Stare powiedzenie, a jakie prawdziwe. Codziennie bardziej przekonuję się, że jednak człowiek najlepiej uczy się na własnych błędach, cudze są tylko ewentualnie marginalnym przykładem, który gdzieś tam zachowaliśmy w pamięci.
Bezczelnie wczoraj {bo wpis na blogu pisany dopiero 11.04} się rozpadało i było nieprzyjemnie. Starym sposobem na to wsiadłem na trenażer i chcąc przeżyć kolejna godzinę katorgi dokręcam sobie manetką oporu. Z chwilą pocąc się coraz bardziej stwierdziłem że wiatrak dmuchający powietrzem w twarz to za mało... Otwierając więc jak szeroko okno doznałem niemałego szoku, jak świeże powietrze jest na dworze, a w jakiej mi duchocie przychodzi kręcić. I przechodząc do meritum, wyjaśniając nagłówek / tytuł wpisu... .... .... .... Zimne powietrze, świeże powietrze napierało prosto na moje plecy... Nie muszę więc mówić, że dzisiaj nie mogę się ruszać, a raczej ledwo co przebieram nogami gdzie nawet wzięcie głębszego oddechu graniczy z cudem. Caly dzień więc to aby jeden wielki grymas na twarzy i dziwna pozycja. Teraz niby jest już lepiej, ale liczę że odcinek lędźwiowy kręgosłupa dość szybko wróci do siebie i pozbędę się zbędnego bólu, który uniemożliwia normalne funkcjonowanie. Moje "korzonki" wysiadły... Nigdy więcej otwartego okna z zimnym powietrzem wiejącego na rozgrzane i spocone plecy! :xx
Już dzisiaj jest lepiej bo smaruję Voltarenem i ogólnie ciągle koc zawinięty dookoła lędźwi... A czasówka obowiązkowa... Będzie dobrze.. Czasówka ponad 5km ciągle pod górę.,.,
A dupa Ci przejdzie po tej jednej wannie masciami sie nacieraj i na kilka dni odpusc rower... Tak sie dorobiles, z korzonkami nie ma przebacz wylecz dobrze bo beda wracac