To co już za mną:

Ultramaraton w Świnoujściu im. Olka Czapnika 2017

Sobota, 10 czerwca 2017 · Komentarze(4)
Ależ to był maraton, ależ się działo, ależ wszystko się udało!!! Ale od początku :)

Maratony giga wydają się komuś długie? To co powiecie na ULTRA? Tak tak, dnia 10 czerwca 2017 odbył się kolejny, już XVII Ultramaraton w Świnoujściu im. Olka Czapnika. Od dawna planowany start, jedyna ultra w tym roku. Czyli koniecznie trzeba się pojawić, do Pucharu Polski liczy się bardzo mocno, więc wiadomo było, że trzeba się dobrze przygotować. Zapisany, opłacony, z wynajętym domkiem po "dobrej stronie miasta"... Wszystko układało się dobrze, forma przecież też jakaś tam jest. Urlop na piątek zatwierdzony, wyjazd z rana i po południu witamy się z morzem. Czesia z mamą przyjeżdżają dosłownie kilka minut przede mną.. Rozpakowujemy się, idziemy na plażę, bawimy się, karmimy mewy, zanurzamy się w wodzie, jemy gofry i idziemy do biura zawodów.

W biurze jeszcze spokojnie mimo, że to już okolice godziny 19.. Ale po chwili: wpada Jacek Ilmer z mamą, pozytywna ekipa z Gryfusa, pan Jan Ambroziak i inni... Rozmawiamy z organizatorem - Panem Czarkiem o trasie, opaskach na znakach i ogólnym przygotowaniu imprezy. Robimy dużo zdjęć, gadamy z każdym i idziemy na odprawę... parę ciekawych rzeczy usłyszanych. Najciekawsze to: puchar tylko dla zwycięzców kategorii (tak tak, brzmi to jakbym był łowcą pucharów xD), zejście z rowerów i przeprowadzanie przez expresówkę prawie i przecinanie drogi z ośmioma pasami na skos, do tego punkty kontrolne pochowane w jakiś szkołach, remizach i gdzieś na zadupiu... Ogólnie myślałem: masakra! Rozstajemy się, wracamy do domku, jemy, myjemy się i idziemy spać...

Pobudka chwilę przed 4:00. Szybka toaleta, mój magiczny posiłek od rana który mi wchodzi i jest bardzo pożywny, ubieranie i jedziemy na start metę. Ja , Czesia, mama Czesi i Iwona Jankowska z Sulechowa.  Na starcie montują nam pudełka na ramę z nadajnikami GPS.. mądre! Ja startuję z Panią Anią Kruczkowską, Czesia niedługo po nas, Iwona wcześniej razem z Jackiem! Jacka dość szybko dochodzę, Piotrek ze Szczecina ma świetną grupę ale nie utrzymuje koła... Jadę po zwycięstwo w kategorii, ale open ?!

Po wcześniejszym losowaniu grup myślałem: no nie mam szans. Przede mną trzy minuty startuje Henryk Bętlewski, Jerzy Pikuła i Arek Cieśla + kilku też w miarę mocnych chłopaków. Moja grupa to ja, Stanisław Dołmat, Mariusz Sztaszak i raczej spokojni kolarze, później podobna grupa do mojej i sześć minut po mnie: Paweł Sojecki, Szymon Koziatek, Krzysztof Łańcucki i Artur oraz paru innych...
W głowie jedna rzecz: pierwszych nie dogonię, ostatnim nie ucieknę.. Startujemy o 5:03 i jedziemy swoim tempem, nie zrywamy się, nie mordujemy, każdy sobie zdaje sprawę z tego, że to ponad trzysta! Gdzieś na około 40 kilometrze stało się to co wyżej przewidywałem: dogoniła nas grupa...i praktycznie stało się jasne, że o open będą walczyć oni albo pierwsza grupa z Bętlewskim, Cieślą i Pikułą...Strategia była dość prosta i jasno określona: nie zajechać się, zmiany dawać ale nie za mocne i nie za długie... Mają przecież nade mną sześć minut przewagi! Rozważnie myśląc jechałem tak aby nie ponosić zbyt wielkiej utraty energii.. Bo i po co?! Czy open będę 7 czy 10 nie robi mi różnicy..

Pierwszy punkt kontrolny w Stępnicy, trzeba było za biedronką szukać szkoły czy czegoś takiego.. Gdyby nie grupa dość doświadczonych kolarzy to mógłbym nie trafić. Bierzemy banany i lecimy dalej.. Kolejny w Kołbaskowie w remizie strażackiej... tam stajemy na siku i uzupełnienie większych niedoborów.. Ostatni przed nawrotem w Nowym Warpnie - za jakimś stateczkiem po kostce w lewo.. Ogólnie masakra, w życiu bym się nie zorientował gdzie mam jechać.  Do tego raz było trzeba przejechać praktycznie ekspresówkę w lewo i z niej zjechać, a drugim razem przeciąć osiem pasów ruchliwej drogi..

No, ale po tym jak nas koledzy doszli, ja jechałem sobie spokojnie, Mariuz Staszak z Krzysiem Łańcuckim też się nie nadwyrężał, Stanisław Dołmat zerwał łańcuch i złapał później dwie gumy, inni poodpadali.

Przejechaliśmy w spokoju pierwsze 180km, widać pierwsza grupa po nawrocie mocno jedzie, licząc sobie czas wyszło mi na nawrocie coś około 11 minut. Czyli nic straconego! po chwili jedzie Piotrek Rogaczewski, cała grupa chyba ze dwudziestu kolarzy z Paulinką, Jackiem, Krysią czy Gosią.... następnie widzę szczęśliwą Czesię z rodziną Ciechańskich i Krzysiem...a na końcu Czesi mama także w towarzystwie... Wiedząc, że mają się dobrze trochę się luzuję i wiem że jeśli nic wielkiego się nie stanie to dojadą na pewno!
Na prostej do Nowego Warpna wylatują nam na drogę dziki... Ciekawe przeżycie...

Na jakieś 100-120km do mety mijamy od grupy Bętlewskiego zajechanych ludzi: Kaczyńskiego, Pikułę i Cieślę. Cieśla ma DNF, Kaczyński dojechał daleko i tylko z nami pojechał kolega Pikuła. M5 rozdane, M3 rozdane, M2 rozdane, M6 rozdane...tylko o pucharek w M4 mieli się bić Paweł, Szymon i Artur...

Ja na spokojnie jem sobie bułkę swoją, żela, banana i popijam to puszką cocacoli... Daję kilka mocniejszych zmian aby rozkręcić nogę... Patrzę chwilami po ludziach i widać, że wszyscy mają dość... W pewnym momencie, około 15 kilometrów od Goleniowa i prawie 85km do mety... Paweł Sojecki wychodzi na zmianę i jedzie, za nim Jerzy Pikuła a po nim... zrobiła się dziura... Chłopacy zaczęli poatrzeć po sobie, każdy się rozjechał i nikt nie chciał pogonic.. To zrobiłem to ja, raz a dobrze.. Dogoniłem i przegoniłem Pawła i Jurka... Ci jednak szybko do mnie doszli... pociągnąłem jeszcze mocniej w myśl ucieczki.. Wyrwa w grupce zrobiła się jeszcze większa...i większa... aż w końcu nie było nikogo za nami widać. Ale od tej pory, na wykresie tętna widać to najlepiej, czekała mnie ciężka praca...

Razem z Pawłem, równymi mocnymi zmianami, potwornie mocnym tempem, z małą pomocą Jerzego Pikuły, uciekliśmy! Czasem się jeszcze odwracam, ale nikogo nie ma. Myślę sobie że może uda się odrobić stracone sześć minut... Ale trudno no.. Może chociaż nie sześć minut straty a kilkadziesiąt sekund... Bętlewskiego nie widać, reszty też nie ma... A my ciśniemy co sił w nogach.

I praktycznie dojechaliśmy równymi i mocnymi zmianami aż do samej mety, na wjeździe do Świnoujścia praktycznie mnie odcina i ostatnie chwile spędzam na kole Pawła i Jerzego, nie wiedziałem co się dzieje i jechałem tylko siłą woli.... Ale sił starczyło idealnie...
Paweł na ostatniej prostej trochę wystrzelił i zasłużenie wjechał pierwszy na metę, ja z Jerzym chwilę po nim. Na mecie dziękujemy sobie za piękną akcję, długą akcję bo ponad 85km i prawie 3h ucieczki!

Siedzimy razem z Pawłem już na spokojnie rozmawiając przy mecie i czekamy na pozostałych... Minęło dobre pół godziny zanim zjechali się koledzy z naszej grupki... Ja na mecie byłem sinoblady. Dostałem czekolady, wody, coli.. Wszystkiego co poitrzebowałem w tamtej chwili...

Później już tylko oficjalne wyniki. Okazuje się że dzięki tej akcji z przegranych już na starcie sześciu minut wskakuję na trzecie miejsce open, które sam sobie poważnie i rzetelnie wywalczyłem i wypracowałem.  Głowa! Taktyka! Wszystko zadziałało tak jak miało!

Po przyjeździe i dojściu do siebie ruszam w poszukiwaniach Czesi, znajduję ją i jej grupkę za punktem w Stępnicy już.. Do mety jakieś około 45km.. Robię im ładne zdjęcia, częstuję Colą... Później mijam Wiesia Marchlewskiego, który gdzieś tam pobłądził i łapał gumę i też mi dałem coli i zrobiłem kilka zdjęć.Dojeżdżam już autem na metę, prawie nikogo nie ma.. Czekam na kocyku w cieniu, za wszystkimi co jeszcze jadą. Czekaliśmy za wszystkimi aż dojadą, tak się obsuwała dekoracja.

Maraton ten przejdzie niewątpliwie do mojej bogatej historii... Dałem z siebie totalnie wszystko, z pozoru z początku z beznadziejnej sytuacji, wypracowałem sobie podium open i bardzo dobry wynik czasowy. Udało się odrobić, nadrobić i wygrać... To był po prostu dzień konia! Pierwszy raz jechalem tak długi dystans, tyle godzin w siodle jest niewątpliwie męczące... Ale jakie satysfakcjonująće.. :) I to jeszcze w takim stylu :)

Czesia ukończyła i jestem bardzo dumny z tego powodu! Pierwsza ultra za płoty :) Mama Czesi dojechała na dekorację a nawet przed, Iwona także... Czyli cały domek szczęśliwie dojechał na metę w niezłych humorach i czasach :) Na mecie mały zgrzyt u Pań - protesty i przesunięcia w klasyfikacji i niezrozumiałe dla mnie (nigdy tak nie było) patrzenie na finisz pod innym kątem niż tego jak chwyci chip pomiarowy na kresce... Ale było i minęło, życie toczy się dalej.

Sam maraton organizacyjnie: oznakowanie?! niezłe... paski na słupkach jakoś dają radę, ale pewniej czuję się ze strzałkami.. bardzo dużo osób się zgubiło. Ja też bym się zgubił gdyby nie dobra grupa. Poczęstunek na mecie to rybka i surówka.. bufety całkiem bogate i sprawne.. Miła obsługa i fajni ludzie :) Sami swoi, do zobaczyska w Wolsztynie :)

Open: 3/45
Kat. M2: 1/3

cad: 88

OPEN:



Kat M2:


A po maratonie, dzień po?! Plażowanie z Czesią :D

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(4)

Rozjazd po weekendzie...

Poniedziałek, 5 czerwca 2017 · Komentarze(2)
Niby umęczony po weekendzie, ale pomyślałem, że dzisiejszy rozjazd, lekka przejażdżka dobrze mi zrobi :)

Jadąc sobie dzisiaj powoli mogłem popatrzeć, podziwiać i w sumie dalej cierpieć. Biodro coś dalej boli. Nie wiem co się stało, przeciążone czy co?! Oby było lepiej...

Aby ino dzisiaj praca, oglądanie zdjęć z Łasku i odpoczynek :) Jutro może basen?! :) 

No i plany się na ten rok jednak chyba bardzo zmieniają.. Ale o tym w niedalekiej przyszłości, jestem mocno namawiany, nie wiem tylko czy się dam tak do końca... Ale czeka mnie ogromne wyzwanie?!

cad: 82

Dzisiaj na różowo, a w tle Mahle Polska Krotoszyn - tłoki, tuleje, zawory, aftermarket :)


Kwiatek przetrwał ponad dwieście kilometrów! :D Łiii :D

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(2)

Maraton w Łasku 2017 Giga

Niedziela, 4 czerwca 2017 · Komentarze(3)
Nie chcę w tym wpisie używać zbyt przesadnych określeń co do dzisiejszej wynory, bo nie wiem jak będzie za tydzień w Świnoujściu na ultra! Choćby nie wiem też co, puchar w Świnoujściu już dostanę - za dzisiejszy maraton w Łasku :-) Tak, tak! Kriso zdobył podium dziś, wywalczył, wyrwał, przejechał, doczłapał do mety... A że nie odbierał pucharu osobiście, zgarnie go nad morzem.

Od rana pakujemy się we trzech z Sebastianem i Arturem do mondeo i obieramy kierunek Łask. Dojazd całkiem sprawny, nawet ciut za szybki, ale przynajmniej było trochę czasu na pogaduchy i wszystko wkoło... Odbieramy pakiety startowe - BOGATE pakiety startowe - koszulka, skarpety i cos tam jeszcze - szacun! Dzięki!  Idziemy się przebierać, w biurze spotkana ekipa ze Szczecina szukająca pompki - no ale kto dziewczynom nie pomoże na maratonie jak nie faceci, mnóstwo facetów... Po chwili już znaleźli się życzliwi ludzie i dopompowali wymagane minimum. Przypinamy numery na plecy, zakładamy koszulki, kaski i jedziemy się rozgrzewać, w sumie to ja i Artur bo Sebastian startuje dopiero gdzieś koło 12:00. Czas mija nieubłaganie, a na chwilę przed startem Krzysiu Łańcucki łapie gumę.. Jednak zdążył ją wymienić i stanął na linii. Ze mną w grupie jeszcze Artur, Szymon Koziatek, Tomek Łoński i Jacek Ilmer oraz kilku innych. Paulina ze Szczecina (ha! jaka rymowanka!) startuje dwie minuty przed nami z Pawłem Sojeckim i Cieślą i innymi mocarzami.. Ale o tym później. Nasza grupa ma dwa wyjścia: uciekać Bętlewskiemu albo gonić Sojeckiego i Cieśle... No to co?! Gonimy!

Od startu Artur mocno ruszył, dojechałem do niego i jedziemy krótkimi zmianami, ale już widać kto będzie tutaj nadawać tempo. Jacek szybko gdzieś się zapodział, niestety, nawet nie zdążyliśmy porozmawiać... Jacek - następny (no może nie Świnoujście) maraton siadasz na kole grupy i ciśniesz ile fabryka dała! Trzeba wyjść ze strefy komfortu! Znasz te słowa przecież! Utrzymasz ile się da :)  Krzysztof Łańcucki okazuje się, że źle założył gumę i pękła mu kolejna... Pech chciał że dość szybko po starcie:( I tak oto nasza grupa się mocno uszczupla.

Jedziemy dość mocno, do pracy jest nas sześciu - kilku ludzi wiezie się tylko na kole (przez cały dystans!!!). Ale jakoś jedziemy,mijają kolejne kilometry, chwila zawahania czy nie skręcić w prawo "bo strzałka i R" ale przecież my nie rodzina. Później cztery razy powtórzone strzałki w prawo na jakimś kolejnym skrzyżowaniu i... kraksa! Dwóch jedzie prosto, krzyczymy że w prawo... no i zaczęli hamować, jeden się mocno wypierdzielił, na szczęscie się podniósł i rzucił niecenzuralnym słowem, znaczy się wszystko ok!

Chwilę czekamy, jedziemy dalej.. Bufet.. łapię wodę.. CHwila oddechu. Zaczyna się robić dość ciepło.. Wlewam oshee z pleców do bidonu.. Jedziemy sobie, tak sobie jedziemy....a z naprzeciwka jedzie kolarz, kolarka....Paulina! I pyta się czy dobrze jedzie... xD Wyglądało to dość pociesznie, zagubiona ona... Później wróciła i wystartowała na mega - także szacun za ukończenie! My pospiesznie jedziemy dalej.. Przejazd przez metę, jest już nas może czworo + dwóch niepracujących.. Ostro się ścinamy, inni też.. gość jedzie, dociąga kilkuset metrowe przerwy, a na zmianę wyjść nie chce!

Zgarniamy jakiś niedobitków z trasy, czasem się ktoś doczepi do koła... Jedziemy sobie dalej, coraz bardziej zmęczeni... Zmiany coraz słabsze.. Moje to już na oparach, po wczorajszym mocnym ściganiu i uciekaniu grupie dzisiaj nie było jednak tyle sił co trzeba... Nogi bolały..

Na trzecim kółku gdzieś na bufecie zostaje kolega Łoński.. Ten co prawie...przepraszam...ten co w ogóle nie pracuje Szczęsny Stanisław z Krzepic... Nagle ozywia i nadaje mocne tempo kilka razy, jakby chciał nas zgubić... Bardzo nie fair!

Powoli dojeżdżamy do Łasku.. Wjazd do miasta dobrze zrobiony, zabezpieczenie trasy... Dobrze wchodzę w ostatni zakręt w dość dużym tłumie mini i dst rodzinnego... Udaje się wjechać na metę pierwszym z grupy, ale okazuje się później że nasz wynik daleki jest od tych najlepszych. Od kilkudziesięciu kilometrów bolało mnie prawie biodro, mięśnie były bardzo spięte i bałem się o skurcze.. ogólnie masakra :x

Przebieramy się, jemy żurek.. chwilę rozmawiamy tu i tam.. jedziemy do domu nie czekając na dekoracje. Ja zajmuje drugie miejsce w kategorii M2 oraz 9 w open. Okazuje się że byli, są i pewnie zawsze będą lepsi :)

Za tydzień ULTRA w Świnoujściu :) Oj będzie bolało...

Kat M2: 2/5
OPEN: 9/39

cad: 88

Niby na dekoracji mnie nie było...ale jednak byłem i puchar odebrałem. W takiej oto postaci :)
Dość nietypowe podium M2 szosa :D


Zadowolony Krotoszyn :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(3)

IX Koźmiński Maraton Rowerowy

Sobota, 3 czerwca 2017 · Komentarze(0)
Normalnie bym napisał "przepalenie nóżek przed", ale dzisiaj był miniMaraton w Koźminie. Miasto oddalone od Krotoszyna raptem kilkanaście kilometrów, więc wyścig ten był "u siebie". Nastawienie bojowe, w końcu bronię tytułu "Mistrza Koźmina Wlkp" :) Zrobić coś dwa razy jest niezwykle trudne. Obrona zwycięstwa open z 2016 okazało się niestety zbyt trudna.

Dzisiaj start w grupie z Robertem Kierzkiem, Przemem, Rafałem Dykcikiem i paroma innymi chłopakami. Przed nami grupa do zjedzenia.. Za nami Kuba i Adam + dwóch mocnych, reszta grup do zjedzenia... Start był dość mocny, od początku jedziemy w sześć osób... Chłopaki wydają się silni, zmiany jakoś mocno idą.. Przemek został już na starcie.....nie dlatego że jest słaby - tylko żeby jechać z Kubą i Adamem i ich do nas dociągnąć.

My jedziemy mocno po zmianach, po kilkunastu km dwóch kolegów zostaje.. Śmigamy sami... Na jednym skrzyżowaniu mylimy się i zjeżdżamy na bufet - było więc kilka sekund straty - bo trzeba zawracać i gnać co sił... Później wyjeżdża w Koźminie jedna pani i cofa na nas widocznie totalnie nie patrząc w lusterka.. Kilka skrzyżowań bardzo niepewnie, widocznie chyba nikt się nie spodziewał że my już pojedziemy... Tutaj niestety też trochę strażacy olali sprawę i leżeli czy stali pod drzewami w cieniu zamiast pilnować skrzyżowań i naszego bezpieczeństwa..

Drugie kółko zaczynamy również mocno, pierwsze przejechane ze średnią 39,6kmh... Tutaj niestety po kilku kilometrach drugiego kółlka dogania nas grupa startująca dwie minuty po nas.. To już praktycznie po zawodach i klasyfikacji OPEN. Nie da rady uciec. Praktycznie wyścig się skończył, nikt nie chciał prowadzić.. Wszyscy ożywili się dopiero w Koźminie.. Przejazd przez miasto dość sprawne, w pamięci mam tylko zakręt w lewo z zeszłego roku - no i co?! No i dobrze tam wszedłem zaraz za Przemkiem i z peletonu wygrałem sprint... Niestety ręce w górę nie wystrzeliły - powód jest prosty... nie wygrałem :) Bynajmniej nie OPEN.

AGK Koźmin Wlkp. zorganizowało kolejny raz świetny wyścig. Dobra organizacja, zabezpieczenie trasy rok temu było trochę lepsze, zakręty zamiecione, trasa o dobrej nawierzchni.

Kat M2: 1/5
OPEN: 5/41

cad: 88

Podium M2



Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Przepalenie nóżek przed.. :)

Czwartek, 1 czerwca 2017 · Komentarze(0)
No właśnie.. ciężki weekend się zapowiada.. równa mocna jazda... W sobotę Koźmin i minimaraton - trasa giga 75km ;-)

W niedzielę Łask i trasa giga - 222km :)

Minimaraton w Koźminie organizowany przy okazji Dni Koźmina. Bardzo fajna, kameralna impreza - dobrze zorganizowana. Niskie wpisowe (prawie za darmo!!! 20zł) i fajne pakiety, dobra lokalizacja i zabezpieczenie trasy. Byłem tam rok temu i wygrałem OPEN, zobaczymy co przyniesie 2017 rok :)

W niedzielę za to na długi dystans do Łasku, nie ma co się więc stresować niczym, trzeba się jedynie dobrze bawić! :)

cad: 85

Z maratonu w Choszcznie taka pamiątka... po pierwszy kółku na mini jeszcze... było nas tylu :) Najmocniejsi jechali tym razem chwilę za mną.. Panowie daliście czadu!

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Rozjazdowo

Poniedziałek, 29 maja 2017 · Komentarze(4)
Sympatyczna jazda po burzy.. W sumie przed wyjazdem raz miałem na sobie już kąpielówki, a raz miałem strój kolarski bo nie mogłem się zdecydować czy basen czy rower... Ale gdy przeszła chmurka i ostatnia kropla z nieba spadła... ruszyłem pokręcić powolutku. Basenik za to jutro będzie po wszystkich obowiązkach.

Nogi po maratonie w Choszcznie porządnie ubite, bolą.. Trzeba teraz odpocząć bo czeka mnie ciężki weekend i następny w sumie też..

cad: 77

Różowy jest ten świat :)


No siema :)


I po burzy :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(4)

Maraton w Choszcznie 2017

Sobota, 27 maja 2017 · Komentarze(1)
Już w piątek wieczorem pojawiłem się w Choszcznie aby wziąć udział w XII edycji maratonu. Czesia z mamą już były w szkole, gdzie była baza maratonu i po raz pierwszy w mojej maratonowej karierze - nocleg na hali sportowej. Poszedłem się zarejestrować, odebrać pakiet startowy i pomarudzić na grupę startową.. Na hali było już kilkanaście osób, wielu znajomych także przyjechało odebrać pakiety i tyle... Pogadali, pośmiali i rozeszli się później wszyscy. Na mnie jeszcze czekała pizza przepyszna i tyle na dziś... Rozłożyłem się na moim materacu....a obok jakiś miś, niedźwiadek... niedźwiedź ryczący ku**a w nocy jak odkurzacza, odrzutowiec.... WTF ?! Kładziemy się po 22 spać, a ja leżę z otwartymi oczami przez prawie 2h i nie mogę zasnąć. Nie chcę być chamski i gościa nie budzę, inni jakoś śpią. Wziąłem więc swój materac i poszedłem spać....pod prysznice... nikt tam nie właził, nikt się nie kręcił. Uff! Wyspałem się nawet..

STRAVA: https://www.strava.com/activities/1009671105

Od rana pobudka jeszcze przed budzikiem bo ludzie zaczęli się kręcić, głośno rozmawiać i wchodzić do mojej sypialni. Czas było się więc umyć, najeść (półtora bułki, parówka, rogal i banan)... Odprawa, nikt się do mojej 5osobowej grupy nie dopisał, została ona więc rozłożona - dwie panie trafiły do pierwszej a ja i kolega do ostatniej. Wystartowałem więc z Remikiem Ornowskim, Krzysiem Łańcuckim, Pawłem Sojeckim... Sześć minut przed nami jechali Bętlewski i Cieśla... Trzy minuty były do S.Dołmata... Trzeba gonić!

Zaraz po starcie całkiem dobre tempo, ale nie za mocne, nie było ono nie wiadomo jakie.. Krzysztof Łańcucki trzymał nasz peletonik w ryzach.. Nie było szarpania, równa, mocna i dobra jazda.. Pierwsze kółko i nadrabiamy trochę do wszystkich, na początku drugiego doganiamy grupę przed nami.. odpoczywamy trochę i jedziemy na kole....

Gdy zaczęło się drugie kółko mnie powoli zaczęło odcinać..Miałem na szczęście butelkę izotoniku w kieszonce i picia nie brakło.. jedzenie też było... Ale nie odpocząłem przed tym maratonem prawie wcale.. Mocne treningi w tym tygodniu zrobiły swoje i nogi były ubite.. Na mega zaczęły się hopki dość konkretne.. Ten kto myślał, że to płaski maraton to się przeliczył.. W pewnej chwili mijamy się z wracającym Cieślą... powoli doganiamy odpadających z perwszej grupy kolarzy... Niestety gubimy Krzysia Łańcuckiego i zaczynają się jakieś skoki, jakieś czarowanie...szarpanie... bez sensu... bo do mety jeszcze prawie 100km... Po jakimś czasie jednak udało się ułożyć nam w grupie i jechaliśmy równo... Najmocniejsze zmiany Remika dawały się we znaki... Zatrzymujemy się na punkcie żywieniowym w Drawsku i tankujemy wodę, banany i lecimy dalej...Po jakimś czasie doganiamy z pierwszych grup wszystkich! A nie, jednak nie... To tylko Artur i kolega Sierant.. Henryk Bętlewski im uciekłl i pojechał.. Nasze zmiany trochę krótsze i słabsze... mi na ostatnich tych 30km wróciły siły... Ale Henryka już nie dogoniliśmy.... Gdy dojeżdżaliśmy do Choszczna czułem, że on mógł jeszcze nam dołożyć.... po czym szybka kalkulacja że z naszej grupy - Ja, Paweł i Remik - powalczymy o pudło open na finiszu... Ale jeden z nas będzie czwarty... Remik trochę ściął zakręt, ja ledwo wyrobiłem żeby się nie przewrócić i tym zyskał chwilę przewagi..ale rura za nim i udało się przyjechać drugim z grupy czyli trzecie miejsce OPEN!

Na mecie standardowo fotki i pogaduchy... Szybki prysznic, jedzenie i idziemy nad jezioro... Kiełbaska, piwkowanie i dalsze rozmowy.. W drodze powrotnej do bazy przychodzi SMS od Czesi że ona już jest... hello?! Dziewczyno, mówiłaś że pojedziesz prawie 11h, a tu się uwinęłaś w niecałe dziesięć - brawo! :) Chwilę później dekoracje, puchary... medale :) Siedzimy dalej, jemy kolejne obiadki, idziemy nad jezioro... :)

Cały maraton w Choszcznie na wielki plus! Nocleg spoko, ino ludzie chrapią... Trasa oznakowana bardzo dobrze, ale jedynie przejazd przez miasto fatalny przy dużym ruchu... Punkty żywieniowe dość sprawne, zakończenie również bez żadnych wpadek... Przyjaźni ludzie, mili orgowie, polecam ten maraton w przyszłych latach :)

Forma daleka od najlepszej, ale też nie odpocząłem zbytnio przed maratonem.. Nogi bolały.. Na szczęście moja grupa została rozbita. Jadąc w tej co miałem dostałbym w tyłek z godzinę, albo coś koło tego. Szacun dla orgów za dobre decyzje i trzeźwe myślenie! :)

cad:87

OPEN: 3/56
Kat. M2: 1/4

Podium giga open!


Giga M2


Giganci na mecie :)

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(1)

Przed maratonem

Czwartek, 25 maja 2017 · Komentarze(3)
Kategoria 50-100km
Nie znam statów bo zapomniałem z wczoraj zresetować treningu i się połączyły z dzisiejszym. Ale dzisiaj spokojna jazda, bez większych szaleństw.

W sobotę maraton, na tę chwilę jestem załamany grupą startową... startują najpierw giga - 4 grupy po 10 os.. po czym startuje piąta  grupa  6os. w tym dwie kobiety i trzech facetów co nigdy powyżej 29km/h średniej nie wykręcili... Przede mną grupa bardzo silna, a trzech minut sam raczej (na pewno) nie będę w stanie odrobić choćby nie wiem co.. Jak nie stracę godziny do pierwszego to będzie cud!

Na dziś morale mocno w dół...

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(3)