Maraton Liczyrzepa w Karpaczu - wyścig 2014
Sobota, 6 września 2014
· Komentarze(0)
Pobudka chwilę po 7:00. Wstałem, umyłem się, zjadłem pyszny ryż z warzywami i kurczakiem i pojechałem najedzony i przepysznie nakręcony pozytywną energią....
Od samego rana piękne słońce otulało swoimi promieniami cały Karpacz i okolice. Po zapowiadanych chmurach i deszczu ani śladu.
Zajeżdżam na linię start / meta i spotykam Grzegorza. Razem ruszamy na malutką rozgrzewkę. Po chwili planowany start o 9:15 z jeszcze Robertem z Interkolu i kolegą Wołodźko z ESKA Teamu :) .
Na początku ruszyłem bardzo mocno na zjazdach, po czasie wszystko się zjechało i razem silną i dość wyrównaną grupą jechaliśmy aż do samej Przełęczy Rędzińskiej.
Jechało mi się bardzo dobrze, aż trochę się nie zagotowałem i straciłem grupę na 100m.... Jechałem koło w koło z Grzegorzem, aż ten nie wstał z siodełka.. Mi coś jakby na tym odcinku przycisnęło hamulce i nie pozwalało jechać. Niestety, na szczyt wjechałem z kilkudziesięcioma sekundami straty. Ogólnie na tym odcinku 9m open.
Na zjeździe i kolejnych podjazdach sporo nadrabiałem doganiając dwóch kolegów którzy odpadli z naszej grupy. Niestety trafiłem na kogoś kto jak ja do końca nie wiedział dokąd jechać i po zjeździe z Okraju do Kowar skręciliśmy na metę w lewo.....a było trzeba jechać prosto :( Głupie strzałki ! Malo widoczne i doprawdy po prostu za mało ich było, brak asekuracji na skrzyżowaniach, żadnej obstawy.
I tak oto jechałem dalej z gościem z Rawicza ubranym w strój BMC, który to zmian w ogóle nie dawał, a jak dawał to zwalnialiśmy o 4-5km/h.... Jechałem w błogiej nieświadomości jeszcze jakieś 50km, aż zacząłem wyprzedzać znowu tych samych ludzi, których już raz wyprzedziłem na pierwszym kółku... No i tu już wiedziałem, że coś pomyliłem.... Porównując z innymi przejechane kilometry różniło sie to właśnie o ok 15-20km. Drugi wjazd na Rędzińską sto razy lepiej mi poszedł, dogoniłem kompana BMC, który gdzieś mi zwiał jak musiałem otworzyć żela i tak oto jechaliśmy już razem do mety.
Mimo fatalnej pomyłki do samego końca jechałem ile sił w nogach... Koleżka z BMC przestał dawać praktycznie zmiany, więc dwa razy mocno depnąłem chcąc sprawdzić czy dojedzie - dojechał bez problemu... Więc siły miał, ale nie chcial się cwanie nimi dzielić.
Ostatni podjazd boczną uliczką i mocno przyspiesza, nie daje się zgubić... Wychodzę sobie swobodnie na wypłaszczeniu na zmianę a ten z lewej atakuje....przez chwilę pojawia się myśl żeby odpuścić bo i tak już nie ma sensu....ale nie....głowa nie pozwala nie gonić i tak oto dojechałem i poprawiłem...
Szybki zjazd na metę, zakręt 90* w lewo......i czuję jego koło na swojej lewej łydce... jebs.. wy*****lił się przed samiuśką metą próbując pod samą bramką, na duzym krawężniku, na takim zakręcie....próbując mnie wyprzedzić niebezpiecznie się rozpędzając...
Zdegustowany przekroczylem linię mety, dostałem chociaż buziaka i tak oto maraton mój się zakończył.
Na mecie dowiaduję się, że do podium by starczyło gdyby odjąć mi te nadrobione kilometry i to bym zawalczył spokojnie o pierwsze bądź drugie miejsce... no ale dupa :/
Organizacja na jeden wielki MINUS ! Pierwszy maraton w którym nie było żadnego strażaka, policjanta czy strażnika miejskiego obstawiającego skrzyżowania, strzałki mega malutkie, w niektórych miejscach niezauważalne... eh... I jeszcze co jest najgorsze to niedoinformowanie ludzi od organizatora na starcie, bo pytałem czy runda biegnie tutaj koło startu/mety...i dostałem odpowiedź na tak - tutaj jedziecie kółeczko... Szlag by to jasny trafił, pudło i puchar poszły się....
A forma ?! Taka jakiej dawno nie widziałem po górach jechało się super, czułem się mocny i czułem się świeży...
Co najlepsze to faktycznie z niższą kadencją lepiej jeździ mi się po górach... Chyba trzeba czuć opór pod nogą ;)
Zal aby że nie wytrzymałem pierwszego podjazdu pod Rędzińską bo wyścig potoczyłby się zupełnie inaczej :(
Najgorzej było zawieźć nie siebie, ale kogoś kto czekał za mną na mecie i wspierał cały ten czas.....
No cóż, wyszedł ciekawy i dlugi trening po górach ...
kadencja: 78
przewyższenia: 2214m
http://app.endomondo.com/workouts/403619698/179623...
Od samego rana piękne słońce otulało swoimi promieniami cały Karpacz i okolice. Po zapowiadanych chmurach i deszczu ani śladu.
Zajeżdżam na linię start / meta i spotykam Grzegorza. Razem ruszamy na malutką rozgrzewkę. Po chwili planowany start o 9:15 z jeszcze Robertem z Interkolu i kolegą Wołodźko z ESKA Teamu :) .
Na początku ruszyłem bardzo mocno na zjazdach, po czasie wszystko się zjechało i razem silną i dość wyrównaną grupą jechaliśmy aż do samej Przełęczy Rędzińskiej.
Jechało mi się bardzo dobrze, aż trochę się nie zagotowałem i straciłem grupę na 100m.... Jechałem koło w koło z Grzegorzem, aż ten nie wstał z siodełka.. Mi coś jakby na tym odcinku przycisnęło hamulce i nie pozwalało jechać. Niestety, na szczyt wjechałem z kilkudziesięcioma sekundami straty. Ogólnie na tym odcinku 9m open.
Na zjeździe i kolejnych podjazdach sporo nadrabiałem doganiając dwóch kolegów którzy odpadli z naszej grupy. Niestety trafiłem na kogoś kto jak ja do końca nie wiedział dokąd jechać i po zjeździe z Okraju do Kowar skręciliśmy na metę w lewo.....a było trzeba jechać prosto :( Głupie strzałki ! Malo widoczne i doprawdy po prostu za mało ich było, brak asekuracji na skrzyżowaniach, żadnej obstawy.
I tak oto jechałem dalej z gościem z Rawicza ubranym w strój BMC, który to zmian w ogóle nie dawał, a jak dawał to zwalnialiśmy o 4-5km/h.... Jechałem w błogiej nieświadomości jeszcze jakieś 50km, aż zacząłem wyprzedzać znowu tych samych ludzi, których już raz wyprzedziłem na pierwszym kółku... No i tu już wiedziałem, że coś pomyliłem.... Porównując z innymi przejechane kilometry różniło sie to właśnie o ok 15-20km. Drugi wjazd na Rędzińską sto razy lepiej mi poszedł, dogoniłem kompana BMC, który gdzieś mi zwiał jak musiałem otworzyć żela i tak oto jechaliśmy już razem do mety.
Mimo fatalnej pomyłki do samego końca jechałem ile sił w nogach... Koleżka z BMC przestał dawać praktycznie zmiany, więc dwa razy mocno depnąłem chcąc sprawdzić czy dojedzie - dojechał bez problemu... Więc siły miał, ale nie chcial się cwanie nimi dzielić.
Ostatni podjazd boczną uliczką i mocno przyspiesza, nie daje się zgubić... Wychodzę sobie swobodnie na wypłaszczeniu na zmianę a ten z lewej atakuje....przez chwilę pojawia się myśl żeby odpuścić bo i tak już nie ma sensu....ale nie....głowa nie pozwala nie gonić i tak oto dojechałem i poprawiłem...
Szybki zjazd na metę, zakręt 90* w lewo......i czuję jego koło na swojej lewej łydce... jebs.. wy*****lił się przed samiuśką metą próbując pod samą bramką, na duzym krawężniku, na takim zakręcie....próbując mnie wyprzedzić niebezpiecznie się rozpędzając...
Zdegustowany przekroczylem linię mety, dostałem chociaż buziaka i tak oto maraton mój się zakończył.
Na mecie dowiaduję się, że do podium by starczyło gdyby odjąć mi te nadrobione kilometry i to bym zawalczył spokojnie o pierwsze bądź drugie miejsce... no ale dupa :/
Organizacja na jeden wielki MINUS ! Pierwszy maraton w którym nie było żadnego strażaka, policjanta czy strażnika miejskiego obstawiającego skrzyżowania, strzałki mega malutkie, w niektórych miejscach niezauważalne... eh... I jeszcze co jest najgorsze to niedoinformowanie ludzi od organizatora na starcie, bo pytałem czy runda biegnie tutaj koło startu/mety...i dostałem odpowiedź na tak - tutaj jedziecie kółeczko... Szlag by to jasny trafił, pudło i puchar poszły się....
A forma ?! Taka jakiej dawno nie widziałem po górach jechało się super, czułem się mocny i czułem się świeży...
Co najlepsze to faktycznie z niższą kadencją lepiej jeździ mi się po górach... Chyba trzeba czuć opór pod nogą ;)
Zal aby że nie wytrzymałem pierwszego podjazdu pod Rędzińską bo wyścig potoczyłby się zupełnie inaczej :(
Najgorzej było zawieźć nie siebie, ale kogoś kto czekał za mną na mecie i wspierał cały ten czas.....
No cóż, wyszedł ciekawy i dlugi trening po górach ...
kadencja: 78
przewyższenia: 2214m
http://app.endomondo.com/workouts/403619698/179623...