Prawdziwie jesienny deszcz....
Sobota, 14 września 2013
· Komentarze(2)
Kategoria 50-100km
Wczorajszy piątek trzynastego jakoś przeżyłem. Nie jestem przesądny, ale było blisko katastrofy. Chłopaki znoooooooooooooooooowu! namówili mnie na granie w piłkę na hali. Stanąłem więc sobie na bramce myśląc że tu mi się nic raczej nie stanie, noga się nie skręci, tylko czasem będzie trzeba uważać na ręce.
Myślenie co najwyżej mało doświadczonego życiem dziesięciolatka przesłoniło szarą rzeczywistość i trzeźwe spojrzenie na łupanie w gałę. Stanąłem więc niczym Iker Casillas między słupkami. Kilka interwencji upewniło mnie w przekonaniu, że umiejętności z dzieciństwa zostały {trenowałem na golkipera}, jednak i kilka sprintów z piłką po boisku, pod bramkę przeciwnika udało się przeprowadzić. Rozochocony grą zostalem w połowie meczu sprowadzony na ziemię. Biegnę do bezpańskiej piłki, wybijam ją, po ułamku sekundy widzę jak zajebiście bolesną nakładką wchodzi kolega z przeciwnej drużyny... Chwila zastanowienia czy noga cała, udaje się chodzić, jakoś dogorywam do konca meczu. Jakoś wracam do domu. Dzisiaj noga jak bania, idę na RTG do szpitala, nic nie złamane {a to najważniejsze}, lekarz przepisuje altacet i jakieś smarowidła.
Po kilku godzinach jednak wsiadam na rower i jadę :)
Noga ciutkę boli i daje się ją odczuć. Lewy but nie jest zapięty na maksa, kręcę. Kręcę przed siebie. Dookoła mnie czarne chmury. Planowana lekka przejażdżka. Nic ciężkiego. Mam jeszcze jednak motywację. To ona sprawia że jeżdżę i trenuję. W 90% moją głowę zaplątają już myśli o przyszłym sezonie, o przygotowaniach zimowych. Co zmienić aby było lepiej ? Na pewno teraz zamienię piątkowe granie w piłkę na sesję trenażera. Otwierają nam w mieście fitness club z "prwadziwego" zdarzenia. Dostępny będzie spinning. Wybiorę się na pewno kilka razy zobaczyć co i jak :)
Dzisiaj motywacją moją wielką była chęć dojazdu do domu na sucho. Nie udalo się tego spelnić w 100%. Od ok 30km jadę z kimś tam do samego Krotoszyna. Gość ubrany na niebiesko, doganiam go jadąc 34kmh. Przyspiesza i doskakuje mi na koło. Po ok 5km poczuwa się i daje zmianę - dokręca nagle do ok 40kmh, robi się dziura, ja dalej jadę swoje i po kilku obrotach korbą znowu jadę przed nim. Od tej pory nie wyszedł już na zmianę. Na hopeczkach dokręcam pod 37-38kmh myśląc że zgubię człowieka, ale nic z tego. A przecież nagle nie zaczne mu uciekac, niech już siedzi bez słowa na kole.
W Sulmierzycach zaczyna padać. Dokręcam pod 40kmh. Zaczyna padać bardziej. Moknę. Zimno! Dojeżdzam do domu, wycieram rower. Przestaje padać. Piszę notkę zaczyna lać!
Ps. Po ostatnim treningu gdzie przy sprincie na tablicę Grzegorzowi wypadł telefon z kieszonki postanowiłem dać wszystkie koszulki do krawca. Pięknie przysyzł mi rzepy do prawych kieszonek gdzie wkładam zawsze telefon, pieniądze etc. Piękna sprawa :)
cad:91
Myślenie co najwyżej mało doświadczonego życiem dziesięciolatka przesłoniło szarą rzeczywistość i trzeźwe spojrzenie na łupanie w gałę. Stanąłem więc niczym Iker Casillas między słupkami. Kilka interwencji upewniło mnie w przekonaniu, że umiejętności z dzieciństwa zostały {trenowałem na golkipera}, jednak i kilka sprintów z piłką po boisku, pod bramkę przeciwnika udało się przeprowadzić. Rozochocony grą zostalem w połowie meczu sprowadzony na ziemię. Biegnę do bezpańskiej piłki, wybijam ją, po ułamku sekundy widzę jak zajebiście bolesną nakładką wchodzi kolega z przeciwnej drużyny... Chwila zastanowienia czy noga cała, udaje się chodzić, jakoś dogorywam do konca meczu. Jakoś wracam do domu. Dzisiaj noga jak bania, idę na RTG do szpitala, nic nie złamane {a to najważniejsze}, lekarz przepisuje altacet i jakieś smarowidła.
Po kilku godzinach jednak wsiadam na rower i jadę :)
Noga ciutkę boli i daje się ją odczuć. Lewy but nie jest zapięty na maksa, kręcę. Kręcę przed siebie. Dookoła mnie czarne chmury. Planowana lekka przejażdżka. Nic ciężkiego. Mam jeszcze jednak motywację. To ona sprawia że jeżdżę i trenuję. W 90% moją głowę zaplątają już myśli o przyszłym sezonie, o przygotowaniach zimowych. Co zmienić aby było lepiej ? Na pewno teraz zamienię piątkowe granie w piłkę na sesję trenażera. Otwierają nam w mieście fitness club z "prwadziwego" zdarzenia. Dostępny będzie spinning. Wybiorę się na pewno kilka razy zobaczyć co i jak :)
Dzisiaj motywacją moją wielką była chęć dojazdu do domu na sucho. Nie udalo się tego spelnić w 100%. Od ok 30km jadę z kimś tam do samego Krotoszyna. Gość ubrany na niebiesko, doganiam go jadąc 34kmh. Przyspiesza i doskakuje mi na koło. Po ok 5km poczuwa się i daje zmianę - dokręca nagle do ok 40kmh, robi się dziura, ja dalej jadę swoje i po kilku obrotach korbą znowu jadę przed nim. Od tej pory nie wyszedł już na zmianę. Na hopeczkach dokręcam pod 37-38kmh myśląc że zgubię człowieka, ale nic z tego. A przecież nagle nie zaczne mu uciekac, niech już siedzi bez słowa na kole.
W Sulmierzycach zaczyna padać. Dokręcam pod 40kmh. Zaczyna padać bardziej. Moknę. Zimno! Dojeżdzam do domu, wycieram rower. Przestaje padać. Piszę notkę zaczyna lać!
Ps. Po ostatnim treningu gdzie przy sprincie na tablicę Grzegorzowi wypadł telefon z kieszonki postanowiłem dać wszystkie koszulki do krawca. Pięknie przysyzł mi rzepy do prawych kieszonek gdzie wkładam zawsze telefon, pieniądze etc. Piękna sprawa :)
cad:91