Maraton w ISTEBNEJ - piekło..
Niedziela, 11 lipca 2010
· Komentarze(4)
Hmm.. Zacznę od tego ,że jechałem stanowczo za długo.. No ale sił starczyło tylko na tyle.. No dobra.. To po kolei...
Czas wkleiłem swój z licznika - u organizatora 5h 41m
fotki : http://picasaweb.google.pl/xubix1
W piątek wyjazd o 6 z Ostrowa Wielkopolskiego do Istebnej.. Po drodze odebraliśmy kolegę Łukasza z Ostrzeszowa i ruszyliśmy w trasę. Po drodze kilka przystanków na siku i jedzenie i tak po południu dojechaliśmy do naszego pensjonatu "Jaskółcze Gniazdo" w Jaworzynce :) Od razu pochwalę tam jedzenie bo było po prostu super.. Na jednym z przystanków w/w Łukasz zobaczył w mojej tylnej oponie dziurę.. I już schiza.. KUrde co zrobić.. A tu mówi ,że mi pożyczy bo wziął jedną zapasową.. :) Dzięki Ci wielkie.. Przed obiadem pojechaliśmy na chwilę na rower.. Kilka kilometrów i otworzyły mi się oczy "jak jutro będzie ciężko"... NO i było.. Później do biura zawodów odebrać numerki i do domku spać.. W nocy spałem bez problemu... Od rana oczywiście nic zjeść nie mogłem tylko pół skibeczki chleba.. Ale na starcie już wszamałem batona energetycznego i żelka więc spoko :) Ruszyliśmy na trasę i ja szczęśliwy juz sobie jadę.. Wspinam się na tą Kubalonkę za moimi z drużyny przerzucam na wyższe zębatki i tu nagle spada łańcuch.. Patrzę na licznik.. 10 - 8 - 5 - 0 km/h i dupa.. Jebs na lewy bok.. Kolano zdarte.. za mną jechali jacyś kolarze i cieszę się że mnie ominęli.. Szybko się zebrałem i chcę założyć łańcuch ale nie idzie.. gdzieś się zablokował.. Szybko biegnę do jednego z turystów czy mógłby mi przytrzymać rower.. Pomógł mi za co mu serdecznie dziękuję.. No nic.. strata już chyba 5 minut i nie dam rady ich złapać.. No to już sobie mówię - czeka Cie jazda indywidualna na czas 120km - no i tak było.. Później coś na 50km znowu ścianka i spada łańcuch przy przełączaniu przerzutek.. No dobra zdążyłem się wypiąć i założyłem łańcuch.. Jadę dalej jest bufet.. chwila przerwy.. dolałem izotoniku i jadę dalej.. Coś koło 75km na trasie samego już dystansu mega na podjeździe widzę ,że zjeżdża jeden INTERKOLOWIEC.. pytam się co jest ? A on "Pierd*lę ,nie jadę" bo było ciężko.. Dziwie się mu ale rozumiem.. sam na szczycie tego podjazdu zwróciłem wszystkie żelki izotoniki i batony energetyczne.. Zmęczenie było potworne.. Od tej chwili już tylko myślałem aby dojechać.. Na drugim bufecie wlałem sobie wody do bidonów.. Zaskoczyły mnie ostatnie ścianki w Czechach.. Na jednej z nich złapał mnie skurcz i zrzucił z roweru.. posiedziałem z rozprostowaną nogą na asfalcie.. po chwili ruszyłem i tak już się doczłapałem do mety.. Średnia cieniutka.. Ale cieszę się ,że przejechałem ten "etap".. Jednak góry uczą pokory.. Na starcie zapomniałem włączyć pulsometru :/
W tym samym pensjonacie mieszkał - woody - ze swoją dziewczyną = super ludzie.. pozdrowienia ślę już z Krotoszyna :D wyjazd zaliczam do udanych.. :)
Czas wkleiłem swój z licznika - u organizatora 5h 41m
fotki : http://picasaweb.google.pl/xubix1
W piątek wyjazd o 6 z Ostrowa Wielkopolskiego do Istebnej.. Po drodze odebraliśmy kolegę Łukasza z Ostrzeszowa i ruszyliśmy w trasę. Po drodze kilka przystanków na siku i jedzenie i tak po południu dojechaliśmy do naszego pensjonatu "Jaskółcze Gniazdo" w Jaworzynce :) Od razu pochwalę tam jedzenie bo było po prostu super.. Na jednym z przystanków w/w Łukasz zobaczył w mojej tylnej oponie dziurę.. I już schiza.. KUrde co zrobić.. A tu mówi ,że mi pożyczy bo wziął jedną zapasową.. :) Dzięki Ci wielkie.. Przed obiadem pojechaliśmy na chwilę na rower.. Kilka kilometrów i otworzyły mi się oczy "jak jutro będzie ciężko"... NO i było.. Później do biura zawodów odebrać numerki i do domku spać.. W nocy spałem bez problemu... Od rana oczywiście nic zjeść nie mogłem tylko pół skibeczki chleba.. Ale na starcie już wszamałem batona energetycznego i żelka więc spoko :) Ruszyliśmy na trasę i ja szczęśliwy juz sobie jadę.. Wspinam się na tą Kubalonkę za moimi z drużyny przerzucam na wyższe zębatki i tu nagle spada łańcuch.. Patrzę na licznik.. 10 - 8 - 5 - 0 km/h i dupa.. Jebs na lewy bok.. Kolano zdarte.. za mną jechali jacyś kolarze i cieszę się że mnie ominęli.. Szybko się zebrałem i chcę założyć łańcuch ale nie idzie.. gdzieś się zablokował.. Szybko biegnę do jednego z turystów czy mógłby mi przytrzymać rower.. Pomógł mi za co mu serdecznie dziękuję.. No nic.. strata już chyba 5 minut i nie dam rady ich złapać.. No to już sobie mówię - czeka Cie jazda indywidualna na czas 120km - no i tak było.. Później coś na 50km znowu ścianka i spada łańcuch przy przełączaniu przerzutek.. No dobra zdążyłem się wypiąć i założyłem łańcuch.. Jadę dalej jest bufet.. chwila przerwy.. dolałem izotoniku i jadę dalej.. Coś koło 75km na trasie samego już dystansu mega na podjeździe widzę ,że zjeżdża jeden INTERKOLOWIEC.. pytam się co jest ? A on "Pierd*lę ,nie jadę" bo było ciężko.. Dziwie się mu ale rozumiem.. sam na szczycie tego podjazdu zwróciłem wszystkie żelki izotoniki i batony energetyczne.. Zmęczenie było potworne.. Od tej chwili już tylko myślałem aby dojechać.. Na drugim bufecie wlałem sobie wody do bidonów.. Zaskoczyły mnie ostatnie ścianki w Czechach.. Na jednej z nich złapał mnie skurcz i zrzucił z roweru.. posiedziałem z rozprostowaną nogą na asfalcie.. po chwili ruszyłem i tak już się doczłapałem do mety.. Średnia cieniutka.. Ale cieszę się ,że przejechałem ten "etap".. Jednak góry uczą pokory.. Na starcie zapomniałem włączyć pulsometru :/
W tym samym pensjonacie mieszkał - woody - ze swoją dziewczyną = super ludzie.. pozdrowienia ślę już z Krotoszyna :D wyjazd zaliczam do udanych.. :)