Trenażer, rozjazd nóżek, rozkręcenie lekkie, przed sobotnią masakrą w górach! Prognozy na wyścig w Ustroniu nie są łaskawe i zapowiadają mega ulewy i 5-10 stopni :/
Bla Bla Bla :) Wczorajsza czasówka była wczoraj, więc jako już na dwa tygodnie koniec ścigania -trzeba zająć się treningiem na kolejne wyścigi.
Mhm.. To kolejne plany startowe na koniec kwietnia i maj.. W czerwcu posucha i jeśli nic się nie trafi fajnego to raczej po prostu długie wytrzymalościowe treningi bez fajerwerków i "odpoczynek" po pierwszej części sezonu bo lipiec, sierpień i wrzesień to już także fajne plany na kolejne starty :)
cad: 88
Czas - start ! :)
Wszyscy razem, już po ściganiu, wielka rodzina :) OTR Interkol :)
Stare powiedzenie, a jakie prawdziwe. Codziennie bardziej przekonuję się, że jednak człowiek najlepiej uczy się na własnych błędach, cudze są tylko ewentualnie marginalnym przykładem, który gdzieś tam zachowaliśmy w pamięci.
Bezczelnie wczoraj {bo wpis na blogu pisany dopiero 11.04} się rozpadało i było nieprzyjemnie. Starym sposobem na to wsiadłem na trenażer i chcąc przeżyć kolejna godzinę katorgi dokręcam sobie manetką oporu. Z chwilą pocąc się coraz bardziej stwierdziłem że wiatrak dmuchający powietrzem w twarz to za mało... Otwierając więc jak szeroko okno doznałem niemałego szoku, jak świeże powietrze jest na dworze, a w jakiej mi duchocie przychodzi kręcić. I przechodząc do meritum, wyjaśniając nagłówek / tytuł wpisu... .... .... .... Zimne powietrze, świeże powietrze napierało prosto na moje plecy... Nie muszę więc mówić, że dzisiaj nie mogę się ruszać, a raczej ledwo co przebieram nogami gdzie nawet wzięcie głębszego oddechu graniczy z cudem. Caly dzień więc to aby jeden wielki grymas na twarzy i dziwna pozycja. Teraz niby jest już lepiej, ale liczę że odcinek lędźwiowy kręgosłupa dość szybko wróci do siebie i pozbędę się zbędnego bólu, który uniemożliwia normalne funkcjonowanie. Moje "korzonki" wysiadły... Nigdy więcej otwartego okna z zimnym powietrzem wiejącego na rozgrzane i spocone plecy! :xx
Zastanawiałeś się kiedyś czasem nad swoim życiem i dochodziłeś do wniosku, że masz sporą górę przed sobą ? Widząc ją myślałeś, że Twój organizm....że Ty...po prostu... nie dasz rady ? Poddawałeś się wtedy ? Czy walczyłeś uparcie ? Co czułeś gdy u podnóża bądź w połowie robiłeś stop - nie pauzę - stop! ? Wielkie rozgoryczenie prawda ? Tylko walcząc uparcie jesteśmy w stanie zdobywać cele, pokonywać góry i przeciwności w naszym życiu. Dzisiaj właśnie nadszedł czas na zmiany... Nie później, nie "za chwilę", nie jutro...teraz! Zmień swoje myślenie...
Dzisiaj robiąc T****Ę razy 3 myśli krążyły wokół kolejnych wyścigów.. Każde kolejne powtórzenie i seria to istny ból, a więc potrzeba takiej motywacji, która da odpowiedniego kopa by chcieć bycia jeszcze lepszym, jeszcze silniejszym. Oprócz silnych nóg, potężnych płuc i dobrej krwi potrzebna jest jeszcze głowa. Psycha i soma... To jedno, nie da się tego rozdzielić.
Jedno z drugim idzie w parze, więc trzeba pracować nad każdym aspektem... I jak się przekonuje - każdy ból idzie przezwyciężyć.
Tak więc i dzisiaj patrząc na stoper przy każdym mocniejszym depnięciu chciałem kończyć najlepiej JUŻ, przed czasem, by wiecej nie cierpieć...Ale cóż z tego ?! Plułbym sobie w brodę że nie zrobiłem tego co chciałem... A tak, teraz...jestem jeszcze silniejszy!
A więc wstań z łóżka, przestań płakać i pić, bądź silnym człowiekiem, ogarnij się i żyj.... Pamiętaj: w kierunku na szczyt, zawsze będzie pod górę!
Hejterzy pewnie zaraz rzucą się za klawiaturę i zaczną wypisywać swoje żale, że dom, że trenażer a full chmura za oknem. Coś tam czasem kropić aż chce z nieba, a rowerem pośmigać trzeba. No to co... Budzę się o 7:30 rano po zaśnięciu mniej więcej o 1 w nocy przez naparzających wiertarką i młotami sąsiadów robiących remont. W tymże momencie bardzo mocno poirytowany przypominam sobie poniższe słowa:
Czy
panowie muszą tak napierdalać od bladego świtu?! Że nie podbijam karty
na zakładzie o siódmej rano, to już w waszym robolskim mniemaniu muszę
być nierobem?! Już możecie inteligentowi jebać po uszach od brzasku!
Żeby se czasem kałamarz nie pospał godzinkę dłużej kapkę od was, skoro
zasnął dopiero nad ranem! I żeby się kompletnie spalił w blokach już na
starcie! Grunt, że, kurwa, inteligent załatwiony na dzień cały! Wrócicie
napierdalać jak siądę do pracy!
Niejako nazywając się sam inteligentem poprawiam sobie humor i leżę jeszcze wsłuchany w koncertowe rycie w ścianie. Odsłaniając rolety przed oczyma Armagedon - może nie są to chmury i ulewa z oglądanego wczoraj filmu "NOE", ale otwarte okno i wlatujące świeże, aczkolwiek zimne powietrze zniechęca mnie do wyjścia spod kołdry, a co dopiero na szosę.
Wychodząc jednak z łóżka i kierując się najpierw do toalety, później do kuchni po uprzednim umyciu rąk - robię sobie śniadanie. Niezmordowane płatki są niczym zbawienie, spragniony wody i jakoś dziwnie połamany po nocy we wlasnym łóżku smaruję sobie jeszcze bułkę dżemem malinowym. W końcu malinek nigdy nie ma dość.
Niechętnie bardzo udaję się z powrotem do pokoju ogarniając nieład artystyczny, zdejmując z roweru jakieś ciuchy i nagle zaczyna spełniać inną funkcję niż wieszak, ozdoba pokoju i wielki potykacz. Wietrząc jeszcze porządnie podłączam wiatrak do prądu i mając już w bidonie izotonik popijam sobie co rusz. W końcu mobilizuję się muzyką z winampa i wsiadam, jadę...slucham... AC/DC i dla odmiany FrauenArzt daję sobie kopa. Budzę się w końcu na sam koniec gdy kadencja sięga zenitu i wynosi około 130 obrotów na minutę.
Nogę przepaliłem, płuca oszczędziłem, jutro będzie ogień. W nogach na pewno, w płucach również, będzie piekło i bolalo.. Ale "rażony piorunem" będę leciał i walczył - THUNDERSTRUCK !!!!