I co ? Zgoooooooooooon ! Górski etap.
W sumie to sytuacja prawie identyczna jak rok temu. Fakt faktem było już dużo cieplej, ale w święta sypał śnieg a ja jeździłem na szosie i odpadałem bo byłem mega "przeciążony" - teraz też jestem. Nie wiem czy bym komukolwiek utrzymał koła.
Do czasu jechało się na dzisiejszym treningu kozacko, zajebiście, ze średnią 35,5 po 30km. Już po kilku kilometrach wiedziałem, że powrót to będzie masakra. Nie myliłem się, kiedy nawróciłem nagle miałem problem z utrzymaniem 30km/h.
Za Miliczem skręt w lewo na "gruszeczkę" i tamtejszą górkę ;) Ponad 2km wzniosa pokonane 5 razy! A właściwie to praktycznie 10 razy bo w tą i tamtą stronę. No i jeszcze trzeba doliczyć potężny wiatr w twarz !
Po tym szarpaniu miałem serdecznie dość, ale to były dopiero przekręcone 2h i chciałem dzisiaj znowu ponad 4h kręcić.
No to co, moja rundka jakieś 15km też z podjazdami, ale krótszymi a bardziej stromymi. Szarpałem tam jeszzcze mocniej. Zrobiłem 3 okrążenia i postanowiłem wracać. Noo.... I to jest epizod godny osobnej rozprawki.
Kiedy jedziesz na rezerwie - zmarznięty, spragniony i głodny, 25km do domu pod ostry i zimny wiatr - masz tylko i wyłącznie ochotę stanąć, rzucić rower do rowu i łapać stopa do domu. Ale nie, Ty jedziesz z zapasem aż jednego banana, który nie da zbyt wiele paliwa. Zrzucasz na małą tarczę - bo nie jesteś w stanie przepchnąć i jechać szybciej niż 25kmh. Jesz banana na 20km do domu. Ostatniego banana na dzisiejszym treningu! Nagle po kolejnych 5km odczuwasz potężne ssanie i głód. Zwalniasz do 21-23km/h w zależności czy jedziesz z górki czy pod górkę.
Jest Ci coraz zimniej, umierasz! Aż tu nagle ni stąd ni zowąd na 10km odczuwasz znikąd przypływ kosmicznej energii, która pozwala Ci przyspieszyć do 27km/h. Czary ? Czy może organizm przełączył się na spalanie innych substancji niż węglowodany, tj. tłuszcz/białko etc ? Może. Bo kierunek wiatru wciąż ten sam. Jego siła również dodatkowo potęguje odczucie zimna. Widzisz tablcę swojego miasta - Krotoszyn - przekraczasz tą barierę i odczuwasz psychiczną ulgę. Dojeżdżasz do domu i wdrapujesz się ledwo z rowerem na plecach na 4 piętro.
Nie odpoczywasz, idziesz na korytarz umyć rower bo był unorany po dzisiejszej jeździe jeszcze gorzej niż ja. W drodze szybko robisz sobie kanapkę z dżemem, jesz banana i siadasz z wielką ulgą.
Wypijasz odżywki, bierzesz tabsy. i wcinasz jeszcze jednego cornego.
Au! Nogi wołają o pomoc... :] Jednak mimo takiej wynory jest mega mega psychiczna radość! Wykonałeś plan, średniaV się nie liczy, mordercza baza otwarta i dobrze rozpoczęta. Dodatkowo poszalałem na górkach, nie nie, przewyższenie dzisiejsze to nie pomyłka.
Ps. Kadencja wyszła by dzisiaj sporo większa, ale podjazdy jeździłem dość siłowo ;) Młynek na płaskim i po interwale nie pomagał.
Ps.2. Jakieś niskie tętno wyszło nie ? A bo zaniżyło je bardzo wleczenie się w drodze powrotnej + odpoczynki po podjazdach.
Ps.3. Kolejny pozytyw ? Schudłem ;) Jest mega kozacko...:]
caD: 80
max cad: 119
przewyższenie: 1103m
max % podjazdu: 7%
łącznie podjazdów: 32km
czas podjazdów: 1h 26min
śr V na podjazdach: 22,2km/h
Cisnę pod Gliczarów, dla takich chwil warto tak się katować i tyle trenować :)