To co już za mną:

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2015

Dystans całkowity:861.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:28:07
Średnia prędkość:30.62 km/h
Maksymalna prędkość:76.00 km/h
Suma podjazdów:2985 m
Maks. tętno maksymalne:188 (97 %)
Maks. tętno średnie:169 (87 %)
Suma kalorii:14811 kcal
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:50.65 km i 1h 39m
Więcej statystyk

Tak sobie o! :)

Środa, 16 września 2015 · Komentarze(0)
Kategoria 50-100km
Nawet nie wiem czy to forma czy nie forma. Czy jest noga czy nie ma nogi. Jak to jest. Jaka dyspozycja.
Niedługo koniec sezonu :)

cad: 83

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Sprzedaję rower! Zapraszam.

Wtorek, 15 września 2015 · Komentarze(3)
Zapadła decyzja! Kupuję nowy rower :) Kwestia dwóch, trzech tygodni....


W związku z tym, swojego Specializeda sprzedaję! Pełna specyfikacja jest na stronie o rowerze.  o tutaj: http://www.bikestats.pl/rowery/Specialized-Allez-Comp-2011_3210_11576.html
Chętnych po więcej info zapraszam na priv. Cena do uzgodnienia, jestem elastyczny :)
Jeśli ktoś może będzie chciał tylko samą ramę / siodełko / całą grupę osprzętu czy koła....proszę również pisać :)

cad: 82


Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(3)

Powrót do świata żywych.

Sobota, 12 września 2015 · Komentarze(0)
Kategoria 50-100km
Pierwszy dzień na rowerze po kraksie. Mija tydzień od mojego wypadku. Ciągle czuję bolącą szyję i plecy, ale jako że zaświeciło słońce postanowiłem wyjść i spróbować. Szyja kiedy nią nie ruszam - nie boli. Plecy przy pedałowaniu dają się we znaki, ale dało radę.

Powoli jadąc z grymasem bólu na twarzy cieszyłem się jak małe dziecko że mogłem pojeździć :)

cad: 79

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(0)

Po wypadku. Warto było ?

Czwartek, 10 września 2015 · Komentarze(2)
Cześć wszystkim!

Kilka dni regeneracji, odpoczynku i tabletek przeciwbólowych oraz naprawiony rower i mogę stwierdzić, że powoli "wracam do życia (kolarskiego)". Mój powrót do życia, a właściwie wygrane życie na nowo, podarowane przez Boga.

O tym co się stało już wiecie, a jeśli nie to zapraszam do poprzedniego wpisu z wyścigu w Karpaczu.

Wielu ludzi prowadzi ze mną i obok mnie swoiste dywagacje: czy warto, po co to wszystko, dlaczego i czy aby na pewno to kocham.
Minęło już wiele lat, a dokładnie mija siódme lato od kiedy zacząłem swoją przygodę na rowerze szosowym. Od razu zaznaczę, że jak w każdej dziedzinie i tutaj - apetyt rośnie w miarę jedzenia. Pokochałem kolarstwo oglądając wycinaków na Tour de France i chciałem robić to samo. Po wielu latach ciężkich treningów, wielu błędów, różnych sytuacji jestem w tej sytuacji w której jestem. Mogę się ścigać z najlepszymi amatorami w Polsce. Mogę czasem wygrać jakiegoś lokalnego ogórka czy stanąc na podium w wielkiej imprezie jak np. Ślężański Mnich w Sobótce czy wygrać open Maraton w Gorzowie.

Do pewnego czasu cieszyła mnie jazda do Zdun i nazad. (jakieś 10km) Później były wycieczki do Milicza, Rawicza, Trzebnicy, Wroclawia.....coraz dalej i dalej.... szybciej i szybciej. Kiedy wszedłem jedną nogą w grupę kolarską Interkol pokochałem jazdę w grupie. Stało się to odruchowo, każdy to kocha. No bo ile można jeździć samemu ?! I znowu, raz odpadłem, drugi raz odpadłem.....za trzecim ledwo się utrzymałem....i za każdym kolejnym było lepiej. Aż pewnego dnia byłem na tyle mocny żeby zaatakować na tablicę czy maszt w Mikstacie i wygrać umowne ściganie na kreskę. Ten pewny dzień to nie dziś, to nie wczoraj czy w tym tygodniu. To trwa nieprzerwanie od dwóch, może trzech lat.

Ale zachciało się ścigania....prawdziwego....nie takiego w grupie 10 znajomków. Pojechało się raz na ogórka, na drugiego ogórka, na maraton i na prawdziwe wyścigi. Poziom od słabego do najmocniejszego. Kiedy wcześniej cieszyła mnie w ogóle wiadomość bezproblemowego ukończenia wyścigu, tak w tej chwili.....stanięcie na podium czy zwycięstwo po pokonaniu dobrych rywali. Apetyt rośnie w miarę jedzenia.

To wszystko już robię, z lepszym czy gorszym skutkiem, ale daję radę. Marudzę przy tym, ale to kocham. Kocham swój rower. Kocham oglądać siebie na zdjęciach z wyścigu. Kocham oglądać duet ja + rower. Ale kiedy dzieje się taki wypadek jak w ubiegłą sobotę zadajesz sobie pytanie czy warto ?! Po co mi to ściganie ?! Po co mi ten rower i kolejne szlify ?! Szlify....A może połamane kończyny / kark / śmierć ? Bo takie przypadki też się zdarzały.

Każdy na to pytanie musi odpowiedzieć sobie sam. Jeśli chodzi o mnie, to co....po prostu kocham to. Będę robił to dalej z taką samą, jak nie większą pasją i zacięciem. Dlaczego ? Bo pewnie właśnie spadnę z klasyfikacji ogórkowych Supermaratonów na 4-te miejsce i nie dostanę pucharka. Wujek się nie ucieszy, a między innymi jego uśmiech na każdy kolejny zdobyty pucharek jest bezcenny. Dlaczego ? Bo pewnie spadnę z jeszcze bardziej ogórkowego rankingu Interkolu na 2-gie miejsce. Dlaczego ? Bo nie ukończyłem maratonu mimo że wszystko było perfekcyjnie przygotowane.

Kocham tą adrenalinę na zjazdach, kocham ten szybszy oddech na podjeździe. Kocham to ryzyko na serpentynach i ciasne wchodzenie w zakręty złożonym niczym na motoGP. Kocham te górki, hopki i inne podjazdy.

Przecież to nie ja popełniłem błąd. To mnie "szlag trafił". Na szczęście jestem cały, a ten wypadek wspominam już z uśmiechem na twarzy, ale i ze łzami w oczach. Uśmiech ? Ano, przestaje mnie boleć obite ciało, żebra, kręgosłup i szyja / potylica. Uśmiech ? Ano, nic sobie nie połamałem, żyję i funkcjonuję. Uśmiech ? Wrócił gdy dzisiaj odebrałem rower i obeszło się po kosztach (choć do testów jeszcze przyjdzie czas po naprawie). Łzy w oczach jednak w tym samym momencie, bo nie dojechałem, bo chciałem wygrać, bo się nie podniosłem. Ale nie podniosłem się od razu, bo bolało, bo nie szło.... Podnoszę się teraz, powoli, z głową na karku, z głową pełną kolejnych marzeń i planów.... Być może już na ostatnie starty. Zapowiada się jakiś Mikstat, może Namysłów. O ile zdrowie pozwoli.... O ile forma przez tydzień czy dwa nie spadnie do tego stopnia że dojadę ostatni.

No nic, żyję, rower chyba w całości, tak samo jak moje gnaty. Dalej będę robił to samo co robię. Boleć przestanie.

Bywajcie zdrowi i szczęśliwi. Życie jest tylko jedno i nie marnujcie go na zastanawianie się "czy warto". Zawsze warto gdy tylko kochacie to co robicie. Enjoy :)

Może w sobotę wyjdę już na rower :) Tak tak...sam jestem pod wielkim wrażeniem mojego ciała, organizmu.... Z twarzy schodzą sińce i otarcia, z nóg i bioder także.... Plecy / żebra przestają boleć i sprawiać wielki dyskomfort, szyja coraz bardziej ruchoma... To cudowne!
Rower cały ;)
Gdyby coś to w Krotoszynie polecam jeden jedyny warty odwiedzin sklep/serwis rowerowy ul. Rawicka :)
Ogólnie chodzę jeszcze zabandażowany elastyczną opaską na klatce piersiowej i w miękkim gorsecie ortopedycznym...Szyją ledwo ruszam, ale daję radę :)


Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(2)

Wypadek na maratonie w Karpaczu.

Niedziela, 6 września 2015 · Komentarze(11)
Wypadek, przypadek, całkiem konkretny, pierwszy poważny.....na maratonie Liczyrzepa w Karpaczu.

No cóż, jechałem można powiedzieć po pewny puchar, gdyż zapisało się 3 kolarzy w mojej grupie wiekowej. Byłem więc pewny zajęcia co najmniej trzeciego miejsca, a nawet drugiego gdyż wiedziałem kto jedzie i jakie miał wcześniej wyniki.

Przed startem dowiaduję się że przesunęli wszystkim starty i wyruszamy na trasę co 5 minut, więc wyszło na to że ja o 8:30.
Zalewam bidony, ubieram się, zakładam kamerkę.i wio na start.  Tam zagaduje do mnie Paweł Ratalewski z Piotrkowa Tryb., który to właśnie był moim rywalem w M2 szosa GIGA. Gadamy chwilę, wniosek jest prosty dla nas obu - BYLE DOJECHAĆ.

No cóż, ruszamy ze startu bardzo żwawo. Po zmianach lecimy i po chwili zaczynamy pierwszy podjazd. Nasza grupa już się uszczupliła. Na samym początku podjazdu, gdzieś na ok 10-12 km wyprzedzam Kubę Latajkę, który też startował na giga, ale zrezygnował ze względów kłopotów technicznych ze swoim rowerem. Mi na początku nie chce przednia przerzutka zrzucić na małą tarczę, ale po jakiejś chwili walki z nią udaje się zrzucić. Chwilę przed "szczytem" wyłączam kamerkę - błąd ! :/

Zaczynamy zjazd, kilkaset metrów w dół i.....wypadek :( Garmin chwilę przed wypadkiem pokazał prędkość 63km/h na wykresach.
Lecimy w dół, praktycznie pierwszy zakręt w prawo i Pawła Ratalewskiego wyrzuca z zakrętu, uderza we mnie z całym impetem w kierownicę....i ląduję w rowie. Praktycznie nie miałem możliwości nic zrobić, dostałem takiego strzała, że nie miałem ani chwili na reakcję. No cóż, za błędy się płaci, szkoda tylko, że za czyjeś.

Pierwszy odruch jaki każdy też by miał to próba podniesienia się. Niestety. Głowa ciężka, szyja nie pozwala nią ruszyć, w plecach w kręgosłupie nagły przeszywający ból. Myślę, zaraz przejdzie...Ale jest coraz gorzej. Dla pewności staram się poruszyć nogami i rękami - uff, udało się. Na wypadek zatrzymało się 3 chłopaków w tym Błażej Wojciechowski z Kawalerii Ostrowskiej - dzięki Ci Błażej za wszystko. Zadzwonił czym prędzej na pogotowie, najgorsze myśli przychodzą mi do głowy, nie wiem też jak wygląda rower.

Przyjeżdża karetka na sygnale i mnie zabiera. Panowie wkładają mnie na nosze i zakładają kołnierz. Boli przeokropnie. W oczach łzy, trochę z bólu, trochę ze zwykłej sportowej złości gdyż posypały się piękne plany.

Karetka zabiera mnie najpierw do Kowar by tam na samym wejściu usłyszeć od lekarza "natychmiast na tomograf do Jeleniej". Jazda na sygnale więc do drugiego szpitala gdzie robią mi rentgena czaszki i całego kręgosłupa i żeber bo też cholernie boli. Dodatkowo USG jamy brzusznej co by sprawdzić jak moje narzady wewnętrzne. Tomografu nie ma bo słyszę, że niepotrzebny - ale zalecają mi iść po powrocie do domu do mojego szpitala i tam się przebadać jeszcze raz. Na szczęście badania nie pokazały żadnych złamań.

Uderzając w asfalt / rów uderzyłem lewym bokiem, twarzą. Nawet nie zdążyłem się zaasekurować ręką. Lekarz jednak mówi, że przy tym upadku miałem ogrom szczęścia, a gdybym tylko wyciągnął ręce przed siebie i próbował się zaprzeć najprawdopodobniej miałbym obie złamane. No nic, żyję. Dzwonię do orga aby mnie ktoś odebrał ze szpitala. Przyjeżdża po mnie ktoś i odwozi do bazy maratonu.
Patrzę na rower, na szczęście nie jest w złym stanie, kamerka, licznik, dwa bidony, nic nie pęknięte Koła całe, kierownica też, siodło całe...nienajgorzej jak po takiej kraksie, kask cały, ale ciut pośrupany - najprawdopodobniej też uratowal mi życie, okulary mają pęknięte szkła które w sumie nieźle chyba poharatały mi lewą stronę twarzy.

Idę do bufetu bo chcę coś zjeść, NIE dostaję nawet grama maratonu bo nie mam karteczki (która jest w aucie, ale nikt jeszcez nie wrócił z trasy). Po 4 godzinach spędzonych w szpitalu okazało się, że w moim stanie ledwo stojąc nie dostanę makaronu. Dopiero po interwencji organizatora dostaję go z wielką łaską i głupimi komentarzami.

Przyjeżdżają chłopaki z trasy, wracamy do domu. W Krotoszynie robią mi tomograf odcinka szyjnego kręgosłupa i czaszki. Wypuszczają po kolejnych 2h do domu.

Zobaczę jak przebiegnie proces zdrowienia, ale na ten czas już chyba ściganie w tym sezonie muszę sobie odpuścić. Rok temu kończyłem rok wygrywając Klasyk Namysłowski, a w tym kończę go mega kraksą z kołnierzem ortopedycznym na szyi.
Za dwa tygodnie miały być ostatnie dwa wyścigi, starty wspólne - Zakończenie Lata w Mikstacie i w Łasku. Nie wiem też co tam z moją ogólną klasyfikacją w Supermaratonach w kategorii wiekowej, bo byłem trzeci a nie wiem czy utrzymam pozycję. To samo tyczy się rankingu klubowego w Interkolu. No cóż, bywa i tak.

Muszę się cieszyć, że jestem "cały i zdrowy", że jednak nic poważniejszego mi się nie stało. Znowu miałem, jak w ostatnich sprawach i czasach, szczęście w nieszczęściu.

Teraz zdaje się będzie posucha i tydzien / dwa przerwy we wpisach bo nie będę jeździł :(

pozdro

W szpitalu w Jeleniej Górze, gdy dowiedziałem się że będę żył, poboli ale przestanie, ale nic nie złamane.


No a to już w domu, z medalikiem, choć nie dojechałem to pamiątkowo dostałem...
Już za jakiś czas może będę się z tego śmiał i wspominał z uśmiechem żem cały.

Zapraszam do komentowania wpisów | Komentarze(11)