Miejsce OPEN: 70 /165 Miejsce KAT: 32 /56 Czas: 04h 00m 31s Średnia V: 32km/h
Piątkowy TdP amatorów i sobotnia Rajcza przejechana całkiem dobrze, przede wszystkim dzięki Asi [jota] ,bo mogłem sobie potrenować tydzień wcześniej po górach :)
Też później jakaś relacja ,bo trzeba teraz odpocząć i pozgrywać zdjęcia z wypadu ;]
caD:88
[organizator do czasu doliczył postój w bufecie - ale się zajadałem arbuzami :D ]
Przed startem nasza ekipa:
Z Virenque:
Po maratonie w naszym ośrodku czekał na nas basenik Zdjęcie w stylu: "Don't touch me"
Udany maraton w Kluczborku. Start o 10:25 z dwoma kompanami z Interkolu, trzeci dojechał do nas za bramkami pomiaru czasu tylko dlatego ,że startował chyba godzinę po nas i wolał jechać z nami niż później sam :)
Czas organizatora: 04h 49m 50s Miejsce OPEN mega: 38/96 Miejsce w M2 mega: 11/15
Szybki start za motocyklem ,ale patrzę za siebie to niestety ,ale nikogo za mną przy wyjeździe z miasta nie ma.. Chłopaki chyba zaspali na starcie - i dwie kobiety :) Z jedną panią nr 105 - Monika z Gdyni - jechaliśmy przez cały dystans. Bardzo mocna kobietka, może nie dawała zmian, ale sam fakt ,że się utrzymała - super !
Przy przejeździe przez pierwszą główną drogę stoją strażacy - auta jadą ,ale gdzieś 500-700 metrów od nas, a oni zamiast wyjść na drogę i zatrzymać ruch - zatrzymują nas :/ Ja przejechałem normalnie ,nie zatrzymałem się mimo protestów strażaków i grupy ,no ale jak teraz komuś zależy na wyniku to się nieźle idzie wpienić... Później już spokojna jazda ,na 17km mija nas grupa harpaganów z Wrocławia [5 minut po nas startowali] i czekamy na naszych z Interkolu [10 min po nas]. Czyli powinni nas wyprzedzić koło 34-36km ,a tu dupa.. Nie ma ich i nie ma.. Dojechali do nas coś koło 43km ,doczepiłem się na chwilę do nich, dałem jedną krótką zmianę ,powiedziałem o stracie i zostałem ,dołączyłem do swoich kompanów :)
Gdzieś od 90km pustki w bidonach ,bo nie stanęliśmy na bufecie na pierwszym kółku z myślą ,że koło tego właśnie 80-90 dla mega dystansu powinien jeszcze jeden być. Ale nie było.. Przejeżdża koło nas pociąg koło 20-30 ludzi ,którzy jadą ok. 40kmh. Podczepiam się pod nich, jadę w środku peletonu, jest fajnie mimo dużego tempa, nie wychodzę na zmiany bo już jestem nieźle ujechany.. Staję na bufecie [ok.125km ]i uzupełniam bidony, jem arbuza, banana i w drogę... Czyli 33km samotnej jazdy z małym urozmaiceniem ,gdyż na 20km przed metą doszedł do mnie kolega z mini ,dałem mu 2-3 zmiany i odpuściłem.. Wjazd na metę, zmęczony ,ale zadowolony... Pogadałem chwilę z Deadhorse, poszedłem odebrać medal, do tego po 7minutach dojechali moi kompani i koleżanka Monika :) Wspólna fotka i gratulacje i do aut, jeść i pić :)
ps. Pani Monika zajęła pierwsze miejsce w swojej kategorii - dzięki nam i może w sumie nie, i tak była mocna :)
Ale od początku.. Na start przyjechaliśmy ponad pół godziny wcześniej, siedzimy sobie pod daszkiem na ławkach i sobie rozmawiamy nt. trasy i pogody. Jeden kolega poszedł zmienić dystans ze 160 na 100km i próbował mnie też namówić ,ale się nie dałem. Zapraszają już na start i idziemy by chociaż wystartować w czubie. Co się okazało - chcę się wbić w strefe startu ,a tu mnie nie chcą wpuścić - najpierw byłem zapisany na 100km ,a zmieniałem dystans przez telefon kilka dni wcześniej i widocznie nie odchaczyli. Gościu do mnie "to może pojedzie pan 100km, może to znak?" Uparłem się i wszedłem. Po starcie czułem się jakbym jechał na samym końcu bo wszyscy strasznie ruszyli do przodu. Od początku jechało mi się dobrze. Dogoniłem na pierwszym podjeździe o wiele mocniejszego kolegę z klubu Macieja i zostawiłem z tyłu innego interkolowca. Aż się zdziwiłem swoją dyspozycją. Ale - na 3 i chwilę później na 4 km spada łańcuch i ledwo co daję radę się wypiąć z pedałów. Tracę dystans, dościgają mnie koledzy i muszę gonić przez kilkaset metrów. Później zjazd do podjazdu pod Zameczek pokonany pięknie, mijałem dziesiątki ludzi i wiedziałem ,że jest ok. Doganiam "profesora kolarstwa" - pana Włodka od nas z klubu i razem zaczynamy podjazd pod Zameczek. On jedzie jak gdyby nigdy nic, a ja zostaję troszkę z tyłu. Podganiam do niego i po chwili pękłem.. No to był ewidentnie błąd dojezdżanie do kolegi z przodu. Przegania mnie reszta Interkolowców i od tej pory jadę praktycznie sam [ok 40km trasy]. Znowu zjeżdża mi się dobrze, odpocząłem zjadłem i wypiłem, ale już nie doścignąłem swoich ,mimo ,że sporo ścinałem, i nie hamowałem za dużo. Pojawia się pierwszy bufet. Raz dwa tankuję bidony, jem ze dwa kawałki arbuza i śmigam dalej ;) Po podjeździe jakimś [już nie wiem co to było ,ale chyba coś koło 60-70km] zaczynam zjazd, ostro i szybko, jest widoczność na serpentynie - widzę ,że nic nie jedzie więc nie hamuję za bardzo tylko rura do przodu.. Ale moim oczom ukazuje się pewien pan ,który wyszedł na drogę i stanął mi na moim torze jazdy - albo wjeżdżam w niego ,albo ląduję w rowie... Hamuję ile się da, ale niestety czuję ,że koło dostaje uślizgu i już nie mam szans.. No niestety wyłożyłem się do rowu, na szczęście bez większej ilości wody, same chaszcze ,pokrzywy i jakieś ostre kolce.. Wstaję , gościu się śmieje ,nikt z maratończyków nawet się nie zapytał czy żyję, ludzie z okien patrzeli ,nic nie pomogli... Klamka lekko skrzywiona ,koło zdeczka zaczęło bić bo przeleciałem przez kierownice przy prędkości 60km/h. [w rowie już troche mniejsza prędkosc była]
Pozbierałem się ,rozpiąłem przedni hamulec i wio.. Już bez chęci, cały odrapany, z obitym kolanem ,brudny, mokry i zmęczony ruszyłem dalej.. Po tym incydencie straciłem jakiekolwiek nadzieje na wynik, na w ogóle ukończenie maratonu bo mimo że czułem się już wtedy wykończony, to to dobiło..
Rozjazd mega i giga, chciałem jechać już na metę ,ale jednak zdecydowałem się ,że spróbuję dojechać do mety swojego dystansu i podjazd pod kamesznicę mnie zabił. Z rowera nie zsiadłem ,ale co będzie widać na filmiku, jechałem zygzakiem ,praktycznie można powiedzieć ruch korbą - ruch koła - stop. ruch korbą - ruch koła - stop. i tak przez kilka km,. ścianki... Niestety później kompletnie odcięło mi prąd... Kilka km. zjechałem i zaczyna się mała górka ale już widzę ,że odcięło mi prąd.. Bez wody - mimo ,że tankowałem na każdym bufecie, pieniądze mam ,ale nie ma sklepu - totalna padaka. Przejeżdża jeden kolega ,zatrzymuje się i pyta czy wszystko wporzo. No to mówię ,że dalej już nie jadę bo nie dam rady. Zaoferował pomoc i że da znać na bufecie do Wieśka. Dojeżdża do mnie kolega ,z którym jechałem przez długi czas do wypadku w rowie i się dosiada na łączce, a raczej spada z roweru. odpoczął ,poleżał i pojechaliśmy dalej. Skróciliśmy dystans o ponad 40km i przejechaliśmy skrótem przez Jaworzynkę do Istebnej ,gdzie kolega znikł mi z oczu ,a ja dojechałem do bazy maratonu....
No nic, maraton nieudany, porwałem się z motyką na słońce i nie ma co się dziwić.. było jechać 100km - wszystko mi mówiło żebym jechał krótki dystans ,ale ja się uparłem niestety..
Gratuluję wszysktim którzy przejechali dystans. Rozumiem tych ,którzy nie skończyli maratonu.. Nie mam nic na usprawiedliwienie - po prostu nie dałem rady i przegrałem z własną słabością - nie psychiczną ,ale fizyczną. Psychika jednak by mnie na mete nie dopchała ,gdy pod KAMESZNICĘ PODJEŻDŻAŁEM Z TĘTNEM 81 !!! Nie 181 tylko miałem [ 81ud ] Ja już nie żyłem.. Na dekoracji znalazł mnie Virenque z żoną i chwilę pogadaliśmy, wybraliśmy się ekipą do sklepy po zaopatrzenie na wieczór i do domku. Świetny wieczór pomogł odzyskać humor po niepowodzeniu na maratonie..
Dystans to 115km maratonu, 10km dojazd do bazy, i później 4km dojazd do domku.
Plan minimum wykonany. Czyli poniżej 4h. Ale gdyby było faktycznie podane przez organizatora 135km nie wyrobiłbym się.. A teraz od początku..
Z Krotoszyna wyruszyliśmy ok 6:30. Jechaliśmy w 4 samochody. W Miliczu mały postój na siku ,kawę i śniadanie.. Później ruszyliśmy.. Na drodze spory ruch i przez to nasz "peleton" się podzielił.. Ja zostałem z tyłu przez 3 e"L"ki ,które dosłownie były takimi typowymi "zawalidrogami".. Dojechaliśmy do Trzebnicy po 7:30 i pojechaliśmy na parking jak nas pokierowały szerszenie.. jednak to było dość daleko od startu i po odebraniu numerków zmienilismy miejsce parkingowe. Później szybkie przebieranie się i przypinanie numerków i jestem gotowy.. Co chwila chciało się do ubikacji ! :D I okazało się ,że kolega przypiął mi numerek do szelek spodenkowych i musiałem prosić o pomoc innych w WC :p Później spotkałem całą grupkę woodiego, virenque i wobera i ruszyliśmy na start ,do którego było jakieś 30 sekund jeszcze ! Ledwo zdążyliśmy i od razu gazu.. Wyjechałem jako pierwszy za motorami. Nie jechali za szybko.. I zaraz po starcie orgowie postanowili dać pierwszą górkę ,na której ukazał się moim oczom puls 185. Masakra.. W ogóle na początku nieźle zapierdzielaliśmy ,średnia prędkość to coś koło 40km/h i tak do 25km.. Bo.. Przyczepił się do nas ktoś z HUSARII SZOSOWEJ i nam rozbił peleton.. Gościu nie utrzymał koła i pękł nam peleton... A akurat zszedłem ze zmiany i chciałem odpocząć na końcu.. Po chwili patrzę ,że kolega z klubu próbuje dołączyć.. Skoczyłem za nim.. Ale on dał radę ,a ja zostałem i jechałem dalej z virenque i woberem i kilkoma innymi bo woodiemu się udało załapać do pierwszej grupy. I tak sobie jechaliśmy... Przejazd przez Gruszeczkę to była makabra.. Asfalt jak po bombardowaniu i porządnie telepało.. Niedługo później podjazd ,na którym prowadziłem nasz peleton ,a virenque skoczył troszkę do przodu.. Później stanęliśmy na punkcie żywieniowym po picie, banana i grześka oraz na siku.. I jedziemy dalej GDY.. Nie trafiłem z bidonem do koszyczka i mi wypadł.. Patrzę na grupę i widzę ,że czekają.. To ja szybko rower położyłem na asfalt i biegiem po bidon.. Na tyle się uwinąłem ,że po kilku sekundach wróciłem do grupy.. Później za to przygodę miał Virenque ,któremu odkręcił się koszyczek od bidonu.. Też poczekaliśmy kilka minut ,ale niestety nie było go widać i nawet TEL nie odbierał.. No to pojechaliśmy dalej swoim tempem... I tam mniej więcej zaczęły się górki.. Wober łyknął magiczną fiolkę ,po której zaczął jechać lepiej i tak do mety mu zostało.. Zostawił mnie po jakimś podjeździe na płaskim chyba.. Długo go widziałem ,ale później mi zniknął z oczu. Czekały na 100km na nas fajne trzy podjazdy.. Najpierw jeden sztywny ,ale krótki ok 15% gdzie byli fotografowie i będą fotki ! :D Drugi też nie za lekki po kostce brukowej i trzeci to płyty w Zawonii. I tam mnie zamurowało bo moim oczom okazał się Virenque.. Nieźle musiał zapierdzielać.. Po jakimś czasie jeszcze mnie zostawił.. I tak do mety praktycznie jechałem sam ostatkiem sił ,jak najmocniej mogłem.. Przy podjeździe na kostke brukową wyciągamy ręce i zaczynamy skręcać w lewo ,a tu tir nas sobie zaczyna wyprzedzać.. Dobrze ,że stała tam policja i pilnowała ruchu bo zaraz go zatrzymali i wszyscy krzyczeliśmy "mandat mu". Druga z takich groźniejszych akcji to taka, że na jednym zjeździe nie wyrobiłem i zjechałem na pobocze ,dobrze że nic się nie stało.. I tak oto woody przez szczęście [:p] dołożył mi chyba 6minut, wober 2m z hakiem i Virenque niecałe 2min..
Dane z licznika: 130km - 3h 57m - śrV 33kmh [2 minuty różnicy przez bufet..] cad: 93
Fajnie było poznać wielu ludzi z forumszosowego.org jak i z bikestats. Poznałem kfiatka13m ,wobera ,virenque ,chrisa1990accent ,prescota oraz deadhorsa i wielu wielu innych ,o których jeżeli zapomniałem - przepraszam a już ze znanych mi byli woody i camelek86
A tu jedyna fotka ,którą na razie mam z mety:
A tu fotka podjazdu 14%. W rzeczywistości robił o wiele większe wrażenie... Foto by deadhorse...
Bałem się o swoje kolano ,ale wszystko jest jednak w porządku ;) Start ? To raz ,dwa i trzy i na liczniku 43km/h by po chwili zmalało do 30-32.. Pierwsze 2,5km było pod mocny wiatr ! ICM pokazuje ponad 40km/h ! A jak były mega podmuchy to i się zwolniło do 27km/h. Druga część to już lepsza jazda, szybka ,ale również z bólem w nogach i prawie na bezdechu :D
cad: 96
miejsce open-imie,nazwisko-kategoria-czas
1 Grzesiek Łukasz b 06:59,08 2 Ratajczyk Piotr c 07:28,14 3 Chomicki Wojciech a 07:37,71 4 Wojciechowski Błażej a 07:39,80 5 Nawrocki Michał a 07:52,80 6 Bogdajewicz Grzegorz b 07:56,29 7 Mocek Przemysław a 07:57,44 8 Owczarek Maciej c 07:59,11 9 Stasiak Paweł b 08:04,30 10 Michalski Michał a 08:17,01 11 Paterek Artur b 08:20,15 12 Wodzicki Rafał b 08:24,70 13 Łukasik Marek c 08:27,00 14 Kubik Krzysztof a 08:27,77 15 Słowik Dariusz c 08:30,08 16 Brtoszek Adam b 08:34,03 17 Kleczewski Piotr b 08:38,74 18 Krupka Miłosz b 08:49,24 19 Wawrzyniak Bogusław c 09:04,10 20 Urban Adam c 00:09:05 21 Janos Tomasz b 09:19,53 22 Kryszczak Piotr a 09:22,16
Ojj.. dzisiaj to był dzień.. :) Wstałem dość szybko ,zjadłem dwie bułeczki ,uszykowałem się i za kierownicę :) Tata fotograf obok ;) Jedziemy na MIKSTAT [maszt] żeby pościgać się ostatni raz w tym sezonie na szosie :) BYło to 6 okrążeń po 10km z czego pierwsze było zapoznawcze i spokojne.. Start "ostry" to już było niezłe rwanie.. Na początek Łukasz zrobił sobie czasówke i chyba 10km z kolegą odskoczyli na kilkaset metrów.. Po czym słychać "gonimy ich bo są mocni" - wszyscy nieźle dali w kość.. uh ah.. ale nie odpadłem.. drugie kółko raczej spokojne nie rwałem się do przodu i chciałem ujechać tak do końca to samo trzecie.. no ale niestety ;) czwarte już sporo mocniejsze i wiedziałem ,że już nie dam rady dokończyć w czubie.. piąte to już masakra.. słyszałem aby wymianę zdań między Grzesiem a panem Rasałą - "no to by się było trzeba wziąć do roboty żeby ich zgubić.. - o tak, na podjeździe" i faktycznie.. narzucili razem takie tempo.. że odpadłem po chyba 100 metrach.. zostało nas 5 i jakoś tam szarpaliśmy żeby za dużo nie stracić.. no ale dupa.. na 4 kilometry do mety odpadłem i od nich.. miejsca swojego dokładnego nie znam ,ale wiem jedno.. na puchar muszę jeszcze długo poczekać ;)
No to i czas by coś napisać o maratonie w Karpaczu :)
Przyjechałem w piątek w południe z rodzicami do Karpacza. Poszliśmy się przejść i zobaczyć co tam słychać na linii startu... Dopiero się wszyscy rozkładali więc i my poszliśmy do pensjonatu się rozpakować po to by wrócić tam za kilka godzin. Odebrałem swój numerek [109] ,kupiłem parę żelków ,batonów i jakiś magiczny płyn we fiolce ,który miał mi dodać sił na ostatnie metry :) Czekaliśmy długo na odprawę ,chyba do 19:10 ,ale że nic się nie szykowało to poszliśmy - w końcu i tak wszystko było wiadomo ,a robiło się coraz zimniej.. Nastawiłem budzik na 6 i szybko spać :) Spałem jak nigdy przed maratonem - spokojnie i wygodnie.. W pokoju ciepełko więc przyjemnie. Gdy wstałem, poszedłem się przemyć, zjeść coś.. wypróżnić [:D].. Nie wiedziałem jak się ubrać.. Na starcie dopiero stwierdziłem z kumplami ,że jednak trochę przesadziłem i kilka ciszków z siebie zrzuciłem :p Nie było jakiś wielkich nerwów na szczęście..Podjechałem na start i wio.. :) Ruszyłem szybko z kopyta i trzymałem się w czubie.. Jednak już na końcu orlinka patrząc po zdjęciach miałem 3 minuty straty do czołówki to jednak za mną jechała jeszcze spora grupa.. Kilkanaście kilometrów jechaliśmy razem z kolegą z interkolu - Arturem :) Jednak jemu spadł łańcuch... ale ,że na zjeździe to szybko nas doszedł i znowu razem.. Ale co tam.. podjazd się zaczął ,ja zrzucam na małą tarczę i spadł mi tym razem.. Już Artura nie doszedłem niestety - ostatecznie wsadził mi 3 minuty:) Rodzice cały czas jeździli na trasie i robili zdjęcia [ link będzie poniżej ]. Na pierwszym punkcie żywieniowym wziąłem dwa banany i wodę.. Oblałem się troszke ,wypiłem co nieco i jadę dalej.. Uformowała się nam taka mała grupka maruderów:) Jechaliśmy długo razem do czasu gdy zaczął się podjazd dość stromy koło 70-80km :) Mi brakowało przełożeń i przepychałem korbę więc i traciłem troszke dystansu do nich ale szybko na zjeździe odrobiłem całą stratę.. Później już jedziemy pod Kowary.. Chwilę przed zaczęciem podjazdu wyszedłem na zmianę.. Poszedłem swoim tempem i w sumie tak chciałem jechać w czubie bo dobrze mi się jechało.. I na tyle podkręciłem tempo ,że po skręcie w prawo na bardziej stromy odcinek pod Kowarami urwałem całą grupkę.. No tak odżyłem ,że masakra :) Wypiłem jeszcze zaraz magiczny płyn z fiolki kupionej na starcie to już w ogóle :p Ale z tego ostatniego podjazdu jestem zadowolony.. Tak prułem ,że doszedłem wielu którzy mnie zostawili wcześniej.. Odrobiłem sporo strat do reszty.. Było MEGA - dosłownie :) Wjeżdżając już na stadion - chwila zwątpienia.. Ops.. Gdzie tu jechać.. :D Widzę liny, a po drugiej stronie sporo ludzi.. Ale widzę bramkę i jazda ;) I tak oto wykręciłem dobry czas :p Przynajmniej dla mnie dobry :)
W kategorii M2 = 21 / 33 W OPEN = 81 / 166 Czas = 4h 39m 43s
Taki czas jak na stronie orgów prawie - minutę mniej więcej zabrał łańcuch :)
Cad: 79
ps. super inicjatywa z opaskami drużyny szpiku :) teraz mam ją na ręce obok livestronga ;)
Niestety nie udało mi się pobić swojego "rekordu trasy" ,który wynosi 26:59 ;) Niestety też ,ciągle jestem widać na jednym poziomie zamiast piąć się w górę...
cad: 91
sezon 2011 - ? ? ? sezon 2010 - 27:04 sezon 2009 - 26:59