Niech zyje wolność...
Sobota, 19 lipca 2014
· Komentarze(0)
Kategoria Ze zdjęciami, 100-150km
Kolejny trening, kolejna setka, kolejny upał, kolejne spalone kalorie, kolejne hektolitry wylanego potu, kolejne kilometry.....
Wczoraj ciut się popiło, ciut się dłużej posiedziało, ciut się nie odżywiło po kolarsku i masz ci los... Dzisiaj przecież trzeba iść na trening.
Nie ma zmiłuj... Tu nie działa maksyma: piłeś, nie jedź... Tu jest wręcz na odwrót. Mocny trening jako pokuta, jako droga krzyżowa, jako osobiste Mount Ventoux. Chcąc osiągnąć jakikolwiek sukces wiadomo tylko jedno, że liczy się systematyczność.
Nie ma sukcesu bez wykonania odpowiedniej pracy. Obecnie nie szykuję się na wygrywanie i zdobywanie pucharów na kolejnych wyścigach. Choć być może na dwóch się uda zaliczyć podium, ale na jeden jestem cięty... Ale to jeszcze dużo czasu :) Wszystko po drodze jest mrzonką, wszystko jest tylko kolejną cegiełką w WTC i tylko ode mnie zależy czy one runą, nie ma opcji aby wleciał w nie samolot. Wszystko zestrzelę co stanie mi na drodze niczym pieprzony separatysta na Ukrainie. Cel na ten wyścig jest tylko jeden: wygrana.
A dzisiaj znooowu ta sama trasa co przez ostatnie dwa treningi. Jutro zapewne jeszcze dalej pojadę, jeszcze dłużej i jeszcze mocniej - w grupie z chłopakami z Interkolu. Na trasie dzisiaj spotkanych multum kolarzy, jakby tak wszystkich zebrać w jeden peleton to nagle powstaje fajna duża grupa. Później po drodze wyprzedza mnie autko z rowerem na dachu, widzę chyba profeska, rower ładny. Staję sobie w Miliczu wzorem poprzednich treningów na stacji ORLEN ażeby zatankować trochę VerVy i dolać wody do bidonów, bo sachara, bo kaktus, bo ja nie wielbłąd. A tu właśnie to autko stoi, a tu wlaśnie ze stacji wychodzi kolarski koksu Artur Kozal z FTI, który wracał z trejning kampu w Stroniu Śląskim. Pogadalismy chwilę, postaliśmy i pojechaliśmy.
I jeszcze... Ehh... Mój licznik, moja kochana SIGMA, sigma rox 8.0.... upadła, poczuła wiatr w plastiku, w przyciskach... bardziej niż zwykle... zaliczyła glebę, poczuła wolność, wolność i swobodę... Auto za nami, sigma leży, nie rusza się, szybko po hamulcach, smród gumy i klocków, rower leży, reanimacja sigmy, żyje. Jest ok! Chciała polatać, dostała z kolana i wypadła. Ehh... Ale zyje, mierzy i jedzie. :)
Lejący się żar z nieba tylko podwójnie odbierał moc dzisiaj. Spokojny tlenik okazał się całkiem męczącym wyzwaniem na ten trening.
cad: 85
przewyższenia: 711m
Buziak wiadomo dla kogo :) M.S. :*
Wczoraj ciut się popiło, ciut się dłużej posiedziało, ciut się nie odżywiło po kolarsku i masz ci los... Dzisiaj przecież trzeba iść na trening.
Nie ma zmiłuj... Tu nie działa maksyma: piłeś, nie jedź... Tu jest wręcz na odwrót. Mocny trening jako pokuta, jako droga krzyżowa, jako osobiste Mount Ventoux. Chcąc osiągnąć jakikolwiek sukces wiadomo tylko jedno, że liczy się systematyczność.
Nie ma sukcesu bez wykonania odpowiedniej pracy. Obecnie nie szykuję się na wygrywanie i zdobywanie pucharów na kolejnych wyścigach. Choć być może na dwóch się uda zaliczyć podium, ale na jeden jestem cięty... Ale to jeszcze dużo czasu :) Wszystko po drodze jest mrzonką, wszystko jest tylko kolejną cegiełką w WTC i tylko ode mnie zależy czy one runą, nie ma opcji aby wleciał w nie samolot. Wszystko zestrzelę co stanie mi na drodze niczym pieprzony separatysta na Ukrainie. Cel na ten wyścig jest tylko jeden: wygrana.
A dzisiaj znooowu ta sama trasa co przez ostatnie dwa treningi. Jutro zapewne jeszcze dalej pojadę, jeszcze dłużej i jeszcze mocniej - w grupie z chłopakami z Interkolu. Na trasie dzisiaj spotkanych multum kolarzy, jakby tak wszystkich zebrać w jeden peleton to nagle powstaje fajna duża grupa. Później po drodze wyprzedza mnie autko z rowerem na dachu, widzę chyba profeska, rower ładny. Staję sobie w Miliczu wzorem poprzednich treningów na stacji ORLEN ażeby zatankować trochę VerVy i dolać wody do bidonów, bo sachara, bo kaktus, bo ja nie wielbłąd. A tu właśnie to autko stoi, a tu wlaśnie ze stacji wychodzi kolarski koksu Artur Kozal z FTI, który wracał z trejning kampu w Stroniu Śląskim. Pogadalismy chwilę, postaliśmy i pojechaliśmy.
I jeszcze... Ehh... Mój licznik, moja kochana SIGMA, sigma rox 8.0.... upadła, poczuła wiatr w plastiku, w przyciskach... bardziej niż zwykle... zaliczyła glebę, poczuła wolność, wolność i swobodę... Auto za nami, sigma leży, nie rusza się, szybko po hamulcach, smród gumy i klocków, rower leży, reanimacja sigmy, żyje. Jest ok! Chciała polatać, dostała z kolana i wypadła. Ehh... Ale zyje, mierzy i jedzie. :)
Lejący się żar z nieba tylko podwójnie odbierał moc dzisiaj. Spokojny tlenik okazał się całkiem męczącym wyzwaniem na ten trening.
cad: 85
przewyższenia: 711m
Buziak wiadomo dla kogo :) M.S. :*