów dalej. Wojciech pojechał do przodu... a mnie minęła całkiem spora grupa osób - ja jechałem swoim tempem i nikomu nie zamierzałem na siłę trzymać koła. Obok mnie jechał długo kolega Leopold, kilka JasKółek. i paru innych znajomych.

Na Zameczku Czesia robiła zdjęcia, tam jednak na szczyt wjechałem myślę pod koniec naszego "peletonu".

Kilka grupek odjechało, ja z dwoma kolegami zaczęliśmy współnie zjazdy, później kilka hopek itd. Gdy zaczynały się pierwsze sztajfy po 20% zauważyłem, że kończą je już inni kolarze, grupka jakiś 5-7 osób. Pomiędzy nami było jeszcze kilku pojedynczych kolarzy. Ale nie atakowałem, na spokojnie jechałem swoje. Gdy skończyły się podjazdy, zjechaliśmy z górek i był dość długi prawie płaski odcinek gdzie nieźle wiało. My w trzech pojechaliśmy go całkiem dobrze po mocnych zmianach, przed pierwszy bufetem na górce zaczęliśmy doganiać grupę przed nami. Oznajmiam kolegom, że na bufecie nie staję, ale łapię bidon z woda i banana.

Tym sposobem dojechałem do grupy przede mną. Fajnymi zmianami pojechaliśmy od bufetu do samego Szczyrku. Gdy zaczął się Salmopol grupa jakby trochę zwolniła, ja jechałem dalej swoje bo nogi całkiem dobrze kręciły i zrobiłem przewagę kilkuset metrów, podczas gdy nie miałem na myśli ataku. Dłuższą chwilę jechałem przed kolegami, ale w końcu mnie doszli i na szczyt, a później w dół jechaliśmy razem. Podjazd na rundę na Zameczek męczył mnie przeokropnie. Chłopaki trochę odjechali, a ja jeszcze musiałem się zatrzymać po izotonik na bufecie i zrobić siku - dzisiejsza temperatura sprawiła wzmożoną potrzebę.... Byliśmy umówieni że czekamy i stajemy... ale tak naprawdę złapali tylko bidony i banany i pojechali. Na zjeździe na szczęscie jednak udało mi się dogonić grupę, która nie zjeżdżała ani razu nigdzie zbyt szybko.

Kolejne kilometry przeszły bez echa na spokojnie podjeżdżaliśmy i jechaliśmy wspólnie grupą aż do samego Salmopolu.

Gdy tylko zaczął się właściwy podjazd i pierwsze większe procenty: 4-7% docisnąłem w siodle na pedały i zacząłem odjeżdżać znowy swojej grupie, która jechała trochę wolniej. Na spokojnie, z pewną rezerwą, pod progiem patrząc po tętnie, odjechałem im aż do mety. Długo utrzymywała się moja przewaga rzędu kilkuset metrów i co dłuższa prosta to się widzieliśmy. Ale w pewnym momencie pojawiło się przede mną dwóch, oddzielnie jadących zawodników. Pierwszy to Jaskółka, który starał się utrzymać mi na kole, ale w pewnym momencie poczułem, że mogę spokojnie jeszcze przyspieszyć, a później jakiś NoNameowy kolarz, którego złapałem dopiero na początku zjazdów.

Zjechaliśmy bardzo szybko razem, na chwili płaskiego w Wiśle wyciągnąłem i wypiłem puszkę coli,tam już jechaliśmy po zmianach. Ale praktycznie tylko do skrętu na podjazd pod Zameczek. Gdzie się okazało że kolega został. Udało mi się zrobić przewagę 300-400 metrów, ale nie mógł tego odrobić. Nie przyspieszałem, ale pilnowałem tempa zeby ciągle jechać na podobnym poziomie tętna.

Okazało się, że od podnóża Salmopolu wyszło mi jakieś 25 kilometrów samotnej ucieczki! Faktycznie był to atak po 23 miejsce open i 5 w kategorii A - do lat 30. Ale jestem zadowolony ze stylu w którym pojechałem końcówkę, bez większych kalkulacji, odjechałem. Po prostu byłem w stanie. Nad swoją grupą zrobiłem mniej więcej 2,5 - 3 minuty przewagi. Było chłoodno, może to w sumie dało też mi taki a nie inny wynik!

Na mecie czekała Czesia i robiła mi i innym zdjęcia.  :*

Jestem bardzo zadowolony, jechalem jak nigdy, mądrze, pewnie, nie straciłem też tyle czasu co zwykle. Nadrobiłem w porównaniu do roku poprzedniego jakieś 15 minut. Było zacnie! Oby w końcu forma się pokazała na wyścigach, których mi faktycznie zależy :)

Pętla oczywiście bardzo dobrze zorganizowana. Wszystkie (na pierwszym) i prawie wszystkie (na drugim) skrzyżowania i newrlagiczne miejsca otoczone opieką strażaków, policji czy straży miejskiej! Do tego wozy serwisowe organizatora na trasie i motocykliści. Pyszny makaron i bezproblemowa dokładka. Szybka i sprawna dekoracja! Wszystko na tiptop! :) Polecam Road Maraton :)

cad: 78

Wjazd na metę:


Z Czesią :* Autorką wspaniałych zdjęć na Pętli Beskidzkiej 2018


Jeszcze w tym roku obok podium, ale coraz bliżej.... ;-)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Wygrana - Supermaraton Jastrzębi Łaskich 2018

Niedziela, 10 czerwca 2018 · Komentarze(5)
Kolejny supermaraton z cyklu Supermaratony.PL. - Maraton Jastrzębi Łaskich w .... Łasku.  Od dawna planowany i zapłacony, ale jak łatwo po kraksie w Radkowie mogły się plany pozmieniać.. Oj! Jak wiele od nas nie zależy. Masakra!

Ale w Łasku bez problemów pojawiam się chwilę przed 6 rano... bo start jest o 7:03! No i co? Dekoracje od razu, wyjazd z boiska bo festyn i takie tam. Zacznijmy jednak jeszcze raz:

Jem ostatki makaronu, który standardowo ledwo przechodzi mi przez gardło. Odbieram numery startowe....okazuje się w biurze, że dzisiaj bedę dzierżył szczęsliwą 13 ! Szybka wizyta w toalecie i przygotowania Treka do jazdy. Niby nic, bo tylko 211km.

Jadę na krótką rozgrzewkę i melduję się punktualnie na starcie. Od startu chłopaki gazują, ja jadę z rezerwą. Boli mnie kolano, bolą mnie biodra i lędźwie po upadku w Radkowie - tak, ciągle mi doskwierają. Największe pretensje o to miał oczywiście ten, który.... w Radkowie nie chciał dawać zmian by później uciekać no a finalnie nawet nie ukończyć gigi.

Ale jechaliśmy całkiem spoko, po trochę ponad godzinie jazdy doszła nas grupa jadąca trzy minuty za nami. Grupa więc się nam lekko powiększyła i paradokslanie - było nas więcej ale jechało się trudniej. Ale równa i mocna jazda dużo dawała. Przejeżdżaliśmy kolejne kilometry bardzo sprawnie. Na drugim kółku popracowałem, by na trzecim walczyć już samemu ze sobą - plecy zaczęły boleć jak nigdy.

Na kilka kilometrów do mety uciekł nam Henryk Bętlewski... a nasze grupetto już mocno uszczuplone zabierało się za walkę na finiszu. Tam wbrew wszystkiemu - nie odzyskałem sił, tam po prostu dałem z siebie 101% i wygrałem 1m w M2 oraz 8m Open.
Takie już jest kolarstwo, czasem można się powozić... W zeszłym roku dawałem sam często koło innym maruderom, ale dzisiaj byłem flak. Dodatkowo wykonczyła mnie pogoda, nie samo gorąco ale giga ciężkie powietrze.

Wody wystarczyło w sam raz przez wziętą butelkę w kieszeń wraz z cocacolą. Na trasie zjadłem raptem 3 żele i jednego banana. Przyjechałem mega głodny, ale totalnie nic nie wchodziło....a kolejny żelek to już bym chyba zwrócił na koniec.

Organizacja maratonu w Łasku na wielki plus! Motocykliści na trasie i sędziowie, profesjonalny pomiar czasu time2win! , obstawa na każdym skrzyżowaniu, szybka i w miarę sprawna dekoracja. Maraton na najwyższym poziomie.

A ja, mimo że wygrałem wcale nie jestem zadowolony.  Moja forma i obecna dyspozycja są gdzieś dwa mery pod ziemią i pzyklepane.
Mam nadzieję, że w najbliższy weekend coś powalczę :)

cad: 81


Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(5)

Klasyk Radkowski 2018 kraksa

Sobota, 26 maja 2018 · Komentarze(1)
Bo przecież nie jest aż tak byle jak (No nie, bo przecież żyję i się ruszam, koślawo ale jednak)
Wczoraj świat był nasz (Przed przed wczoraj, bo wczoraj już nie)
A teraz byle być, byle trwać (Dokładnie! Byle przeżyć, byle dotrwać....)
Byle jak odliczam końca dnia (Ano... Jak śpię, jak da się spać...to mniej boli)
Do nocy by doczekać gwiazd (Byle spać, byle wstać...)
Ooo, ooo
Nie aż tak byle jak
Ooo, ooo

https://youtu.be/rOi9_4pqPU8

Tak w skrócie teraz mogę opisać swój start w Radkowie. Nic od początku nie zapowiadało tragedii, która nastąpiła na sam koniec wyścigu. Start o 8:08... Grupa całkiem spoko, jedziemy po zmianach oprócz kolegi Arka Cieśli, który rzekomo musiał się rozkręcić. By później atakować na 40-50km kiedy chwile jechaliśmy razem, bo trzymałem mu się na kole na podjeździe

Pierwszy podjazd pokonany całkiem sprawnie, podjeżdżamy praktycznie razem z drugim interkolem i... kończy się wspólna jazda na zjeździe. Coś się boję zjeżdżać, myślałem że lepiej mi to idzie, ale chyba zbyt asekuracyjnie. W międzyczasie dogania nas Remik oraz kolega z M2 Łaszczuk. Dojeżdżają do Artura, który to się do nich podczepia, ja jadę swoje żeby się nie zarżnąć. Okazało się że niepotrzebnie. Mogłem nadrobić, ale odpuściłem i to na w miarę płaskim kawałku. No cóż.. Od tego czasu praktycznie jadę już sam...

Niestety na jakimś 80/90km czyli drugim kółku łapie mnie jakiś giga kryzys. Rozłożył mnie na łopatki podjazd w pełnym słońcu pod Batorów. Wyprzedzają mnie wszyscy, którym dawno temu odjechałem. Życie! Ale jadę dalej i sie nie poddaje.

Tempo troszeczkę się polepsza na przedostatnim podjeździe pod Karłów do Radkowa. Doganiam tych co mi odjechali. Okazuje się, że dojeżdżam ludzi z M2, którzy mi odjechali.. Okazało się że bardzo duża ilość osób wogóle nie dojechała do mety.. Udaje się utrzymać "dobre tempo". Pod ostatni podjazd podjeżdżam z dobrym myśleniem. Wiem, że tracę na pewno dużo.. No ale to nie mój dzień.

Okazało się, że to faktycznie totalnie nie mój dzień....  na zjeździe do Radkowa na prostej drodze przewracam się..... przy około 60km zostaję "muśnięty" lusterkiem, na szerokiej prostej drodze zostałem uderzony lusterkiem, niestety wielki szok, staram się zapanować nad rowerem, ale ten wpada w "turbulencje" i nie udaje mi się wyjść z tego cało.. Znaczy się, lepiej tak niż się połamać... Minimalizacja strat w pełni... ręką chronię głowę, upadam niestety na lewe biodro, w oczach widzę skaczący po asfalcie rower, wypadnięte bidony i po chwili zaczyna wszystko piec. Teraz uwaga... Typ który to zrobił po prostu pojechał dalej.. Ja zostałem podniesiony przez kierowców, którzy nadjechali za mną po dłuższej chwili zatrzymując się. Bardzo serdecznie dziękuję za pomoc! Pani z samochodu wyciąga jakiś spray odkażający, ale w tej chwili nawet nie boli... Dotaczam się do mety... Siadam na start / mecie... Nie wiem jakim cudem wystrzeliwują dętki w oponach, które aż zeszły z obręczy.

Koledzy z pomiaru czasu i orgowie doprowadzają mnie do karetki. Tam przesympatyczna ekipa mnie odkaża, oczyszcza rany i opatruje. I choć myślałem przez chwile o morderstwie tak teraz dziękuję za te długie chwile cierpienia bo rany są czyste i myślę kwestia czasu aż się zagoją.

Jacek Glina zbiera mnie z karetki i wraz ze swoją Mamą opiekują się mną trochę przy aucie. W sumie nawet bardzo! Za co serdeczne podziękowania.

Co najlepsze udaje się ukończyć ten wyścig. Udaje się zdobyć 1 miejsce w Kat M2. Ale w pucharze polski ciężko będzie powalczyć jeśli tracę po tym maratonie prawie 50minut do podium open. Trzeba będzie ostro spiąć poślady i dać z siebie nawet 110%. i odrabiać, o ile więcej już nie tracić.

Tętno średnie z wyścigu śmiesznie niskie ;/ Później nie mogłem już się zmotywować...

Jeśli chodzi o organizację to nie ma się do czego przyczepić. Pan Andrzej Smalec i ekipa KKZK dają radę! Świetne zabezpieczenie trasy od początku do końca, świetny ryż z warzywami zaraz po. Ogólnie spoko! Oprócz kilku zjazdów to polecam serdecznie Klasyk Radkowski :)

No i Czesiulek druga OPEN! Na maratonie i w Pucharze Polski u Kobiet. Giga wynik mimo złapanej gumy! :D

cad: 75

Najpierw było tak....


Na podium też było spoko...


Ogólnie wyścig kończę tak...





Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Rajd z Mistrzem do Mistrza :)

Sobota, 28 kwietnia 2018 · Komentarze(0)
Dzisiaj wyruszyłem na trening z myślą zrobienia sobie spokojnej i długiej trasy. Przecież i przed i wczoraj dałem sobie w kość.

Wyjazd z Kroto dość spokojny, bez szaleństw - pod wiatr. Jakoś to przeleciało aż do czasu wjazdu na prostą za Miliczem w kierunku na hopki - Krośnice. Przy wjeździe do miejscowości zauważyłem zbieraninę rowerzystów i innych kolarzy.. To mi się przypomniało o dzisiejszym Rajdzie Szlakiem Ryszarda Szurkowskiego! Zawróciłem więc i postanowiłem uścisnąć rękę Mistrza, przyjaznych znajomych i pogadać nawet z nieznajomymi :)

Ruszyłem razem z chłopakami, w sumie razem z innymi 850 rowerzystami... Okazało się, że rajd ten, ze startem i metą, ale bez nagród, pucharów i laurów, przekształcił się w regularny krótki wyścig. Chłopaki z Milicza pociskali co chwilę ataki, to żem spawał, sam uciekał i wogóle... Miałem skończyć szybciej, ale po tym jakie tempo się zrobiło - postanowiłem przejechać całą 35km rundkę z Mistrzem. Każde przepalenie nogi w dobrym tempie jest świetnym treningiem.

Po chwili pogaduch wyruszyłem sobie w dalszą drogę. Zrobiło się już wręcz gorąco, mega przyjemnie! Dojechałem aż do Ostrowa do Zbigiego na "kawę" w postaci zimnego napoju! i by odebrać moją tunikę... tfu.. długą bluzę wiosenno/jesienną po przeróbkach od samego producenta. Pogadaliśmy i pojechałem do domu.

Po drodze jeszcze nie mogłem sobie odmówić zimnej coli co dodając mi trochę sił pozwoliło na żwawsze dreptanie do domu.

Wszedł fajny trening, zobaczę z ciekawością jak po konkretnym odpoczynku ostatnio moje ciało się zregeneruje do jutra i jak się będzie kręciło z ryneczku w Ostrowie z chłopakami :)

cad: 81

Z Ryszardem Szurkowskim :)


Takie zdjęcie od kolegi VUKI: http://vuki.bikestats.pl/

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

I Śremski Maraton Rowerowy

Sobota, 21 kwietnia 2018 · Komentarze(0)
Pierwszy supermaraton - pierwsze podium.

W zeszłym roku zacząłem gorzej choć w tym samym okresie czułem się o niebo lepiej. Paradoks?
Trudno powiedzieć. Na pewno nie było łatwo, ale dałem radę.

Od startu ciężko, praktycznie ledwo na ten swój start zdążyłem bo się zagadałem z Grzegorzem, który na 10 sekund przed startem mojej grupy powiedział: "ej Kris, a to nie Twoja grupa właśnie startuje?".. No i faktycznie. Dałem dyla od razu, prawie że lotny start miałem. Nie zdążyłem się wysikać i ciągle miałem w głowie potrzebę skorzystania z toalety... Nie dane mi jednak było przez kolejne cztery i pół godziny.

Startowałem z Przemkiem Zawadą oraz Arkiem Cieślą, panem Kalinowskim i kilkoma innymi chlopakami, ale to te nazwiska są mi szczególnie znane z długich dystansów. Ruszyliśmy mocno i z przytupem, szło nam ładnie, ale jak widać po wynikach z resztą to grupa za nami okazała się trochę mocniejsza z Marianem Kołodziejskim na czele i dwoma chłopakami z M2.

Od kiedy to dojechała do nas druga grupka na około 60km praca się trochę popsuła, mocne zmiany i w ogóle zmiany się skończyły, każdy chyba też odczuł warunki jakie panowały na trasie. Sponiewierał nas wiatr i upał dodatkowo.

Ale nie jest źle, udało się zaliczyć 11 open i 3 w M2. Czyli pierwsze pudło.

Po drodze stwierdziłem, że za mało piłem, za mało piłem przed i w trakcie. Nagle zaczęły mnie boleć nogi i tak konkretniej mięśnie oraz spłycił się oddech. Ale dało radę dojechać i nawet zafiniszować z naszej grupki.

Fajne pierwsze ściganie z cyklu SuperMaratony.pl :) Okazało się, że w okolicach Śremu są fajne górki, całkiem dobre asfalty, świetna atmosfera!

cad: 83

Pierwsze podium!


Ja i Zwycięska Czesia! :)


Nasza grupka walcząca z wiatrem :)



Z niezniszczalnym i chorym Gliną! :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Spokojnie długo i na lody :)

Piątek, 30 marca 2018 · Komentarze(1)
Kolejny, piękny, kolejny przepiękny dzień.... W życiu pod pełną kontrolą...

Wolne w pracy, full lampa na dworze, rower między nogi i wio! Gdzie? Dziś bez planu, bez motywacji, bez chęci... Ale tylko do trzaskania interwałów.. Chciało mi się w tym ciepełku pojechać spokojnie, porozglądać, pomedytować, poprzemyślilisśliwywiwać wiele spraw...  Tak to jest. Głowa na szczęście czysta i pełna radości, chęci do życia, bo już tak blisko dopuszczam tylko ludzi o szczerych intencjach,

Dzisiaj cudo pogoda, poczułem wiosnę we włosach, w ramionach i na twarzy. Ostatnie poderwanie zimy ma być na święta, tak te, Wielkanocnne! I będzie ciepło... Albo radę damy albo jak tynk odpadamy... ;-)

Pojechane dzisiaj zupelnie bez planu, gdzieś za Miliczem na Sułów, Jutrosin, Rawicz... i do Krooooto..

Na prawdę odpocząłem, głowa przede wszystkim :) No i o to chodzi!

Z lekką zadyszką, głodny.... i pojechałem na koniec na rynek by skosztować pysznych lodów :) Powoli będzie to normalka, byle się zrobiło ciut cieplej. Ideolo.. Jeden mi spadł w szprychy, wróciłem kupiłem nowego.

Generalnie, nie wiem na jakim poziomie stoję z formą.. Znaczy ja wiem, bo nawet zrobiłem badania.. Ale.. Nie robiłem rok temu o tej porze, wogóle... Nie wiem jak w porównaniu z innymi.. Już niedługo, pierwsze ściganie :)

cad: 80

Full lampa, Sralpe Polska... trzaskamy kilometry :D


Taki krajobrazik.

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)