Maraton Trzebnica - Żądło Szerszenia 2013
Dystans: 150km
Czas: 4h 28min 43s
Miejsce open: 43/249
Miejsce kat. M2: 10/30
Jako, że start przypadał dość wcześnie to w miarę szybko było trzeba wyjechać do Trzebnicy. Pobudka o 5:45, zrobiłem co trzeba i ani się nie obejrzałem a już byłem pod Trzebnicą. Parking pod Bricomarche okazał się strzałem w dziesiątkę - do bazy maratonu mieliśmy raptem 50m na drugiej stronie ulicy...
Gdy tylko przyjechaliśmy na miejsce poszliśmy odebrać numery startowe, poszlismy za potrzebą i czas na przebieranki. Ja jeszcze wszamałem trochę makaronu i picuś glancuś jest jak ma być. Bardzo łatwo znalazł mnie TravisB oraz Vuki, a także po chwili maciej1986. Tak sobie rozmawialiśmy, ja w tym czasie się szykowałem.. Przyjechali też chłopaki z Fiołka Team i również pozdrowili ;)
Moi Interkolowcy ruszyli na start, a ja miałem jeszcze ponad 40min. Razem z travisb pojechaliśmy na małą rozgrzewkę, do sklepu po batonika i na orlen do toalety. Po chwili ruszyliśmy na start. Tam zdążyłem jeszcze wszamać jednego banana i włączylem endomondo i jeszcze szybko za ToiToia siku bo do środka mega kolejka.
Nadchodzi godzina 8:52! To czas startu. Gwizdek i jedziemy, nie znam nikogo z grupy oprócz Adama {travisB} więc kicha, nie wiadomo czego się spodziewać.
Pierwsza gorka jeszcze w Trzebnicy jadę zaraz za motocyklistą, oglądam się za siebie i co widzę ? Jestem kilkanaście metrow przed innymi, a została nas już tylko 5-os grupa. Gdy tylko motocklista pozwolił się wyprzedzić ogień!
Rozkręcam do 45kmh, jedzie się świetnie, ale kompani coś niemrawi.. Efekt jest tego taki, że próbuję się odłączyć od grupy na 15km już bo dołączyli do nas jacyś maruderzy jeszcze. Niestety nikt za mną nie skoczył i tylko trochę rozerwała się grupka.
Od tej pory jadę spokojniej bo przecież nie mam się co szarpać skoro i tak nie ma z kim jechać. Spokojne zmiany, niestety zbyt spokojne. Po chwili patrzę i nie widzę Travisa! To zły znak, bo mieliśmy przecież jechać razem aż do samej mety.
Na 45km mniej więcej punkt żywieniowy i kontrolny, nie stajemy po nic, w sumie po co, został jeszcze jeden pełny bidon! Po chwili zaczyna się odcinek sławetnej gruszeczki. Jedziemy w 5!
Jak rozmawialiśmy z chłopakami w aucie w drodze na maraton, najlepiej wyjść na prowadzenie i jechać swoim tempem i mieć wszystkie dziury na widoku. Tak też robię, przyspieszam gdzieś do 35kmh i lecę ile sił w nogach. Przełączam przerzutki na twardo i jedzie się jeszcze lepiej. Biedne cosmici! Raz musialem też poprawić bidony bo mnie mocno podbiło. Leciałem mocno, w połowie odcinka zorientowałem się, że jadę już sam, a za mną kilkadziesiąt metrów próbuje dołączyć ktoś, kogo już zdążyłem wyprzedzić. 100m do końca i widzę stojącego na poboczu Macieja z Interkolu, rozwalił oponę, a zostalo tak niewiele!
Wjazd na piękny nowy asfalt i wielka ulga + niekontrolowany okrzyk radości. W myśli "pojechałeś jak cancellara na parix-roubaix" ;-) Pierwszy podjazd, jest ok... Bez historii przejechany w samotności. Od Gruszeczki aż do mety cisnąłem praktycznie sam! Dalej to bardziej płaskie odcinki z malutkimi hopkami. Co chwila mijam jakiś odpadniętych maruderów. Jeden się dołączył i jechaliśmy po zmianach. Moja 35kmh, jego 30kmh. Zostawilem go.
Drugi bufet! Staję tylko żeby wlali mi wody, szybko pakuję banana do kieszeni. Jedzie grupa! Fuck, nikt nie stanął! Nie dojechałem już do nich. Po chwili patrzę jedzie "odpadnięty" wcześniej TravisB. Miał farta i zalapał się do nich do grupki i nadrobił sporo czasu. Gonię go jakieś 10km aż w końcu dorwałem drania! Jakiś czas jedziemy razem... Travis stwierdza "muszę siku" - ja jadę dalej. Po czasie na 2km dalej położonej Gruszeczce widać, że siku zajęło mu mniej więcej 1min. Wjazd pod Prababkę - premia górska. Zrzucam na małą tarczę i jedzie mi się elegancko. Najpierw w siodle, od połowy stójka i jest mega noga.
54s ! Dla porównania Travisowi zajęła ona dokładnie 1min 3sek.
Po chwili podjazd po bruku, tu małe spięcie. Jedzie sobie ktoś, proszę go aby się trochę przesunął z wąskiej dróżki trawy, ale słyszę "spie***j"... Poszlo kilka epitetów z mojej strony również po czym słyszę za sobą "ja cie k***a znajdę zaraz", na co mi się mordka uśmiechła i tylko parsknąłem "najpierw mnie dogoń".. EOT!
Karkołomne zjazdy aż do płyt, tam mijam kolejnych luudzi, po nich na ok 15km do mety dojeżdża do mnie koleś ubrany w strój reprezentacji Polski, rower cacko, żółte buty. Za nim wóz serwisoy BMW z rowerem i zapasowymi kołami na dachu. Mówię sobie pewnie kozak. A gdzie tam... Daję lepsze zmiany od niego, pod górę on ma problem trzymać mi koło. Jego wóz serwisowy pięknie obstawia nam drogę, podają mu bidony i jedzenie z okna. Fajnie miał ;-)
Wjazd do Trzebnicy, prowadzę, rondo, prowadzę, dojeżdżamy do mety i on zaczyna sprint, no to się nie dałem i wskoczyłem mu na kolo.
TYLE!
Obecnie siedzę przed kompem i patrzę na międzyczasy. Wielka strata po płaskich odcinkach jazdy ze słabą grupą i odkąd zacząłem jechać sam też niezbyt, a byłoby tylko gorzej! No niestety każdy kto jechał w grupie miał sto razy łatwiej, wystarczył ktokolwiek równy kto dawał podobne zmiany. No niestety obecnie cykl SuperMaratony.org to jedna wielka loteria. Masz fajną grupę wygrasz choć możesz być bez formy, masz cienką grupę to sam nic nie zwojujesz.
Jedyne co mnie cieszy to fakt, że na Prababkę wjechalem bardzo dobrze oraz przede wszystkim fakt nadrabiania czasu za Premią Górską. Nadrobiłem na podjazdach jadąc samemu praktycznie 16 pozycji: 3 minuty do Grzegorza {Interkol}, 5 minut do Artura {Interkol}, 4 minuty do TravisB ;-) Forma na górkach jest, kto wie co by było gdyby grupa była mocniejsza..
Tętno niższe o 5 ud/min w porównaniu do roku ubiegłego. Mogłem mocniej teraz... Mogłem... ;)
Kolejny wyścig gdzie zadowolenie przeplata się z goryczą... No ale muszę z tym żyć! ;-) Jeśli moja forma jest taka jak myślę, to mogę się dobrze pokazać już w następną niedzielę na wyscigu gdzie podjazdów nie brakuje.
Niestety ten sezon jest jakiś dziwny, forma o miesiąc do tyłu przez zimę, studia, sesja, pisanie pracy i w lipcu jej obrona licencjatu.
cad: 89
przewyższenia: 1006m
/1796231