Nie ma ultry w tym roku na supermaratonach więc przed BBT fajnie by było się wynorać, powozić tyłek kilka/naście godzin w siodle.
Nadszedł więc dzień, w którym spiąłem poślady i ruszyłem przed siebie....nom... ale najpierw...:
1) założyłem wielkie torebki: podsiodłową i "podkierownicową" :
- podsiodłowa na gumy, klucze i taśmę klejącą
- podkierownicowa na MOC liczoną w kilkadziesiąt tysięcy MAH
2) założyłem lampki przednie i tylne (wraz z doładowaniem i okablowaniem)
- i choć były mi dziś niepotrzebne trzeba było sprawdzić czy wszystko się mieści
3) założyłem telefon iPhone 6 na mostek w Czesiowym etui (w sumie wszystkie torebki są Czesiowe)
- uruchomiłem nawigację i wgrany ślad by sprawdzić czy działa -> działa!
4) uruchomiłem standardowo garmina
- niestandardowo włączyłem ten sam ślad co w punkcie 3 i patrzyłem jak dzielnie mnie prowadzi -> działa!
5) przylepiłem naklejki KROTOSZYNA, który to cały dzielnie wspiera mnie w dojechaniu do mety
Ruszyłem z Krotoszyna na: Milicz - Krośnice - Twardogórę - Odolanów - Antonin - Mikstat - Ostrów - Raszków - Kotlin - Żerków - Jarocin - Gostyń - Pępowo - Smolice - Krotoszyn.
Tych kilka miejscowości ogarnąłem na dzisiejszym tripie, od Raszkowa "wzwyż" praktycznie nie uczęszczane przeze mnie tereny. Rzadko kiedy ląduję na północy, ale tym razem wymyśliłem sobie duże kółko, z którego obrzeży do domu nigdy nie będzie daleko - tak na "w razie czego".
Ale w razie czego nie nadeszło, chociaż w chwilach naprawdę bliskiego pobytu koło Krotoszyna i patrząc na drogowskazy kierujące mnie do domu miałem chwile zawahania. A potęgowane one były prostym, mocnym, ja pie****ę mega giga hiper wmordeWindem... Dobre (około) 160-180km jechałem pod taki wiatr, że klękajcie narody.... Był boczny niesprzyjający albo typowo "twarzowy", niestety zwolniłem wtedy do 22-25 a w porywach z górki do 27 km/h. Nie szło więcej dołożyć, nie pojechało się szybciej też. Odczułem trzy ostatnie mocne treningi siłowe.
Za to na 50-60km do "mety" zmieniłem kierunek jazdy, co spowodowało uśmiech na twarzy i prędkości oscylujące 31-35 km/h. Nadrobiłem trochę średnią, która uciekła mi pod wiatr. Zatrzymywałem się po picie..hmm...5 razy?! wypiłem około 6-7 litrów izotoników + 4 puszki coca coli i jednego malego tymbarka, a po zważeniu się już bedąc w domu ważyłem o prawie kilogram mnie niż przed wyjazdem. Piję teraz więc jak oszalały, co oznacza nocne sikanie i nocne wędrówki toaletowe....a trzeba się wyspać bo jutro pewnie z Interkolami, to może być ciężko i szybko.
A i zapomniałem chyba o najważniejszym, prawie na samym początku, gdzieś za Goszczem w lesie.... zatrzymałem się i wziąłem dwa duże ślimaki pełzające środkiem mojego pasa....więc widząc ich tempo, na drugą stronę przeszły by może właśnie....teraz?! Albo i nie... No bo by były bezdusznie rozjechane przez bezdusznych samochodziarzy... Więc już lepiej żeby zostały przez kogoś w lesie zjedzone... czy coś.
Jechało się całkiem spoko, chociaż nogi nie kręciły jakby tego chciał... ale mam wytłumaczenie, a to najważniejsze dla spokojnej głowy.
Pędziłem na mecz o trzecie miejsce w piłę na MŚ.....dojechałem przed 20:00... mówię sobie zamawiam burgera (podwójny becon burger i frytki) idę się kąpać i pooglądam... okazuje się że zasiadłem i mogłem co najwyżej powtórkę obejrzeć bo choooopaki już grali jakoś po poołudniu. Bez sensu!
Idę, najedzony - zmęczony - szczęśliwy, spać! :)
cad: 79
Ujechany :)